XXXVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Madame?

Uniosłam zapłakane oczy, dobrze wiedząc, kogo zobaczę. Chciałam się odezwać, ale moje gardło ponownie zdusił szloch i spuściłam głowę.

— Madame, co się stało?

Jeszcze raz spróbowałam coś wykrztusić i ponownie gardło mnie zawiodło.

— Okej... to... wiesz co? Ja sobie tu siądę, tak o, bez żadnego konkretnego powodu, a ty nie musisz nic mówić, okej?

Jak powiedział, tak zrobił — usiadł obok mnie, a ja bezwładnie wyprostowałam nogi i wpatrzyłam się w swoje stopy.

— Dlaczego w ogóle tak bardzo płaczę? — Załamałam ręce. — Przecież nic takiego się nie stało.

Ale on mi nie wierzył. Myślał, że mam przewidzenia.

A co by to zmieniło, gdybym ci wierzył?

— A co się stało? — spytał David.

Otwarłam usta, ale słowa uparcie nie chciały przejść mi przez gardło. Pokręciłam głową.

— Jeszcze nie.

Pokiwał głową. Otarłam łzy z twarzy i pociągnęłam nosem.

— Ty też doświadczałeś ataków paniki? — spytałam, spoglądając na niego. — Po tym co stało się na Północy?

Dostrzegłam, jak jego grdyka podskoczyła, gdy przełknął ślinę.

— Tak — potwierdził, a potem spojrzał na mnie zmartwiony. — Ty... ty też?

Pokiwałam głową, czując jak do oczu napływają mi łzy.

— To... to jest przerażające — wykrztusiłam. Te wspomnienia wracają i ja... ech, nie... — zawahałam się, po czym smutno prychnęłam. — To aż błaga by dodać „nie zrozumiesz", ale jesteś w zasadzie jedyną osobą, która wie, jak to jest.

— Co nie znaczy, że nie możemy o tym pogadać — stwierdził. — Może ja zacznę, madame — zaproponował.

Na chwilę urwał, jakby zbierał słowa.

— Na początku było okej. Szczerze, w ogóle nie byłem świadomy, że to jakkolwiek na mnie wpłynęło. Myślałem, że zapomnę — wyznał. — Doskonale pamiętam moment, gdy to wróciło po raz pierwszy.

Spojrzał na mnie, a jego piwne oczy były pełne smutku.

— Ćwiczyłem ze swoją grupą. Przyznam się bez bicia, Cole był wtedy prawie tak dobry jak ja. Prawie. — Pokazał palcami, jak mało brakowało. — Byłem już zmęczony i udało mu się pchnąć mnie w klatkę piersiową. Miecz był tępy! — zaznaczył od razu, gdy wytrzeszczyłam oczy. — No weź, aż tak głupi nie jestem.

— A kto cię tam wie? — westchnęłam.

Spojrzał na mnie z urazą.

— Słuszna uwaga — dodał po chwili. — Tak czy siak — przełknął ślinę — miałem wrażenie, że znowu się duszę, zamarzam z chłodu. Byli przekonani, że umieram. — Popukał się w skroń. — Widzisz to?

Pokiwałam głową. Zauważyłam tę niedużą bliznę już przy naszym pierwszym spotkaniu.

— Z dwa dni przed lawiną czymś się zadrapnąłem. Zasypał mnie śnieg i, nie powiem ci dlaczego, zrobił się z tego paskudny siniak, nie chciało się zagoić i została blizna. — Skrzywił się.

Zawahałam się na moment.

— Do mnie to wróciło po raz pierwszy, gdy Sarah i Charlie wskoczyły na łóżko, ciesząc się, że żyję. To uczucie bycia zgniatanym z każdej strony... i ta oślepiająca biel... czasami widzę ją, gdy zamykam oczy — wyszeptałam. — Jak to zatrzymać? — spytałam głucho.

Wzruszył ramionami.

— Nie jestem specjalistą, Gizela — zaczął. — Możesz spróbować unikać rzeczy, które to wyzwalają i z czasem ataki powinny pojawiać się rzadziej.

— Aż całkiem znikną? — spytałam z nadzieją. Nie odpowiedział i do mojego serca wkradł się niepokój. — Całkiem znikną, prawda?

— No... nie do końca. — Uśmiechnął się z zakłopotaniem. — Nie wiem.

W pierwszym momencie całkowitym zdębiałam, rozchyliłam usta i prawdopodobnie wytrzeszczyłam oczy. Chwilę później zalała mnie fala strachu.

— Jak to „nie do końca"? — spytałam, nie wiedząc, czy jestem zła, przerażona, czy zbyt zszokowana, by czuć cokolwiek.

— Nie mogę ci obiecać, że znikną — powiedział. — Ale...

— Twoje zniknęły, prawda? — przerwałam mu.

Uciekł wzrokiem w bok.

— No nie wierzę... — westchnęłam.

— Przecież nie będę cię okłamywał, co jakiś czas się zdarzy.

— Ja nie chcę tak żyć — powiedziałam żałośnie. — Lubię przytulać się z ludźmi.

David bez słowa objął mnie. W pierwszej chwili cała się napięłam, zaskoczona kontaktem, ale pozwoliłam sobie się rozluźnić.

Było... inaczej niż się spodziewałam. Nie ścisnął mnie, nie naciskał na mnie. Tylko delikatnie otulił mnie ramionami. Spodziewałam się poczuć coś podobnego, co czułam, gdy przytulałam Sarah — rodzaj radości, teraz z oczywistych względów przyprószonej smutkiem. Ale tym razem... zajęło mi chwilę, by zrozumieć, jak się czułam.

Bo w ramionach Davida czułam się...

Bezpiecznie.

— Nadal możesz, widzisz? Nie jest tak źle.

Ponownie się rozpłakałam. Uświadomiłam sobie, jak słaba byłam. Jak łatwo można było doprowadzić mnie do stanu, w którym byłam niezdolna do czegokolwiek.

— Nadal ćwiczysz ze swoją grupą? — spytałam.

— Każdego dnia — potwierdził.

— Chcę być na następnym treningu — zażądałam.

— Co? — Uniósł brew.

— Chcę ćwiczyć z wami — powtórzyłam z niezachwianą pewnością. — Donna pozwoliła mi na transfer.

Jego twarz ozdobił dobrze mi znany, krzywy uśmiech, oczy radośnie rozbłysły.

— Zadbam o to, byś zdążyła — obiecał.

Uśmiechnęłam się do niego i obtarłam łzy z twarzy. Ostatni raz pociągnęłam nosem i podniosłam się.

— Dziękuję — powiedziałam, gdy David wstał.

Chłopak przyłożył dłoń do ucha, jakby nie dosłyszał.

— Co? Coś chyba mówiłaś, jaki to jestem wspaniały, ale nie dosłyszałem.

Zaśmiałam się i trzepnęłam go w ramię.

— Daj spokój.

— Nadal nie słyszę. — Nachylił się w moją stronę, ciągle przyciskając dłoń do ucha.

Przewróciłam oczami.

— Jesteś wspaniały — westchnęłam ze śmiechem. — Może być?

— Ujdzie — zaaprobował.

Pokręciłam głową, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro