36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

8 tysięcy słów
Lecę zwiedzać Grzybowo, a wam życzę miłego czytania ❤️

Perspektywa Thomasa:

Czy nienawidzę swojego życia? Jak mam być szczery, to chyba nie mam na co narzekać. Przecież mam wspaniałych rodziców, dobrych kumpli, a moje oceny są trochę ponad przeciętnej dzięki czemu mam szanse, aby dostać się na wymarzone studia. Poza tym, wszystko co się dzieje w moim życiu, w dużej mierze zależy ode mnie. To ja jestem panem swojego losu i to ja muszę brać odpowiedzialność za swoje złe wybory.

Czy decyzja uderzenia Alexa była słuszna? Według mnie tak, bo w końcu należało mu się. Upadł nisko wypowiadając tamte słowa, a ja chciałem mu tylko pomóc z dotarciem do poziomu jego inteligencji. Choć tak właściwie poziom podłogi to i tak wysoka poprzeczka, której nigdy nie przeskoczy.

Ale.

No właśnie, zawsze musi być jakieś "ale".

Nie zrozumcie mnie źle, nie żałuję tamtej decyzji. Nawet pomimo konsekwencji, które odczułem już następnego dnia, gdy matka pochowała wszystkie tabletki na ból głowy, a tata odebrał mi kluczyki do auta. Jedyne co mnie teraz usatysfakcjonuje to widok ozdobionej twarzy Alexa i Michaela, permanentnym makijażem jaki im ostatniej soboty zgotowaliśmy. Powinni nam jeszcze za to zapłacić.

Jest tylko jeden minus tej całej sytuacji.

- Liam...to jest wredne.- powiedziałem chcąc brzmieć groźnie.- Jesteś najgorszą istotą jaka stąpała po tej ziemi i mam nadzieję, że zgijesz w piekle.

Czemu mówię takie rzeczy i czym sobie blondyn na nie zasłużył?

- Będziemy tam gnić razem!- krzyknął zza kierownicy, wpatrując się w drogę przed sobą.- I nie marudź tylko biegnij! Może czegoś to cię nauczy.

- Wpuść mnie!- krzyknąłem.

- Nie dopóki nam nie powiesz czemu wpadłeś na pomysł pobicia się z Alexem!

Przewróciłem na to oczami, po czym tak jak mnie uczył Dylan, zacząłem oddychać przez nos. Nie mogłem mu powiedzieć, czemu się z nim pobiłem z jednego powodu. W aucie był też Stiles, a ja nie chcę, aby to usłyszał.

Przyspieszyłem lekko, aby zbliżyć się do otwartych tylnich drzwi, jednak i tym razem moje plany szlag trafił. Liam przyspieszył, a auto oddaliło się ode mnie, jednak mimo to nie przestałem biegnąć. Spojrzałem, już lekko zmęczony na Stiles'a, który siedział na tylnim siedzeniu, po czym posłałem mu błagalne spojrzenie.

- Nie patrz tak na mnie. Wiesz, że to nie ode mnie zależy.- odparł szybko szatyn.

- O Chryste!- krzyknąłem prawie potykając się o swoje nogo.- Liam! To nie jest zabawne!

- Zrobisz sobie mały trening przed meczem.- odparł jak gdyby nigdy nic.

- Kto normalny robi sobie taki trening!- krzyknąłem wyrzucając dłonie w górę.

Liam na chwilę oderwał wzrok od jezdni, po czym spojrzał na moją osobę i uniósł brwi. Od razu zrozumiałem o co chodzi, przez co moja powieka zaczęła drgać ze złości. Zabrałem większy wdech, po czym łącząc usta w wąską linię spojrzałem w prawo na Theo, który jak gdyby nigdy nic biegł obok mnie.

- Ty nie jesteś człowiekiem, wiesz?- powiedziałem patrząc na jego niewzruszoną minę.- Nie męczy cię to?- Theo wzruszył tylko ramionami i uniósł kącik ust w zwycięski sposób.

- Jak narazie, to męczy mnie twoje wolne tempo.- odparł, a później zaczął lekko przyspieszać.

Z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy patrzyłem jak chłopak oddała się ode mnie i znika za zakrętem. Ostatnio coraz częściej odnoszę wrażenie, że to nie człowiek tylko robot, który został specjalnie wpuszczony między ludzi, przez rząd amerykański.

- On mnie przeraża.- powiedziałem sam do siebie.

- Musisz mu wybaczyć, ostatnio ma kryzys.- rzucił szybko Liam, a już po chwili usłyszałem jak wzdycha głośno.

Auto zaczęło zwalniać, a wraz z nim ja. Blondyn zatrzymał się na poboczu, po czym kiwnął mi głową, abym wskoczył do środka, co od razu uczyniłem. Rozłożyłem się wygodnie na siedzeniu, po czym chwyciłem za swój plecak, który już wcześniej wrzuciłem do środka. Nie czułem jakiegoś dużego zmęczenie, jednak ten krótki bieg i tak spowodował u mnie lekką zadyszkę.

- To powiesz nam o co poszło?- zapytał Liam wychylając się w tył, aby na nas spojrzeć.

Czułem na sobie ich zaciekawione spojrzenia, co wcale mnie nie zdziwiło. Nie zdziwiło mnie też to, że następnego dnia w niedzielę dostałem mnóstwo wiadomości od ludzi ze szkoły, z którymi na co dzień nie rozmawiam. W sumie, to nie wiem co wywołało u nich aż tak wielkie zaciekawienie, przecież to zwykła sprzeczka...która skończyła się bójką...przy policji. No dobra, też byłbym ciekawy.

- Poszło o miejsce w drużynie.- zacząłem kłamać, zerkając na każdego z osobna, aby to co powiedziałem brzmiało wiarygodnie. Nie mogłem uciekać wzrokiem, bo to wydawało by się podejrzane.

- I to było powodem?- zapytał Stiles unosząc brew.

Tak właściwie, to pobiłem Alexa, bo obraził twojego brata, ale ci tego nie powiem, bo za chwilę będziesz chciał wiedzieć co powiedział.

- No nie do końca. Nazwał mnie paniusią z pędzelkiem, czy jakoś tak.- zacząłem gestykulować dłonią.- Byłem pijany i trochę mnie to ruszyło, nie kontrolowałem tego co robię.

Liam i Stiles momentalnie zerkneli na siebie wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, po czym znów obrócili głowy w moją stronę. Stiles wydawał sie być rozbawiony tą całą sytuacją, natomiast Liam był tym bardziej opanowanym człowiekiem w grupie.

- Myślałem, że jesteś bardziej rozsądny.- zauważył Liam.

- Byłem pijany.- zaznaczyłem.

Liam pokręcił zrezygnowany głową, po czym obrócił się i na powrót włączył się do ruchu.

- A właśnie.- zaczął po chwili blondyn.- Muszę wam coś powiedzieć.

Uniosłem głowę, po czym spojrzałem w przednie lusterko, gdzie w odbiciu zobaczyłem Liama. Jego głos był lekko nerwowy czym od razu mnie zaciekawił. Chłopak odchrzaknąłem, po czym oblizując wargę, zacisnął dłonie na kierownicy.

- Chyba szykuje się coś grubego.- powiedział Stiles, który też zauważył nerwowe zachowanie blondyna.

- Nie aż tak, ale chciałem się wam czymś pochwalić.- powiedział, a w aucie zapanowała krótka cisza.- Bo, no ten. Oficjalnie jestem z Brettem.

W pierwszej chwili, po prostu przetwarzaliśmy to co powiedział, a musicie wiedzieć, że w poniedziałek rano, takie rzeczy są trudne do wykonania. Dopiero po paru sekundach, gdy Liam zatrzymał się na światłach spojrzeliśmy na siebie i znów na Liama, aby po chwili rzucić się na niego i z głośnym wrzaskiem poklepać go po ramieniu. Liam wzdrygnął się, gdy Stiles zaczął go dodatkowo szarpać, a ja zacząłem się śmiać.

- Wiedziałem! Wiedziałem!- krzyknął zadowolony Stiles, a ja zacząłem się głośniej śmiać.- O ty cwana bestio!

- Jezu stary! Ja próbuję ruszyć!- krzyknął blondyn tylko po to, aby przebić się przez nasze wrzaski.

- Trzeba było nam to powiedzieć jak zaparkujesz.- odparłem z bananem na gębie.

I w taki oto sposób pod szkołę dojechaliśmy drąc się jak opętani, tym samym zwracając uwagę innych uczniów. Wysiedliśmy z auta, po czym wraz ze Stilesem osaczyliśmy Liama, aby go trochę po wkurzać, co od razu nam się udało.

- Mogłem wam nie mówić.- mamrotał do siebie.

- Oj już daj spokój.- powiedziałem zarzucając rękę przez jego ramię.- Fajnie, że nasz kumpel staje się dorosły i wkracza w poważny związek.

- Kto wie, może niedługo nawet urośniesz.- dodał Stiles po czym roztrzepał jego włosy.

Parsknąłem na to śmiechem, po czym odsunąłem się na bezpieczną odległość, gdy zobaczyłem wkurzoną minę blondyna. Chłopak był cały czerwony ze złości, co wcale mnie nie dziwiło, bo sam bym się wkurzył gdyby ktoś komentował moją posturę. Liam otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak szybko zamknął je, gdy jego wzrok spoczął na czymś przed nami. Zaciekawiony przestałem się śmiać i sam spojrzałem przed siebie, gdzie dostrzegłem, jednego z naszych nauczycieli. Cóż, tak właściwie Pan Derek nie jest naszym nauczycielem, jednak dzięki swojemu zaangażowaniu w to co robi bez skrępowania mogę go nim nazwać.

- Liam!- krzyknął ruszając w naszym kierunku.

Wykonaliśmy jeszcze parę kroków, po czym całą trójką zatrzymaliśmy się przed mężczyzną. Pan Derek, dzięki swoim ostrym rysą twarzy, od zawsze wzbudzał we mnie lęk. W końcu czemu się dziwić, jest wysoki, dobrze zbudowany, a jego wzrok mrozi krew w żyłach.

Ale...no właśnie. Dziś jest z nim coś dziwnego. Wydaje się być, ludzki. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam go za potwora, ale zawsze chodził z taką naburmuszoną miną, a teraz wydaje się być żywszy. A może po prostu się wyspał.

- Mnie?- zapytał Liam.- Czemu mnie pan szukał?

- Jak to czemu?- odparł marszcząc brwi w zdziwieniu i o dziwo nie było w tym nic wrogiego.- Dziś wysyłam twój obraz na konkurs. Masz go, prawda?

Momentalnie spojrzałem na Liama, po czym przyjrzałem się jego reakcji. Chłopak w pierwszej chwili nie zareagował, a po prostu stał nieruchomo jak posąg. Jedynym dowodem na to, że nie jest kamienną skałą był fakt, iż powoli, jakby w zwolnionym tempie, mrugał powiekami. Dopiero po paru sekundach jego mimika twarzy zmieniła się i z niewzruszonej zmieniła się w przerażoną.

- Obraz!- krzyknął na co wzdrygnąłem się.- Zapomniałem zabrać go z domu!- dodał, po czym nie zważając na nic dookoła zawrócił i pobiegł w stronę auta.- Zaraz panu przywiozę!

Z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy patrzyłem jak Liam zwinnie przeciska się przez tłum uczniów i dociera do swojego auta. Uśmiechnąłem się lekko i po kiwałem głową na tą całą sytuację. Liam też nadał by się do drużyny, gdyby umiał kozłować. Przypomina mi trochę Theo, bo tak samo jak on jest zwinny i bez problemu potrafi przecisnąć się przez przeszkody.

- Jedzie Pan z tym obrazem do naszego muzeum?- powiedział zaciekawiony Stiles.

Oderwałem swój wzrok od Liama, który prawie potrącił połowę uczniów naszej szkoły, po czym przeniosłem go na pozostałą dwójkę.

- Nie, dziś inne miasto organizuje konkurs, ale całe szczęście to tylko niecałe sto kilometrów stąd.- wyjaśnił, jak gdyby nigdy nic.

Tak właściwie, to taka odległość nie robi na nas wrażenia, bo w końcu Stany Zjednoczone moją duży obszar, jednak na mojej twarzy i tak pojawiło się zaskoczenie. A co najciekawsze nie było to spowodowane tym, co powiedział Pan Derek, a tym co po chwili dodał Stiles.

- Mogę Panu towarzyszyć?

Moment, co?

Wzdrygnąłem się lekko, a moja dłoń zacisnąłem się na ramieniu plecaka. Na ustach momentalnie uformował się lekki uśmiech, który za zadanie miał ukryć moje zaskoczenie. Reakcja Pana Dereka była oczywista. Mężczyzna odchylił głowę w tył, a jego brwi zmarszczyły się w niedowierzaniu. Stiles natomiast nie wyglądał na zawstydzonego i po prostu stał z tym swoim stilesowym uśmiechem na ustach wpatrując się pewnie w oczy mężczyzny.

- Yyyy, znaczy.- zaczął skołowany mężczyzna.

- I tak nie będzie dziś lekcji, bo to koniec semestru i częściej będziemy na boisku, aby pooglądać mecz.- nalegał.

Derek, na ułamek sekundy zerknął na mnie, po czym znów na Stiles'a. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że Derek chciałby się zgodzić, jednak jego sumienie mu nie pozwala. No i cóż, zdrowy rozsądek wygrał.

- Chłopcze.- zaczął stanowczo, jednak delikatnie.- Idź na lekcje, to nie pora na żarty.

- Ale ja nie żartuje. Poza tym i tak można zabrać ucznia, aby ten mógł przedstawić swoje dzieło.

- Po pierwsze, ty nie jesteś tym uczniem, a po drugie, potrzebuje pisemnej zgody od twojego ojca na wyjazd.- przerwał, po czym wkładając dłonie do kieszeni spodni pochylił się w stronę szatyna.- A przecież dobrze wiemy, że to drugie jest najtrudniejsze do zrealizowania. Szczególnie w obecnej sytuacji.

Mężczyzna wyprostował się, a na twarzy Stiles'a zagościło niezadowolenie. Derek natomiast zaczął rozglądać się i wypatrywać czy Liam już przyjechał.

- A teraz przepraszam, ale muszę już iść.- dodał, po czym zrobił coś bardzo dziwnego. Mężczyzna, prawie niezauważalnie uśmiechnął się i klepiąc Stiles'a po ramieniu ruszył przed siebie.- Dziś z oczywistych powodów zajęcia się nie odbędą, także wracajcie po zajęciach do domu.

Derek zniknął nam w tłumie innych uczniów, a ja zaniepokojony przeniosłem swój wzrok na szatyna. Ja rozumiem, że jest w nim bezwarunkowo i nieodwołalnie zakochany, jednak nie powinien mówić takich rzeczy publicznie. Przecież istnieje ryzyko. Za chwilę ktoś połączy kropki i stanie się tragedia

- A ty może zluzuj konie, co?- powiedziałem patrząc na jego rozweseloną twarz.

Stiles nic sobie z tego nie zrobił. Chłopak oderwał wzrok od Dereka, którego na sto procent wyłapał w tłumie, po czym przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Wyglądał na zadowolonego, jednak w jego oczach dostrzegłem coś niepokojącego. Jakby motywację do podjęcia ryzyka.

- Tylko mi nie mów, że chcesz z nim jechać.- rzuciłem przymykając powieki, aby wyglądać groźnie.

- Ja?- zapytał kładąc dłoń na swojej klatce piersiowej.- Ależ skąd.

- Stary, jesteś jednym wielkim dysonansem. Mówisz jedno, a twoja mowa ciała wskazuje na coś innego.

- Oj już przestań. Przecież wiem, że i tak by mnie nie zabrał, bo jest bardziej uparty, niż to ustawa przewiduje.- odparł wzruszając ramionami.

Chłopak minął mnie, na co od razu pokręciłem głową i ruszyłem za nim. Pożegnaliśmy się przed wejściem i każdy z nas ruszył w swoją stronę. On miał lekcje, natomiast ja musiałem przygotować się na mecz. Gdy docierałem do hali sportowej moją uwagę przykuły busy, które właśnie albo parkowały, albo wjeżdżały na teren szkoły. Zazwyczaj niczym szczególnym się one nie wyróżniają, bo są one wynajęte tylko na ten jeden wyjazd, jednak są szkoły, które mają swoje prywatne busy. Takie pojazdy mają godło danej szkoły i już z daleka widać, jaka szkoła przyjechała. Gdy chodziłem do Idyllwild Arts Academy też mieliśmy parę takich busów, które zawoziły nas na konkursy.

Całe szczęście tutaj go nie było.

Wbiegłem po schodach, po czym pewnie wszedłem do środka, gdzie od razu dobiegły do mnie odgłosy rozmów. W oczy rzuciła mi się jedna z drużyn, która stała przed pokojem naszego trenera i zapewne czekała na kluczyk od szatni. Wszyscy byli bardzo wysocy i dobrze zbudowani. Wyglądali dobrze i pewnie poczuł bym delikatny kompleks, gdyby nie fakt, że szanuje swoje ciało takie jakie jest.

Minął ich, a moją głowę od razu zaczęło zaprzątać pytanie, gdzie znajduje się nasza szatnia. Miałem teraz dwa wyjścia, albo pójdę do trenera i spytam się, albo będę wparowywać do każdej z szatni. Całe szczęście nie musiałem ani zawracać, ani robić za rasowego podglądacza, ponieważ w oddali zobaczyłem jak jeden z naszych wchodzi do szatni niedaleko mnie.

Niestety zamiast przyspieszyć, ja zwolniłem. Co było tego powodem? No właśnie ów chłopak, który ostatniej nocy zaprzątał moje myśli i nie pozwalał zasnąć.

Dylan dosłownie mignął mi w ostatniej chwili, gdy wchodził do jednej z szatń. Czy pamiętam wszystko z sobotniej nocy? Oczywiście, że tak. Pamiętam wszystko od rozpoczęcia imprezy, przez wizytę na komisariacie, aż do rozmowy, a raczej monologu mamy. Może i byłem pijany i miewałem trudności z chodzeniem, jednak mój umysł był w dobrej formie, by przetwarzać wszystkie dane.

Dlatego też, chyba nikogo nie zdziwi fakt, iż pamiętam pocałunek z Dylanem.

To co się wtedy wydarzyło było dla mnie wstrząsającym przeżyciem, jednak to nie tak, że żałuję. Cóż, tak właściwie jest wręcz przeciwnie. Wczoraj dużo nad tym myślałem i doszedłem do pewnego wniosku. Co prawda jest on trochę irracjonalny, jednak duża część mnie uważa, że jest właściwy.

Jednak zanim wam go wyjawię muszę mieć pewność w jednej kwestii. Co z Dylanem? Nie mam bladego pojęcia. Nie kontaktowałem się z nim w niedzielę, bo byłem zbyt zajęty rozmyślaniem i zdychaniem na kacu bez tabletek. Zanim postawie kolejny krok muszę mieć pewność, że ten wkurzający szatyn nie zrobił tego, bo był pijany.

Jeśli okaże się, że żałuje tego co zrobił, to wygłoszę swoją drugą przemowę, którą wczoraj przygotowałem. Tak, ćwiczyłem to przed lustrem. Czuję się jak pajac. Jak pajac z szalejącymi hormonami.

Dobra Thomas weź się w garść, bo majaczysz. Nawet ten przystojny koszykarz zorientował się, że coś jest z tobą nie tak, bo patrzy na ciebie jak na wariata.

Zacisnąłem dłoń na pasku plecaka, po czym ruszyłem z miejsca, co okazało się być trudniejsze niż sądziłem. Moje nogi były jak z waty, a fakt iż moje serce waliło jak oszalałe wcale nie pomagał. W końcu po paru długich i bardzo męczących krokach dotarłem do naszej szatni, jednak zamiast wejść ja zderzyłem się z jednym z chłopaków, który właśnie wychodził. I nie uwierzycie... tym wyrośniętym chłopakiem z miękką klatką piersiową był Dylan.

Odsunąłem się w tył, po czym gwałtownie zaciągnąłem powietrzem i spojrzałem w górę. Dylan wyglądał na spokojnego, jednak w jego oczach i tak dostrzegłem tą nutkę szoku, której nie był w stanie ukryć. Na jego twarzy nadal widniały ślady bójki, jednak nie tak wyraźne, jak się obawiałem.

Próbowałem opanować swoje emocje, jednak było to dla mnie trudne. Przed oczami nadal mam wydarzenie z tamtej nocy, gdy mnie pocałował i może zabrzmi to dziwnie, ale pamiętam też to jak jego usta były miękkie. Czy to już obsesja?

- O, jesteś.- zaczął jako pierwszy, a ja nie wiedzieć czemu gwałtownie nabrałem powietrza w pluca.- Szukałem cię.

- Mnie?- zapytałem jak ostatni idiota, a po moim ciele rozeszła się fala ciepła.

Tak Thomas, ciebie. Jesteś w drużynie, więc czemu kapitan miałby nie szukać swojego zawodnika.

- Tak.- odparł bez chwili namysłu, po czym uniósł dłoń, w której znajdował się czarny materiał.- Trener dał mi strój dla ciebie i poprosił, abym ci go przyniósł.

Och, no tak.

Momentalnie przejąłem od niego strój, po czym wyprostowałem się i spojrzałem pewnie w jego oczy. Czy zamierzałem poddać się moim emocjom i zachować jak sfrustrowana nastolatka unikając spojrzenia, jąkając się, a co najgorsze udawać, że nic się nie stało? Ha! Nie, nie ma takiej opcji.

- Dylan, słuchaj.- zacząłem unosząc pewnie brodę i spoglądając w jego oczy.- Nie będę owijać w bawełnę i powiem prosto z mostu. Chce z tobą porozmawiać.

Jego reakcja była natychmiastowa. Chłopak spiął się lekko, a głowę niekontrolowanie odwrócił w stronę zawodników, którzy właśnie nas mijali. Wiedziałem, że to nie najlepszy moment na rozmowę dlatego szybko dodałem.

- Ale nie teraz, najlepiej na osobności i

- Jasne.- przerwał mi i nerwowo kiwnął głową.- Uważam, że to dobry pomysł.

Kiwnąłem mu głową, a pomiędzy nami nastała niezręczna cisza. Uśmiechnąłem się delikatnie, aby trochę przełamać tą napiętą atmosfere, jednak to tylko pogorszyło sytuację. Mój uśmiech był wymuszony, więc wyglądałem pewnie jak surykatka porażona prądem.

- To, ja lecę się przebrać.- rzuciłem machając ubraniami, na co ten odsunął się w bok, aby zrobić mi przejście.

Niestety przez zdenerwowanie, Dylan źle wyliczył odległość od sciany i z całym impetem wpakował się w futrynę. Przerażony szybko wyciągnąłem dłonie w jego kierunku i nie wiedzieć czemu złapałem go za poturbowane ramię. Nie miałem jeszcze okazji, aby dotknąć go w ten sposób, dlatego zdziwiłem się, gdy zamiast miękkiej skóry natrafiłem na twarde mięśnie. O Chryste.

- Wszystko okey?- zapytałem patrząc to na rękę to na jego twarz.

- Tak tak. Zapomniałem, że to tu stoi.

- Zapomniałeś, że stoi tu ściana?- rzuciłem unosząc jedną brew.

Dylan momentalnie uniósł jeden palec i otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili zrezygnował i wskazał na korytarz za mną.

- To ja lepiej już pójdę. Idź się przebrać i widzimy się na boisku.- powiedział, na co od razu przyłożyłem dłoń do czoła i zasalutowałem mu.

- Ajaj kapitanie.- odparłem. Zrobiłem to tylko po to, aby rozluźnić atmosferę.

Dylan niepewnie minął mnie, a ja ruszyłem do środka.

Wiecie co? Może jestem jakiś dziwny, ale no kurcze! Czy tylko mi ta jego niezdarność wydaje się interesującą? Przecież jakiś czas temu rzucaliśmy się sobie do gardeł.

***

Osiem drużyn, sześć męczy po czterdzieści minut i jeden wielki głód na wygraną. W tej sali sportowej jeszcze nigdy nie słyszałem tyle krzyków i gwizdów co dziś. Trybuny pękają w szwach, a adrenalina rośnie z każdym kolejnym gwizdkiem. Wszyscy jesteś zmęczeni, jednak to nas nie powstrzyma, bo jesteśmy zmotywowani, a co najważniejsze zgrani.

Tak, dobrze rozumiecie. Cały nasz skład świetnie ze sobą współgra i nawet Mike jest dziś profesjonalny, bo nie obczaja tyłka Theo. Miałem pewne obawy co do Dylana, jednak i on potrafi oczyścić swój umysł i skupić się na grze.

Dlatego wygraliśmy już dwa mecze, a przed nami ostatnio, który będzie decydującym. Jeśli wygramy wchodźmy dalej, jeśli nie, możemy zacząć rezerwować sobie wakacje zimowe, bo i tak nigdzie nie wyjedziemy na mecz.

Ale my to wygramy. Musimy wygrać.

Wygramy nawet pomimo tej jednej dysfunkcji, która biega czasem po boisku. A raczej dwie dysfunkcje o imieniu Alex i Michael. Jak mogłem się tego domyślić obaj chcieli się zemścić za tą całą sytuację na imprezie, dlatego już przed meczem były małe, nic nieznaczące zgrzyty pomiędzy nami. Nie będę wam o tym opowiadać z jednego prostego powodu. Oni nie są ciekawą historią i nigdy nie będą, za to co powiedzieli Dylan'owi.

Lekko zmęczony przeczesałem swoje spocone włosy, po czym podszedłem do trybun gdzie leżała moja woda i rzeczy innych chłopaków. Odkręciłem butelkę i na jednym wdechu wypiłem spory łyk wody. Byłem zmęczony i wszystkie mięśnie mnie bolały, jednak mimo to czułem, że jestem nie do pokonania. Gdybym wiedział wcześniej, że sport daje tyle radości, to zajął bym się nim wcześniej.

Napij się więcej tej wody, bo zaczynasz majaczyć.

Racja.

Upiłem kolejny łyk, po czym odstawiłem wodę na swoje miejsce.

- Thomas.- usłyszałem nieznajomy głos jakiejś dziewczyny.

Momentalnie uniosłem głowę, po czym spojrzałem na grupkę dziewczyn przede mną. Były ładne, a na twarzy miały delikatny makijach. Zauważyłem, że tutaj dużo dziewczyn stawia na delikatny makijach, co jest dla nich dodatkowym atutem. Wyjątkiem mogą być goci lub Olivia, która ostatnio zaczęła gustować w bordowych szminkach. No ale jej można wybaczyć. W końcu nikt nie chce mieć problemów z tym geniuszem.

- Tak?- zapytałem formując na twarzy szczery uśmiech.

- Wpadniesz może do nas w sobotę na imprezę?- zapytała uśmiechając się perliście.

Złączyłem usta w wąską linię zastanawiając się nad odpowiedzią, a moja głowa obróciła się w bok. Wzrokiem wyłapałem Liama, który stał właśnie z Brettem i o czymś rozmawiał. Wyglądali na szczęśliwych, jednak po ostatnich wydarzeniach pewnie też potrzebują trochę rozrywki.

- W sumie dobry pomysł.- odparłem znów spoglądając na dziewczynę. Ta uśmiechnęła się jeszcze bardziej, a ja dodałem.- Dużo osób będzie?

- To domówka otwarta, dla każdego!- krzyknęła brunetka, która siedziała obok dziewczyny.

- Wendy, ty jesteś otwarta dla wszystkich.- krzyknęła następne, a po moim ciele rozeszła się fala zażenowania.

Niestety one miały inne odczucia, bo od razu zaczęły się śmiać, jakby był to jakiś wyniosły żart. No ale cóż, impreza to impreza. To że tam przyjdę nie oznacza tego, że muszę być przy nich cały czas. Przecież możemy przyjąć na darmowy alkohol.

- Spoko, wezmę ze sobą jeszcze Liama i Stiles'a.- odparłem

I ciesze się, że to powiedziałem, bo gdy zobaczyłem ich reakcje od razu zrozumiałem z jakimi ludźmi mam do czynienia. Uśmiech dziewczyn momentalnie zbladł, a na twarzy jednej z nich pojawiło się obrzydzenie. Aha, a więc o to chodzi.

I później powiedziałem to, co było właściwe, a zarazem prawdziwe. I nie żałuję.

- Albo wiecie co, jednak nie.- rzuciłem uśmiechając się perliście, a zarazem sztucznie.- Przepraszam, ale nie mam w zwyczaju chodzić na imprezy, gdzie suma iq wszystkich zgromadzonych nie przekracza trzynastu punktów.

Zabrałem swoją wodę, po czym zostawiłem za sobą zdezorientowane dziewczyny i paru śmiejących się światków, którzy od razu zrozumieli co chciałem przekazać tym dziewczynom.

W tym samym momencie w oddali zobaczyłem naszą drużynę, która zaczęła zbierać się wokół trenera. Nie myśląc długo przyspieszyłem, aby znaleźć się obok nich i dowiedzieć się jaki jest następny rozkład zawodników. Przed nami ostatni mecz tego dnia, więc musimy być jeszcze bardziej skupieni niż wcześniej.

Stanąłem pomiędzy Theo, a Luke'iem, po czym spojrzałem na trenera, który rozrysował coś na kartce. Przyjrzałem się rysunkom, a moim oczom ukazały się kolejne pozycje. Układ naszych miejsce nie zmieniał się podczas tych meczy, bo każdy miał swoje wyćwiczone miejsca. Jedyną zmianą jaka nastąpiła w naszej drużynie po moim dołączeniu był fakt, iż ja i Theo musieliśmy zamienić się miejscami. Teraz to on był "silnym skrzydłowym" a ja "niskim skrzydłowym". Może i moim zdaniem głównie jest "zbieranie" piłek z kosza, jednak muszę być też agresywny i zwinny. Theo świetnie radził sobie z tym zadaniem, ale najwidoczniej trener stwierdził, że teraz ja dostanę tą fuchę. I wiecie co? Nawet mi to pasuje.

- Mam jedno pytanie.- powiedziałem wpatrując się z lekką niepewnością w rysunek.- Czemu zmienił Pan moje miejsce?- dopytałem widząc numer dwadzieścia sześć na pozycji rozgrywającego.- Nie sprawdzam się?

Spojrzałem na trenera, który dalej coś rozrysowywał, a na sobie poczułem spojrzenia innych. Szczególnie naszego kapitana.

- Nic z tych rzeczy. Po prostu musimy wprowadzić małe zmiany, bo z drużyną.- odparł, po czym parsknął długopisem i schował go do przedniej kieszeni swojej polówki.

Mężczyzna wyprostował się, po czym spojrzał na mnie.

- Ale to na pewno dobry pomysł? Nie widzę się na tym miejscu.- wyznałem szczerze.

- Słuchaj, może i teraz szło wam dobrze, jednak gra dopiero się zacznie. Widzisz tamtą drużynę.- wskazał palcem gdzieś za mnie.

Momentalnie spojrzałem w tamtym kierunku, a mój wzrok spoczął na chłopakach w granatowych strojach. Obserwowałem ich na boisku i jak mam być szczery, to zauważyłem w ich grze coś bardzo dziwnego. Nie chodzi tu o szybkość czy styl grania. Chodzi tu o jednego zawodnika, którego co mecz każdy kryje...a nie powinni.

- Chodzi nam o Max'a, tego najwyższego.- kontynuował Dylan, przez co momentalnie na niego spojrzałem.- Ten mutant jest wyższy nawet od Bretta i trzeba na niego uważać.

Może i jestem zmęczony, jednak mój mózg dzięki grze jest na najwyższych obrotach. Momentalnie zacząłem analizować ich słowa i łączyć wszystkie kropki. Pamiętacie jak przed chwilą mówiłem wam, że ich drużyna ma dziwnego zawodnika? Chodziło mi właśnie o tego Max'a.

Spojrzałem na trenera, po czym niekontrolowanie powiedziałem to, co pomyślałem.

- Przecież to ciamajda.- rzuciłem, a na sobie poczułem zdziwione jak i zaciekawione spojrzenia innych.

- Skąd taki wniosek?- zapytał trener.

- A widzieliście jak on gra?- zapytałem spoglądając na każdego z osobna.- Przecież on jest dla zmyłki. Obserwowałem ich mecz i za każdym razem on był najbardziej kryty przez innych zawodników, mimo iż żaden kolega z drużyny nie podał mu piłki.

- Przecież zdobył punkty dla drużyny.- wtrącił Alex, który nie krył rozbawienia.- Młody nie wychylaj się. Jesteś tu świeży.

Opanowałem chęć odpyskowania mu, po czym odpowiedziałem najprofesjonalniej jak tylko potrafiłem. Tak swoją drogą. Ten permanentny makijaż pod jego okiem wygląda bajecznie, choć dodał bym kilka poprawek.

- A zauważyłeś kiedy mu podawali?- zapytałem zakładając dłonie na piersi i spoglądając na niego.- Tylko w krytycznych sytuacjach, gdy nie mieli gdzie podać.

To co powiedziałem musiało ruszyć go, bo momentalnie parsknął kpiącym śmiechem i odparł.

- Przestań gadać takie głupoty jak się nie znasz i najlepiej...

- To ty się zamknij, bo za chwilę mogę ci poprawić z drugiej strony.

Wszyscy momentalnie spojrzeli na Dylana, który właśnie przed chwilą wypowiedział bardzo kontrowersyjne słowa. Nie miałem pojęcia jak na to zareagować, jednak gdzieś w głębi poczułem satysfakcję.

- A ty co, faworyzujesz?- odparł mu lekko zgaszony Alex.

- Nie faworyzuje, a przyznaje rację.- poprawił go. Dylan oderwał wzrok od wkurzonego Alexa, po czym spojrzał na mężczyznę.- Trenerze myślę, że Thomas może mieć rację. Nie przypominam sobie, aby Max dążył do zdobycia piłki.

Spojrzałem na zamyślonego trenera, a w tym samym momencie poczułem jak ktoś kładzie rękę na moje ramię. Od razu zorientowałem się kto to jest, bo tylko jedna osoba w szkole ma gips na ręce.

- Co kombinujecie?- zapytał Brett.

Trener spojrzał na wyższego, po czym zaczął mu wszystko objaśniać. Ja natomiast nieustannie starałem się nie zerkać co chwilę na Dylana, który teraz wydawał mi się bardziej profesjonalny niż wcześniej. Tak, może i był spocony jak diabli, ale to jego skupienie i zaangażowanie w sprawę sprawiało, że biła od niego aura prawdziwego kapitana.

Nagle na sali rozległ się odgłos gwizdka, który tylko cudem przebił się przez gwar jaki panował na trybunach. Trener zamilkł i na ułamek sekundy spojrzał na sędziego, aby dowiedzieć się ile jeszcze czasu mają.

- Pięć minut.- mruknął do siebie, po czym westchnął zrezygnowany.- Dobra, zrobimy tak. Zostawiamy stary układ, bo na szybko chyba nic nie wymyślimy, a poza tym.- uciął, po czym spojrzał na każdego z osobna.- Jesteście mocnym składem i wątpię, abyście przegrali ten mecz.

A później wszystko zadziało się szybko. Nawet nie wiem, w którym momencie wykonaliśmy drużynowy okrzyk i znaleźliśmy się na boisku. Gra zaczęła się, a my dawaliśmy z siebie wszystko. Pot spływał po moim ciele, jednak doping dochodzący z trybun zagrzewał mnie jaki i innych do walki. Rzeczą oczywistą jest to, że nie szło nam w stu procentach dobrze, bo mieliśmy swoje gorsze momenty i stracone punkty. Były momenty, gdzie przeciwnik miał ogromną przewagę, jednak nie oznaczało to, że straciliśmy ducha walki.

I później nastąpiło oczywiste.

*******

- Posprzątam garaż.- zaproponowałem kolejną opcje, z mojej listy podlizusa.

Podążyłem za mamą, która właśnie schodziła schodami, a moje dłonie złożyłem jak do pacierza, mimo iż tego nie widziała. Kobieta westchnęła głośno i nie wiem czy było to spowodowane irytacją na moje zachowanie, czy też zmęczeniem, bo sama musiała taszczyć kosz z brudnymi ciuchami.

- Daj, ja to wezmę.- dodałem i bez chwili zastanowienia wyciągnąłem kosz, która znajdowała się pomiędzy jej ręką, a biodrem.

Zeszliśmy na dół, a gdy znaleźliśmy się w łazience odstawiłem kosz przed pralkę. Mama nadal mi nie odpowiedziała, jednak ja zamiast rozczarowania poczułem nadzieję. Jest duże prawdopodobieństwo, że właśnie się zastanawia.

- Mówiłem ci już jak bardzo cię kocham?- powiedziałem opierając się bokiem o ścianę, na co kobieta przewróciła oczami i zaczęła wrzucać ciuchy do pralki.

- Jaki ojciec taki syn.- mruknęła do siebie niby zirytowana, jednak na jej ustach i tak uformował się ten delikatny uśmiech.

- To jak będzie? Dasz mi to kieszonkowe?

- Nie jesteś aby za stary na kieszonkowe?- zapytała, gwałtownie prostując się.

Uniosłem palec wskazujący, aby coś powiedzieć, jednak szybko opuściłem go w dół, gdy coś sobie uświadomiłem. Ma rację. Muszę znaleźć sobie jakąś dorywczą pracę na weekendy. Słyszałem, że Luke dorabia gdzieś w barze, więc może uda mi sie wkręcić.

- Ten ostatni raz.- powiedziałem błagalnie, a zarazem szczerze.

I wtedy nastąpił przełom. Mama westchnęła, tym razem będąc zirytowana moim zachowaniem, po czym kiwnęła głową w kierunku wyjścia. Uśmiechnąłem się perliście i bez chwili namysłu ruszyłem w stronę wyjścia, aby odszukać jej torebkę. Znajdowała się tam gdzie zawsze, czyli na komodzie w salonie. Szybko zgarnąłem ją, po czym w podskokach przyniosłem zdobycz, do rąk właścicielki, aby ta mogła wykonać następną część rutyny.

- Osiwieje przy tobie.- mruknęła wyciągając portfel.- Dwadzieścia dolców i ani centa więcej.- dodała wyciągając banknot.

- Dziękuję.- odparłem, po czym szybko schowałem pieniądze pomiędzy etui a telefon. To najlepszy schowek na pieniądze.

- Gdzie tak, w ogóle wychodzisz?- zapytała wracając do swojej poprzedniej czynności.

Nie odpowiedziałem jej od razu, bo właśnie w tym samym momencie przyszła nowa wiadomości. Szybko odblokowałem telefon i spojrzałem kto napisał.

Dylan: Za pięć minut bądź gotowy.

Na moich ustach momentalnie uformował się uśmiech, którego tym razem nie chciałem ukrywać. Dobrze się z tym czuję.

- Mam trening drużynowy.- odparłem chowając telefon do przedniej kieszeni swoich szarych dresów. Kto by pomyślał, że kiedyś serio ich użyje do biegania.

Chciałem rzucić, że muszę już lecieć, jednak reakcja mamy uniemożliwiła mi to. Kobieta zamarła z mundurem taty w dłoni, a na jej twarzy zagościł szok wymieszany z czymś na kształt "analizuje sytuację". Szybko jednak otrzeźwiał i prostując się spojrzała na moją osobę.

- Jaki trening drużynowy? Będziecie malować zachód słońca?

Z początku nie rozumiałem o co jej chodzi, bo w końcu od dłuższego czasu nie jestem w kole malarskim. Dopiero po krótkiej analizie sytuacji ogarnąłem, że nie miałem jeszcze okazji powiedzieć rodzicom o moim przebranżowieniu się.

- Nie.- zacząłem prostując się dumnie.- Mamo, przed sobą masz zawodnika drużyny koszykarskiej.- dodałem rozkładając dłonie.- I na dodatek dziś wygraliśmy trzy męcze dzięki czemu weszliśmy dalej.

Mama dalej milczała wpatrując się w moją dziwnie wykrzywioną twarz, a ja zacząłem się zastanawiać czy czasem nie robię z siebie głupka. Myślałem, że mama dostała jakiegoś paraliżu i nie może się ruszyć, jednak tak szybko jak ta myśl nawiedziła mój umysł tak szybko go opuściła. Kobieta upuściła mundur, który od razu wpadł do kosza, a spomiędzy jej ust wydobył się głośny śmiech.

No tak. Mogłem się tego spodziewać.

- Mamo.- mamrotałem.- Mamo!- dodałem chcąc przebić się przez jej głośny i nieprzerwany śmiech.

- Kochanie, następnym razem jak chcesz kłamać, to przynajmniej wymyśl jakąś logiczną wymówkę.- rzuciła przez śmiech.

Momentalnie zrobiłem naburmuszoną minę i może zaczął bym się z nią sprzeczać, gdyby nie jeden bardzo satysfakcjonujący fakt. Kobieta schyliła się po następne ciuchy, po czym rozłożyła moją bluzkę na wysokości głowy. Tą samą bluzkę, która dziś miałem na meczu.

W pierwszej chwili nic nie zauważyła i dopiero po momencie zaczęła się przyglądać bluzce, którą pierwszy raz widzi na oczy. Jej zaciekawiony wzrok błądził po materiale, aż w końcu zrozumiała co jest grane. Mama rozchyliła lekki powieki w zdumieniu, po czym z uznaniem spojrzała na moją osobę.

- Kto cię w to wrobił? To nie możliwe, abyś sam z własnej woli zapisał się do klubu gdzie trzeba biegać.- powiedziała z uniesionym kącikiem ust.

Przewróciłem oczami, jednak i tak nie potrafiłem ukryć rozbawienia jej żartem, a raczej trafną analizą. W momencie, gdy mama wrzuciła mój strój do pralki, po mieszkaniu rozległ się odgłos dzwonka, a ja w duchu podskoczyłem z ekscytacji.

Pożegnałem się z mamą, a gdy setny raz zapewniłem, że nie zrobie nic, co byłoby kłopotliwe dla ojcac ruszyłem do przedpokoju, gdzie ubrałem sportowe buty i rozpinaną bluzę. Już przez okno obok drzwi widziałem kto stoi po drugiej stronie, dlatego bez zbędnego czekania otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Mój wzrok od razu spoczął na Dylanie, który ubrany był w obcisłą bluzkę z długim rękawem i czarne dresowe spodnie, w które włożone miał dłonie.

Nie był to jakiś ekstrawagancki strój, a raczej powszechny i niewyróżniający się wśród innych sportowców, jednak mimo to, przyciągał spojrzenia innych. A przynajmniej moje.

- Nie będzie ci za zimno?- zapytałem przyglądając się jego postawie.

- Teraz trochę jest, ale zaraz i tak się rozgrzeje.- odparł wzruszając ramionami.

Pokręciłem na to z politowaniem głową, po czym ruszyłem chodnikiem do wyjścia. Dylan szybko zbiegł ze schodków i zrównał ze mną krok.

- Kogo to auto?- zapytałem widząc czarne audi w sedanie.

- Luke'a. Dziś to on i Mike musieli mnie zgarnąć, bo za ostatnią akcję dostałem szlaban na auto ojca.

- Weź mi nawet nie przypominaj.- wymamrotałem. Miałem ten sam problem co on i to dlatego musieli po mnie podjechać.- Tak swoją drogą. Wiesz już jakie prace społeczne chcą nam dać do wykonania?

- Niestety nie, ale znając mojego ojca mogą się wszystkiego spodziewać.- powiedział wzdychając ciężko.

Parsknąłem na to suchym śmiechem, po czym otwierając furtkę ruszyłem w stronę zaparkowanego auta, gdzie za chwilę będziemy się cisnąć na tylnich siedzeniach. Skąd to wiem? A stąd iż na przednim fotelu pasażera siedziała Olivia, która grzebała coś na telefonie. Podeszliśmy do auta, a ja otworzyłem tylnie drzwi, jednak nie wszedłem do środka, bo Mike postanowił odstawić scenę jak z poronola.

- Co mi za to zrobisz kochanie?- zapytał, machając mi banknotem stu dolarowym przed oczami.

Luke momentalnie wywrócił oczami, a ja poczułem na sobie intensywne spojrzenie Dylana. Mike nie przejął się tym i nadal z tym samym zadowolonym uśmiechem na twarzy wpatrywał się we mnie i oczekiwał odpowiedzi. Jedyną osobą, która miała nas w dupie była Olivia, która dalej grzebała coś w telefonie.

Jak zamierzam zareagować na tą sytuację? Ha! Po swojemu.

- Zabieraj te pieniądze.- powiedziałem odrzucając jego dłoń w bok.- Dziś, to ty jesteś na dole.- a później popychając go władowałem się do auta.

Mike zaśmiał się dźwięcznie, a na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Wraz z Dylanem zajęliśmy swoje miejsca, a ja, jak na kulturalnego chłopak przystało przywitałem się z resztą.

- Jak emocje po dzisiejszym meczu?- zapytał zaciekawiony Luke, spoglądając na mnie przez ramię.

- Masakra. Myślałem, że gra u waszego boku to będzie jakieś wspaniałe przeżycie, a okazało się, że to jakaś porażka.- zażartowałem i dla lepszego efektu pokręciłem rozczarowany głową.

Luke zaśmiał się przy okazji wystawiając w moją stronę środkowy palec, po czym odpalił auto.

- Mike.- powiedziała Olivia, gdy włączyliśmy się do ruchu.

- Tak?

- Zapomniałam ci powiedzieć. Chris prosił, abyś do niego oddzwonił.

Chris....mam dziwne wrażenie, że wiem o kogo chodzi, jednak nie za bardzo potrafię przypomnieć sobie skąd tą osobę znam.

- Spoko, później oddzwonię.- odparł szybko Mike.

Po dziesięciu minutach spokojnej jazdy i zachaczeniu o lokalny sklep dojechaliśmy na stare boisko do koszykówki. To samo, na którym wraz z Dylanem oglądaliśmy gwiazdy przy zgaszonych światłach. Teraz światła były zapalone, mimo iż nie były do końca potrzebne.

Wysiedliśmy z auta, a Mike, Luke i Olivia ruszyli przodem. Dylan zapewne też by ruszył za nimi gdyby nie ja i moje nagle obawy o dwie osoby, które zobaczyłem przy wejściu na boisko. Alex i Michael? Nie. Przy wejściu stał Brett i Liam, którzy rozmawiali chaotycznie śmiejąc sie głośno.

Tak, może i Dylan rozmawiał z Brettem przez telefon na imprezie i obiecał, że do niego przyjdzie, jednak przez to, że dzisiejszy dzień był bardzo chaotyczny, nie miałem okazji zapytać się czy rozmawiali. I czy w ogóle doszło do tej rozmowy.

Złapałem szatyna z nadgarstek, po czym pociągnąłem w swoją stronę. Chłopak o dziwo poddał się i bez najmniejszego namysłu zatrzymał się i spojrzał w dół na moją osobę. Zabrałem swoją rękę, po czym zrobiłem krok w tył.

- Tak?- zapytał, a w jego głosie usłyszałem nutkę zdziwienia.

- Spotkałeś się wczoraj z Brettem?- zapytałem kiwając głową na stojąca parę. Dylan obrócił głowę w tamtym kierunku, jednak szybko spojrzał na mnie, gdy tylko wyłapał ich wzrokiem.

- Tak, nawet z Liamem. Akurat u niego był.- odparł wzruszając ramionami.

Jednak mi taka odpowiedź nie wystarczyła. Momentalnie skrzyżowałem dłonie na piersi, po czym pochyliłem się w jego stronę.

- Iiii?- ciągnąłem

- I przeprosiłem za wszystko. Już jest okey.

Kamień spadł mi z serca, gdy zrozumiałem, że pomiędzy nimi nie będzie żadnych zgrzytów. Lubię Brett, Liama i Dylana, dlatego to oczywiste, że chce, aby w naszym gronie nie było konfliktów.

- Cieczy mnie to.- rzuciłem posyłając mu delikatny uśmiech.

Dylan szybko odpowiedział mi tym samym, a ja poczułem w klatce piersiowej przyjemne ciepło. Ta chwila mogła by trwać dłużej, jednak życie lubi rzucać nam kłody pod nogi. Kłody o imieniu Alex i Michael.

Warkot silnika rozbrzmiał za moimi plecami, a blask reflektorów rozświetlił najbliższą nam okolice. Co teraz czułem? Zgłoś? Adrenalinę? Chęć ponownego zrównania ich z ziemią?

Żadne z powyższych.

Choć tak właściwie to ostatnie bardzo kusi, jednak wiem, że to i tak niczego by nie zmieniło. A co sądzi o tym Dylan? Patrząc na jego obojętną minę śmiem twierdzić, że jest tego samego zdania co ja.

Gołym okiem widać, że obecność tamtej dwójki nie robi na nim wrażenia, co bardzo mnie cieszy.

Alex i Michael minęli nas mrucząc coś pod nosem, a ja niekontrolowanie spojrzałem na Dylana. Oboje zaśmialiśmy się do siebie, po czym zsynchronizowani jak w zegarku ruszyliśmy w stronę wejscia na boisko.

Byliśmy już praktycznie przy furtce, gdy usłyszałem jak Liam opowiada coś Brett'owi. Oboje byli tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyli kiedy do nich podeszliśmy i stanęliśmy obok nich.

- Hej.- powiedziałem aby sprowadzić ich na ziemię z krainy słodyczy.

Jako pierwszy zareagował Liam, który spojrzał na nas obu. Może i między nim, a Dylan było okey, jednak i tak było widać jak się spina. Dla niego to nadal za wcześnie.

- A ty co. Za wieszak dziś będziesz nam robić?- rzucił Dylan do swojego przyjaciela, który od razu mruknął ciche przekleństwo i przywitał się z szatynem.

I wtedy nastała najbardziej niezręczna chwilą w całej naszej historii. Dylan odsunął się od Bretta, a jego wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Liama. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał, a my tkwimy w jakimś załamaniu czasoprzestrzennym, z którego nie da się wydostać. Momentalnie odchrzaknąłem, aby mnie pewność, że teraźniejszość jest prawdziwa, a czas płynie.

Całe szczęście Dylan mówił prawdę i rzeczywiście nie ma nic do związku Bretta z Liama. A co było tego dowodem? Jego słowa wypowiedziane po długiej przerwie.

- Co tam szwagier.- rzucił z cwanym uśmiechem.

I wtedy Liam oblał się czerwienią, a ja jako dobry kumpel wsparłem go wybuchając śmiechem.

*******

- Jesteś tego pewny?- zapytał Liam poraz tysięczny

- Tak, na sto procent. Po prostu już jedźcie i nie martwcie się.

- Ale, jest już późno. Uważasz, że to dobry

- Liam.- przerwał mu Brett, który siedział na miejscu pasażera. Jego głos był stanowczy, a zarazem łagodny, przez co Liam spojrzał na niego.- Po prostu jedź. Nic mu nie będzie.

Liam przez chwilę milczał wpatrując się w Bretta, jednak całe szczęście w końcu poddał się i z głośnym westchnieniem odpalił silnik. Ucieszony odsunąłem się, aby ten mógł zamknąć drzwi, po czym pomachałem na pożegnanie.

Tak swoją drogą, Brett stał się jakiś dziwny, bo uśmiecha się jakby odkrył tajemnice wszechświata. Próbowałem się dowiedzieć o co mu chodzi, jednak ten nagle zaczynał jakiś inny temat. Mam podejrzenia o co może mu chodzić, jednak teraz nie mam czasu się tym zajmować.

Wróciłem na oświetlone boisko, po czym usiadłem na samym środku, gdzie leżały moje rzeczy. Dzisiejszy trening był bardzo chaotyczny, ponieważ uczyli mnie paru trików, które mógłbym wykorzystać podczas meczu, aby zmylić przeciwnika. Co prawda nie szło mi najlepiej, jednak mam zamiar uczyć się tego częściej, aby pomóc drużynie.

- Gdzie jest Brett i Liam?- zapytał Dylan, przerywając mi tym samym myślenie.

Mozolnie zmieniłem pozycję siadając po turecku, po czym spojrzałem na szatyna, który właśnie wszedł przez furtkę. Chłopak trzymał w dłoni dwa słodzone napoje, po które poszedł do sklepu, gdy tylko skończyliśmy trening.

- Pojechali.- odparłem jak gdyby nigdy nic. Szatyn podszedł do mnie, po czym podał jedną puszkę.

- Przecież mieli nas odwieźć.- zauważył, jednak w jego głosie nie wyczułem zawodu zaistniałą sytuacją. Chłopak zrezygnowany usiadł na ukos mnie i otwierając puszkę spojrzał gdzieś w przestań.

- Tak, ale kazałem im wracać bez nas.- odparłem zgodnie z prawdą.

Dylan złączył usta w wąską linię, po czym pokiwał głową zapewne zdając sobie sprawę z tego co sie święci. Za wszelką cenę próbował udawać opanowanego, jednak mi nic nie umknie. Przecież widzę, jak nerwowo bawi się zawleczką od puszki, która tak swoją drogą po chwili odleciała. Metalowy odłamek poleciał w przód, a Dylan desperacko podążył za nim wzrokiem.

- Nie stresuj sie tak, przecież cię nie pogryze.- zażartowałem.- To tylko rozmowa.

- Sorry, to dla mnie trudne.

- Dobrze, że mówisz.- powiedziałem spokojnie

- Ale na pewno chcemy porozmawiać o tym samym?- zapytał, a ja tylko cudem opanowałem chęć parskniecia. Dylan spojrzał na mnie, a ja śmiertelnie poważnie odpowiedziałem.

- No po ostatnich wydarzeniach jedyna myśl, jaka męczy moją głowę to to ile arbuzów zmieści się w torbie kangura.

Dylan przez chwilę patrzył na moją twarz, a gdy zorientował się co jest grane warknął głośno i wywrócił oczami. Tym razem nie potrafiłem się opanować i po prostu parsknąłem głośnym śmiechem, który rozbrzmiał na całym boisku.

- Jak ty mnie czasem wkurzasz.- wymamrotał, a ja uśmiechnąłem się jeszcze bardziej.

Po chwili opanowałem swój wybuch śmiechu, a pomiędzy nami znów zapanowała cisza, która tym razem była bardziej przytłaczająca. W głowie miałem dwa scenariusze i dwie zupełnie różne odpowiedzi.

- Czyli żałujesz.- powiedziałem to czego się najbardziej obawiałem.

Dylan upił łyk z puszki, po czym odłożył ją i spojrzał gdzieś przed siebie marszcząc brwi. Nie wiem czego mam się spodziewać po takiej reakcji.

- Z czego wysunąłeś taki wniose?- zapytał spoglądając na mnie.

- Powiedziałeś, że to dla ciebie trudne. Odebrałem to tak jakbyś chciał mi powiedzieć "no słuchaj, upiłem się, trochę zaszalały mi hormony i mnie poniosło"

- To nie miało tak zabrzmieć. Po prostu to dla mnie nowość.- odparł szybko. Chłopak nabrał powietrza w płuca, po czym spuścił wzrok i nieświadomie powiedział to co miało pozostać w głowę.- Nagle pojawiłeś się w moim życiu i wszystko wywracasz do góry nogami.

Gdy zorientował się, co powiedział jego mięśnie spięły się, a na moich ustach uformował się lekki uśmiech. Byliśmy zmęczeni więc i ja po chwili powiedziałem coś, co powinno zostać w mojej głowę.

- To urocze, że się tak denerwujesz. I pomyśleć, że taki wyszczekany byłeś przy naszym pierwszym spotkaniu.

Nadal nie wiem jakim cudem przeszliśmy do takiej relacji.

- I kto to mówi.- parsknął.

A później uniósł swoją głowę i spojrzał w moje oczy. Zatopiłem się w jego piwnych tęczówkach i ani myślałem wydostać się, bo teraz, gdy jesteśmy sami wysztko jest właściwe i dozwolone.

Tylko że... czegoś mi brakuje.

- Zrobisz coś dla mnie?- zapytałem po chwili ciszy.

- Nie, nie pójdę sprawdzić ile arbuzów mieści się w torbie kangora.- odparł żartobliwie.

Chciałem pozostać poważny, jednak moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, co pewnie z jego perspektywy wyglądało zabawnie.

- Dyl.- uniosłem pewnie brodę.- Zgaś światło.

Dylan bez chwili namysłu wstałem na równe nogi, po czym ruszył do małej metalowej budki przed wejściem. Szybko chwyciłem za swój telefon, a gdy zgasło światło oświetliłem mu drogę latarką w telefonie.

- Co robisz?- zapytał ruszając w moim kierunku

- Jestem twoją latarnią.

- Czyli ja jestem statkiem?- zapytał siadając w tym samym miejscu co wcześniej.

- Nie, ty jesteś tą wkurzającą ćmą.

Dylan parsknął śmiechem, a między nami zapanowała cisza. Wyłączyłem latarkę, a gdy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności odchyliłem się w tył opierając łokcie o boisko i spojrzałem w górę na rozgwieżdżone niebo. Dziś było pięknie.

- Nie żałuję.- powiedział nagle.

Spojrzałem na szatyna kiwając delikatnie głową i ciesząc się w duchu, bo właśnie teraz będę mógł powiedzieć tą przyjemniejszą wersję i dodatkowo coś zaproponować.

- Mam takie pytanie.- zacząłem spokojnie, mimo iż w duchu zacząłem się stresować.- Myślałeś już nad coming out'em?

- Jak mam być szczery to ta myśl mnie...- uciął na moment szukając odpowiedniego słowa.

Ale ja go rozumiałem. Też zmagałem się z tym samym problemem, dlatego od razu dokończyłem za niego.

- Przeraża.

Dylan przyznał mi rację kiwając głową, a ja przystąpiłem do kolejnej części moich wcześniejszych rozmyśleń. Dźwignąłem swoje zmęczone ciało, po czym siadając po turecku spojrzałem na profil szatyna. Niestety to ten profil bez pieprzyków.

- Jesli chodzi o sam pocałunek, to nie będę naciskać na wyjaśnienia.- zaznaczyłem na co  zerknął na mnie zaskoczony.- Zamiast tego chce ci coś zaproponować. Oczywiście nie musisz się na to godzić.

- Co takiego?- zapytał wyraźnie zaciekawiony.

- Chce ci pomóc. Ze wszystkim. Jeśli dalej nie czujesz się pewnie z tym kim jesteś, ale wiesz, że chcesz w to brnąć, to ja ci pomogę się z tym oswoić. Kiedyś byłem w podobnej sytuacji, jednak nie miałem drugiej osoby, która by mnie w to wprowadziła. Oczywiście możesz odmówić, bo w końcu masz jeszcze Bretta, jednak jeśli chcesz, to ja chętnie cię w to wprowadzę.

Dylan milczał i z zaciekawieniem oraz z lekkim zaskoczeniem wpatrywał się w moje oczy. W jego głowie powstał mętlik i wcale mnie to nie dziwi. Nasza relacja nie zaliczała się do normalnych, jednak mimo to chciałem mu pomóc i przejść przez to przez co ja przechodziłem. Nawet jeśli ostatecznie nie będę światkiem jego śmiałego coming out'u.

- Czyli, chcesz mi pomóc w zaakceptowaniu siebie?- zapytał na co od razu kiwnąłem głową. Dylan uśmiechnął się, a ja odpowiedziałem mu tym samym.- A więc dobrze. Naucz mnie.

Poczułem jak policzki zaczynają mnie szczypać, gdy uświadomiłem sobie, że w końcu jesteśmy na etapie, w którym możemy sobie ufać. Szczerze obawiałem się jego odpowiedzi, jednak jak widać nie było się czego bać.

Uśmiechnąłem się czując w klatce piersiowej przyjemne ciepło, a mój wzrok zaczął błądzić po jego twarzy, którą oświetlały gwiazdy. Dylan zjechał wzrokiem w dół, a mój żołądek skręcił się, gdy ogarnąłem, że jego spojrzenie wylądowało na moich ustach.

- Czy to, będzie okey?- zapytał niepewnie.

I przysięgam. Nie wiem czy spowodowane było to zmęczeniem, ale odpowiedź wydostała się z moich ust szybciej niż to było konieczne.

- Jeśli to sprawi, że poczujesz się pewniej.

Kącik ust Dylana powędrował w górę, a w jego oczach zamigotały gwiazdy. I wtedy uwierzyłem w to, że magia istnieje, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że bez mojej zgody moje ciało pochyliło się w przód. Przymknąłem powieki, a już po chwili ja i Dylan zatopiliśmy się w delikatnym pocałunku. Ułożyłem swoją dłoń na jego gorącym policzku i bez najmniejszego skrępowania pogłębiłem pocałunek.

Czy sprowokowałem Dylana, aby mnie pocałował? Możliwe. Och! Postawcie mnie przed sądem, a ja się przyznam.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Niedługo takich scen będziecie mieć dosyć

Sorry za błędy i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro