XXIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczułam, że moje nogi uginają się pode mną i słabo klapłam na piasek. Nie byłam pewna, czy słowa z listu w ogóle do mnie dotarły, miałam wrażenie, że rzeczywistość jest jakby wygłuszona.

Ursula jest moją babcią?

— Gizela? Gizela, o co chodzi? — David kucnął obok mnie. Pragnęłam po prostu podać mu list i jeszcze przez chwilę nie musieć się odzywać, ale wiedziałam, że tutaj to nie zadziała. Westchnęłam.

— Osoba, od której dostałam ten list, bibliotekarka, okazuje się być moją babcią — wytłumaczyłam. — Która, tak dla jasności, zaginęła, gdy moja mama miała siedem lat — dodałam.

Nie odpowiedział, więc chyba okazał się być tą informacją tak zszokowany, jak ja.

Pokręciłam głową, nadal nie umiejąc przyjąć niespodziewanych wieści.

— Ja pierdzielę — wykrztusił w końcu David i usiadł obok mnie. — Masakra.

Tylko kiwnęłam głową, bo lepszego podsumowania i tak bym nie wymyśliła. Podniosłam kartkę i jeszcze raz dokładnie wczytałam się w list, z irracjonalną nadzieją, że jego treść nagle się zmieni i zamiast szokującej wiadomości znajdę zwyczajne pozdrowienia.

— Czyli co dokładnie masz tam napisane? — spytał David, patrząc mi przez ramię.

— Przecież nie będę ci tego teraz czytać — zdziwiłam się, odrywając wzrok od tekstu.

— Widzisz inną możliwość? — spytał.

Na chwilę zamilkłam, skonsternowana.

— Nauczę cię — stwierdziłam w końcu. — Poczekaj, tylko znajdę coś do pisania.

Wstałam i odeszłam, zanim zdążył zareagować. Gdzieś pomiędzy krótką rozmową z Charity a jeszcze krótszą drogą powrotną zdążyłam dojść do wniosku, że zdecydowanie za szybko zapomniałam o szokujących wieściach, nie mówiąc już o śmierci Amandy, poczuć się winną, a następnie uznać, że i tak jestem winna zbyt dużej ilości rzeczy, więc upchnęłam te emocje obok pozostałych gdzieś w otchłaniach serca i ponownie pozwoliłam świadomości o tym zapomnieć.

David czekał na mnie niedaleko miejsca, w którym go zostawiłam, przeniósł się jedynie trochę dalej od wejścia do namiotu. Gdy tylko mnie dostrzegł, podniósł się.

— Gizela, ja naprawdę nie sądzę, że chcesz się tego podejmować — zaczął. — Serio, myślę...

— Wotum zaufania — przerwałam mu. — Ja ci zaufałam, ty mi zaufaj. Przyda się na przyszłość. — Mrugnęłam do niego. — Chodź, usiądziemy w namiocie.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie na moim posłaniu. Pozwoliłam sobie na jeszcze chwilę zastanowienia, po czym chwyciłam grafit w dłoń. Zapisałam na pustej kartce drukowanymi literami: DAVID.

— Patrz, tak się pisze twoje imię.

Przyjrzał się kartce z zainteresowaniem. Przekazałam mu grafit i chwilę później jego imię zostało przepisane pod spodem, trochę bardziej koślawe, ale nadal czytelne.

Moim następnym krokiem miało być wypisanie alfabetu i kazanie chłopakowi go przepisać, ale szybko się poddałam. Lekko zmieniłam koncepcję i za drugim razem porzuciłam jakąkolwiek kolejność liter i starałam się wybierać te, które wydawały mi się najprostsze.

Po czasie David naprawdę się zaangażował. Sam dopytywał mnie, jak pisać konkretne litery i choć nieprzerwanie wychodziły koślawo, to był to, według mnie, bardzo dobry początek.

Na chwilę się zamyśliłam, bo chłopak zasłonił przede mną kartki i kazał czekać. Z braku zajęcia wpatrzyłam się w wystającą z boku namiotu nitkę. Pozwoliłam sobie na chwilę rozrzewnienia. Patrzyłam przed siebie, ale nie widziałam nic.

Na chwilę pozwoliłam emocjom mną zawładnąć i wróciły do mnie wszystkie ostatnie wydarzenia. Wszystkie szokujące wiadomości, wszystkie straty. Przez chwilę miałam wrażenie, że dostanę depresji.

Ale potem przypomniałam sobie, ile osób jeszcze z nami jest. W pełni uświadomiłam sobie, ile osób na nas liczy.

Miałam tutaj przyjaciół. Prawdopodobnie miałam nawet coś więcej niż to. I nawet jeżeli cena za to miała być wysoka, byłam gotowa ją zapłacić, po pierwszy raz w życiu czułam, że gdzieś przynależę.

— Gizela? — David przerwał mój tok myślowy.

— C-co? — Wróciłam do rzeczywistości. — Tak?

— Popatrz — podał mi kartkę, którą wcześniej skrupulatnie przede mną zasłonił. Chwyciłam ją i przyjrzałam się jej. Było na niej tylko jedno słowo. GIZELA.

— Tak się pisze twoje imię, prawda? — spytał.

— Tak — potwierdziłam, wzruszona. — Tylko Z napisałeś w drugą stronę. — Wskazałam mu miejsce, gdzie popełnił błąd.

Przyjrzał się literze, potem spojrzał na mnie i tylko się zaśmiał.

— Mam poprawić?

— Nie — odparłam. — Następnym razem napiszesz lepiej. Jeżeli chcesz? — upewniłam się.

— To jest szczerze bardziej interesujące niż myślałem — przyznał. — Więc... czemu nie?

***

Błąkałam się po tymczasowym obozie, poszukując Charlie, która przed chwilą poprosiła mnie o spotkanie. Mimo że obozowisko było małe, jak na złość nigdzie jej nie widziałam.

Obok mnie przeszły Elizabeth z Nicole. Ta druga, gdy mnie mijała, zrobiła niewielki krok w bok tak, że uderzyłyśmy w siebie ramionami.

— Och, przepraszam! — rzuciła od razu, wręcz przesadnie teatralnie.

— Ojej, Nicole, uważaj. Bo jeszcze cię za to zabije — dodała z udawanym niepokojem Elizabeth. — W końcu nigdy nie wiadomo.

— Ach, możecie już przestać? — odparłam, mając już serdecznie dosyć ich niezręcznie zamaskowanych ataków na moją osobę.

— Nicole, o ile się założysz, że właśnie odkryłam tożsamość Meurtrière? — spytała swoją towarzyszkę Elizabeth, całkowicie ignorując to, co powiedziałam.

— No nie wiem, ale serio?

— Tak mi się wydaje. I pomyśleć, że cały czas ukrywała się w naszym ruchu!

— Ach, to okropne. — Nicole zaśmiała się. — Wróg może ukrywać się naprawdę blisko.

— To prawda... ty coś o tym wiesz, prawda, Gizela? — zwróciła się do mnie Elizabeth.

Na chwilę zamarłam, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Wszystkie cięte riposty odleciały, gotowe powrócić wieczorem, gdy będę tę sprzeczkę rozpamiętywać.

Już miałam odpowiedzieć coś średnio błyskotliwego, gdy zza moich pleców rozległ się zdecydowany, lekko zachrypnięty głos:

— Dajcie sobie już spokój, to się robi nudne.

Odwróciłam się i moim oczom ukazała się twarz Emily. Jej ciemne włosy, sięgające trochę za uszy, lekko niekontrolowanie odstawały przy końcówkach, zdecydowanie krzywo obcięte.

Elizabeth prychnęła.

— A ty tu czego? — spytała. — Przyjaźnisz się z morderczynią?

— To nie ja poświęcam swój czas, by dyskutować z tą twoją morderczynią — zauważyła.

Elizabeth jeszcze chwilę stała w miejscu bez słowa, po czym z prychnięciem odwróciła się i odeszła. Nicole obejrzała się za nią, spojrzała na nas, po czym potruchtała za Elizabeth.

Emily wymruczała pod nosem coś co zabrzmiało jak „wierny pies" i również zaczęła odchodzić. Zdezorientowana poszłam za nią, chcąc podziękować za to, co zrobiła.

— Hej! — Zatrzymała się i spojrzała na mnie przez ramię. — Dzięki. Serio.

— Nie zrobiłam tego dla ciebie — odparła. Wyglądała na o wiele starszą ode mnie. — Po prostu mam świadomość, jak dużą szkodę wyrządzają fałszywe oskarżenia.

— Nadal. Dzięki — powtórzyłam.

Emily przeczesała włosy dłonią. Zauważyłam, że z jednej strony głowy ma zaplecione dwa warkoczyki.

— Ta. Nie ma za co, dzieciaku — rzuciła. Odwróciła się i chciała odejść, ale jeszcze rzuciła przez ramię: — Twoja przyjaciółka czeka na ciebie przy namiocie.

Oddaliła się energicznym krokiem, a ja poczułam, jak część utraconego dobrego humoru wróciła do mnie z rendez-vous z moim uśmiechem. Ten, jak na zawołanie, pojawił się na mojej twarzy.

Okręciłam się na pięcie i ruszyłam na spotkanie Charlie.

***

Hejka!

Nie miałam dzisiaj czasu na przedpublikacyjną korektę teksu, więc możecie natrafić na jakieś literówki. Biorę za nie odpowiedzialność i będę poprawiać wieczorem.

Jak wrażenia?

Do następnego!

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro