28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

7 tysięcy słów
Miłego czytania ❤️

Perspektywa Thomasa:

Ospały przeczesałem swoje włosy, po czym ziewając głośno wszedłem do kuchni, z której wydobywał się śmiech rodziców. Usiadłem na swoim miejscu nawet nie unosząc głowy, po czym przetarłem twarz dłońmi. Jestem zmęczony i nie jest to spowodowane wczorajszym treningiem, a całonocnym zakuwaniem do egzaminu z historii, który niedługo ma nadejść. Siedziałem nad książkami i walczyłem z samym sobą, aby nie zasnąć, jednak przegrałem tą nierówną walkę gdzieś po trzeciej. Może udałoby mi się siedzieć dłużej, jednak genialny ja stwierdził, że fajnym pomysłem będzie położenie się do łóżka i dokończenie nauki właśnie tam. Czy wspominałem już, że jestem idiotą?

- Thomas.- usłyszałem głos matki. Pomrugałem parę razy powiekami, po czym uniosłem głowę w górę, aby spojrzeć na kobietę.

Mama była ubrana w swój standardowy ubiór, czyli biała koszula i ciemne spodnie z szerokimi nogawkami. Jak zawsze, wyglądała nieziemsko.

- Tak?- zapytałem.

- Pytałam czy jedziesz z nami na obiad.- wyjaśniła, patrząc jak gorąca kawa wypływa z ekspresu. Kobieta chwyciła za ucho porcelanowego kubka i postawiła go przede mną.

- Kiedy?- dopytałem marszcząc brwi. Chwyciłem za kubek, po czym nie czekając upiłem mały łyk.

- W sobotę. Twój tata ma możliwość awansu i Pan O'Brien chce przedyskutować z nim parę ważnych spraw.- wyjaśnia.

Gdy tylko sens jej słów dotarł do mnie, moje ciało jakby otrzeźwiło. Momentalnie rozszerzyłem oczy i spojrzałem z uznaniem na ojca, który kończył jeść swoją kanapkę. Od zawsze w niego wierzyłem i wiem, że zasługuje na awans jak nikt inny.

- Gratulacje!- wyrzuciłem z siebie niekontrolowanie na co tata zaśmiał się pod nosem.

- Dziękuję.- odparł niewyraźnie gryząc kanapkę.

- Więc jak będzie?- kontynuowała mama.- Idziesz?

Z tym samym szerokim uśmiechu spojrzałem na kobietę, która właśnie zajmowała miejsce przy stole. Chciałem grzecznie odmówić i powiedzieć, żeby poszli sami, bo nie wypada i aby dobrze się bawili, jednak nagle coś sobie uświadomiłem. Nawet, gdybym naprawdę chciał iść to nie mogę. Nie mogę, ponieważ tego samego dnia idę na spotkanie z Madison.

Tak, na spotkanie, nie na randkę. Uznałem, że nie mam zamiaru okłamywać tej dziewczyny i robić jej nadziei. Przecież jestem geje i nie jestem w stanie odwzajemnić jej uczuć. Wczoraj podczas powrotu do domu wymyśliłem nawet plan jak zgrabnie zaprosić ją na spotkanie nie oświadczając, że to randka.

- Niestety muszę odmówić. Mam wtedy spotkanie.- powiedziałem sięgając za idealnie przypieczony chleb tostowy.

Po moich słowach zapanowała cisza, jednak dopiero po pewnym czasie zrozumiałem o co chodzi. Jęknąłem rozpaczliwie odchylając głowę w tył, a po paru głębszych wdechach wyprostowałem głowę i spojrzałem na moich rodziców, którzy patrzyli na mnie z zaciekawieniem.

- Nie, to nie randka. Idę z koleżanką na kawę.- wyjaśniłem, a gdy mama zaczęła otwierać usta dodałem.- Tak, ona wie że jestem gejem.

Rodzice przez dłuższą chwilę patrzyli na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, który ani trochę mi się nie podobał. Spojrzeli po sobie, jednak to było ostatnie co zobaczyłem, ponieważ wróciłem do swojego śniadania. Moi rodzice od zawsze wszystko analizowali i jeśli chodziło o mnie, przypuszczali tą najgorszą wersję.

Czy mają podstawy, aby się martwić? Cóż... niestety tak, bo już kiedyś miałem podobną sytuacją. Gdy prawda o mnie, że jestem gejem wyszła na jaw, zacząłem zaprzeczać mojej orientacji. Wiem, było to głupie, ale byłem zdesperowany, więc zacząłem zapraszać przypadkowe dziewczyny na randki. Nie lubię o tym wspominać, bo jest to po prostu niedorzeczne i głupie z mojej strony.

Nie trwało to długo, ponieważ po paru tygodniach kłamstw zrozumiałem, że to jaką mam orientację nie czyni mnie gorszym od innych. Głupotą było zaprzeczanie i udawanie kogoś kim nie jestem. Głupotą było to, że wykorzystywałem te wszystkie dziewczyny, aby oczyścić się z zarzutów.

Byłem głupi.

I teraz każdy może pomyśleć, że nadal jestem. W końcu znów to robię... znów pcham się w wyjście na randkę, aby Michael i Alex nie rozpowszechnili tego kompromitującego zdjęcia. Jednak tym razem nie chodzi tu o mnie, bo przecież otwarcie mówię o tym, że jestem gejem. Tu chodzi o Dylana. Tak, nie chce, aby przeżył to co ja. Nie chcę, aby każdy szeptał za jego plecami i rozpowszechniał kłamstwa.

To lekko niepokojące, ale zależy mi na jego spokoju.

*******

- Mówię wam, to jest genialny pomysł.

Spojrzałem na Liama, a ten na mnie. Posłaliśmy sobie zaniepokojone spojrzenia, po czym znów zerknęliśmy na Stiles'a, który szedł pomiędzy nami.

- Strat, takie działanie chyba nazywa się bezczeszczeniem.- rzuca Liam z tą samą miną.

Jednak Stiles dalej w to gra. Wiemy, że jego głupkowaty pomysł jest jedynie żartem, jednak próbujemy zachować powagę.

- A mnie się wydaje, że jest to genialny pomysł.- stwierdza i dumnie unosi dłonie zaplatając je za karkiem.- No bo patrzcie na to. Łopata kosztuje jakieś dwadzieścia dolców. Sztuczny szkielet pięćset dolców. A przecież wystarczy się trochę pomęczyć na cmentarzu i ma się ozdoby na halloween po taniości.

I wtedy nie wytrzymaliśmy. Wraz z Liamem zareagowaliśmy momentalnie. Zaczęło się ode mnie gdy bez ostrzeżenia klepnąłem szatyna z całej siły w brzuch. Chłopak jęcząc głośno zgiął się w pół, a Liam wykonał kolejny ruch uderzając książka w jego plecy.

- Kutasy.- wymamrotał.

- Kutas to ty jesteś.- rzucił zdenerwowany Liam- A poza tym należało ci się. Myślisz, że nie zauważe jak coś mi zniknie z szafki?

Zaśmiałem się lekko pod nosem, po czym kręcąc głową spojrzałem przed siebie. W tym momencie po korytarzu chodziło sporo uczniów, jednak tak będzie jeszcze przez następną minutę. Mamy przerwę obiadową, a co za tym idzie, każdy pójdzie na stołówkę. Muszę się spieszyć, bo za chwilę nie będzie okazji, aby porozmawiać z Madison.

Błądziłem wzrokiem po korytarzu, a gdy powoli traciłem nadzieję, moje oczy dostrzegły niską blondynkę, która stała przy swojej szafce i pakowała książki do torby. Musiałem działać szybko i wykorzystać to, że wszyscy zniknęli z korytarza.

- Ja zaraz przyjdę.- powiedziałem w momencie gdy Stiles i Liam zaczęli kierować się w stronę schodów.

Obaj kiwnęli mi głową, a gdy zniknęli mi z pola widzenia, ja ruszyłem w stronę dziewczyny. Czułem się źle z tym co robię, jednak gdzieś w głębi duszy czułem spokój. Wiedziałem, że to jedyny sposób, aby na Dylana nie spadła fala krytyki.

Stanąłem obok blondynki, po czym czym opierając się bokiem o szafkę założyłem dłonie na piersi. Niekontrolowanie zaśmiałem się pod nosem, gdy dziewczyna wzdrygneła się i z lekki przerażeniem spojrzała w moją stronę. Nie wiedziałem, że jest, aż tak strachliwa.

Jakim cudem ona wtopiła się w tą paczkę debili?!

- Hej.- powiedziałem uśmiechając się delikatnie, aby złagodzić atmosferę.

- Thomas, hej!- powiedziała lekko piskliwym głosem. dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, a ja poczułem ogromne wyrzuty sumienia.- Co cię do mnie sprowadza?

Momentalnie zabrałem większy wdech, po czym poprawiając się, skrzyżowałem nogi w kostkach.

Czas wdrożyć mój plan w życie.

- Mam do ciebie pytanie, a zarazem prośbę.- zacząłem. Dziewczyna zamknęła szafkę, po czym zarzucając plecak przez ramię spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

- Tak?

- Jak mogłaś już zauważyć nie ma mnie na zajęciach u Pana Derek'a, a musisz wiedzieć, że malarstwo to moja ogromną pasja. Więc zwracam się do ciebie z pytaniem, czy może masz jakieś notatki z zajęć? Pytałem się już Liama i Stiles'a, ale te durnie nic nie notują.- wyznałem przewracając oczami.

- Nie było mnie na ostatnich zajęciach, ale tak, mam notatki z wcześniejszych zajęć. Jeśli chcesz mogę jutro przynieść zeszyt.

- Naprawdę? Zrobisz to dla mnie?- przerwałem, udając ekscytacje. dziewczyna pomrugała parę razy powiekami, po czym uśmiechnęła się ciepło.

- To żaden problem.- wyznała

- Naprawdę ci dziękuję.- odparłem odbijając się od szafki. Dalej patrzyłem się dziewczynie w oczy, więc postanowiłem wprowadzić w życie kolejną część planu.

Momentalnie przywołałem smutny wyraz twarzy, co nie umknęło uwadze dziewczyny.

- Coś się stało?- zapytała.

- Bo wiesz.- zacząłem drapiąc się po karku, po czym spojrzałem gdzieś w bok.- Jest mi trochę głupio. W końcu ty ze starannością robiłaś notatki i zapewne męczyłaś swój nadgarstek, aby nadążyć za szybkim tempem Pana Derek'a, a ja tak po prostu sobie to przepisze.

- To naprawdę nie jest problem.- przerwała mi wystawiając dłonie w moją stronę.

- Może i dla ciebie, ale dla mnie jest to jak dyshonor. - znów spojrzałem w jej oczy.- A może chciała byś wybrać się w sobotę na kawę? No wiesz, w podziękowaniu. Ja stawiam.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, a pomiędzy nami zapanowała cisza. Madison nie mrugała, nie oddychała, nie poruszała gałkami ocznymi. Wyglądała jak realistyczny posąg. Zacząłem się lekko bać czy czasem nie zrobiłem czegoś złego tej dziewczynie.

- W sobotę?- powiedziała nie mrugając

Przełknąłem ślinę, po czym kiwnąłem głową.

- Na kawę?

Znów kiwnąłem.

- Tylko ty i ja?

W co ja się wpakowałem.

- Jeśli chcesz możesz kogoś zabrać. Im nas więcej tym...

- Jasne, że chce iść na kawę- przerwała ignorując to co mówię i bez ostrzeżenia zarzuciła mi się na szyję.

Stałem tam jak wryty, a moje dłonie uniosły się lekko w górę. Nie byłem w stanie jej przytulić, dlatego tym razem to ja stałem tam jak posąg. Dziewczyna po krótkiej chwili odsunęła się ode mnie na długość ramion i z lekkimi iskierkami w oczach spojrzał na mnie.

- W takim razie jutro przyniosę ci zeszyt.- powiedziała uśmiechając się szeroko.

Dziewczyna mijając mnie pomachała na do widzenia, jednak ja nie byłem w stanie znów podnieść swoich dłoni. To się źle skończy.

Pokręciłem głową, chcąc się trochę opamiętać, a gdy opanowałem swoje chwilowe roztargnienie, ruszyłem w drogę powrotną. Nie wiem co działo się w jej głowie, ale mam nadzieję, że mój plan wypali.

Z lekką wątpliwością co do mojego planu przemierzałem szkolny korytarz, chcąc jak najszybciej znaleźć się wśród przyjaciół i choć trochę się zrelaksować. Zbliżałem się do schodów, a w tym samym momencie poczułem wibracje w kieszeni spodni. Nie zmieniając tempa wyciągnąłem telefon, po czym odblokowując go spojrzałem na ekran.

I nie wiem co jest bardziej niedorzeczne. To, że moje ciało momentalnie zatrzymało się w miejscu, czy fakt, iż po zobaczeniu kto do mnie napisał zapomniałem o moim dotychczasowym problemie.

Dylan: Moje czujne oko kapitana drużyny koszykarskiej wyłapało, że nie ma cię na stołówce. Czyżby największy kujon w szkole wybrał się na wagary? Nie ładnie.

Ja: Po pierwsze: Chyba nie powinno cię to dziwić, że zbaczam na złą ścieżkę. W końcu zacząłem zadawać się z pewnym wkurzającym szatynem, który jest ikoną ładowania ludzi w kłopoty.

Ja: Po drugie: Jestem na dole (pod każdym względem kochanie).

Ja: Po trzecie: Nie kłam i przyznaj się, że mnie szukałeś ty niepoprawny romantyku.

Ze mną jest coś nie tak.

Jednak i tak pozwoliłem temu delikatnemu uśmiechowi wedrzeć się na moją twarz.

Dylan: Po pierwsze: Wybacz, nie wiedziałem. Gorzej, gdybyś zaczął zadawać się z pewnym irytującym blondynem, który samą obecnością potrafi zachęcić innych do durnych pomysłów.

Dylan: Po drugie: A ja jestem do góry (jeśli wiesz o co chodzi)

Dylan: Po trzecie: Masz mnie, rzeczywiście cie szukałem, ale za dużo sobie nie wyobrażaj. Zastanawiałem się czy nie chcesz się poświęcić i przynieść mi napoju z automatu.

Zaśmiałem się delikatnie pod nosem czytając jego wiadomości, po czym z prędkością światła zacząłem stukać po ekranie. Nie wiem co we mnie wstąpiło, aby odpisać mu w ten sposób, jednak mało mnie to teraz interesuje.

Ja: Tak się składa, że idę do automatu, ale nie, nie poświęcę się dla ciebie. Rusz swoje cztery litery i zejdź na dół zachodnimi schodami, bo muszę cię wykorzystać przy automacie.

Dylan: Mam się bać? To trochę niepokojące bo tam nikogo nie ma, a ty masz chyba zapędy sadystyczne.

Ja: Zapędy to ja mam masochistyczne, ale nie romatyzujmy tego, bo to nie zdrowe.

Ja: I kto tu sobie za dużo wyobraża? Jesteś mi potrzebny aby pierdolnąć w tą durną maszynę, bo ostatnie przestaje działać.

Dylan: Ale ty irytujący.

Dylan: Już idę.

Uniosłem kącik ust i z o wiele lepszym humorem schowałem telefon do kieszeni spodni. Oparłem się o drugą balustradę schodów, a po niespełna paru sekundach usłyszałem kroki. Jednak nie były to kroki dochodzące z góry, a z korytarza. Momentalnie odbiłem się, po czym wykonałem parę kroków, aby wyjrzeć zza winkla. Myślałem, że to Dylan postanowił zejść innymi schodami, jednak szybko wyrzuciłem tę myśl z głowy, gdy moim oczom ukazał się Theo i Mike. Na twarzy pierwszego malowało się poirytowanie, natomiast u drugiego, jak zawsze i niezmiennie, cwaniacki uśmieszek. Theo mrucząc coś pod nosem, podszedł do szafki, po czym otworzył metalową płytę, o mały włos nie uderzając nią w twarz Mike'a. Na wyższym nie zrobiło to wrażenia co ani trochę mnie nie zdziwiło. Mike jest po prostu nieustraszony.

- Odpuść, bo nie dam się na to nabrać.- rzucił Theo, jednak w tym momencie nie byłem w stanie ujrzeć jego twarzy, ponieważ ciało Mike skutecznie go zasłoniło.

- Mówię poważnie. Chce cię tylko zaprosić na seans filmowy. Żadnych podtekstów.- odparł z rozbawieniem Mike.

Theo z istną wściekłością zaczął pakować książki do torby, a gdy skończył, z hukiem zamknął drzwi szafki i zarzucając plecak przez ramię obrócił się w stronę Mike. Niższy skrzyżował dłonie na piersi i unosząc brodę w górę zwęził lekko oczy. Zrobił to tak jakby chciał przeszyć Mike'a wzrokiem, albo wedrzeć się do jego umysłu i dowiedzieć się co on tym razem kombinuje.

- Ta, jasne. Uznajmy, że jakimś cudem zgodzę się.- zaczął spokojnym tonem.- Ja do ciebie przyjdę, a na końcu się okaże, że nie masz telewizora.

Pomiędzy nimi zapanowała cisza, a dzięki temu iż Mike był ustawiony do mnie bokiem, mogłem dostrzec jak kącik jego ust unosi się jeszcze bardziej. Chyba nie powinienem podsłuchiwać.

- Nie dowiesz się póki nie sprawdzisz.- odparł mu po chwili.

- To bez znaczenia. Pewnie i tak cały czas byśmy się kłócili. Naprawdę chcesz tego? Chcesz się kłócić?- zapytał Theo, jeżdżąc wzrokiem po jego twarzy.

Theo dalej był uparty i za wszelką cenę chciał zniechęcić do siebie Mike'a. Niestety ten wysoki szatyn nie daje za wygraną, a dowodem na to jest jego kolejna odpowiedź.

- Chce kłócić się z tobą, by później godzić się na białej pościeli.- powiedział niskim i lekko zachrypniętym głosem.

I wtedy zamarłem. Chyba każdy jest w stanie zrozumieć przesłanie słów Mike'a, jakie skierował do Theo. Zrobiło mi się ciepło, bo naprawdę pożałowałem tego iż podsłuchuje. I nie chodzi tu o to, że ten tekst mnie zaskoczył. Chodzi tu o ich prywatność.

Niestety odpowiedź Theo wstrząsnęła mną jeszcze bardziej, a ja nie zdążyłem się odsunąć, aby przestać podsłuchiwać.

- Chcesz umrzeć z wycieńczenia? Z taką nadwyżką, to "godzenie się" zajmie nam pół wieku.- powiedział z uniesionym kącikiem ust.

Rozszerzyłem oczy, a moje ciało zastygło w bezruchu. Theo w międzyczasie parsknął triumfalnie pod nosem, a gdy dokładnie przyjrzał się twarzy Mike, klepnął go w pierś i obrócił na pięcie. Chłopak ruszył w głąb korytarza, zostawiając za sobą szatyna, u którego po raz pierwszy w życiu dostrzegłem zdumienie.

Mike stał na środku korytarza, wpatrując się w oddalającego Theo, jednak jego osłupienie nie trwało długo. Chłopak po chwilowym szoku otrząsnął się i przywołując na twarzy cwany, jednak nadal lekko zaskoczony uśmiech, ruszył za Theo.

Czy mnie coś ominęło? Przecież jeszcze wczoraj Theo krzyczał mu w twarz, że ma się odwalić, ale teraz zachowywał się tak, jakby chciał się z nim droczyć.

Obaj zniknęli mi z oczu i gdyby nie odgłos szybkich kroków zapewne stał bym tam i wpatrywał w martwy punkt przed sobą. Odbiłem się dłońmi od balustrady, po czym przywołując swój naturalny wyraz twarzy spojrzałem w górę.

Dylan unosząc kącik ust spojrzał prosto w moje oczy, po czym zbiegając po schodach stanął naprzeciwko mnie. Musiałem zadrzeć głowę wyżej niż zwykle, bo nie dość, że ten kutas jest wyższy, to jeszcze staje dwa stopnie wyżej.

- Nie spieszyło ci się.- powiedziałem niekontrolowanie.

- Robiłem za kelnerkę i zbierałem zamówienia.- wyjaśnił na co niekontrolowanie parsknąłem śmiechem.

Ruszyliśmy w stronę automatu, a gdy do niego dotarliśmy Dylan jako pierwszy zaczął obsługiwać maszynę. Skrzyżowałem dłonie na piersi, po czym opierając się o nią bokiem, spojrzałem na lewy profil szatyna. Wyglądał na zmęczonego, jednak w porównaniu do mnie wydawał się być weselszy.

- Nie patrz się tak intensywnie. Czuję się molestowany.- rzucił wciskając numerek. Maszyna wydała z siebie brzęk, a już po chwili jedna z puszek spadła na metalową płytę.

- Skarbie, jakaś gra wstępna musi być.- odparłem szczerząc zęby.

Dylan uniósł brew spoglądając w moją stronę, po czym posłał mi spojrzenie mówiące "a spróbuj tylko". Dalej szczerzyłem się jak głupi nie przejmując się jego wzrokiem, bo najzwyczajniej w świecie polubiłem to robić. Drażnienie go to moje hobby.

- Energię zachowaj na mecz.- podsumował wciskając przycisk. Momentalnie jęknąłem, a tył mojej głowy spotkał się z metalową ścianą automatu.

- Weź mi nie przypominaj. Wczoraj po powrocie do domu cały czas uczyłem się na ten durny sprawdzian, a ty mi tu jeszcze przypominasz o meczu. To naprawdę bolesne.- wyznałem.

Nie odrywając głowy od automatu zerknąłem na lewo, a gdy zobaczyłem jego triumfalny uśmiech wkurzyłem się lekko. Chłopak spakował parę puszek do torby, po czym zostawiając jedną w dłoni spojrzał na moją osobę.

- Nie marudź, nie będzie tak źle. Poza tym, nawet nieźle ci idzie.- odparł, po czym wystawił puszkę w moją stronę.- Masz, to na zachętę.

- Ohohoho, Dylan. Jak już mamy bawić się w przekupstwo to wiedz, że jestem otwarty na różne formy zapłaty.- powiedziałem z cwanym uśmiechem, po czym bez najmniejszego skrępowania przejąłem od niego podarunek.

Thomas...nie kompromituj się.

Dylan po moich słowach przewrócił rozbawiony oczami, po czym kiwając głową dał znać abyśmy ruszali.

- Chyba dawno nie odwiedzałeś pomarańczowej strony.- stwierdził.

Dorównałem mu kroku, po czym spojrzałem na niego z uniesioną brwią. Dobrze wiedziałem o jaką pomarańczową stronę chodziło temu zboczeńcowi.

I kto to mówi.

Zamknij się.

- Jeśli masz coś fajnego to możesz przesłać. Chętnie obejrzę, a później napiszę ci recenzje co o tym myślę. Tylko pamiętaj, że mamy inny gust i liczę, że weźmiesz to pod uwagę.- odbiłem. Szatyn parsknął śmiechem, jednak nie skomentował tego.

Weszliśmy do góry po schodach, a gdy tylko weszliśmy na stołówke, uderzył w nas gwar jaki panował w pomieszczeniu. Była godzina szczytu, więc nawet mnie to nie zdziwiło. Podążałem za Dylanem, gdy przechodziliśmy pomiędzy stolikami i nie wiedzieć czemu czułem na sobie spojrzenia innych...albo tak tylko mi się wydawało.

- No nareszcie! Ile można czekać, napiwku nie będzie.- krzyknął Stiles kładąc łokcie na stół, przy którym siedzieli jeszcze Liam i Brett

- Ta, uważaj bo uwierzę, że chciałeś go dać.- odparł mu szatyn stawiając plecak na blacie. Chłopak zaczął wyciągać puszki i kartony z plecaka, po czym rzucił każdemu z osobna.

- Miałeś mi kupić pomarańczowy.- powiedział nagle Brett.

Dylan wypuścił powietrze przez nos, po czym spojrzał na przyjaciela innym wzrokiem niż zwykle. Wydaje mi się, że specjalnie kupił inny sok niż prosił.

- Ja też chce wiele rzeczy, ale w rezultacie dostaje co innego.- odparł, a w jego głowie wyczułem lekką oschłość.

Przy stole zapanowała lekka niezręczna cisza, a oczy Bretta zwęziły się nieznacznie. Czułem się z tym dziwnie ponieważ znam ich trochę, a wizja ich skłóconych nie przemawiała do mnie.

Chciałem zaczął inny temat, aby rozluźnić lekko atmosferę, jednak nie było mi to dane. Czemu? Ponieważ w momencie gdy otwierałem usta, aby coś powiedzieć, poczułem jak czyjaś silna dłoń zawija się na moim karku. Siła była tak duża, że moje ciało samoistnie zgięło się w pół, a z ust wydobyło się ciche syknięcie.

Spanikowany spojrzałem w lewo, jednak zamiast spojrzeć na osobę, która trzyma rękę na moim karku, utkwiłem wzrok na Dylanie, który był w tej samej pozycji co i ja.

- Yyy, dzień dobry. Jak mija Panu dzień?- rzucił Dylan

W tym samym momencie na stołówce zapanowała lekka cisza, a na sobie poczułem dziesiątki zaciekawionych spojrzeń. Czułem się lekko nieswojo w tej pozycji, jednak postanowiłem się tym tak nie przejmować.

- Cieszcie się, że jesteśmy na terenie szkoły, bo bym wam nogi z dupy powyrywał.- odparł niskim tonem. Teraz nie muszę spoglądać w tył, aby zorientować się, iż jest to trener.

Tylko on ma tak przerażający głos...nie licząc Berthy.

Mężczyzna obrócił nas w stronę wyjścia, po czym w tej samej pozycji zaczął prowadzić pomiędzy stolikami. Kątem oka widziałem jak ludzie patrzą na nas i coś szepczą, a co poniektórzy odwracają wzrok, gdy natrafią na twarz trenera. Oho, czyli jest gorzej niż źle.

Mieliśmy kłopoty i to spore, a gdzieś z tyłu głowy podejrzewałem o co może chodzić.

Wyszliśmy ze stołówki, a ja dziękowałem Bogu, że dwójka przerażonych uczniów przytrzymywało drzwi, bo coś czuję, że ten mężczyzna otworzył by je naszymi głowami.

- Ale mam brudnego buta.- rzucił jak gdyby nigdy nic Dylan.

Zdziwiony jego lekkim podejściem do sprawy, zerknąłem na niego, a gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie. Ten facet jest wkurwiony, a Dylanowi zachwiało się bawić w korride.

Nauczyciel puścił nas, a gdy nasze ciała wyprostowały się, otworzył drzwi klasy i wepchnął nas do środka. Potknąłem się w progu i gdyby nie Dylan, moja twarz spotkała by się z brudną podłogą. Ułożyłem swoje dłonie na jego ramionach, po czym dźwignąłem się w górę.

- Pechowiec.- szepnął, a ja posłałem mu wkurzone spojrzenie. Nie przejmowałem się, że nasze twarze dzieliły centymetry.

Stanąłem na równe nogi, po czym poprawiając plecak na ramieniu obróciłem się w stronę trenera, który trzasnął drzwiami. Mężczyzna z wymalowaną chęcią mordu na twarzy ruszył w naszą stronę, a gdy stanął przed nami uniosłem głowę, aby spojrzeć w jego oczy.

- Czy wy myślicie, że jeśli uda wam się uciec przed ochroniarzem, to nie spotka was kara?- zapytał wkurzonym tonem.

Przełknąłem ślinę ogarniając, że moje podejrzenia okazały się prawdziwe, a na plecach poczułem nieprzyjemne dreszcze. Mamy kłopoty.

- Ale o co panu chodzi.- rzuca niewzruszony Dylan, a ja zrozumiałem jego spokój, on chce grać udając, że nie wie o co chodzi.

Spojrzałem na trenera, który posyłał szatynowi wkurzone spojrzenie, a gdzieś z tyłu głowy zacząłem zastanawiać się czy trener nie jest czasem bliskim Berthy.

- Nawet nie próbuj udawać, że nie wiesz o co chodzi. To ja za młodu wymyśliłem inicjację nowego członka drużyny, więc nie próbujcie mi wmówić, że was tu wczoraj w nocy nie było.

- Ta szkoła musi być naprawdę stara.- wyszeptałem niekontrolowanie.

Momentalnie ułożyłem dłoń na ustach orientując się co zrobiłem. Niestety trener usłyszał to i tym razem to ja zostałem obrzucony wkurzonym spojrzeniem.

Trener zabrał większy wdech, po czym dusząc w sobie chęć mordu wystawił palec wskazujący w naszą stronę.

- Macie szczęście, że was obu potrzebuje w drużynie, bo zgłosiłbym was obu do dyrektora.- zaczął już spokojniejszym, jednak nadal niskim tonem- W sobotę przychodzicie tu do szkoły i sprzątacie schowek na piłki. Skoro tak bardzo wam się spodobały, że je wykradacie to w nagrodę je uporządkujecie.

- Ale

- Żadnych ale- przerwał mi i wystawił palec wskazujący w moją stronę- ty za włamanie, a ty- przeniósł swój palec na Dylana.- za to, że jesteś kapitanem.

Trener obrzucił nas ostatnim wkurzonym spojrzeniem, po czym obrócił się z zamiarem opuszczenia sali. Obserwowałem jego szerokie plecy, gdy wychodzi z sali, a po moim ciele rozeszły się dreszcze, gdy z niewiarygodną siłą zamknął za sobą drzwi.

Stałem tam jak wryty, zastanawiając się nad jednym. Czy mój tata zdoła zatuszować morderstwo, gdy z zimną krwią zacznę mordować Dylana na tej brudnej podłodze.

- To twoja wina.- rzuciłem dalej wpatrując się w drzwi.

Obok siebie usłyszałem tylko cichy śmiech szatyna, a już po chwili poczułem jak chłopak przerzuca rękę przez moje ramię. Zwęziłem wrogo brwi, po czym powoli obróciłem głowę w jego stronę. Byłem zmuszony zadrzeć brodę w górę, ponieważ ten kutas jest wyższy.

- Nie stresuj się tak.- wyznał spokojnie- Ta sytuacja zdarza się za każdym razem, gdy któregoś z nowych członków usłyszy ochroniarz. Poza tym, jego bardziej wkurza fakt, iż jego głupi pomysł na kocenie utrzymał się do tej pory, a teraz musi płacić za swoją głupotę.

Patrzyłem w jego piwne oczy z lekkim zwątpieniem, próbując doszukać się kłamstwa w tym co mówi, jednak nic takiego nie wypatrzyłem. Byłem zmuszony mu zaufać i po prostu przyjąć do wiadomości to iż musimy odbywać karę na własne życzenie.

- Z tobą są same problemy.- stwierdziłem unosząc dłoń, w której nadal ściskałem puszkę z napojem.

- Przynajmniej jest ciekawie.- odparł, po czym zabrał swoją dłoń z mojego ramienia i odsunął się na niewielką odległość.- To co, o pierwszej ci pasuje?

Uniosłem swój kącik ust, jednak tak szybko jak ten uśmiech pojawił się na moich ustach tak szybko zniknął. Mam już w planach wybrać się na spotkanie z Madison, aby- o ironio- nie wpakować Dylana w kłopoty. O tej godzinie pewnie będę jeszcze na spotkaniu.

- Jeszcze ci napisze. Mam parę spraw w domu do wykonania i nie mogę tego odłożyć.- skłamałem.

Gdybym tylko wiedział, jak to kłamstwo może się skończyć...

*******

Perspektywa Liama:

Zmęczony, jednak dalej pobudzony popołudniową kawą wpatrywałem się w czarny tusz na białych kartkach podręcznika od historii. Przez cholerną godzinę próbuje nauczyć się czegoś na test, jednak marnie mi to idzie. Nie to, że nie lubię historii, tak właściwie umiem ją, jednak moje myśli co chwilę schodzą na inny plan. Westchnąłem kapitulując, po czym mało delikatnie zamknąłem swój podręcznik. Opadłem plecami na oparcie obracanego krzesła, a gdy spojrzałem na biały sufit ułożyłem dłonie na brzuchu.

- Ogarnij się w końcu.- powiedziałem sam do siebie, po czym przetarłem twarz dłońmi.

Zabrałem większy wdech chcąc choć trochę opanować swoje emocje, a w tym samym momencie zauważyłem światło dochodzące zza okna. Było już grubo po dziewiątej, więc to światło mogło oznaczać tylko jedno, Theo jest w swoim pokoju. Odepchnąłem się od podłogi i na krześle zatoczyłem się pod okno. Dom w którym mieszkam i dom w którym mieszka Theo sąsiadują ze sobą, a dzielą je jedynie dwa pasma zielonej trawy o łącznej szerokości ośmiu metrów oraz niewielki drewniany płot obrośnięty winoroślem. Spojrzałem przez szybę, a mój wzrok spoczął na Theo, który stał na środku pokoju i klikał coś po telefonie. Szatyn marszczył wrogo brwi, jednak na jego ustach i tak uformował się ten lekki uśmiech. Wyglądało to komicznie, a ja nie musiałem być geniuszem, aby podejrzewać z kim pisze.

Kocham Theo i chce jego szczęścia, jednak ostatnio zdałem sobie sprawę, że moje uczucia do niego są czysto braterskie.

No ale tak to ma wyglądać? Mamy się spotykać jako przyjaciele, a gdzieś z tyłu głowy mam mieć widok jego nagiego ciała? Wiem, że rozmowa o tym, może być ciężka i zapewne wiele to zmieni w naszej relacji, jednak nie chce już milczeć udając, że nic nie pamiętam.

Nie myśląc długo wstałem z krzesła, a to potoczyło się gdzieś na środek pokoju. Otworzyłem okno, podnosząc je w górę, po czym wykonałem czynność, którą robiłem już setki jak nie tysiące razy. Wyszedłem na zewnątrz ubrany jedynie w krótką bluzkę, krótkie spodenki i kapcie, po czym zsunąłem się po rynnie na dół. W tym momencie działem pod wpływem impulsu i nim się obejrzałam moje ciało jednym zwinnym ruchem przeskoczyło przez płot. Podbiegłem do ściany i zacząłem wspinać się po rynnie, która tak swoją drogą zaczęła powoli odpadać. Nie raz tędy wchodziłem więc nie dziwi mnie to...tak właściwie to dziwi mnie to, że ta rynna jeszcze się trzyma.

Wspiąłem się na odpowiednią wysokość, po czym uniosłem dłoń w górę, aby zapukać w szybę. Jeszcze trochę brakowało mi do całkowitego wspięcia się, jednak postanowiłem dać znać Theo aby otworzył okno. Wykonałem dwa ruchu nadgarstkiem, jednak o dziwo moje knykcie nie spotkały się z szybą w oknie. Zdziwiony uniosłem swój wzrok, a pierwsze co ujrzałem to rozbawioną minę Theo.

- Ninją to ty nie będziesz. Trzaskasz tą rynną tak, że cię w całym domu słychać.- powiedział z uniesionym, w rozbawieniu, kącikiem ust

Parsknąłem na tą zaczepkę, a w tym samym momencie Theo wyciągnął dłoń w moją stronę. Wspiąłem się, a gdy wszedłem do środka ściągnąłem swoje gumowe kapcie i rzuciłem w kąt tam gdzie zawsze. Theo usiadł na krześle przy swoim biurku natomiast ja rzuciłem się na jego łóżko. Moje plecy spotkały się z jego idealnie wyścielonym łóżkiem, a z ust wydobyło się głośne westchnięcie.

To będzie trudna rozmowa.

- Dawno się tak nie wspinałeś.- zauważył.

- Tak, jakoś nie miałem takiej potrzeby. Przecież od tego są drzwi.- odparłem co skutkowało jego krótkim śmiechem.

- A więc, co cię do tego musiało? Znów skończyły ci się przekąski, które trzymasz pod łóżkiem?- zapytał. Momentalnie uniosłem dłoń w górę i wystawiłem w jego stronę środkowy palec.

- Od mojej szafy skarbów się odpierdol, a przyszedłem tu, aby porozmawiać i trochę się odmóżdżyć. Uczyłem się na sprawdzian z historii, ale jakoś nie mogę się skupić.- wyznałem

- Przecież umiesz ten przedmiot.- zauważył, jednak ja nic nie odpowiedziałem.

Chciałem porozmawiać z nim o tym co wydarzyło się na imprezie i raz na zawsze zakończyć temat, tylko że teraz pojawił się pewien problem. Nie wiem jak zacząć. Pomiędzy nami zdążyła nastać cisza, która po chwili stała się dla mnie bardzo niezręczna. Theo wyłapał to więc po chwili westchnął i wstał z krzesła. Słyszałem jak zbliża się w moją stronę, by po chwili ułożyć się obok mnie. Materac ugiął się lekko, a ja przymknąłem oczy, aby oczyścić swoje myśli. Często rozmawialiśmy w tej pozycji, więc nie zdziwiło mnie jego działanie.

- Liam, co jest?- zapytał po chwili. Czułem jego wzrok na sobie, jednak nie byłem na tyle odważny by spojrzeć mu w oczy.

- Chciałem porozmawiać.- wydusiłem z siebie.

- O czym?

I znów ta niezręczna cisza. Nie mogę teraz odpuścić. Już jest za późno, a ja muszę przestać być tchórzem. Zabrałem większy wdech, po czym ułożyłem przedramię na swoich oczach, aby poczuć się pewniej.

- O tym co zaszło między naszą trójką na ostatniej imprezie.

Przegryzłem dolną wargę zaciskając oczy, a przez moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Czułem ucisk w klatce piersiowej, gdy na powrót zapanowała ta niezręczna cisza, a z każdą kolejną sekundą zbierało mi się coraz bardziej na wymioty. Czułem żółć w gardle, a pod powiekami napływające łzy, które tylko cudem udało mi się powstrzymać. Theo milczał zapewne przyswajając sobie fakt iż wszystko pamiętam i to, że skłamałem. Czułem się jak ostatni dupek, ponieważ to wszystko, ta cała sytuacja, jest tylko i wyłącznie moją winą.

- Wow, nie spodziewałem się, że...

- Przepraszam, naprawdę zjebałem.- przerwałem mu.- To wszystko to moja wina i zrozumiem jeśli nie będziesz chciał mnie widzieć. Byliśmy przyjaciółmi, a ja....kurwa! To jest tak bardzo chore.

Zdjąłem przedramię z oczy, po czym zmusiłem się, aby spojrzeć w jego stronę. Theo patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, a po moim ciele na powrót przeszły dreszcze.

- Pamiętam. Okłamałem was.- dodałem szeptem. Przełknąłem ślinę, a mój wzrok zjechał w dół. Nie byłem w stanie patrz mu prosto w oczy.

- Jak już mówiłem..- kontynuował, powoli mrugając- ...nie spodziewałem się, że tak szybko się przyznasz.

Zamarłem, a moje ciało spięło się. Spojrzałem na jego niewzruszoną minę, a gdy wszystko do mnie dotarło rozszerzyłem oczy. On wiedział. Wiedział, że udaje...przez ten cały czas.

- Skąd ty.

- Skąd wiem, że udajesz?- zapytał kładąc dłoń pod głowę i spoglądając na sufit. Na jego twarzy zagościł lekki uśmiech, co nie ukrywam trochę mnie zdziwiło.- Po twojej wczorajszej reakcji, gdy przyjechałeś pod szkołę razem z Thomasem i Stilesem. Była taka sama, jak ta po imprezie, na której wyznałem ci co do ciebie czuję.- wyjaśnił ze stoickim spokojem.

Nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa, dlatego z lekko rozchylonymi wargami patrzyłem na jego profil. Chłopak dalej uśmiechał się lekko co zaczynało mnie bardzo niepokoić.

- A gdy przypomniałem sobie co powiedziałeś mi nim zjawił się Brett.- kontynuował.- połączyłem wszystkie kropki i zrozumiałem, że te reakcje są takie same.

- Czemu nic nie powiedziałeś.- wydusiłem z siebie. Nawet nie wiem kiedy zmusiłem usta do poruszania się. To wypłynęło samoistnie.

- Chciałem dać ci czas.- odparł wzruszając jednym ramieniem.- I chyba chciałem dać czas samemu sobie.

Theo obrócił głowę w moją stronę, a nasz wzrok skrzyżował się. Szczerze? Nie miałem pojęcia, że Theo zareaguje tak łagodnie, a musicie wiedzieć, że w mojej głowie przewijały się różne scenariusze. Myślałem, że od razu każe mi wracać do domu i nie zbliżać się do niego. I może teraz jest spokojnie, jednak to nie jest koniec. Jeszcze nie stoimy na bezpiecznym gruncie.

- Przepraszam, że nie kontaktowałem się z tobą przez ten cały czas. Bałem się twojej reakcji.- zacząłem, a oczami wyobraźni widziałem, jak następnym zdaniem psuje tą całą lekką atmosferę.- A najbardziej bałem się twojej reakcji na moją ostateczną decyzję.

Bo już wiem czego chcę. Chce spróbować z Brettem. Kocham Theo, ale tylko i wyłącznie jak brata.

Theo przez chwilę milczał, a gdy tylko sens moich słów trafił do niego, jego uśmiech zszedł lekko. Nie był on smutny, ani przygnębiony. Nadal się uśmiechał, co nie ukrywam wywołało u mnie zdziwienie.

- Wiesz, to ja powinienem cię przeprosić.- wyznał po chwili. Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu, a Theo w międzyczasie znów spojrzał na sufit.

- Czemu niby miałbyś to robić? Przecież to ja was..- uciął orientując się, jak tragicznie to zabrzmi. "przecież to ja was wykorzystałem" to nie brzmi dobrze.

Theo zaśmiał się sucho, po czym uniósł dłonie i przejechał nimi po twarzy. Chłopak był zapewne zmęczony dzisiejszym dniem.

- Może zacznijmy od określenia naszej relacji.- zaczął po chwili ciszy, a gdy zdjął dłonie z twarzy, energicznie obrócił głowę w moją stronę.- Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

- Nie jesteś zły, że wybrałem Bretta?- zapytałem zdziwiony

- Nie, a gdy dowiesz się czemu, ty sam będziesz na mnie zły.- odparł, po czym złączył usta w wąską linię i podrapał się po nosie. Zawsze tak robi gdy się denerwuje.

- Ja na razie cieszę się, że nie wyrzuciłeś mnie przez okno, więc raczej trudno będzie mnie rozzłościć.

Theo po moich słowach parsknął śmiechem, po czym zabierając większy wdech spojrzał w moją stronę. Nasz wzrok na powrót się skrzyżował, a po moim ciele przeszły dreszcze, bo przecież leżę obok mojego przyjaciela, z którym miałem krótki romans...to brzmi tak absurdalnie.

- A więc.- zaczął odrywając wzrok .- Nie wiem czy można nazwać to oznaką syndromu sztokholmskiego, ale ostatnio zacząłem czuć coś do Mike'a.

Zmrużyłem oczy próbując ogarnąć czy czasami się nie przesłyszałem, a gdy wszystko do mnie dotarło, energicznie wstałem do siadu i spojrzałem na Theo. Chłopak patrzył się w sufit, a na jego ustach uformował się delikatny uśmiech. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w szatyna, a już po chwili z moich ust wydobył się głośny okrzyk.

- I nic mi nie powiedziałeś!- krzyknąłem, zapewne budząc pół osiedla.

Theo z zaskakująca prędkością uniósł swoją dłoń, po czym ułożył ją płasko na moich ustach.

- Zaraz moja mama tu zawita jak się nie przymkniesz.- powiedział już poważnym tonem.

Niestety we mnie buzowało za dużo emocji. Chłopak oderwał dłoń od mojej twarzy, a ja z szerokim w zaskoczeniu uśmiechem wpatrywałem się prosto w jego profil. Chciałem się cieszyć tą chwilą, jednak do głowy nasunęło mi się pewne pytanie.

- Zaraz moment.- zacząłem zmieniając pozycję. Usiadłem się po turecku i opierając łokieć o kolano pochyliłem się lekko w przód.- Skoro coś do niego czujesz to czemu...Czekaj nie!- krzyknąłem łapiąc się za głowę.- Czemu my rozmawiamy na ten temat z taką swobodą! Jeszcze nie dawno udawaliśmy, że jesteśmy hetero, a teraz.- zacząłem plątać się w swoich myślach.

Mój głos na ostatnim zdaniu lekko przycichł, aby jego mama tego nie usłyszała. Między nami nastała cisza, jednak nie na długo. Spomiędzy ust Theo wydobył się lekki śmiech, a ja niekontrolowanie posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Liam. Jesteśmy przyjaciółmi więc to dlatego. Już wiele razy otwieraliśmy się przed soba i nie dziw się, że rozmowa o takich rzeczach nie sprawia nam trudności.- wyjaśnił jak gdyby nigdy nic.

Kiwnąłem mu głową, po czym wybierając większy wdech postanowiłem kontynuować. Musiałem zadać mu to pytanie.

- Czemu więc zgodziłeś się na mój durny pomysł? Przecież musiałeś coś czuć do Mike'a już na imprezie. To nie jest tak, że dopiero teraz, to sobie uświadomiłeś.- powiedziałem, wiedząc, że zrzucam bombę.

Spojrzałem na Theo, a gdy nasz wzrok skrzyżował się, chłopak uśmiechnął się smutno i odwrócił wzrok.

- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, a gdy zobaczyłem jak Chris przystawia się do Mike'a poczułem irytację.- wyznał, po czym parsknął śmiechem.- Ale najlepsze jest w tym to, że nie byłem zły na Chris'a. Byłem zły na Mike'a. Byłem zły, że pozwolił mu na to, aby się do niego zbliżył.

Theo złączył usta w wąską linię, a jego uśmiech spełzł z twarzy. Chłopak niepewnie obrócił głowę w moją stronę, a nasze spojrzenia skrzyżowały się. Poczułem ucisk w klatce piersiowej, ponieważ sens jego słów powoli zaczął do mnie trafiać. Theo wkurzył się na Mike'a, a ja byłem pod ręką.

- Czyli.- zacząłem wszystko sobie uświadamiając.

- Przepraszam. Byłem pijany i zły. Nie wiem co we mnie wstąpiło.

Spuściłem swój wzrok na dłonie, po czym zacząłem bawić się palcami. Gdy dałem mu propozycje Theo pomyślał, że w taki sposób odegra się na Mike'u. Ludzie nie powinni wykorzystywać innych w ten sposób, ale czy powinienem być na niego zły? Przecież nie byłem lepszy.

Westchnąłem ciężko, po czym na powrót położyłem się obok Theo. Nie odzywaliśmy się i przez parę następnych minut daliśmy sobie czas do namysłu. Powinienem czuć frustracje, jednak o dziwo nie potrafiłem się nawet do niej zmusić. Myślałem, że ta cisza będzie trwać w nieskończoność, jednak Theo postanowił, że walnie jeszcze większą bombą.

- Jest tak niezręcznie jak wtedy, gdy w wieku siedmiu lat ogarneliśmy, że ten żółty śnieg, to nie lody cytrynowe.

- Japierdole!- warknąłem unosząc rękę w górę, a gdy chwyciłem w dłoń poduszkę, uderzyłem nią w twarz szatyna.

Theo zaczął się śmiać, a ja nie byłem w stanie powstrzymać tego lekkiego uśmiechu, który wdarł się na moje usta.

- Jesteś najgorszym przyjacielem na świecie.- dodałem, co tylko wzmocniło jego śmiech.

- Jesteśmy jak greccy wojownicy. Oni też ze sobą sypiali, aby zacieśniać więzi.

- Theo, kurwa, przestań!- krzyknąłem czerwieniąc się jeszcze bardziej.

Kocham go, a czasem nienawidzę. Zabił bym za niego, a czasem po prostu bym go zabił.

Po paru chwilach Theo opanował swój śmiech, a ja postanowiłem uciec z tego pokoju upokarzania mnie.

- Już uciekasz?- zapytał rozbawiony.

- Tak bo mnie wkurwiasz.- odparłem oschle, jednak Theo nic sobie z tego nie zrobił.

Podszedłem do biurka, a gdy założyłem swoje kapce ruszyłem w stronę drzwi. Theo w międzyczasie usiadł na skraju łóżka i spojrzał na moją osobę. Stanąłem przed nim, a gdy włożyłem dłonie do kieszeni spodni zjechałem go wzrokiem.

- Postanowiłeś już co zrobisz?- zapytałem.- Chcesz spróbować z Mikeiem?

Theo złączył usta w wąską linię, a gdy podrapał się po nosie, opuścił swój wzrok na dywan. Dopiero teraz zrozumiałem, że przez ten cały czas nie tylko ja miałem mętlik w głowie. Po chwili Theo pokiwał lekko głową i uniósł swój wzrok.

- Jeśli wcześniej go nie zabije za te durne tekst.- powiedział na co niekontrolowanie parsknąłem śmiechem.

- Przyznaj się, lubisz to.

- Nie miałeś już iść do domu?- zapytał unosząc jedną brew.

Uniosłem dłoń w górę, a gdy wystawiłem środkowy palec w jego stronę ruszyłem do drzwi. Chwyciłem za klamkę, a gdy miałem otworzyć drzwi głos Theo na powrót mnie zatrzymał.

- A ty? Co postanowiłeś?

Obróciłem się bokiem do Theo, po czym posłałem mu mały uśmiech.

- Spróbuję. Tylko najpierw muszę z nim porozmawiać.- odparłem na co Theo kiwnął głową.

- Jeśli wam nie wyjdzie, a mi nie wyjdzie z Mikiem to wiesz gdzie jestem.- rzucił, chcąc zażartować z naszej relacji.

- Oho, chyba Mike wszedł za mocno.- odbiłem.

Theo momentalnie chwycił za poduszkę i cisnął nią w moją stronę. Szybko otworzyłem drzwi i z głośnym parsknięciem opuściłem jego pokój.

Czułem się teraz o wiele lepiej, bo nie dość, że Theo się na mnie nie obraził, to dowiedziałem się, że i on ma swoją sympatię. Wszystko powoli się układa, a do pełni szczęścia brakuje mi tylko rozmowy z Brettem.

*******

Była godzina dwudziesta druga trzydzieści, gdy w już pełnym ubraniu kierowałem się w stronę osiedlowego parku. Czułem ekscytacje, a zarazem lekki stres, bo za chwilę spotkam się z Brettem, aby wyznać mu prawdę.

Uniosłem wzrok w górę wchodząc do parku, a w tym samym momencie usłyszałem dźwięk klaksonu. Obróciłem głowę w tamtą stronę, a mój wzrok spoczął na czarnym sedanie zaparkowanym na parkingu, który de facto był jedynym autem. Momentalnie zmieniłem kierunku, a moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy, gdy przez przednią szybę zobaczyłem Bretta. Chłopak posyłał mi lekki uśmiech, w którym nieświadomie zakochiwałem się każdego dnia.

- Hej.- powiedziałem wchodząc do środka. Zamknąłem za sobą drzwi, po czym spojrzałem na chłopaka

- Hej.- odparł lustrując moje ciało- Coś się stało, że chciałeś się teraz spotkać?

- A musiało się coś stać?- odparłem przechylając głowę. Brett zaśmiał się lekko pod nosem, a w mojej klatce piersiowej poczułem przyjemne ciepło.

- Przepraszam.- zaśmiał się unosząc dłonie w górę.

Uśmiechnąłem się, jednak to nie trwało długo, bo już po chwili na mojej twarzy zagościła powaga. Muszę porozmawiać jeszcze z nim. Odczekałem chwilę, a gdy zapadła cisza spojrzałem na chłopaka.

- Tak właściwie, to chciałem o czymś porozmawiać.- rzuciłem poważnym tonem.

Brett wyczuł, że coś jest nie tak, więc i on spoważniał. Patrzyłem prosto w jego oczy, a ja postanowiłem nie tracić ani chwili.

- Brett, ja pamiętam. Pamiętam wszystko z imprezy.

Brett zamilkł, a jego dolna warga uchyliła się lekko. Byłem zestresowany, jednak przez sytuację z Theo czułem się swobodnie.

- Rozmawiałem już z Theo.- kontynuowałem podekscytowany.- Też mu powiedziałem, że wiem i doszliśmy do porozumienia, że chcemy być tylko przyjaciółmi. Wiem, zjebałem nie mówiąc wam, ale chciałem dać sobie czas. Teraz w końcu to przemyślałem i jestem już zdecydowany...

- Liam.- przerwał mi.

Jego ton był ostry, co nie ukrywam bardzo mnie zdziwiło. Zamilkłem unosząc na niego wzrok, a gdy zobaczyłem jego minę przestraszyłem się lekko. Brett był zaskoczony, jednak to inne emocje wzięły nad nim górę. On wydawał się wkurzony.

- Przez ten cały czas wszystko pamiętałeś i robiłeś z nas idiotów?- zapytał po chwili, a po moich plecach przeszły dreszcze.

Nic nie odpowiedziałem. Ta chwila ciszy była wystarczającym "tak".

- Nie chciałem robić z was idiotów. Bałem się.- wyznałem szeptem. Brett patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, by po chwili kiwnąć i spojrzeć przez przednią szybę.

- Tylko o tym chciałeś porozmawiać?

- Tak. Rozmawiałem też z Theo i..- zacząłem jednak gdy tylko Brett spojrzał w moją stronę zamilkłem.

- I wybrałeś mnie jako drugą opcję?

- Nie. Ja to przemyślałem.

Chłopak otworzył usta aby coś powiedzieć, jednak ostatecznie zrezygnował. Brett nie myśląc długo wyciągnął dłoń do stacyjki, po czym odpalił silnik. Moje oczy rozszerzyły się, a w gardle na powrót poczułem żółć. Nie wiedziałem co się dzieje.

- Co robisz?- zapytałem.

- Odwożę cię do domu.- odparł, na co ja zareagowałem momentalnie i ułożyłem dłoń na jego dłoni, gdy chciał włączyć bieg.

- Czemu?

Brett przez chwilę milczał wpatrując się w moje oczy. Nie wiem co się dzieje, ale to nie ten sam Brett. To nie ten sam chłopak z którym rozmawiałem dziś w szkole.

- Liam.- zaczął już spokojniejszym tonem, jednak nadal tak samo ostrym.- Ja muszę to przemyśleć. Po tym co się stało, to nie wiem czy chce jeszcze- uciął gryząc się w wargę i unosząc głowę.

Chłopak ułożył dwa palce na nosie, po czym westchnął ciężko i znów spojrzał mi w oczy. W oczy, w których zdążyły już nagromadzić się delikatne łzy. Czuję się okropnie.

- Posłuchaj mnie Liam. Nie chcę teraz z tobą o tym rozmawiać, bo boje się, że mogę powiedzieć coś, co ciebie zaboli, a ja będę żałować.- powiedział po chwili.

I teraz nie wiem, czy chciało mi się bardziej płakać czy zemdleć. Z szokiem patrzyłem w oczy Bretta, a po moich plecach przeszły ciepłe dreszcze.

- Teraz ty daj mi czas.- wyszeptał wrzucając wsteczny.- Wybrałeś sobie najgorszy czas na rozmowę.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

W mojej głowie ten rozdział wyglądał lepiej.

Mam nadzieję, że następnego nie zje*ie, bo będzie on przełomowy, jeśli chodzi o relacje Thomasa i Dylana.

Sorry za błędy i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro