Coraz większe sprzeczki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odkąd zacząłeś przyprowadzać Paula na nasze przyjacielskie spotkania, wszystko zaczęło się powoli pieprzyć. Bo przecież nie mogłeś wytrzymać godziny bez niego i musiałeś wciąż przy mnie go przytulać czy całować. I w porządku, nie mogłem ci tego nijak zabronić, a ty nie musiałeś się z tym kryć, ale mogłeś chociaż przez moment pomyśleć, jak mnie to boli.

Raz zebrałem się, żeby poprosić cię, żebyś ograniczył czułości, bo to dla mnie ciężkie. Jeszcze gorsze było jednak, jak zaśmiałeś się przez moje słowa, a przy kolejnym spotkaniu niemal nie odrywałeś od niego ust, przez co Dylan po prostu wyrzucił was ze swojego domu. Nie chciałem, żeby posuwał się do takich rzeczy, ale nie powiedziałem ani słowa. Potem Nick na moment wyszedł i wrócił z normalnym piwem, które nie wiem, skąd wziął. Chociaż wypiliśmy tak samo, mnie jako jedynego w ogóle nie podchmieliło, więc miałem na głowie tamtą roześmianą dwójkę, rozmawiającą o kompletnych głupotach. No cóż, i tak bywa.

Prawdziwe problemy zaczęły robić się dopiero, gdy Paul pokazał pazurki. Chyba odkrył - lub nawet ty mu po prostu powiedziałeś - że czuję coś do ciebie. Na początku to były małe pstryczki w nos, których być może nawet bym nie zauważył, ale z czasem zaczęły mi dokuczać.

Pewnej soboty przyszedłem do ciebie. Powinienem być na tyle rozsądny, żeby nie zgodzić się na to spotkanie lub chociażby wziąć ze sobą Dylana, ale oczywiście udałem się samemu. Twojej rodziny nie było w domu, więc oczywiście w środku znajdował się Paul. Niemalże nie zwracałeś na mnie uwagi, chociaż próbowałem mało dyskretnie chrząkać, żebyś się jednak nieco uspokoił. Martwiłem się, że za parę chwil ubrania zaczną schodzić z waszych ciał.

- Wiesz, ja chyba już sobie pójdę - mruknąłem, patrząc wszędzie tylko nie na was.

- No w końcu! - westchnął Paul, odsuwając się od twoich ust. Siedział ci na kolanach, przyciskając swoją miednice do tej twojej. - Nikt cię tutaj nie chciał.

- Słucham? - spytałem zszokowany, że tak po prostu to powiedział.

I że ty nie zaprzeczyłeś.

- Nikt cię tutaj nie chciał - powtórzył, jakby sądził, że naprawdę nie dosłyszałem. Albo jakby chciał mi koniecznie zrobić na złość. - Leo, skarbie, prawda?

Zamruczałeś potakująco, chociaż nie byłem pewien, czy tak właściwie słuchałeś, co mówi. Wyglądałeś, jakbyś wciąż był zapatrzony w jego usta.

- Gdyby Leo mnie nie chciał w swoim domu, to by mnie nie zapraszał. A musisz pamiętać, dzieciaku, że wciąż jesteśmy przyjaciółmi - syknąłem.

Odkąd odkryłem, że jest młodszy ode mnie, czułem jakąś dziwną wyższość nad nim. Chociaż to prawdopodobnie najbardziej dziecinna rzecz, którą mogłem robić.

- "Przyjaciele" to chyba troszkę za mocne słowo - wymruczał Paul, uśmiechając się wrednie. - Poza tym ten idiota Dylan nalegał.

- Leo, naprawdę zamierzasz tolerować wyzywanie twojego przyjaciela? - tym razem obruszyłem się jeszcze bardziej.

Prawdopodobnie Dylan miał głęboko gdzieś, kto go jak nazywa, ale mi to bardzo przeszkadzało. Tym bardziej, że teraz nie mógł zadbać o własne dobre imię.

- Jesteś za bardzo przewrażliwiony Matthew. Zawsze byłeś - rzucił w końcu Leo, patrząc w moją stronę.

- Och, więc nagle zwracamy się do siebie pełnymi imionami, Leonardzie? - parsknąłem, dodając nacisk na ostatnie słowo. - A ja nie jestem przewrażliwiony. Chyba już nie pamiętasz, jak jeszcze w zeszłym roku obiłeś tamtemu chłopakowi twarz, bo...

- Nie możesz wciąż żyć przeszłością - wciął mi się w słowo Paul, poprawiając swoje blond włosy. - Życie wciąż się toczy, czasy się zmieniają. Teraz Leo ma innych znajomych. Nie musi wciąż cię niańczyć i latać za tobą, żeby ktoś na ciebie złego słowa nie powiedział, bo ty zaraz...

- Posłuchaj - tym razem ja mu przerwałem, wstając z miejsca. - Nie będziesz kierował życiem Leo i nie będziesz za niego odpowiadał, bo on na pewno nie odpowiedziałby tak, a do tego...

- Odpowiedziałbym tak - stwierdziłeś nagle. - W sensie, no, mam nowych znajomych. I ich lubię. No i nie mam czasu, żeby się tobą opiekować.

- Nie potrzebuję opiekuna. Potrzebuję mojego najlepszego przyjaciela, który jest w stanie poświęcać mi czas i mnie lubi!

- No i w tym jest problem, Matthew. Bo ty lubisz mnie za bardzo - wyjaśniłeś, co dla mnie jeszcze bardziej wszystko komplikowało.

- Co ty przez to tak właściwie rozumiesz? Tak, kocham cię, ale przecież nie mówię o tym w kółko i nie naciskam na ciebie nijak. Niczego nie wymagam, oprócz...

Chciałem wspomnieć o twojej zbyt bliskiej relacji z Paulem, ale uznałem, że lepiej będzie o tym nie mówić, bo skończyłoby się kompromitacją.

- Ale niekomfortowo się przez to czuję - stwierdziłeś.

- Niby przez co?

- Może nic nie mówisz, ale pewnie w głowie wyobrażasz sobie, jak mnie dotykasz czy coś.

Spojrzałem na ciebie z niedowierzaniem. Naprawdę? Nawet nie wiem, skąd takie myśli mogły się u ciebie narodzić. Przecież mnie znałeś, wiedziałeś, jaki jestem. Zdawałeś sobie na pewno sprawę, że zbyt bardzo cię kochałem i darzyłem szacunkiem, żeby zaczynać fantazjować o tobie na sposoby, które mogłyby cię jakkolwiek urazić. Niby nie widziałeś tych myśli, ale miałem swoje zasady.

- Nie, tego już za wiele. Nie będziesz mówić o mnie takich rzeczy! - zapewniłem cię, kręcąc głową.

- Jak ci coś przeszkadza, to wyjdź. I tak miałeś chyba takie plany, co? Och, i przekaż tamu twojemu kochasiowi, żeby nie wydzwaniał do nas, jak jesteśmy w trakcie. Albo w ogóle - parsknął Paul.

Jak mogłeś być z kimś tak żmijowatym? Wiedziałem, że prawdopodobnie walczył o swoje, ale tak naprawdę mało mnie to obchodziło. Liczyło się dla mnie wtedy, że był okropny i że miałem go jak najbardziej dość.

I ty też powinieneś mieć go dość. Przed jego poznaniem często narzekałeś na taki typ osób. Mówiłeś, że są dwulicowi i po prostu wkurwiający. Czy miłość mogła aż tak zmienić twoje poglądy? W końcu sam się powoli taki stawałeś.

Ostatecznie wyszedłem. Nie zamierzałem upokarzać się bardziej, prowadząc z wami podwójną walkę.

Rozmawiałem z Dylanem i prosiłem go, żeby nie mieszał się w to wszystko, bo i tak nie wyglądało to najlepiej.

- Wybacz - westchnął, przecierając twarz dłońmi. - Dobrze wiesz, że chciałem dobrze. Ostatnio wciąż mówiłeś, że ten dupek wciąż nie ma dla ciebie czas i byłeś taki smutny. I doskonale zdaję sobie sprawę, że nie potrafisz się od niego odciąć, i tylko się tym wszystkim dręczysz. Chociaż, gdybyś chciał znać moją przyjacielską opinię, to powinieneś zerwać waszą znajomość. Bo to tylko cię męczy, Matt. Widzisz to, prawda?

Wyciągnął rękę nad stolikiem i poprawił mi opiekuńczym gestem włosy.

Słysząc moje roztrzęsienie przez telefon, od razu zaproponował spotkanie. Byłem obok jakiejś nieznanej mi kawiarni, więc podałem po prostu jej nazwę i zamówiłem nam obu kawę z ciastkiem. Mój humor podpowiadał mi, że powinienem sięgnąć po coś mocniejszego, ale nie byłem takim idiotą, żeby słuchać takich podszeptów. Gdybym miał pić alkohol zawsze, gdy wpadałem przez ciebie w smutny stan, to stałbym się uzależniony szybciej niż to prawdopodobnie możliwe.

- Widzę to. I czuję. I przepraszam, że zamówiłem ci cappuccino. Wiem, że nie lubisz...

- A ja wiem, że właśnie dlatego to zamówiłeś - zaśmiał się, znów męcząc mój lok. - One są takie wiecznie nieposkromione.

- Ech, wybacz. Nie musisz tego pić. Zamówię ci coś innego - zaoferowałem, chcąc wstać, żeby wziąć dla niego kartę.

- Nie musisz przecież, głupku. Poza tym mam swoje pieniądze i mogę samemu za siebie zapłacić - zauważył.

Nie zrobiłem sobie jednak z tego zbyt wiele i ostatecznie wręczyłem mu kartę, którą wziąłem z lady barowej.

- Nie muszę, ale jak najbardziej chcę. Nie powinienem się na tobie wyżywać. W końcu wiem, że nie próbowałbyś mi zaszkodzić. Jesteś zbyt wspaniałym przyjacielem. A Leo może się wypchać, skoro jego penis jest ważniejszy od przyjaciela - rzuciłem.

Chociaż pewnie zdawałeś sobie sprawę, że mówiłem tak tylko przez swoją złość.

- Gnietli się? - Dylan pochylił się, żeby zadać dyskretnie to pytanie

- Byli blisko.

- Dobra, jeśli naprawdę chcesz mi coś zamówić, to poproszę gorącą czekoladę plus opowieść, jak to spotkanie wyglądało.

Chwilę się wahałem, ale ostatecznie tylko rozejrzałem się na boki i rozpocząłem opowieść. Dochodziłem do końca, kiedy mój telefon zaczął wibrować. Jednocześnie komórka Dylana zaczęła wydawać z siebie ciche odgłosy.

- Zapomniałem ściszyć - mruknął, wyjmuje telefon.

Ja wykorzystałem ten czas, żeby zerknąć na własny wyświetlacz.

- Hm... Nick chyba naprawdę potrzebuje, żebyśmy do niego zadzwonili - zauważyłem, odczytując spam przyjaciela.

- Ja to zrobię, mam darmowe - rzucił Dylan, wybierając kontakty. - Naprawdę musisz poprosić ojca, żeby następnym razem wykupił ci jakieś nielimitowane wiadomości lub dzwonie... Hej, Nick. Co się stało? - spytał, marszcząc za moment brwi. - Co? Ale nie możesz tak rob... Witaj, Lucy. Jak się czujesz? Cieszę się, naprawdę. Och... No pewnie. Tak, idziemy. A wiesz, taki spontaniczny wypad.

Nie wiedziałem, o czym mówi. Gdzie szli? Zacząłem być ciekawy, bo z samej treści połowy rozmowy niczego za bardzo nie rozumiałem. Czekałem więc, aż chłopak skończy rozmawiać.

W między czasie zdążyłem cicho zamówić mu czekolade. A raczej byłem w trakcie, kiedy Dylan zaczął szybko kręcić ręką i głową, patrząc przepraszająco na mnie i na kelnera. Wzruszyłem ramionami. Cóż, najwyraźniej nasze spotkanie szybko dobiegnie końca. Nie byłem jednak na niego zły. W końcu wyciągnąłem go całkowicie spontanicznie z domu.

Kiedy Dylan skończył rozmawiać, mój telefon znów zaczął odbierać wiadomości od Nicka.

- O co tak właściwie chodzi? - spytałem, unosząc brew.

- Chłopak próbuje jakoś uciec z domu. Najwyraźniej ta jego zaczęła krótko go trzymać. Coś ostatnio wspominał, że dostała małej paranoi, że skoro dziecku stała się krzywda, to mu też może. W sumie to ma beznadziejną sytuację. W sensie, ty nie masz lepszej, ale sam rozumiesz.

Pokiwałem głową. O ile ja kochałem osobę, z którą nie mogłem być, to Nick był z osobą, z którą nie chciał. Nie wiedziałem nawet, która opcja była gorsza.

- To co robimy? - spytałem, patrząc się na swoje ciasto i zastanawiając się, jak szybko będę musiał je jeść.

- Do domu Lucy. Wypuści go dopiero, jak się tam pojawimy - wyjaśnił, wzruszając ramionami.

- Czy to dlatego nie masz nikogo? - rzuciłem.

W sumie nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym jakoś bardzo, ale w chwili, gdy o tym pomyślałem, zaciekawiła mnie ta sprawa. Dylan rzadko mówił o swojej sferze miłosnej. Czasem zaczynałem wręcz zapominać o tym, że przecież podkochuje się w kimś.

- Słucham?

- No... Czy boisz się takiego usidlenia i dlatego nie masz nikogo.

- Ta, robię rekonesans - parsknął, kręcąc głową. - Jestem przekonany, że ta osoba nie będzie próbowała mnie jakkolwiek więzić. Chociaż... Nie wiem, jakie ma fantazje w łóżku...

- Dylan! Nie w miejscu publicznym! - rzuciłem, nachylając się bardziej w jego stronę.

- Wybacz, wybacz. A jeśli cię to ciekawi, to czekam po prostu na odpowiedni moment. Mogę wydawać ci się pewny siebie i w ogóle, ale w takich sprawach jestem kompletną ciotą. Opowiadałem ci kiedyś, jak zakochałem się w przedszkolu w takiej jednej dziewczynce?

- Hm... Chyba nie. Nie przypominam sobie - stwierdziłem po chwili myślenia.

- W skrócie wyglądało to tak, że kiedy poszedłem do niej z kwiatkami, które wyprosiłem od mamy, to zacząłem płakać, a na koniec uciekłem. Cóż, jak możesz się domyślić, nie wyszła za mnie. Bo tak, planowałem się jej od razu oświadczyć. Bo po co chodzić na randki? - zaśmiał się z samego siebie. - No dobra. Zjedzmy szybko i chodźmy po niego. Niech sobie chłopak odpocznie. A ty nie bierz przykładu z Nicka i nie rób dzieci innym.

- Uf, jak dobrze, że jestem gejem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro