Znikający przyjaciel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drgnąłem na dźwięk wydawany przez telefon w stanie wibracji, który lekko podskakiwał. Spojrzałem na nazwę dzwoniącego i szybko pokazałem ją zebranym, żeby wiedzieli, z kim będę rozmawiać.

- Hej, Matt - rzucił na wstępie Leo.

- Gdzie ty jesteś? - mruknąłem w odpowiedzi. - Czekamy już na ciebie pół godziny. Plus nie odpisujesz na wiadomości. Przysięgam, miałem wstać za dwie minuty i przejść się do ciebie.

- No wybacz, wybacz - wymamrotał, kiepsko udając skruchę. - Ale możecie robić sami, co tam chcieliście, bo mnie nie będzie.

Zacisnąłem palce na swoim kolanie odzianym w ciemnoszare, przylegające spodnie. Nie podobały mi się twoje słowa, więc miałem nadzieję, że chociaż będziesz miał dobre wytłumaczenie. Nie zrozum mnie źle, każdemu czasem coś wypada, całkowicie to akceptuję. Ale tobie coś wypadało przy każdym naszym ostatnim spotkaniu, a przynajmniej przy próbie. Zaczynało mnie to mocno irytować.

- A dlaczego cię nie będzie? - spytałem w końcu, kiedy byłem pewien, że mój głos nie będzie przepełniony irytacją.

- Bo spotykam się jednak z Paulem. Wrócił wcześniej z wakacji, bo się źle poczuł. Biedak ma trzydzieści osiem stopni gorączki! Rozumiesz, muszę się nim odpowiednio zająć - tłumaczyłeś mi, co sprawiało, że byłem jeszcze bardziej zły.

Dylan i Nick patrzyli się na mnie pytająco, ale ja tylko podkręciłem głową.

- Wspaniale. Szkoda, że nie musiałeś zająć się odpowiednio twoim przyjacielem, który zdychał ostatnio z niemal czterdziestoma stopniami. Fajnie, że rzuciłeś wtedy, że niedługo mi przejdzie - nie wytrzymałem i wypomniałem ci to, wbijając bardziej paznokcie w nogę.

- Hm? Ale to inna sytuacja! Posłuchaj, zrozumiesz, kiedy będziesz kogoś kochał - wyjaśniłeś mi, co od razu zakuło mnie w okolicach serca.

- Doskonale wiesz, że jestem w kimś zakochany i chciałbym, żeby ta osoba zwracała na mnie nieco więcej uwagi, więc...

- Matt, nie przesadzaj. Właśnie z tego powodu nie mogę się tobą tak zajmować ani nic. Jeszcze sobie za dużo pomyślisz i co wtedy? - spytałeś dość arogancko.

Dużo byłem w stanie przetrwać, ale wyraźne kpienie sobie z moich uczuć było tą kroplą, która mogła przelać czarę.

- Jak mam sobie za dużo pomyśleć, skoro wciąż mówisz o tym, jaki to zajebisty masz związek! Czasem brzmisz jak jakaś popsuta płyta, która potrafi tylko powtarzać wciąż "Paul"! A na pewno zdajesz sobie sprawę, jak cholernie mnie to rani! - nie mogłem się już powstrzymać, żeby tego nie wykrzyczeć.

Musisz mi to wybaczyć. Wiem, że to kiepskie tłumaczenie, ale miałem okropny humor. Wcześniej tatę naszło na jakiś wykład o tym, jak bardzo nienawidzi pedałów. Musiałem siedzieć niemalże pół godziny i słuchać jego wielkiej przemowy, a potem jeszcze zgadzać się z jego słowami. Dodatkowo zgubiłem gdzieś dość dużą sumę pieniędzy. Myślałem, że na zakończenie tego okropnego dnia usiądziemy sobie w czwórkę i wypijemy kilka piw. W sumie rzadko to robiliśmy i nigdy w dużych ilościach, ale jakoś podobała mi się idea "męskiego spotkania przy piwie". Co było w sumie absurdalne. To nawet nie było piwo z jakimkolwiek procentami, tylko to smakowe, które kupowała nam mama Dylana. Sam nie wiem, dlaczego wprawiało mnie to w taką euforię. Chyba bardziej chodziło o ten moment, kiedy mówiliśmy sobie, co nam leży na sercu, udając, że jesteśmy zbyt podpici, żeby trzymać język za zębami.

- Mam nie mówić o swoim chłopaku? Ty też pewnie byś mówił, jakbyś miał jakiegokolwiek! No ale, jeśli jesteś głupi, to możesz się męczyć!

Dylan próbował wziąć mi telefon z dłoni, ale to i tak nie miało sensu, bo zdążyłeś się rozłączyć. Spojrzał na ciemny wyświetlacz i westchnął, za moment obejmując mnie ramieniem.

- Nie przejmuj się nim. Robi się z tego straszny dupek. Chyba będziemy musimy wykluczyć go z naszej grupy - stwierdził.

- Nie - syknąłem od razu.

Dylan ugodowo uniósł dłonie do góry, a potem westchnął po raz kolejny.

- Jak sobie życzysz - rzucił.

- I tak, kiedy już się w końcu łaskawie pojawia, nie zachowuje się najlepiej - zauważył Nick, wzruszając ramionami. Spojrzałem się na niego odruchowo nieco znacząco. - No co? Albo, tak jak wspomniałeś, opowiada tylko o tym swoim chłopaku, albo siedzi na komórce i z nim pisze. I nie mam absolutnie nic do tego, żeby komuś odpisać, ale... No, nie okłamujmy się, on się całkowicie wyłącza i tylko to robi. A jak się do niego coś mówi, to mruczy pod nosem, że za chwilę.

Jeśli miałem być ze sobą całkiem szczery, to taka była prawda. Jak zdążyłem zauważyć, wszystkich zaczynałeś denerwować faktem, że żyłeś tylko Paulem. To nie był pierwszy miesiąc, żebyś mógł być ślepo zauroczony. Nawet ja ze swoją beznadziejną miłością nie zachowywałem się tak obsesyjnie względem ciebie.

Złapałem gwałtownie za puszkę i otworzyłem ją z cichym sykiem. No dobrze, miał być to zdecydowany ruch, ale nie wyszło przez moje nieumiejętne otwieranie pić w puszkach. Przyznaję się szczerze, że nigdy się tego do końca nie nauczyłem.

- Za nasze wszelkie troski! - rzuciłem w toaście i wziąłem spory łyk. - A swoją drogą, jak już mówimy o troskach, to co tam u was?

Chłopacy popatrzyli się na siebie, jakby ważyli, kto ma z ich dwójki większe problemy, a tym samym pierwszeństwo.

- No to przyszły tatuś niech zacznie - rzucił Dylan, jednym ruchem otwierając swoje piwo.

Pewnie udało mu się tak szybko, bo miał cytrynowe, a ja malinowe.

To w sumie stało się naszym grupowym żarcikiem. Pewnie wiedziałbyś o tym, gdybyś czasem słuchał.

Jak to możliwe, że pomimo tej całej irytacji, którą czułem przez ciebie, jednocześnie dalej cię kochałem? To powinno być zabronione. Umysł mógłby się zdecydować i wybrać konkretny zestaw uczuć do danej osoby. Z jednej parafii, a nie ze stu różnych.

Bo co właściwie czułem? Miłość, zauroczenie, zazdrość, irytacje, szczęście, smutek, podniecenie, złość i wiele innych rzeczy w zależności od danej myśli. Czasem to wszystko mnie przerastało, a już w ogóle, gdy widziałem te wszystkie romantyczne filmy, którymi świat mnie bombardował. Gdzie było moje szczęśliwe trzymanie się za ręce?

- W sumie to już nie przyszły... - mruknął Nick.

- Co? Jak to? Lucy już urodziła? - spytałem zszokowany.

Wydawało mi się, że było na to jeszcze za wcześnie.

- Nie. Poroniła.

- Co? - tym razem powiedzieliśmy to z Dylanem wspólnie.

To był dla mnie naprawdę duży szok. Wiedziałem, że takie coś było możliwe, ale jeszcze nigdy nie dotknęło mnie to osobiście. No... Może nie do końca osobiście, ale wiesz, o co mi chodzi.

- Jak to? - spytałem za moment, odkładając puszkę i zakrywając usta dłonią.

- No... Mówiłem wam, że wyprowadziłem się? - parsknął niemiły głosem, a my mogliśmy podkręcić tylko głową. - Uch, no tak. Wybaczcie, nie jestem dobry w tym całym zwierzaniu. No ale... Powiedziałem w końcu matce o tym, że będzie babcią i jak możecie się domyśleć, nie przyjęła tego dobrze. Na początek zaczęła robić mi kazania na temat antykoncepcji i odpowiedzialności. Miałem nadzieję, że na tym się skończy. Że zrobi mi tylko takie kazanie i dostanę jakiś szlaban czy coś, ale nie. Nie mogła przecież pozwolić, żeby nasza rodzina była tak skażona. No i wyrzuciła mnie z domu. Mogłem na szczęście zostać o Lucy, ale... Dosłownie dzień później poroniła. To się nazywa ironia losu, co nie?

- Musisz nam się zdecydowanie regularniej zwierzać, bo jak dajesz tyle okropnych informacji jednocześnie, to nawet nie wiem, jak zareagować... - rzucił Dylan. Jego ton sugerował, że próbował nieco rozluźnić sytuację, ale nie zdziwiłbym się, gdyby faktycznie nie wiedział, co powiedzieć. Zaczął dość nerwowo przeczesywać sobie włosy. - Jak ona się trzyma? To pewnie spory szok.

- Na razie jest kiepsko. Jej mama umówiła ją już do psychologa. Ja nie wiem, co mam robić. Nie jestem dobry w pocieszeniu. Ani w ogóle w uczuciach. Jedynie ją przytulam i mówię te różne głupie formułki, bo nie wiem, jak inaczej mogę postąpić.

Dylan nachyla się nieco w jego stronę i cierpliwie tłumaczy mu, jak może pocieszyć kogoś innego. Ja na moment wyłączam się, myśląc o tym, jakie to wszystko jest okropne. Jakoś nie mamy szczęścia. Dodatkowo Nick tak jakby uzależnił się jeszcze bardziej od dziewczyny, której nie kocha, bo nie dość, że mieszkał u niej, nie mając się gdzie podziać, to jeszcze byłby najgorszym dupkiem, gdyby zostawił ją w takiej sytuacji samą. Obaj byli biedni w tej sytuacji.

- A ty? Tobą też to wstrząsnęło? - spytałem, kiedy Dylan poklepał go na zakończenie po ramieniu.

- No... Tak. Nie tak jak nią, ale mnie to też ruszyło. Bo jednak zdążyłem się przyzwyczaić do tej myśli o byciu ojcem, a nagle... I musiałem pochować to dziecko. To był drugi raz, gdy byłem na pogrzebie. Ale tym razem była tylko Lucy, jej mama i ja. Było strasznie. No ale dość o tym. Kiepsko mi się o tym mówi, to było tak niedawno - wypuścił ciężko powietrze, jakby starając się nieco uspokoić. - Dylan, twoja kolej.

- Ale ja nie wiem, o czym powiedzieć - mruknął, wzruszając niezdarnie ramionami.

- Na pewno masz jakąś smutną historie miłosną do opowiedzenia - parsknął Nick.

Miałem nadzieję, że jednak Dylan miał powodzenie w miłości lub chociażby nie przejmował się nią. Ja i Nick wystarczyliśmy. Poza tym Dylan był takim wspaniałym chłopakiem. Naprawdę. Odkąd zniknąłeś z pola widzenia i więcej czasu mogłem spędzać z Dylanem, odkrywałem jego kolejne pozytywne cechy.

- Jak chyba każdy, co nie? Ale raczej nic nie poradzimy na to, że nie potrafimy ulokować naszych uczuć w dobrej osobie. Mogę powiedzieć za to, że jestem hipokrytą. Dobrze słyszysz, Matt. Jestem strasznym hipokrytą, przekonując się, że powinieneś zapomnieć o swoich uczuciach do Leo, bo samemu też kocham się w osobie, która nie jest w stanie odwzajemnić moich uczuć. I wiem, że nie jest łatwo się odkochać. Ale wiem też, że to strasznie boli. To jedno z najgorszych uczuć na świecie patrzeć, że nie jesteś najważniejszy dla kogoś, kto jest całym twoim światem i... Och, napijmy się, bo zaczynam gadać głupoty.

Przysunąłem się do niego i przytuliłem mocno. Widziałem, jak się czuje, więc mogłem mu z całego serca współczuć.

- Kto to jest? - spytałem delikatnie.

- W sumie nieważne. Wolę dużo o tej osobie nie myśleć, żeby może jednak się odkochać. Rozumiesz, jeśli teraz zaczniecie o niej wspominać i pytać się, jak tam moje uczucia względem tej osoby, to będę tylko wciąż rozmyślał na ten temat - wyjaśnił, wsadzając głowę z zagłębienie mojej szyi.

- Rozumiem. Nie będę naciskać. Ale jak kiedyś złamie ci całkowicie serce, to mi powiedz. Pójdę skopać tej osobie tyłek - zapewniłem go.

Parsknął cicho, pewnie na wyobrażenie mnie próbującego pobić kogokolwiek. No cóż... Pewnie by mi się nie udało, chyba że kochał się w jakimś trupie. A miałem nadzieję, że nie.

- Dylan, jesteś hipokrytą - stwierdził Nick, kręcąc głową. - Czy to nie właśnie ty powtarzasz ciągle, jak ważne jest zwierzanie w przyjaźni?

- To właśnie ja. Wasz kochany hipokryta. Mam nadzieję, że zostaniecie na noc, bo nie mam zamiaru spać dzisiaj sam. Matt, napisz do swojego ojca, że jednak zaliczysz tej nocy te cudną blondynkę, z którą wybrałeś się na randkę - zaśmiał się, poprawiając dłonią swoje jasne włosy.

- Uważaj, bo zaraz wezmę to za propozycję i tej nocy sobie nie pośpisz.

- Fuj, geje - rzucił Nick, udając obrzydzenie i rzucił we mnie poduszką.

Postanowiłem sobie, że tego wieczoru już dość się smuciliśmy. Teraz musieliśmy się jakoś rozluźnić, żeby choć na chwilę zapomnieć o wszystkich przykrych chwilach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro