Rozdział 19. Pytania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdenerwowany Harry przemierzał zawiłe korytarze Hogwartu. Nigdy wcześniej nie robił tego w tak szybkim czasie i, na szczęście, nie miał większych problemów ze znalezieniem odpowiedniej drogi, jak to mu się czasem zdarzało. Wczoraj na wieczór nie poczekał na Ginny w Pokoju Wspólnym, aż wróci z patrolu z Zabinim i czuł się teraz z tym strasznie źle. Do tego nie widział dzisiaj Rona ani dziewczyn z roku jego dziewczyny, więc nie miał się kogo zapytać, gdzie była rudowłosa.

Jednak to on, Harry Potter, jej chłopak, powinien o tym wiedzieć, a nie pytać się innych osób. Szedł dalej, pokonując kolejne piętra, dziękując Merlinowi, że miał wcześniej choć trochę rozumu.

Nadal nie wiedziałby, gdzie ona jest, gdyby nie poszedł z samego rana do dyrektorki. Od razu, po usłyszeniu krótkiej historii, skierował się do Skrzydła Szpitalnego. Do przejścia zostały mu całe dwa piętra, więc postanowił przyspieszyć tempo, aby znaleźć się tam szybciej. Od regularnych treningów Quidditcha jego kondycja się odrobinę polepszyła, dlatego nie miał najmniejszego problemu ze zbieganiem po długich i krętych schodach szkoły, jednak mimo to przeszkadzały mu cały czas zsuwające się okulary, które musiał poprawiać co jakiś czas.

Znalazł się na jednym z ostatnich korytarzy do przebycia. Odwrócił głowę w prawo i właśnie tam udał się dalej. Z daleko dostrzegł pewną kobiecą sylwetkę, ale w jego głowie nie było miejsca na bezsensowne myśli, a także wspomnienia, które nawet nie powinny znajdować się w jego głowie. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Ginny i to było jego najważniejszym zadaniem. Przyspieszył jeszcze bardziej swoje tempo, a wkrótce zaczął czuć mocne bicie swojego serca.

— Gdzie tak biegniesz Potter? — Jego chwilową uwagę przykuł ironiczny głos Pansy, która z kpiącym uśmiechem najwidoczniej szlajała się po korytarzach szkoły. Zatrzymała chwilowo na nim swoje spojrzenie, przez co poczuł się dziwnie skrępowany, jednak ta myśl uleciała równie szybko, jak się pojawiła.

— Jak najdalej od ciebie! — odkrzyknął bez zastanowienia czarnowłosy, odwracając się do niej i nie zaprzestając biegu.

Zanim zdążył spojrzeć z powrotem przed siebie, zderzył się z pewną blondynką, która przez odepchnięcie uderzyła plecami o lodowatą podłogę. Przestraszony Harry spojrzał na dziewczynę, a następnie wyciągnął w jej kierunku swoją dłoń, aby pomóc jej wstać.

— Nic ci się nie stało Luna? — zapytał od razu zielonooki, dalej nie będąc pewnym, co się właściwie stało przez szybki obrót wydarzeń.

— Nie — oznajmiła i uśmiechnęła się, aby chłopak na pewno się nie zadręczał swoją nieuwagą spowodowaną pewną czarnowłosą dziewczyną lub, jak powinno być w rzeczywistości, rudowłosą — Spieszysz się gdzieś, Harry? — zapytała, zbierając swoje rzeczy z powrotem do torby, które wypadły jej podczas upadku.

— Tak, mam pewną ważną sprawę do załatwienia — powiedział, a widząc pytające spojrzenie blondynki, dokończył ciszej — Ginny jest w Skrzydle Szpitalnym. — Nie wiedział, czy ta informacja już się rozeszła po Hogwarcie, więc wolał dmuchać na zimne.

Po tych słowach blondynka nic się nie odezwała, a pociągnęła Harry'ego za rękę w stronę wspomnianego miejsca. Luna wyglądała na bardzo przejętą faktem, iż jej przyjaciółka wylądowała w Skrzydle Szpitalnym. Jej myśli zajmowały wyobrażenia o Ginny, która leży na łóżku w krytycznym stanie. Poraniona, obolała, cała obandażowana, posiniaczona, a przede wszystkim samotna.

Lovegood poprawiła torbę wiszącą na ramieniu i razem z Harrym przemierzała ostatnie kilka zaułków, które prowadziły do Skrzydła Szpitalnego. Z racji wczesnej pory szkolne lampiony paliły się nieznacznie płomieniem i oświetlały mrok w korytarzach. Przez ruch powietrza spowodowany szybkim krokiem dwójki przyjaciół, zaczęły się lekko poruszać, jednak żaden z nich nie zgasł. Wydawało się, jakby tańczyły.

Kondycja dawała im się we znaki. Zwłaszcza Lunie, która po kilku minutach wędrówki po krętych schodach wydawała się padnięta. Za to Harry prawie nie czuł zmęczenia, a jego chęć dotarcia do swojej dziewczyny potęgowała jego kondycję.

Chłopak odczuwał dużą ilość energii, dzięki której mógł szybciej dotrzeć do Ginny. W końcu oboje stanęli przed drzwiami Skrzydła Szpitalnego. Luna chwilę przystanęła, by unormować oddech. Harry głęboko westchnął, a następnie otworzył wielkie, drewniane drzwi. Z racji tego, że był to dopiero pierwszy miesiąc nauki, wszystkie łóżka były prawie puste. Na nielicznych z nich leżeli uczniowie, którzy byli odwiedzani przez swoich najbliższych przyjaciół.

Harry'emu od razu rzuciła się w oczy postać rudowłosej Gryfonki. Ginny leżała na trzecim łóżku po prawej stronie sali. Co zdziwiło Krukonkę, to fakt, że dziewczyna z daleka wygląda całkiem normalnie.

Nie miała bandaży, nigdzie też nie było widać krwi, z czego Luna się ucieszyła, że jednak z Ginny nie jest aż tak źle, jednak nadal przejmowała się jej stanem. Harry za to wiedział mniej więcej, co się stało, więc nie był tym zaskoczony. Obydwoje weszli do środka, a uwaga niektórych uczniów skierowała się od razu na nich. Jednakże nadal większość z nich była pochłonięta rozmowami toczącymi się w ich gronie. Cała trójka wymieniła się niepewnymi uśmiechami.

— Cześć wam — przywitała się cichym głosem rudowłosa, poprawiając się do pozycji półleżącej, ze wszystkich sił starając się nie okazać żadnego bólu.

— Cześć Ginny — powiedziała Luna, siadając na brzegu łóżka.

— Jak się czujesz? — zapytał zatroskany Harry, podchodząc bliżej do łóżka, na którym leżała jego dziewczyna, i pocałował ją delikatnie w czoło. Przysunął stołek, a następnie usiadł na nim i złapał rudowłosą dziewczynę za rękę, a po chwili zaczął zataczać na niej kręgi kciukiem.

— Dobrze — powiedziała, jednak jej zachowanie i wygląd mówiło coś innego. Z bliska Ginny wyglądała jak siedem nieszczęść. Co prawda jej twarz nie była pokryta żadnymi ranami ani bliznami, ale mimo wszystko była blada jak ściana, miała zaczerwieniony nos, a pod oczami widoczne były wory w odcieniach dorodnej śliwki. Jej usta były spierzchnięte i fioletowe, a wzrok lekko nieobecny. Do tego od czasu do czasu kasłała i miała zachrypnięty głos.

— Co ci się w ogóle stało? — zapytała blondynka.

— Wpadłam do jeziora — Na te słowa krukonka otworzyła szeroko oczy.

— Przecież mówiłaś mi, że nie umiesz pływać! — powiedziała lekko zdenerwowanym głosem Luna. Pamiętała, jak kiedyś w wakacje Hermiona zaproponowała im wypad na basen, ale ostatecznie nic nie wypaliło, bo Ginny nie umiała pływać, a Luna zajęła się czymś innym.

— Wpadłam, nie weszłam. Nie umiem pływać... — powiedziała lekko zawstydzonym głosem Weasley'ówna, próbując zmienić pozycję.

— Jak się stamtąd wydostałaś? Jezioro nie jest przecież płytkie. Z tego, co mi kiedyś opowiadał George, to jak byliście wszyscy w siódemkę nad wodą i ty tam wpadłaś, to nie panikowałaś ani nawet nie machałaś rękami, więc jakby cię miał ktokolwiek zauważyć? — zauważył mądrze Harry, starając się przetrawić wszystkie informacje.

— Byłam nieprzytomna, ale później pani Pomfrey powiedziała mi, że to Zabini mnie przyniósł. Byliśmy razem na patrolu — wytłumaczyła Ginny, specjalnie nie mówiąc o tym, że to przez tego Ślizgona znalazła się w lodowatym jeziorze. Nie chciała rozpętywać kolejnych kłótni.

— Wiedziałem, że to przez niego! — powiedział głośno Harry, ale jakby do siebie, ignorując zdenerwowany wzrok pielęgniarki — Zaraz pójdę...

— Harry! — krzyknęła za nim rudowłosa dziewczyna, ale Pottera już nie było w sali. Ginny nie miała nawet jak za nim pobiec, więc jedynie mogła bezradnie popatrzeć na Lunę.

Przymknęła po chwili oczy i głęboko westchnęła. Nie chciała nawet myśleć, jak zareagowałby jej chłopak, gdyby dowiedział się, że rzeczywiście to przez Blaise'a znalazła się w Skrzydle Szpitalnym.

Jednak nie powiedziała mu o tym, żeby go bardziej nie denerwować i żeby nikomu nie stała się krzywda. Jednak jej plan nie zadziałał zbyt dobrze, bo teraz pewnie Harry poszedł wyjaśnić Zabiniego, bez wysłuchania żadnych wyjaśnień. Obawiała się, że będzie tak jak ostatnio. Ślizgon z delikatnie podbitym okiem, a Harry ze złamanym nosem, rozciętym łukiem brwiowym i siniakiem na pół twarzy. Miała jednak nadzieję, że ktoś go jakoś powstrzyma. Ona nie miała nadal jak, bo cały czas słabo się czuła i nie mogła wychodzić z łóżka. Mogłaby jednak wysłać za nim Lunę, ale po pierwsze wątpiła, że blondynka by go dogoniła, a do tego ma ona o wiele mniej siły niż czarnowłosy, więc raczej by za bardzo nie pomogła. Po drugie Weasley'ówna nie chciała zostać z powrotem sama. Nie chciała też narażać Krukonki na spotkanie ze złym Harrym i Zabinim.

Rudowłosa przejechała jeszcze dłonią po twarzy i zwróciła się w stronę Krukonki, która wyciągała z torby jakiś papier.

— Co to jest? — zapytała rudowłosa, marszcząc brwi. Z bliska ten papier pokryty był jakimś nadrukiem i kilkoma zdjęciami oraz symbolami. Była jednak pewna, że to nie jest strona z Proroka Codziennego, ani z Żonglera.

— Masz, przeczytaj. Na pewno cię to zainteresuje — powiedziała entuzjastycznie Luna, podając jej kawałek kartki.

W momencie, gdy dłoń Ginny dotknęła papieru, drzwi do Skrzydła Szpitalnego głośno się otworzyły, ściągając na siebie wzrok ciekawskich uczniów, a po chwili między nimi wybuchły szepty, które przerodziły się w coraz to głośniejsze rozmowy. Przez drzwi weszły dwie osoby, a na widok jednej z nich Weasley'ówna zrobiła minę najpierw zaskoczoną, następnie wesołą, a gdy spostrzegła różne detale, smutną i zdezorientowaną.

~~~

W tym samym czasie zdenerwowany Wybraniec przemierzał kolejne korytarze. Czuł się podobnie jak przed kilkunastoma minutami. Zdenerwowany, szedł korytarzami Hogwartu. Jednak tym razem zarówno powód zdenerwowania, jak i cel tej wyprawy był nieco inny. Z tej całej złości zaczęły mu się pojawiać czarne plamki przed oczami, jednak nie zwracał na nie uwagi i jeszcze bardziej przyspieszył.

Miał na sobie granatową koszulkę z krótkim rękawem, więc gdy nareszcie dotarł do lochów, jego ręce pokryły się gęsią skórką. Potarł dłońmi ramiona, by choć trochę się ogrzać, a gdy wyszedł zza rogu, jego oczom ukazały się drzwi do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Nie zauważył w pobliżu żadnej osoby z tego domu, więc usiadł na środku korytarza na ziemi za jakimś posągiem, żeby na pierwszy rzut oka nie było go widać. Usłyszał jakieś kroki, jednak nikogo nie zauważył. Zaczął się trochę stresować, toteż zaczął przeczesywać ręką swoje już potargane włosy. Po chwili znowu to usłyszał, tym razem bliżej siebie. Nagle poczuł jakieś chude i chłodne palce na swoim ramieniu i o mało co nie krzyknął.

Cichy chichot Parkinson w pewnym stopniu uspokoił go, bo mógł być już pewny, że to nie było żadne niebezpieczne stworzenie, jednak nadal czuł się nieswojo.

— A co tu robi sławny Potter? W lochach zaraz przy drzwiach do domu węża? — zapytała szeptem, odsuwając się kawałek od niego.

— Przyszedłem do Zabiniego.

— Jego tutaj nie ma — odparła, poprawiając zsuwającą się czarną bluzkę z długim rękawem. „Oczy mam nieco wyżej, dupku" pomyślała, jednak nie chciała tego mówić na głos. Zmieniłaby tym temat, a była ciekawa, co Potter chciał od Blaise'a.

— Skąd wiesz? — zapytał nagle oprzytomniały Harry. „Idioto, twoja dziewczyna leży w szpitalu, a ty teraz rozmawiasz z jakąś inną i do tego w bardzo ustronnym miejscu" zrugał się w myślach. Tak nie może być. Mimo jego woli w jego głowie zaczęły pojawiać się różne obrazy, za co miał zamiar strzelić sobie w łeb.

— Wiem, bo byłam tam, gdzie on jest.

— Nie baw się w żadne zagadki, nie mam tyle czasu.

— Nie? Czyli nie chcesz się dowiedzieć, gdzie teraz jest? — zapytała z przebiegłym uśmiechem.

— Nie będę marnował z tobą czasu, idę go sam poszukać albo zapytam się kogoś innego — opowiedział poirytowany Harry. Nie dość, że był zdenerwowany na Zabiniego, to jeszcze Parkinson nie chce mu powiedzieć, gdzie ma go szukać.

— Jest tam, gdzie ktoś z twoich bliskich sporo tam przebywa. Jest tam, gdzie wiara ciągle kwitnie. Jest tam, gdzie złoto łączy się ze srebrem.

— Dormitorium Prefektów Naczelnych?

— Po co chcesz się z nim widzieć? — zapytała Pansy, nie odpowiadając na jego pytanie, jednak przez to, że w żaden sposób nie zaprzeczyła, Potter już sam sobie odpowiedział.

Jednakże na to pytanie tym razem to ona nie otrzymała odpowiedzi, bo gdy tylko skończyła mówić, zielonooki wstał z ziemi i ruszył truchtem w stronę schodów. Nie zauważył nawet kiedy znalazł się przed portretem Giffarda Abbott.

Wiara — wypowiedział hasło zmęczonym głosem.

Miał nadzieję, że od jego ostatniej wizyty nie zmieniło się. W sumie to on nie powinien znać tego hasła, bo nie był do tego upoważniony przez Hermionę. I znowu do jego głowy przyszła kolejna myśl. Ginny i Zabini. Oni byli do tego upoważnieni. A jeśliby kiedyś zostali sami w dormitorium Prefektów Naczelnych? Bał się, że ten dureń mógłby zrobić coś jego dziewczynie. Do tego chodzili razem na patrole. Nie mógł więcej na to pozwolić. Musiał to jakoś zmienić, nie dopuścić więcej do ich kontaktu, by Gryfonce nic nie groziło.

Po chwili doszedł do wniosku, że bieg na piąte piętro nie był zbyt dobrym pomysłem, bo czuł się teraz zmęczony. Ignorując swój ogólny stan, zmęczenie i przyćmione myślenie, wszedł do pomieszczenia. Jednak gdy usłyszał rozmowę dwóch osób we wnętrzu dormitorium, przystanął w cieniu.

— ...jej to chyba do końca się już popierdoliło. Zresztą, prędzej McGonagall miałaby dziecko, niż gdyby oni mieli zacząć się tolerować. A tak w ogóle, opowiadałem ci wczorajszy patrol z Weasley'ówną? Wiesz, co ona zrobiła? Wciągnęła mnie za sobą do kałuży błota. Ja, jako wspaniałomyślny Ślizgon pomyślałem, że dobrze byłoby się umyć co nie. No i sprawiłem nam kąpiel. Wepchnąłem Weasley'ównę do jeziora, ale gdy nie wypływała, musiałem po nią wskoczyć. Stary, dopiero co niedawno się ogarnąłem z tym, że byłem po stronie tego bez nosa, to teraz nie chciałem mieć na koncie spowodowania...

— Ty skurwysynie — z różdżki Harry'ego wystrzelił promień, który ugodził Theodore’ centralnie w pierś. Jednak zielone oczy, które ciskały piorunami, były skierowane w stronę Blaise'a.

Sparaliżowany chłopak upadł jak długi na podłogę, zrzucając przy okazji wazon ze stolika. Iskry rzucanego zaklęcia oszałamiającego rozpłynęły się przed ich oczami. Harry pozbył się już jednego świadka. Teraz tylko musiał załatwić sprawę sam na sam z Zabinim.

— Jak śmiałeś ją w ogóle tknąć? Jak mogłeś myśleć, że wrzucenie jej do jeziora jest w nawet najmniejszym stopniu dobrym pomysłem?! — powiedział zdenerwowany Harry do Zabiniego.

Na twarzy Blaise'a pojawiło się zaskoczenie, przez które nie był w stanie powiedzieć choć jednego słowa. Harry był na skraju wytrzymałości. Chyba pierwszy raz widział Wybrańca w takim stanie. Tępy wyraz twarzy ciemnoskórego chłopaka wyprowadzał go dodatkowo z równowagi.

— Przez ciebie leży w Skrzydle Szpitalnym! Masz osiemnaście lat, a zachowujesz się jak pieprzony gówniarz! Ona mogła zamarznąć albo co gorsza, się utopić, bo nie umie pływać!

Z wymówieniem ostatniego słowa szybko podszedł bliżej do Zabiniego odrzucając różdżkę i wymierzył chłopakowi solidny cios. Jego prawa pięść wycelowała w skroń Ślizgona, który pod wpływem uderzenia cofnął się kilka kroków i uderzył się o oparcie kanapy.

— Nie masz prawa mnie obrażać, Potter! Myślisz, że jak jesteś sławny, to i najlepszy? — zapytał Blaise, w końcu się opamiętując.

Zachowanie Gryfona zaskoczyło go i nawet nie próbował się bronić przed silnym ciosem. Chwilę później lewa ręka Ślizgona została poprowadzona po prostej linii, a następnie pięść uderzyła Harry'ego prosto w nos. Oboje usłyszeli szczęk łamanej kości. Zielonooki zachwiał się i syknął z bólu, a z jego nosa zaczęła sączyć się krew.

— Pożałujesz tego Zabini — ostrzegł go Potter, a wtem pod względem uderzenia w brzuch, Zabini zgiął się w pół.

Zabini jednak szybko się wyprostował, jednocześnie wymierzając cios od dołu w szczękę Harry'ego. Jego głowa poleciała do tyłu i w tym momencie Blaise popchnął go, by upadł na ziemię. Był od niego zdecydowanie wyższy, ale też pewnie silniejszy, więc nie było to zbyt trudne.

Usiadł na nim okrakiem, jednak nie chciał mu wyrządzić większej krzywdy. Złapał jego ręce i patrzył na niego nienawistnym wzrokiem.

— Potter — warknął — Jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, a pożałujesz. Nie oceniaj mnie, bo gówno o mnie wiesz. Nie zrobiłem tego specjalnie.

Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej zaciskał swoje dłonie na rękach zielonookiego. Sprawiał wrażenie, jakby pomału odpływał, więc Blaise poluzował chwyt, jednak z niego nie zszedł. Harry'emu opadły powieki, przez co lekko przestraszony Ślizgon chciał się podnieść i go tu zostawić. Jednak nie przewidział jednego.

Harry jednym ruchem przekręcił się tak, że to tym razem on górował nad Zabinim i od razu, bez żadnego zastanowienia, zaczął wymierzać kolejne ciosy w jego twarz. Blaise tym razem szybciej się ogarnął i także zaczął atakować, jednak z pozycji leżącej było to trochę trudniejsze. Wykorzystał więc wszystkie swoje siły, by zrzucić z siebie Pottera, a następnie szybko wstał. Parę metrów dalej Wybraniec też się podniósł i ustawił do kolejnego ciosu.

— Opanuj się, Potter. Nie chcesz mieć chyba problemów?

— Z tego co widzę, to na razie tylko ty masz problem — powiedział, po czym uderzył go kolejny raz, tym razem w brzuch.

Przez to uderzenie Blaise zgiął się wpół i głośno stęknął, po czym od razu potraktował swojego przeciwnika tym samym ciosem. Ten jęknął przeciągle i jedną ręką złapał się za brzuch, podczas gdy drugą wytarł płynącą krew z nosa. Zabini chwilowo ochłonął i cofnął się o kilka kroków, bo nie chciał go sprowokować. Zresztą, nie chciał też pogarszać swojej sytuacji. W momencie, gdy Harry podszedł bliżej i chciał znów go uderzyć w twarz, drzwi dormitorium otworzyły się, a po chwili zostali od siebie oddzieleni przez zaklęcie stojącej w przedpokoju profesor McGonagall.

— Na Merlina, co tu się dzieje? — zapytała dyrektorka, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym leżał nieprzytomny Nott, było dużo krwi na podłodze, zrujnowane meble, a na środku dwoje zakrwawionych, opuchniętych uczniów, którzy otrząsnęli się dopiero po usłyszeniu zdenerwowabego głosu dyrektorki.

Na jej pytanie odpowiedziała głucha cisza ze strony chłopaków i palące się drewno w kominku.

~~~

Nagle obudziło go bardzo głośne pukanie do drzwi. Zaspany, przejechał dłonią po twarzy i zerknął na łóżko stojące obok. Było puste, jednak głos lecącej wody w łazience uspokoił go. To znaczy, że z Granger może nie jest aż tak źle. Ale musiał ją zobaczyć osobiście, beż żadnych barier będących ścianami.

Podniósł się z łóżka, po czym podszedł do krzesła, na którym leżała jego biała koszulka. Założył ją szybko na siebie, a następnie chwycił w dłoń różdżkę, która leżała na biurku i podszedł do drzwi, powoli je otwierając. Gdy zobaczył w nich ogromną sylwetkę Madame Maxime, otworzył szerzej drzwi i ujrzał na korytarzu jeszcze kilka innych osób.

— Dzień dobry, panie Malfoy. Jak rana na szyi? Zmieniło się coś przez noc? — zapytała od razu dyrektorka, od razu przekraczając próg pomieszczenia, a za nią weszło kilku innych nauczycieli. Jeden z nich od razu podszedł do blondyna i zaczął uważnie przyglądać się delikatnym wgłebieniom.

W międzyczasie Draco delikatnie się skrzywił i zwrócił uwagę na zdezorientowane bądź przestraszone miny profesorów, gdy zobaczyli jego odkryty Mroczny Znak. Warknął cicho. Zdenerwował się sam na siebie, że już któryś raz zapomniał o nim i go nie zakrył. Nie chciał go nikomu pokazywać. Nie musiał już tym znakiem potwierdzać plotki, które cały czas krążyły wokół jego osoby. Westchnął, starając ochłonąć i po oględzinach jego szyi, odwrócił się z powrotem do nauczycieli, starając się niezauważalnie zakryć lewe przedramię.

— Przejdę do sedna. Korespondowałam z dyrektor Hogwartu, Minerwą McGonagall i razem doszłyśmy do wniosku, że pan i panna Granger wrócicie już dzisiaj do swojej szkoły. Po pierwsze, to przez ostatnie wydarzenia jest tu mniej bezpiecznie, po drugi, jak ostatnio mówiłam w Sali Jadalnej, zajęć nie będzie do odwołania. Po trzecie, musi pan zostać dokładnie zbadany, czy to przez waszego uzdrowiciela w szkole, czy w Świętym Mungu. No i po czwarte, sytuacja z panną Granger, która nie wygląda ciekawi i na pewno trzeba będzie podjąć zdecydowane kroki w sprawie jej zdrowia, nie tylko fizycznego, ale przede wszystkim psychicznego. Gdzie ona jest tak w ogóle? — zapytała dyrektorka, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kasztanowłosej Gryfonki.

Chwilę później usłyszeli szczęk zamka i drzwi do łazienki stanęły otworem. Buchnęło stamtąd gorące powietrze, widać było parę wodną, a z niej wyjawiła się wspomniana dziewczyna. Kiedy tylko spostrzegła, że w pomieszczeniu jest tak dużo osób, zatrzymała się raptownie, jednak tym razem nie miała zamiaru uciekać czy chować się przed kimś.

W trakcie długiej kąpieli w wannie doszła do wniosku, że opis całej sytuacji będzie pomocny przy ukaraniu profesora. Wiedziała, że będzie to dla niej bardzo trudne, ale musiała jakoś dać radę. Była silna. Zawsze. Nie mogła tym razem się poddać, gdy przeszła już tak wiele. Była też bardzo wdzięczna Malfoy'owi, że jej pomógł i nic poważnego się jej nie stało, jednak do tej pory nie miała okazji do podziękowania mu.

— Dzień dobry — odezwała się cicho, powoli idąc w stronę szafy, aby odłożyć piżamę. Ubrała się w kombinezon w kolorze jasnego brązu z długim rękawem i przewiązała się w pasie czarnym paskiem, a włosy związała w luźnego koka.

— Dzień dobry, jak się pani czuji? — zapytała dyrektorka. Zauważyła ogromną zmianę w jej zachowaniu, w porównaniu do dnia wczorajszego, z czego była bardzo dumna — Potrzebuje pani czegoś?

— Nie aż tak źle. Dziękuję, niczego nie potrzebuję — odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem, starając się nie wzbudzać jeszcze większego współczucia.

— Mówiłam przed chwilą panu Malfoy'owi, że już dzisiaj wracacie do Hogwartu. Jest tu mniej bezpiecznie, nie będzie zajęć i musicie udać się do szpitala przez te wszystkie wydarzenia. Jest prawie ósma, a o dziesiątej przyjdzie do was któryś z nauczycieli i zaprowadzi was do Sali Jadalnej, gdzie będzie główne pożegnanie. Do tego momentu macie czas, by się spakować. Prosiłabym także o nieopuszczanie tego pokoju, dla bezpieczeństwa.

Po tych słowach dyrektorki Prefekci Naczelni kiwnęli głowami, wszyscy profesorowie wyszli na korytarz, a gdy zamknęli za sobą drzwi, blondyn odetchnął z ulgą. Przeczesał ręką swoje i tak nieułożone włosy, po czym podszedł do szafy i ją otworzył, by wyciągnąć czyste ubranie. Zrobił kilka kroków w stronę nadal zaparowanej łazienki, jednak zatrzymał się, gdy usłyszał cichy głos Gryfonki.

— Co ci się stało? — zapytała nieśmiało. Wydawało jej się, że wczoraj opowiadał coś przy nauczycielach, ale po tym… wszystkim, po wdychaniu eliksiru usypiającego, była ledwie przytomna i nie pamiętała szczegółów.

— Dominique mnie ugryzła. Sądzę, że nie jest zwykłym czarodziejem.

— Co? To kim niby jest? Albo czym? — Zerknęła na jego szyję z delikatnym strachem w oczach. Po jednej stronie zobaczyła dwa małe, lekko zaczerwienione wgłębienia.

— Przyszedł do ciebie wczoraj list. Leży na biurku — powiedział Malfoy, zmieniając temat, po czym skierował się do łazienki. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, o tym ugryzieniu, ale nie chciał jeszcze zawracać głowy Granger, zwłaszcza że ona miała jeszcze inny problem.

Gryfonka w tym czasie podeszła do biurka i wzięła do ręki kopertę. Jej imię i nazwisko było napisane nieznanym jej pismem, bardziej pochyłym i delikatnym. Na pewno nie była to wiadomość od Luny ani tym bardziej od Ginny. Nie zastanawiając się więcej, otworzyła kopertę i wyciągnęła list. Gdy tylko przeczytała podpis, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Jednak wróciła wzrokiem do początku listu i zaczęła czytać.

Hermiono!

Piszę do ciebie list po raz pierwszy i wyrzuciłam już mnóstwo pergaminów, bo nie wiedziałam jak zacząć. „Droga Hermiono"? To brzmi trochę tak, jakby w wartości człowieka liczyły się tylko pieniądze i rzeczy materialne. „Kochana Hermiono"? Nie umiem stwierdzić, czy nasza znajomość jest już na takim etapie, żeby pisać takie coś. Napisałam więc tylko twoje imię. Chyba może być?

No ale wracając do tematu. Piszę, aby się ciebie zapytać, jak tam mija wam wymiana? Poznałaś może jakieś fajne osoby? Nauczyłaś się czegoś fajnego? Czy ty i Draco jesteście cali i zdrowi? Mam nadzieję, że się nie pozabijaliście nawzajem. Choć znając was oboje, boję się o tym myśleć. Domyślam się, że dostałaś już kilka wiadomości od swoich przyjaciół, ale pomyślałam, że informacjami ze strony ślizgońskiej nie pogardzisz.
Ostatnio były indywidualne spotkania z magopsychologiem i Zabini na nie poszedł sam z nieprzymuszonej woli! Jednak wrócił cały zdenerwowany i jakby przygnębiony, bo ta pani powiedziała mu, że po jego zachowaniu wnioskuje, że jest narcystyczny, niezrównoważony i niestabilny. Po tej wiadomości tak się upił, że kolejnego dnia nie poszedł na lekcje i do jego dormitorium zawitała sama McGonagall. A jako karę dostał tylko jednodniowy szlaban u Slughorna, a po tym szlabanie miał iść na patrol z Weasley.

Z opowieści Notta, który przebywał wtedy w łazience i wszystko słyszał, opowiedział nam, że Zabini nie był wtedy do końca trzeźwy, bo zaczął przytulać dyrektorkę! Wcale nie dziwię się, że tyle osób uwielbia jego poczucie humoru.

Do tego w naszym domu zaczynają krążyć plotki o romansie pewnej uczennicy z nowym profesorem. I pewnie chciałabyś się dowiedzieć, o kogo chodzi, ale w liście ci tego nie napiszę. Poczekam do twojego powrotu, aby w pełni zobaczyć twoją reakcję. No to chyba tyle chciałam ci napisać, pogadamy, gdy wrócisz.

Trzymaj się
Pansy
Ps. Pozdrów Malfoy'a

Czytając ten list, poczuła jakieś ciepło rozchodzące się od środka. Z drugiej strony Pansy napisała, że pewnie dostała mnóstwo wiadomości od przyjaciół, a dostała tylko jeden i to zaraz na początku wyjazdu. Jednak tłumaczyła sobie to tym, że Ginny i Harry są w drużynie Quidditcha i mają pewnie dużo treningów, a z Luną i Neville'em nie ma chyba aż tak dobrego kontaktu, żeby wypisywali do niej codziennie. Wpatrując się w pergamin, pojawiła jej się wizja lekko uśmiechniętej ślizgonki siedzącej przy biurku i piszącej o przeżyciach Blaise'a.

Jak do tej pory, nie sądziła, że ktoś może się aż tak zmienić. Zawsze pamiętała ją jako wredną ślizgonkę, która trzymała się Malfoy'a i Zabiniego tylko dlatego, że byli przystojni i bogaci, uważała ją za dziewczynę pokroju Lavender, plotkarę, która interesuje się tylko swoim wyglądem, pieniędzmi i najnowszymi ubraniami. Co prawda doskonale pamiętała moment, gdy ta chciała wydać Harry’ego na początku bitwy o Hogwart, więc nadal nie zaufała jej całkowicie.

Kątem oka zauważyła otwierające się drzwi od łazienki, więc złożyła list i wsadziła go do koperty. Spojrzała w stronę pomieszczenia, z którego wychodził jej współlokator i aż podniosła brwi ze zdziwienia. Ogółem nie zwracała zbyt dużej uwagi na to, jak on się ubiera, ale jakoś zapamiętała, że Draco często chodził w czarnej koszuli z długim rękawem i w czarnych spodniach. Dzisiaj jednak wyglądał dużo inaczej. Śnieżnobiała koszula, szare spodnie i krawat w takim samym kolorze.

— Pansy powiedziała, żeby cię pozdrowić. — Chciała to powiedzieć neutralnym tonem, jednak gdy z powrotem wróciła myślami do listu Ślizgonki, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

Na słowa Malfoy jedynie kiwnął głową i poszedł po kufer stojący za drzwiami. Podszedł z nim do szafy i zaczął wrzucać tam ubrania. Informacja o pozdrowieniach od Pansy nie zrobiła na nim jakiegoś wielkiego wrażenia. To fakt, dziwnie było słyszeć te słowa akurat od Granger, ale ostatnimi czasy często widział je w swoim towarzystwie. Wiedział też, że nie może wybierać przyjaciół innym osobom, więc po kilku dniach trawienia tej informacji i początkowej niechęci i sceptyźmie, postanowił odpuścić.

Hermiona stała nadal przy biurku, a po chwili, gdy usłyszała pukanie do drzwi, podeszła zobaczyć, kto to. Zauważyła tam stojącą Adrienne, więc się z nią przywitała i zaprosiła do środka. Trzymała w rękach tacę z tostami i innymi przekąskami. Hermiona spostrzegła jeszcze jakąś tajemniczą wymianę spojrzeń między Francuzką a Malfoy'em, a chwilę później w pomieszczeniu została tylko ona i Adrienne.

— Masz ochotę opowiedzieć mi, co się wczoraj wydarzyło? – zapytała spokojnie, przez co kasztanowłosa nie czuła się osaczona. Mogła sama zdecydować, czy chce o tym mówić, czy nie. Teraz mogła się przekonać na własnej skórze, że jej koleżanka zna się na tym w pewnym stopniu i te dodatkowe zajęcia z psychologii na pewno jej dużo pomogły.

— Chciałabym to z siebie wyrzucić, ale boję się, że w pewnym momencie zatrzymam się i nie będę w stanie mówić dalej — powiedziała szczerze Hermiona, kierując wzrok na swoje stopy.

Spodziewała się, że to pytanie padnie z jej ust, jednak nie wiedziała za bardzo, jak na nie odpowiedzieć.

— Ja cię wysłucham i jeśli zechcesz, mogę nikomu o tym nie mówić. Nie będę ci przerywać. Jeśli chcesz, powiedz tyle, ile dasz radę. Nie będę cię też poganiać ani dopytywać o ciąg dalszy — odparła pokrzepiającym głosem Francuzka i położyła dłoń na ramieniu brązowookiej.

Na te słowa Gryfonka kiwnęła głową i zaczęła opowiadać. Na początek zaczęła o wrażeniu, jakie zrobił na niej młody profesor na samym początku jej przyjazdu, o ich wspólnym tańcu na pierwszych zajęciach, o ukradkowych spojrzeniach i uśmiechach oraz o jej zamiarach, które z perspektywy czasu wydawały jej się idiotyczne. Gdy zaczęła dokładniej opowiadać wczorajszy dzień, głos jej się zaczął łamać. Jednak dostała duże wsparcie od Adrienne, dzięki czemu mogła spokojnie dokończyć opowieść. Mówiła o ich początkowej rozmowie sam na sam, o dwuznacznych tekstach, które dopiero teraz dostrzegła, a wreszcie dotarła do najgorszej części. Uciszenie jej, przywiązanie do ławki i te obrzydliwe ręce profesora sunące po jej ciele. Kiedy zaczęła mówić o tym, że Malfoy przez zaklęcie był zmuszony ją dotknąć, ale później pomimo tego wysiłku włożonego w opieranie się, jej pomógł, jej ciało się delikatnie rozluźniło.

— ...ale po chwili zasnęłam. Zbyt długo wdychałam ten środek uspokajający i byłam zmęczona. Ale później nagle oprzytomniałam i ujrzałam w drzwiach kilkoro nauczycieli i dyrektorkę. Wystraszyłam się i stanęłam za Malfoy'em. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Bałam się — powiedziała szczerym tonem, bo wiedziała, że dziewczyna nie będzie jej oceniać.

— Dlaczego? Dlaczego stanęłaś za nim, a nie uciekłaś na przykład do łazienki?

— Na pytania „dlaczego?" najtrudniej się niby odpowiada. Tak kiedyś czytałam. I wiem to z własnego doświadczenia. Ale w tym momencie to jest chyba najprostsze pytanie — powiedziała, a Adrienne rzuciła jej pytające spojrzenie — Jego jedynego znam w miarę dobrze. Można nawet powiedzieć, że najlepiej ze wszystkich obecnych, choć nigdy nie spodziewałam się, że coś takiego o nim powiem. Nie myślałam nigdy, że będę kiedyś w takiej sytuacji. Ale chyba nie myślałaś, że moja odpowiedź będzie brzmiała, że mu zaufałam czy polubiłam.

Jednak brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Francuzki upewnił Hermionę, że właśnie tak myślała.

— Czyś ty zgłupiała? My się nawet nie szanujemy, a zwłaszcza on mnie, a ty tu myślisz o zaufaniu. O koleżeństwie. Przez kilka dobrych lat wyzywał mnie od szlam i traktował jak gówno. Raz go uderzyłam, a on zawsze grał na mojej psychice. Nawet nie wiesz, jak to się na mnie odbiło. Nie wiem, co musiałby zrobić, żebym mu chociaż wybaczyła.

— Nie uważasz, że to, co zrobił wczoraj, jest już ogromną rzeczą? Zrobił to z własnej woli! Nikt mu przecież nie kazał, sam poszedł sprawdzić, co się dzieje. Przecież ci pomógł i dzięki niemu nie zostałaś zgwałcona! – powiedziała Adrienne, delikatnie podnosząc głos.

— Pewnie teraz tego żałuje! Miałabym po tym jakieś poważne zaburzenia psychiczne i po powrocie do Hogwartu nie musiałby się ze mną użerać! — powiedziała, nagle wstając z łóżka. Jednak po chwili się uspokoiła i zaczęła chodzić w kółko po pomieszczeniu — A wiesz, co on mi życzył na urodziny? Wszystkiego najgorszego. Nie sądzę, żeby w ciągu kilku dni aż tak się zmienił. Dosłownie, moje urodziny były tydzień temu. A jeśli nawet tak, to nie robi tego z własnej, nieprzymuszonej woli. Pewnie ktoś kazał mu być miłym w tym roku, by odzyskał swoje dobre imię i reputację po wojnie i tych wszystkich wydarzeniach — odrzekła, a Francuzka wykryła w jej głosie delikatną  nutkę smutku.

Szarooka dziewczyna wstała z łóżka i podeszła do Gryfonki. Otworzyła usta, by jej coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł przez nie zamyślony i jakby zdenerwowany Draco.

— Przeszkadzam? — zapytał ironicznym głosem, jednak wszedł dalej do pomieszczenia i rozwalił się na swoim łóżku.

„Oho wrócił stary Malfoy" pomyślała Gryfonka, poprawiając opadające pasemko włosów. Rzeczywiście, zachowywał się całkowicie inaczej, niż przed wyjściem. Teraz był bardziej bezpośredni i absolutnie nie zwracał uwagi na kogokolwiek innego. Wyglądał też, jakby był na coś zły. Hermiona zerknęła na zegarek wiszący na jednej ze ścian.

— Merlinie, jest już prawie dziesiąta. Adrienne, przepraszam cię, ale muszę zacząć się pakować, bo za niedługo wyjeżdżamy.

— Wiem. Wydaje mi się, że w Sali Jadalnej nie będzie okazji do indywidualnego pożegnania. Więc... mam nadzieję, że do zobaczenia. Pisz do mnie często, może będę w stanie coś ci pomóc, jeśli będziesz potrzebowała — powiedziała, rzucając krótkie spojrzenie na Malfoy'a, który aktualnie sprawdzał, co jest w szafce przy łóżkach — Trzymaj się — dokończyła ze łzami w oczach.

— Na pewno będę do ciebie pisała. Bardzo cię polubiłam Adrienne. Nieczęsto spotyka się aż tak dobrych ludzi, jak ty. Rozwijaj się dalej, spełniaj swoje marzenia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy — powiedziała Hermiona łamiącym się głosem.

Po chwili znalazły się w swoich ramionach. Mimo tak krótkiego czasu połączyła ich silna więź. Rozumiały się jak nikt inny. Hermiona nigdy nie sądziła, że zaufa komuś w ciągu kilku dni. Zaczęła ją traktować jak Pansy, Lunę, a nawet jak Ginny. Po chwili odsunęły się od siebie i uśmiechnęły się do siebie przez łzy. Francuzka zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, jednak po chwili się odwróciła.

— Cześć Malfoy. Miło było cię poznać — powiedziała, a Draco mruknął jej tylko krótkie „Cześć".

Gdy drzwi za Adrienne się zamknęły, Hermiona chwyciła swój kufer i podeszła z nim do szafy. Odsunęła drzwi i zaczęła składać ubrania do środka. Pochłonęła się w tym tak, że przestała zwracać całkowitą uwagę na Malfoy'a. Wyciągała teraz jedyną sukienkę, jaką sobie wzięła na tę wymianę. Myślała, że na koniec tego wyjazdu zostanie zorganizowany jakiś mały bal, tak jak to było na czwartym roku w czasie Turnieju Trójmagicznego czy po prostu jakaś mała impreza nawet w pokoju jednego z uczniów. Możliwe, że mieli takie plany, jednak ostatnie wydarzenia pokrzyżowały to. Westchnęła i wrzuciła do kufra ostatnią rzecz. Poszła jeszcze do łazienki, aby spakować szczoteczkę i pastę do zębów, po czym wróciła do pokoju. Ostatni raz rozejrzała się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy nic nie zostawiła. Stojąc przy lusterku, usłyszała jakiś inny głos w pokoju, więc wyszła z łazienki. W wejściu zobaczyła panią profesor Sprint.

— Witam. Jest już za pięć dziesiąta, widzę, że już się spakowaliście, więc możemy wychodzić — powiedziała Elizabeth, a uczniowie ustawili się przy swoich bagażach, które po chwili pod wpływem zaklęcia nauczycielki zniknęły.

Opuścili pomieszczenie i skierowali się do Sali Jadalnej. Przez całą drogę nikt się nie odzywał, a gdy doszli do celu, nauczycielka ruszyła na koniec Sali do stołu pedagogicznego, a Prefekci Naczelni usiedli na tych miejscach, co zwykle. Uczniowie Beauxbatons zasiedli przy stołach, a po chwili do mównicy podeszła Madame Maxime.

— Witajci moi drodzy! Mam złe wieści. Nasi uczniowie, którzy mieli jechać na wymianę do Hogwartu, mieli po drodze wypadek. Była okropna pogoda. Jeden z hipogryfów przestraszył się i chciał zmienić trasę, przez co wóz stracił równowagę i znalazł się na ziemi. Na szczęście, nikomu się nic poważnego nie stało, jedna z uczennic miała jedynie złamaną rękę, a reszta ma jedynie siniaki. Jednak cały powóz uległ zniszczeniu. Uczniowie znajdują się teraz w szpitalu, ale za parę dni do nas wrócą. Dopiero wczoraj się o tym dowiedziałam, jednak nie chciałam przekazywać wam takich informacji pod koniec dnia. Jest też druga zła wiadomość. Ze względu na ostatnie wydarzenia, uczniowie Hogwartu już za kilka minut opuszczą mury tego zamku. Mam nadzieję, że pomimo niektórych incydentów wymiana ta była dla was ciekawym przeżyciem. Życzę wam też, abyście dotarli do swojej szkoły cali i zdrowi — po jej słowach po Sali przeszła salwa oklasków — Wrócicie dzisiaj innym powozem, który czeka już na zewnątrz. Jeśli chcecie, możecie jeszcze zjeść posiłek — powiedziała, a gdy Prefekci Naczelni zgodnie zaprzeczyli głową, kontynuowała — Dobrze, a więc nasze kucharki przygotują wam trochę jedzenia na podróż.

Po chwili w jej rękach pojawiły się dwie zapakowane torby, w których były różne przysmaki. Podeszła do Hermiony i Draco, po czym wręczyła im pakunki, patrząc na nich życzliwym wzrokiem. Gestem dłoni wskazała im, aby skierowali się do wyjścia, a uczniowie tej szkoły zrobili im przejście na środku. Za nimi wyszła Madame Maxime, za nią inni nauczyciele, później uczniowie, a na końcu salę opuściła wicedyrektorka, Elizabeth Sprint.

Gdy uczniowie Hogwartu wyszli na zewnątrz, zobaczyli o wiele mniejszy powóz, który ciągnęły dwa pegazy. Podeszli do biało-niebieskiego powozu i wsiedli do środka przy oklaskach. Hermiona usiadła przy oknie i pomachała Francuzom, odnajdując w tłumie Adrienne, która patrzyła na nich z uśmiechem.

Siedząc w powozie, Hermiona zauważyła, że w środku ten powóz jest jeszcze mniejszy, niż jej się wydawał z zewnątrz, a do tego siedzenia były tylko po jednej stronie, więc Draco musiał usiąść obok niej. Naprzeciwko nich stały bagaże. Tym razem wnętrze było urządzone w jasnych kolorach, siedzenia były białe, a ściany i inne dodatki były w szarych i niebieskich odcieniach, więc chociaż wystrój nie był dołujący.

Po chwili powóz ruszył. Gdy lot się wyrównał, brązowooka usiadła wygodniej na siedzeniu i zabrała się za czytanie jednego z tematów z podręcznika Obrony przed Czarną Magia. Pomimo wczorajszego wydarzenia, nie mogła sobie pozwolić na więcej odpoczynku. Musiała wrócić do rzeczywistości i jakoś sprostać kolejnym zadaniom, pomimo psychicznego bólu. Wiedziała, że to wydarzenie zostanie z nią na długi czas, jednak musiała nauczyć się z tym żyć. Tak samo jak i nauczyła się żyć bez rodziców, którzy byli teraz pewnie w Australii. Była silna i to była tylko kwestia czasu, aż ten ból stanie się mniej odczuwalny. Wiedziała jednak, że rozpamiętywanie tego w powozie, gdzie jedynym towarzyszem był Malfoy, nie było najlepszym pomysłem. Dlatego też postanowiła pochłonąć się w lekturze.

Po kilkudziesięciu minutach spojrzała w bok. Tym razem to Draco zasnął i przez przypadek oparł się na jej ramieniu. Gryfonka nie miała mu tego za złe, bo wiedziała, że opieranie się zaklęciu Imperiusa jest niemal niemożliwie, więc i tak go podziwiała, że mu się to udało. Co prawda, gdyby się obudził i zrozumiał, że się o nią opiera, pewnie nie wybaczyłby sobie tego, że sobie na to pozwolił. Po tej myśli Hermiona uśmiechnęła się smutno.

Nie chciała bo jednak budzić - najbardziej nienawidziła kogoś budzić, bo myślała, że jak ktoś ma dobry sen, to nie chce go przerywać. Budzenie kogoś było też momentami niezręczne, gdy ktoś długo się budził, i zaraz pierwsze momenty po przebudzeniu też były czasem krępujące dla osoby budzonej.

Tak więc cała podróż zleciała jej na przeglądaniu podręcznika. Niecałą godzinę przed końcem lotu Draco przekręcił głowę w drugą stronę, za co była mu okropnie wdzięczna, bo nie czuła już ramienia, które jej lekko zdrętwiało. Nie zauważyła nawet kiedy zrobiło się na zewnątrz ciemno i powóz wylądował przed bramą Hogwartu. W trakcie głośnego lądowania Draco obudził się, za co Hermiona była wdzięczna, bo nie chciała go sama budzić.

W powozie nie było żadnego światła, więc musieli się poruszać po omacku. Hermiona wstała i podeszła do bagaży stojących naprzeciwko, by włożyć tam podręcznik. Pochyliła się, żeby otworzyć kufer i w tym samym momencie Draco wstał i zrobił kilka kroków do przodu, ocierając się przypadkowo o Gryfonkę.

— Malfoy! — wrzasnęła — Co ty wyprawiasz? — zapytała zarumieniona. W tym momencie bardzo cieszyła się, że jest ciemno.

— Co to było? — zapytał, udając zainteresowany ton.

— Mój tyłek, idioto.

— Serio? Myślałem, że plecy — powiedział zgryźliwym tonem, na co kasztanowłosa tylko cicho warknęła i już nie odezwała się więcej do niego.

Po wyjściu z powozu od razu podeszła do nich dyrektorka oraz profesor Flitwick, który jednym machnięciem różdżki wysłał ich bagaże do Dormitorium Prefektów Naczelnych.  

— Hermiono, Draco — powiedziała cicho, rezygnując z oficjalnych zwrotów i patrząc na nich ze współczuciem. Zdawała sobie sprawę, że to była częściowo jej wina w tych wydarzeniach, bo to ona ich wybrała — Cieszę się, że już jesteście.

— Dobry wieczór, pani profesor — odparła Gryfonka, próbując przybrać na twarz miły uśmiech, a Draco tylko kiwnął głową.

— Jesteście na pewno zmęczeni, wszystkie rozmowy przeprowadzimy jutro, gdy odpoczniecie. Teraz zaprowadzę was tylko do Skrzydła Szpitalnego, by pani Pomfrey sprawdziła wasz stan zdrowia. 
Prefekci Naczelni kiwnęli głowami, po czym skierowali się za dyrektorką w wyznaczone miejsce.

Hermiona wchodząc do środka pomieszczenia razem z Malfoy'em ujrzała kilka zajętych łóżek, co ją trochę zdziwiło z racji tego, że rok szkolny się niedawno zaczął. Jednak gdy rozpoznała jedną konkretną osobę na łóżku po prawej stronie, była zaskoczona i zmartwiona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro