W morzu wspomnień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gitarzysta zespołu Shining Rocks chodził smutno po ulicy ze spuszczoną głową. Było już popołudniu i miasto żyło pełnią życia. Mimo chłodnego wietrzyku słoneczko miło przygrzewało, a to dawało nadzieję na cieplejsze dni. Na lepsze dni. Ludzie we wspaniałych humorach spotykali się to na kawkę, to na spacerek w parku, to nad zalew, aby skorzystać z pogody i popluskać się w wodzie. W taki dzień brunet zastanawiałby się, gdzie mógłby wyciągnąć Nata, ale to nie była najlepsza sposobność do rozmyślania o takich rzeczach.

Jakieś dziecko wbiegło w niego, przy okazji rozlewając jabłkowy sok, który trzymało w ręce. Za nim pobiegło drugie, śmiejące się w głos. Dwaj chłopcy. To przypomniało Kastielowi o jego dzieciństwie. Gdy był małym berbeciem, zawsze naokoło niego tłoczyły się wszystkie dzieci. Uwielbiały go, jego pomysły, jego przywódczą duszę. Ale chyba najbardziej podziwiały go ze względu na empatię, jaką obdarzał nawet tych, których nie znał. O tak, brunet był naprawdę uroczym dzieckiem.

Całe te wspominki przewinęły się przez okres przedszkolny i wczesnoszkolny, w którym to miał miejsce incydent z lalką Amber. A to z kolei przeniosło tor myśli na blondwłosego aniołka – kiedyś największego diabła w piaskownicy.

Jakoś krótko po tym, jak mały Kastiel naprawił zepsutą lalkę blondwłosej dziewczynce, podszedł do niego jej brat i uważnie się mu przyjrzał. Zrobił do niego groźną minę, a gdy to nie wzruszyło bruneta, wyparował:

- Z tymi włosami wyglądasz jak dziewczyna!

Parę chłopców z bandy łobuza zarechotało. Kastiel nadal stał niewzruszony. Jego brewka podjechała do góry, jakby pytając „Serio?".

- Udajesz twardego, co? Wszyscy wiedzą, jak lubisz się bawić z dziewczynami. Co masz w spodniach? Może nam pokażesz, hm? Bo jakoś nie wierzę, że jesteś jednym z nas.

Chłopcy z bandy zaczęli się przekrzykiwać i przytakiwać swojemu szefowi. Czarnowłosy chłopiec stał niewzruszony. Uśmiechnął się tylko nieznacznie.

- A ty co? Niemowa? Niedorozwój? Jak się w nim zakochasz siora, to możesz do mnie więcej nie podchodzić!

Nataniel popchnął chłopca tak, że ten upadł na piasek i wkurzony odszedł wraz ze swoją bandą, aby wyżyć się na innych dzieciach. Taa, Nat nie był zbyt miłym dzieckiem.

Mimowolnie kąciki ust Kastiela uniosły się lekko. Pamiętał, jak kiedyś wspominali to razem na kanapie (z tą kanapą wiązało się naprawdę dużo wspomnień) i jak Nataniel chował głowę ze wstydu. Miał się czego wstydzić. Robił i mówił dużo gorsze rzeczy niż te skierowane do bruneta. Można było powiedzieć, że jego dzieciństwo było jednym wielkim słownym cringem. Cóż, takie są dzieci.

Idąc nadal tym tropem, Kastiel dokopał się do prawie zapomnianego wspomnienia. Na początku swoich rozmyślań sądził, że zaglądanie w głąb wspólnych przeżyć będzie niezmiernie bolesne, ale okazało się, iż przynosiło mu sporą dozę rozrywki. Jak bardzo znów chciał być mały.

To było gdzieś w okresie letnim, gdy dwie równoległe klasy w podstawówce wyjechały na zieloną szkołę. Wyjazd trwał pięć pełnych dni, co oznaczało pięć dni świetnej zabawy i dzikich odpałów. Większość czasu była dobrze zorganizowana przez wychowawców, ale były pewne luki, które kreatywne dzieciaki zapełniały sobie niebezpieczną zabawą. A to raz poszły same nad kanałek, a to próbowały odpalić samodzielnie samochód, a to ganiały się z bezpańskimi psami, a najgorszym wbrew pozorom pomysłem okazał się nocny wypad do lasu.

To był przedostatni dzień wycieczki, gdy jeden z chłopaków z bandy Nataniela wpadł na pomysł nocnej wyprawy. Oczywiście cały ich pokój stwierdził, że to niesamowity pomysł. Z blondynem na czele przemknęli przez ogrodzenie zabraniające zapuszczania się w las i jak strzała popędzili w jego głąb. Bardzo mądrym z ich strony okazało się nie wzięcie latarki, więc przez pewien czas chodzili w zupełnych ciemnościach. Na początku świetnie się bawili, wymyślili zabawę w Indian i kolonizatorów. Polegało to na tym, że grupa Indian chowała się po krzakach i musiała zostać złapaną przez kolonizatorów. Kolonizatorzy wygrywali, gdy wyłapali wszystkich Indian, za to Indianie wygrywali, gdy zebrali się całą grupą specjalnym punkcie w obozie kolonizatorów – niezłapani! Zabawa była przednia i mieli frajdę przez długi czas, lecz gdy gdzieś pośród drzew usłyszeli wycie, wszyscy zamarli.

Jak jeden mąż rzucili się do ucieczki. Oczywiście nie wiedzieli, gdzie są, więc biegli na oślep. Paru chłopaków trzymało się razem, paru pobiegło w inne strony. Nataniel został sam. Przerażony puścił się pędem przed siebie, nie bacząc na wystające konary ani na zwisające gałęzie. W końcu doigrał się i wylądował w dole. Dosyć głębokim dole. Podkulił pod siebie nogi i zakrył głowę rękami. Bał się. Tak bardzo się bał. Nie wiedział dokładnie, ile tam siedział. Mogło to być i pięć minut, ale dla niego była to cała wieczność.

Nagle usłyszał szmer. Jeszcze bardziej skulił się w sobie. Nie odważył się podnieść głowy. Nie chciał wiedzieć, co to było. Jednak mimo wszystko po parunastu sekundach ciekawość wzięła górę.

Ujrzał światło.

„Światło...? Światło!"

- Hej! Jestem tutaj! – zawołał roztrzęsionym głosem.

Szmer powoli narastał, aż w końcu zaczął przypominać ludzkie kroki. Małe kroki. Czyżby któryś z jego kolegów po niego wrócił?

Wstał na równe nogi, aby jakby co pomachać osobie, która przyszła z pomocą. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył chłopca z czarnymi włosami.

- Musisz się rozpędzić i wbiec na tą ścianę. Inaczej cię stąd nie wyciągnę – powiedział Kastiel tonem osoby, która wie, co robi i klękając na ziemi, wyciągnął rękę najniżej, jak tylko mógł.

W blondynie wezbrała taka siła i takie zdeterminowanie, jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Odszedł na jak najdalszy kraniec wąskiego dołu i najszybciej jak potrafił wbiegł na ścianę. Wszystko szło gładko i według planu, gdy nagle jego prawa stopa zamiast wybić się, zrobiła piękny ślizg po ścianie. Dosłownie w ułamku sekundy brunet wyciągnął się jeszcze dalej i złapał kolegę za nadgarstek.

- Mam cię!

Ostatkami sił wciągnął chłopaka do siebie i odpełźli jak najdalej tego przeklętego dołu. Zdyszani leżeli chwilę na ziemi, dopóki Kastiel nie zarządził szybkiego powrotu. Praktycznie całą drogę szli w ciszy. Nat przez swoją dumę nie był w stanie nawet podziękować. Aby przerwać krępujący brak jakiejkolwiek interakcji, rzucił:

- Nie mówili, że w tym lesie są wilki.

- Nie ma tutaj żadnych wilków – odpowiedział mu Kastiel ostrym tonem. - To te dzikie psy, które razem ze swoimi koleżkami tak „zabawnie" droczyliście.

Po tym blondwłosy łobuz przez długi czas się nie odezwał. Dopiero gdy byli już prawie na miejscu, odważył się spytać:

- Skąd tak w ogóle się tu wziąłeś?

- Poszedłem zabrać mój kocyk, który zostawiłem na polanie i zobaczyłem, że ogrodzenie jest wygięte. Szybko domyśliłem się, że to na pewno ty i twoja banda wpadliście na tak świetny pomysł, jakim jest wychodzenie nocą do lasu, więc poszedłem za wami, żeby was zawrócić. Najdłużej zajęło mi, jak się okazuje, znalezienie ciebie. Nieźle wpadłeś.

- Ale... nie powiesz tego nauczycielom, co? – Nat przeszedł przez ogrodzenie zaraz po brunecie i na chwilę go przy nim zatrzymał.

- Nie jestem kapusiem.

Po tej wymianie zdań oddalili się do swoich domków. Oczywiście nauczyciele zorientowali się, że ktoś w nocy poszedł do lasu, więc wymusili na uczniach zwierzenia. Pękł najbardziej płaczliwy z bandy blondyna, który wygadał wszystko. Po wyjaśnieniu sprawy wychowawca zebrał bandę oraz Kastiela i zażądał przymusowe podziękowania dla dzielnego kolegi. Na końcu wylądował Nataniel, który wylądował z brunetem sam na sam (nie licząc nauczyciela). Obejrzał się przez ramię, czy żaden z jego kolegów przypadkiem nie został, po czym wymamrotał ciche „dziękuję" i przytulił wmurowanego Kastiela. To był pierwszy raz, gdy przytulał go chłopak w jego wieku. Można powiedzieć, że blondyn był jego „pierwszym", choć to stwierdzenie pasuje więcej niż do jednej sytuacji, odnoszącej się do tej konkretnej osoby.

Gitarzysta objął się za ramiona. Wiedział, że w końcu któreś wspomnienie zepsuje doszczętnie tę namiastkę dobrego samopoczucia. Ogarnęła go samotność. Chciał poczuć się znów kochanym. Przez Nataniela. Chciał go dotknąć, ucałować jego czoło, poczuć jego dłoń na swojej.

Doszedł pod swój blok. Gdzie indziej miał się podziać? Zrezygnowany wszedł na klatkę, wpisał kod i otworzył nagle okropnie ciężkie drzwi. Wjechał windą, bo na schody nie miał ani chęci, ani energii. Wygrzebał z kieszeni klucz i otworzył zamek mieszkania numer 4. Wszedł do holu, bardziej ponurego niż wcześniej. Przeszedł do salonu, bardziej smutnego, niż gdy z niego wychodził. Usiadł na kanapie, dającej więcej wspomnień, niż mógłby przypuszczać.

Zsunął z nóg buty i zakopał się w małych poduszkach. Nadal niektóre pachniały Natanielem. Objął się jedną ręką, a drugą wsunął pod śliski materiał poszewki. To nie tak miało wyglądać. Nie miał się znajdować w tej sytuacji. Nigdy nie miał się tak pokłócić ze swoim chłopakiem. Nigdy nie miał być tak aroganckim dupkiem. Zasnął.

Spał może jakąś godzinę, gdy nagle się obudził. Dotknął swojej twarzy i ze zdziwieniem stwierdził, że jest mokra. Pociągnął nosem, podnosząc się do siadu. Westchnął cicho. Już miał sobie zrobić herbatę, gdy doszedł do niego dźwięk wkładanego klucza do zamka.

„O cholera."

Widok osoby, która po chwili weszła do pokoju był tak niespodziewany, że brunet nie potrafił się poruszyć. Odwrócił głowę. Mrugnął raz, drugi, aż w końcu zaczął mrugać niekontrolowanie od napływających łez.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro