Rozdział 18. "Dobranoc, Granger"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział zawiera drastyczny opis zabójstwa. Całe to wspomnienie jest napisane kursywą, więc bardziej wrażliwszym czytelnikom polecałabym ominąć ten fragment.


Trochę irytowała Malfoy'a znajomość Granger z tą Francuzką. Nie to, że miał jej za złe, że kogoś poznała, bo w sumie było mu to obojętne, ale całkowicie nie miał co robić po lekcjach, całe dnie spędzał sam w pokoju. A tak to mógłby się chociaż z nią podroczyć. Do tego nie miał zamiaru nigdzie wychodzić, bo gdyby przypadkiem zapomniał drogę powrotną, to nie miałby jak wrócić, bo nie umiał francuskiego i nie mógłby się z nikim dogadać, a nie chciałby wyjść na jakiegoś idiotę.

Granger w większości znikała gdzieś po lekcjach i wracała późnym wieczorem. Nie obchodziło go, co robi i z kim, choć domyślał się, że chodzi na pogaduchy z tą Adrienne. Wolałby jednak, gdy poruszali się po zamku we dwoje, bo wtedy chociaż miał pewność, że jeśli się nawet zgubią, to Gryfonka się z kimś dogada i trafią do celu. A tak to dupa, musiał spędzać czas wolny sam. Mógłby iść gdzieś z Granger, ale już na początku dał jej do zrozumienia, że nie chce spędzać z nią więcej czasu, niż to konieczne. Teraz jednak chyba wszystko byłoby lepsze, nawet łażenie z Granger po zamku, niż siedzenie samemu w pokoju przez parę godzin. Jednak za nic jej się nie przyzna do tego. Chociaż tyle, że pomyślał przed wyjazdem i wziął jedną książkę o Quidditchu. Inaczej chyba zanudziłby się na śmierć. Choć i tak już kończył czytać tę książkę, po raz n-ty w swoim życiu i znał praktycznie całą treść na pamięć, więc było to trochę bez sensu.

Szedł teraz korytarzami Beauxbatons, po śladach Granger i Adrienne, które były kilka kroków przed nimi. Nieświadomie obserwował przez chwilę poruszające się biodra obu dziewczyn i mimowolnie je porównał. Mimo że nie chciał tak myśleć o Granger, nie mógł zaprzeczyć, że ma ładne kształty. Pokręcił delikatnie głową i spojrzał na swoje buty, próbując zacząć myśleć o czymkolwiek innym. Co prawda Gryfonka pochodziła z rodziny mugoli, jednak on był też mężczyzna, który miał oczy na swoim miejscu.

Po kilku minutach doszli wreszcie do sali, w której mieli mieć zajęcia z tym profesorem Lautierem. Nie przepadał za nim od pierwszego spotkania, wyglądał na takiego typowego lalusia. Swoim zachowaniem przypominał mu trochę Lockharta, który uczył ich Obrony przed Czarną Magią na drugim roku. Obaj mieli kręcone, blond włosy, jednakże Lautier miał bardziej naturalne, choć sam nie wiedział, jak mu to przyszło do głowy. Spoliczkował się w myślach. Przecież on ledwo rozróżniał kolor turkusowy i miętowy, a myśli teraz o naturalności włosów jakichś randomowych profesorów. Merlinie, do czego doprowadziły go te godziny nudy. Jest dużo innych osób, o których mógłby teraz coś pomyśleć. To, że Granger ani na chwilę się nie rozstaje ze swoją bransoletką, to, że pewna szatynka stojąca niedaleko przy ścianie ma heterochromię, że ta brunetka, co ich oprowadzała, ma jeden rękawek wyżej podwinięty od drugiego, czy nawet mógłby się skupić na obrazach na ścianach, czy na zapamiętaniu drogi, do cholery, żeby się pewniej poruszać po zamku. Nawet z samą Granger. Żeby nie musiał liczyć tylko na nią w tej sytuacji.

Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Pomijając jednak podobny wygląd Lautiera i Lockharta, charakter mieli nieco inny. Lockhart był zakochany w sobie, a Lautier chyba we wszystkich dziewczynach z tej szkoły, co było, lekko mówiąc, niesmaczne. Do tego te spojrzenia rzucane w stronę Francuzek i oczywiście Granger. Ona chyba tego nie widziała, bo nijak reagowała. A był pewny, że gdyby to zauważyła, to by się pewnie zarumieniła i spuściła wzrok. A przynajmniej tak było, kiedy ona weszła do ich wspólnej garderoby w samej lekko kusej piżamie albo gdy pakowała się na wyjazd i zobaczył jej bieliznę. Zresztą, po co on porównuje się z jakimś lalusiowatym profesorkiem.

Kątem oka zauważył, że stojąca kawałek dalej jego współlokatorka rozmawia na jakiś temat z Adrienne. Jak się domyślał, to on był tym tematem, bo ta druga często na niego zerkała. Lekko się skrzywił. Nie lubił, gdy ludzie w jego obecności o nim gadali, a on nie słyszał, co dokładnie mówią. Blondyn był raczej pewny, że dziewczyny nie rozmawiają o czymś miłym. W najlepszym wypadku mówią coś neutralnego, choć prawdopodobnie mówią o nim złe rzeczy. Westchnął. Miał tego dość. Wszystkiego. Tej całej szopki związanej ze szkołą, Granger, magopsychologiem. W tym momencie nie pragnął niczego innego, oprócz powrotu do domu, Ognistej Whisky, skrzatów służących mu i możliwości robienia co chce i kiedy chce. Najprędzej to albo by siedział cały czas w dworze, albo by wyjechał gdzieś za granicę. Aby odciąć się od tego całego gówna i może spróbować zacząć robić coś od nowa.

Nagle usłyszał głośne otwarcie drzwi. Nauczyciel właśnie przyszedł i trzymał drzwi do klasy. Draco od razu zauważył, że ma coś nie dobry humor, wyglądał na lekko zdenerwowanego lub poirytowanego, lecz starał się dobrze to ukryć. Blondyn jednak był dobry, jeśli chodzi o ukrywanie uczuć i zakładanie maski, więc szybko go rozszyfrował. Do uczennic rzucał uśmiechy, od których one prawie mdlały. Wywrócił oczami na ten widok. Dobra, na niego też tak reagowało mnóstwo dziewczyn i w pewnym sensie lubił to, ale ten gościu był nauczycielem i zachowywał się tak w stosunku do swoich uczennic, a tak nie wypada.

Draco zajął swoje miejsce, a po chwili obok niego usiadła Granger. Od razu poczuł jej perfumy, domyślał się, że wylała na siebie z pół butelki. Nauczyciel zaczął coś mówić, a później Gryfonka podniosła się z krzesła i skierowała się na tyły klasy, gdzie były już niektóre uczennice. Rzucił szybko okiem na resztę klasy, by zobaczyć, czy nie został sam przy stole, bo jednak niezbyt słuchał tego profesorka i nie wiedział, o co chodzi. Jednak z tego, co zauważył, przy każdej innej ławce została jedna dziewczyna. Zwrócił wzrok w stronę okien i zaczął bez celu oglądać widoki za nim. Poprawiając już i tak roztrzepane włosy, złapał kontakt wzrokowy z jedną z siedzących dziewczyn. Na pierwszy rzut oka wydawała się ładna, długie nogi, idealna figura i czarne włosy sięgające ramion. Natomiast gdy przyjrzał się bardziej jej twarzy, lekko się zniechęcił. Granatowe oczy, z czego wydawało mu się, że jedno ma zeza, do tego trochę garbaty nos i duże uszy, które starała się przykryć włosami. Uśmiechnęła się, a następnie puściła mu oczko. Na szczęście po chwili widok zasłoniła mu sylwetka Granger, która trzymała w ręce bardzo dziwnie wyglądający przedmiot. Nigdy nie widział czegoś takiego na oczy, ale nie miał zamiaru się jej pytać, by się doedukować.

- Umiem na tym grać, więc pójdzie nam w miarę szybko - powiedziała, na co on jedynie kiwnął głową, nadal nie rozumiejąc zbytnio, co się wokół niego dzieje. Mógł choć trochę słuchać, bo jeśli ten laluś coś go zapyta, nie będzie wiedział nawet, co odpowiedzieć i zrobi z siebie idiotę.

Po chwili zajął się obserwowaniem innych dziewczyn grających na instrumentach i zapisujących coś na kartce. Siedział oparty o krzesło, a palcami wystukiwał na ławce bliżej nieokreślony rytm. Po chwili poczuł czyjś wzrok na sobie. Odwrócił się w tamtą stronę i spotkał się z poirytowanym wzrokiem należącym do nauczyciela, więc przybliżył się trochę do kartki, która leżała przed Granger. Zauważając jednak, że nic z tego nie rozumie, stwierdził, że nie będzie się wtrącał, zwłaszcza że powiedziała, że się na tym zna. „Przez te wszystkie dźwięki w końcu dostanę migreny" pomyślał, pocierając skronie i starając się skupić na tylko jednym dźwięku. Zaczął więc intensywnie obserwować Gryfonkę i jej grę na instrumencie, by skupić się tylko na melodii pochodzącej z tego... czegoś. Nie chciał nawet dopuszczać swoich myśli do głosu, bo ten przedmiot w jego opinii wyglądał dość dwuznacznie.

Po pewnym czasie zauważył, że Granger zrobiła się lekko czerwona na twarzy, na co uśmiechnął się arogancko, ale nic nie skomentował.

- Za kilkanaście minut zajęcia się kończą. Czy jest jakaś para, która ukończyła już swoją melodię i ma ochotę ją zaprezentować? - zapytał Lautier, po chwili mówiąc to samo w ich ojczystym języku.

Zgłosiły się tylko trzy pary i Draco musiał przyznać, że poszło im nawet nieźle. Następnie niewiele myśląc, zgłosił ich. Był ciekawy, jak pójdzie Gryfonce.

Wziął kartkę z jakimiś szlaczkami, a Granger wzięła instrument i zaczęła grać na środku pomieszczenia. Na początku wyraźnie patrzyła na kartkę i grała, ale później zamknęła oczy i Malfoy nie wiedział, co ma zrobić z tą kartką, czy trzymać ją tak cały czas, czy ją zabrać. Nie chciał wyjść na jakiegoś tumana, więc jednak wybrał tę pierwszą opcję i zabrał ją dopiero na koniec, kiedy melodia ucichła. Gdy jego współlokatorka skończyła grać, w klasie słychać było oklaski, a kiedy skierowali się do ławki, Lautier powiedział coś cicho do kasztanowłosej. Nie dosłyszał jednak co, ale zniesmaczyło go trochę jego zachowanie, nawet nie to, że jest starszy, bo może było między nimi jakieś sześć lat różnicy, ale to, że tak zachowuje się w trakcie swojej lekcji względem uczennic.

Po chwili Draco spojrzał zdezorientowanym wzrokiem na brązowooką, bo miała ona zamiar zostać sam na sam z tym gościem. Wyszedł więc razem z innymi uczennicami na korytarz, po którym zaczął się przechadzać, obserwując obrazy, rzeźby i widoki za oknem. W sumie to stwierdził, że nie było tam nic ciekawego, więc usiadł na jednym z parapetów, przez który dało się przejść do ogrodów, bo znajdował się na parterze.

Siedział tak kilka minut, rozglądając się po pustym korytarzu. Słyszał jakieś odgłosy z pomieszczenia naprzeciwko, jednak zignorował je. Pogrążył się więc w swoich myślach. Zastanawiał się, jak to wszystko będzie dalej wyglądać. Jego przyszłość. Za kilka miesięcy kończy Hogwart, a co dalej? Teraz wiedział, że znajomości czy pieniądze niezbyt mu pomogą przez jego obecną sytuację w społeczeństwie, więc jedyną pewną nadzieją były wyniki Owutemów. Co prawda nie byl glupi, ale przez poprzednie lata był momentami leniwy, bo wiedział, że ojciec wszystko załatwi. Teraz jednak musiał liczyć sam na siebie i wiedział, że jeśli chce coś dalej robić w życiu, musi się jeszcze przyłożyć do nauki. Miał skrytki w Gringocie pełne pieniędzy, jednak jego matka zawsze chciała, by znalazł odpowiednia prace i zapewnil majątek dalszym pokoleniom. Jeśli w ogóle takowe będą, bo na razie to nic takiego się nie zapowiadało.

Nagle poczuł szczupłe i chłodne ramiona oplatające jego tors od tyłu. Poczuł też mocne perfumy i od razu się odwrócił. Lekko się wystraszył, jednak starał się tego nie okazywać.

Tak jak się spodziewał, stała tam Dominique z niewinnym uśmiechem na twarzy. Utrzymując z nim kontakt wzrokowy, zgrabnie przeszła przez otwarte okno i usiadła obok niego na parapecie. Nic się do niego nie odzywała, tylko wpatrywała się w niego intensywnie ciemnozielonymi oczami, przez co poczuł się co najmniej dziwnie, do tego wydawało mu się, że miała ona jasnozielone oczy, ale oczywiście mógł się pomylić, wcześniej wolał zwracać uwagę na coś innego. Jednak jej zachowanie nie było w ogóle podobne do tego, jak zachowywała się w ciągu ostatnich kilku dni, więc zmarszczył brwi, na co ona tylko się uśmiechnęła i w strasznie szybkim tempie dotarła ustami do jego szyi, w którą wbiła swoje zęby. Draco przez sekundę siedział oniemiały, ale natychmiast oprzytomniał, czując okropny ból w szyi i spływającą ciecz. Odepchnął ją mocno od siebie.

Niezbyt przemyślał swoją siłę do jej lekkości, przez co lecąc do tyłu, uderzyła głową o róg ściany i osunęła się na ziemię. Spostrzegł spływającą stróżkę krwi po ścianie. Przerażony i jednocześnie zdenerwowany zeskoczył z parapetu.

Nagły dźwięk wydobywający się z sali naprzeciwko od razu zwrócił jego uwagę. Jednocześnie uświadomił sobie, że Granger nadal nie wyszła z tej sali, więc podszedł do drzwi, by trochę podsłuchać, bo miał dziwne przeczucie.

- Rób, tak jak ci mówię! - usłyszał podniesiony i na pewno nie wesoły głos nauczyciela.

Po kilku sekundach słuchania i upewnienia się, że nie dzieje się tam nic dobrego, wszedł do pomieszczenia i stanął jak wryty przez widok, który właśnie zobaczył - leżąca na ławce Granger z przywiązanymi kończynami do nóg ławki, z rozszarpaną koszulą, a przede wszystkim z całą czerwoną i zapłakaną twarzą. Przed nią stał Lautier z szaleńczym uśmiechem na ustach.

Słysząc otwieranie drzwi, odwrócił się szybko w jego stronę, nadal trzymając swoją rękę na nodze Gryfonki, która z bólem wypisanym na twarzy i łzami w oczach, próbowała się od niego delikatnie odsunąć.

- O! Kogo moje oczy widzą! Draco Malfoy we własnej osobie! Jak tam się trzyma tatuś? - zapytał z kpiącym uśmiechem, a gdy zobaczył, że się lekko zdenerwował i zaczął iść w jego stronę, bez zastanowienia rzucił zaklęcie - Imperio!

Blondyn zatrzymał się raptownie, wpatrując się w różdżkę profesora. Mimo oporu, który stawiał, przez rzucone zaklęcie szedł w stronę Hermiony. Na jego twarzy widać było ogromne skupienie, ale i tak to nic nie dało, bo nadal wykonywał rozkazy profesora. Tak sztywnym krokiem doszedł do ławki, na której leżała Granger. Z takiej odległości mógł się przyjrzeć jej zapłakanej twarzy i oczu, które wyrażały jedynie bezsilność. Nie widziała już żadnych szans na ratunek. Poddała się. Nie słyszał też, by cokolwiek się odzywała, więc pewnie nauczyciel uciszył ją zaklęciem.

- Może się trochę zabawimy? - zapytał z szaleńczym uśmiechem, po czym machnął różdżką tak, że Malfoy zaczął wyciągać rękę w stronę brzucha Gryfonki - No dalej! - krzyknął, gdy widział, jak powoli jego ręka się przesuwa.

Blondyn skierował rękę w stronę jej odkrytego, płaskiego brzucha. Z tego oporu zrobił się cały czerwony na twarzy. Ręka zaczęła mu się trząść, jego żyły stały się bardziej widoczne, po skroni spłynęła mu kropelka potu, a krew z jego rany na szyi sączyła się coraz szybciej.

Po kilku sekundach jego smukłe palce zetknęły się ze spiętym ciałem Gryfonki. Lautier, używając zaklęcia, przesunął jego dłoń, by płasko przyległa do jej talii. Draco, mimo stawiania oporu, chciał także rzucić jej spojrzenie mówiące, że jej pomoże, ale ona była aż tak zdezorientowana i przerażona, że nie wiedział nawet, czy to zauważyła. Jednak wiedział, że musiał jej pomóc.

Nie pierwszy raz zostało rzucone na niego to zaklęcie. Kilka razy, gdy jego ojciec nie poradził sobie z misją, Czarny Pan, chcąc go ukarać, rzucał to zaklęcie nie na ojca, a na syna. Był zmuszany do robienia okropnych rzeczy. Od kłaniania się każdemu napotkanemu śmierciożercy do mordowania kilku mugoli jeden po drugim tylko dla zabawy i rozrywki dla sługów Voldemorta. Za pierwszym razem był pod całkowitą kontrolą, nie umiał stawić oporu. Jednak z każdym następnym razem, uwalniał się po trochu od niego. To było jak szczepionka. Im więcej przyjmował na siebie tego zaklęcia, tym po jakimś czasie był w niewielkim stopniu się jemu sprzeciwić.

Jednak jego obency stan sprawił, że było to o wiele trudniejsze niż zwykle. Dopiero po kilkunastu sekundach powoli zaczął się czuć coraz swobodniej, zaklęcie działało słabiej, jednak nie pokazał tego w żaden sposób i nadal udawał, że jest pod silnym wpływem zaklęcia i ciągle trzymał swoją dłoń na jej talii.

W międzyczasie kątem oka spojrzał na profesora i ocenił jego budowę ciała. Był niższy od niego o jakieś dziesięć centymetrów, na pewno był chudszy, a co za tym idzie, miał pewnie mniej siły. Jednak wiedział też, że jego przeciwnik posiada różdżkę, a on nie. I tu miał spory problem. Spojrzał jeszcze ostatni raz w brązowe oczy, chcąc przekazać jej po raz kolejny, że jej pomoże i wyciągnie ją z tego, po czym szybko odsunął się od niej i automatycznie uderzył profesora pięścią w twarz. Zaskoczenie zadziałało zdecydowanie na jego korzyść, bo profesor wypuścił różdżkę, która poturlała się aż do najdalszego rogu ławki, na której leżała przerażona Gryfonka.

- O ty skurwysynie - powiedział Lautier, wycierając lecącą krew z nosa ręką. Spostrzegł, że nie ma w dłoni swojej różdżki i że leży ona o wiele bliżej Malfoy'a niż jego. Ustawił się więc w pozycji gotowej do ataku, na co Ślizgon podniósł brwi.

- Masz zamiar się bić? - zapytał kpiąco Malfoy, starając się zyskać na czasie i podejść niezauważalnie do różdżki Lautiera - Kobiet, dzieci i obezwładnionych lalusiów nie biję.

Na te słowa młody nauczyciel się zdenerwował i wolnym krokiem chciał do niego podejść. Draco nie wycofał się, ale też nie ustawił się w żadnej innej pozycji. Stał cały czas wyprostowany, z rękami wzdłuż ciała i z maską obojętności na twarzy. Lautier wziął to za poddanie się bądź bezsilność, więc niewiele myśląc, skierował pięść na jego twarz.

Chwilę po tym usłyszał łamanie kości. Nie była to jednak szczęka czy nos blondyna, a jego własna ręka, która została złapana sekundę przed uderzeniem i wykrzywiona tak, że jego dłoń była odwrócona w inną stronę, a nadgarstek był cały spuchnięty. Krzyknął z bólu, ale od razu zaatakował go drugą ręką, czego Draco się nie spodziewał. Głowa, pod wpływem uderzenia, odskoczyła mu w bok, na co się skrzywił i jednocześnie ujrzał mroczki przed oczami. Poczuł ogromny ból w okolicach nosa. Skupił jednak całą swoją silną wolę i siłę, a chwilę potem uderzył go pięścią w brzuch, a gdy profesor pochylił się do przodu, zgiął kolano i kopnął go w twarz, w międzyczasie cofając się szybko po różdżkę. Wymierzył nią w leżącego na podłodze mężczyznę, po czym sparaliżował go i związał niewidzialnymi sznurami. Rzucił na niego jeszcze zaklęcie wyciszające, by jego głos nie płoszył Hermiony. Przelewitował go w dalszy zakamarek klasy i od razu podszedł do Gryfonki. Słyszał lekki szum w uszach i czuł ciepłą ciecz spływającą z jego nosa, co też zapewnie lekko ją przestraszyło, bo spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.

Wyciągnął różdżkę w jej stronę, na co od razu się spięła i skuliła w sobie, patrząc na niego załzawionymi oczami. Jej oddech znowu przyspieszył i próbowała zmienić swoją pozycję, by rozerwana koszula odsłaniała jak najmniej.

- Nic ci nie zrobię, idiotko - powiedział, starając się brzmieć pewnie, ale i w miarę delikatnie, spokojnie, po czym od razu pozbył się sznurów wiążących ją, a następnie odczarował zaklęcie uciszające.

Ta, gdy tylko została uwolniona, zsunęła się z ławki i usiadła na podłodze, starając się zakryć odkrytą górną część ciała. Miała całe potargane włosy, czerwoną twarz, a po jej skroni spływały kropelki potu. Z dolnej wargi lekko leciała jej krew. Draco widział w jej oczach przerażenie, cała się trzęsła, wargi jej drżały i mimowolnie nadal spływały jej łzy po policzkach.

Blondyn nie wiedząc za bardzo co zrobić w takiej sytuacji, transmutował kilka kartek leżących na stoliku obok w prześcieradło, którym okrył Gryfonkę. Zmęczona tymi tragicznymi wydarzeniami i wdychaniem eliksiru usypiającego, zasnęła oparta o jedną z ławek.

Draco stał na środku pomieszczenia, z nerwami przeczesując włosy. Nie widział za bardzo, co teraz zrobić. Do tego jeszcze przypomniała mu się ta rana na szyi. Dotknął ją ręką i zauważył na palcach krew. Tak się zajął tym profesorem, że całkowicie wyleciała mu z głowy ta sytuacja z tą Dominique, która absolutnie nie była normalna. Co to w ogóle było? Kim ona tak naprawdę była? Albo czym? Już sam nie wiedział, co o tym myśleć. Mimo wszystko, mimo to, co mu zrobiła, nie chciał doprowadzić do jej śmierci, więc po cichu skierował się do drzwi i wyszedł na korytarz. Nie miał zamiaru też jej pomagać, ale chciał zobaczyć, czy już odzyskała przytomność. Spojrzał w miejsce, gdzie ją zostawił i nagle ogarnęło go jakieś dziwne uczucie, którego nigdy wcześniej nie zaznał.

Na ścianie naprzeciwko parapetu była widoczna ogromna plama krwi, ale w zasięgu wzroku nie spostrzegł nikogo. Jeszcze bardziej poddenerwowany wrócił z powrotem do sali, gdzie była śpiąca Granger i sparaliżowany profesor.

W tej sytuacji najlepiej byłoby wysłać patronusa, żeby ktoś tutaj przyszedł, ale nie potrafił tego wykonać. Jedyne dobre wspomnienia były związane z matką, Zabinim i Pansy oraz z Quidditchem i lataniem na miotle, jednak były one za słabe, by wyczarować aż tak silne zaklęcie.

- Kurwa mać - powiedział cicho sam do siebie, próbując wymyślić coś racjonalnego.

Jego aktualne położenie było beznadziejne. Nie opuści sam tego pomieszczenia, bo nie chce zostawiać ich samych, by nic więcej się nie zdarzyło i jedyne, na co teraz liczył, to że ktoś tutaj przyjdzie. On z Hermioną nie poszli na kolejną lekcję, więc może ktoś się nimi zainteresował i szukają ich teraz, do tego był środek dnia, a nie noc, więc ktoś powinien tu przyjść czy teraz czy za kilkanaście minut.

Nie opuścił tego pomieszczenia, więc oparł się o jedną z ławek i delikatnie przetarł krew spływającą mu z nosa. Spojrzał na swoje dłonie. Były całe zakrwawione, zarówno przez krew Lautiera, jak i jego własną.

W międzyczasie, czekając na pomoc, zaczął przyglądać się różdżce, którą trzymał w dłoni. Była ona bardzo podobna do tej, jaką miał on, zanim jeszcze Potter mu ją zabrał, tyle że ta była o wiele ciemniejsza, prawie czarna.

Przekładał ją między palcami, gdy nagle drzwi raptownie się otworzyły i usłyszał czyjś głos wypowiadający zaklęcie obezwładniające, które było skierowane na niego. Po kilku sekundach, gdy dyrektorka razem z innymi nauczycielami zauważyli, kto tu jest i w jakiej pozycji się znajdują, odczarowali go.

- Co się tutaj wydarzyło!? - zagrzmiała Madame Maxim, przez co Hermiona się przebudziła i wstała szybko na równe nogi, lekko kołysząc się na nogach przez osłabienie.

Spojrzała na wszystkich przerażonym wzrokiem, a gdy tylko zauważyła, że niedaleko jest Malfoy, szybko podeszła do niego i stanęła za nim, jedną ręką łapiąc go mocno za ramię, a drugą przytrzymując rozerwaną koszulę. Nie miał zamiaru się wyrywać czy później jej to wypominać, bo zdawał sobie sprawę, w jakim jest stanie, że przed kilkoma minutami została prawie zgwałcona i domyślał się, że teraz potrzebuje wsparcia i pomocy. W tym momencie całkowicie przestało się liczyć dla niego to, że pochodziła z rodziny mugoli. Wtedy nie było już żadnych grup czy uprzedzeń. Hermiona była przede wszystkim kobietą, której przed chwilą jakiś gnój prawie zrobił krzywdę. Choć i tak pewnie była zdruzgotana i to wydarzenie zostanie z nią prawdopodobnie na zawsze, to chociaż nie doszło do najgorszego.

Nie mógł w to uwierzyć, co się tutaj wydarzyło, ale musiał zachować zimną krew. W tym momencie nauczycielka Spint zauważyła leżącego na ziemi profesora Lautiera i podeszła do niego, cofając zaklęcie paraliżujące, przez co od razu zaczął się szamotać i mamrotać coś pod nosem.

- Davies, daj szybko Veritaserum - powiedziała do jednego z nauczycieli, który wyciągnął z torby jeden z flakoników, który następnie podał nauczycielce Zaklęć. Elizabeth otworzyła buteleczkę i wlała jej zawartość do ust Lautiera. Podeszli do nich jeszcze Madame Maxime i troje innych nauczycieli, a reszta stała nadal przy drzwiach, z różdżkami w pogotowiu.

- Jak się nazywasz?

- Louis Adrien Lautier.

- Co zrobiłeś?

- Miałem zamiar zabawić się trochę z tą dziewczyną - powiedział, wskazując palcem na kasztanowłosą - ale Malfoy mi przeszkodził.

- Jakich zaklęć użyłeś wobec tych dwojga?

- Petrificus Totalus na obojga, wyczarowałem sznurki do związania Granger i rzuciłem Imperiusa na Malfoy'a, z którym później trochę się pobiłem. Ładny nos Malfoy - powiedział rozbawiony, a większość nauczycieli spojrzała na niego ze zdziwieniem, pogardą i przerażeniem w oczach.

- Wiesz, jakie poniesiesz konsekwencje?

- Domyślam się, że Azkaban - powiedział lekkim tonem, jakby mówił o pogodzie. Po tym nauczyciele zaczęli głośno rozmawiać i się sprzeczać, nie zauważając nawet, w jakim stanie jest Gryfonka i to, że Draco robił się coraz bladszy.

- Panie Malfoy, co się dzieje? Co to za rana? Spirint, chodź, spójrz na to. To nie wygląda normalnie - powiedziała dyrektorka zmartwionym tonem, a po chwili do blondyna podeszło kilkoro nauczycieli - Proszę opowiedzieć, jak do tego doszło.

- Po lekcji wyszedłem na korytarz, żeby poczekać na Granger i ta Dominique zakradła się od tyłu i mnie ugryzła.

- Dobrze, dziękuji za informację. Zaraz wezwiemy aurorów, aby zbadali to miejsce zdarzenia i podjęli następne kroki. Co do profesora Lautiera, niewątpliwie zostanie zwolniony z posady nauczyciela, a resztę to dowie się na rozprawie sądowej. Tak jak już profesor wspomniał, czeka go pewnie Azkaban - powiedziała jakby do siebie i innych nauczycieli Madame Maxim, a po chwili ściszyła głos i skierowała się wolnym krokiem do Hermiony. Ta jednak, gdy zobaczyła ją idącą w jej stronę, wycofała się szybko, ciągnąc Malfoy'a za koszulę, przez co i on cofnął się o kilka kroków - Hermiono?

Kasztanowłosa nic jej nie odpowiedziała, tylko szybko pokręciła przecząco głową. Z jej oczu zaczęły z powrotem lecieć łzy i zaczęła się trząść. Dyrektorka odwróciła się do reszty nauczycieli i zaczęli coś szybko rozmawiać w swoim języku.

- Możemy wyjść? - zapytał głośno Malfoy, tak, żeby każdy ich usłyszał.

- Tak, oczywiście, chcecie, żeby ktoś jeszcze z wami poszedł? - zapytała, a widząc kolejny przeczący ruch głowy Gryfonki, skierowała się do profesora eliksirów - Davies daj im w razie czego eliksir Słodkiego Snu, a ty Draco, podejdź, profesor Spirit naprawi twój nos i oczyści twoją ranè oraz rzuci podstawowe Co do ra - powiedziała, po czym jedna z nauczycielek rzuciła na niego zaklęcie i było słychać głośny chrzęst kości - Możecie wyjść, później ktoś do was przyjdzie, ale teraz musimy zająć się Lautierem - powiedziała Madame Maxime, lekko zaniepokojonym głosem. Pierwszy raz spotkała ją taka sytuacja we własnej szkole i nie za bardzo wiedziała, jak się zachować, czym się zająć w pierwszej kolejności. Widząc jednak ufny wzrok uczennicy Hogwartu w stronę młodego Malfoy'a, postanowiła, że najpierw zajmie się byłym profesorem i postępowaniem wobec jego zachowania.

Wyszli więc z sali, Hermiona cały czas kurczowo trzymała się ramienia Draco. Po jej twarzy nadal spływały łzy. Wyjął rękę z jej uścisku, przy czym zauważył diametralną zmianę w jej twarzy. Oczy jej się powiększyły, a cała twarz stężała. Zwolniła trochę krok, jakby nagle straciła siłę, żeby dalej iść samej.

Draco jednak zrobił tak tylko dlatego, żeby przełożyć swoją rękę i objąć ją w jakiś inny, mniej nieporadny sposób, wygodniejszy dla obojga. Domyślał się, że po tych przeżyciach jest bardzo zdenerwowana, wystraszona, przerażona czy coś takiego, a on nie miał zamiaru jej teraz jeszcze dogryzać czy się śmiać z niej, jej naiwności i braku ostrożności, bo byłby największym idiotą na świecie, gdyby tak teraz zrobił. W całkowitej ciszy doszli do pokoju. Hermiona, gdy od razu przekroczyli próg pokoju, odsunęła się od Malfoy'a i położyła się na łóżku, tyłem do niego. On, nie wiedząc, co dalej robić, usiadł na swoim łóżku, obserwując ją.

- Chcesz eliksir? - zapytał, a gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi, wstał, podszedł bliżej do jej łóżka i dopiero wtedy usłyszał jej ciche „tak". Pomógł jej więc trochę się podnieść i wlał do jej ust eliksir. Po tym od razu się wygodnie ułożyła, a chwilę później zasnęła.

Malfoy wziął kołdrę leżącą w nogach łóżka i przykrył nią swoją współlokatorkę. Nie wiedział, skąd u niego pojawiło się tyle troski. Stanął kawałek dalej od jej łóżka i przyjrzał się jej potarganym włosom i zaschniętym łzom na twarzy. Jeszcze kilka godzin temu wszystko wyglądało inaczej, a teraz pewnie to wspomnienie będzie się za nią ciągnęło przez resztę życia.

Westchnął cicho i starając się nie powodować żadnych głośniejszych dźwięków, poszedł wziąć szybki prysznic. Od tego stawianego opór wobec Imperiusa, cały się kleił od potu. Do tego jeszcze ta zaschnięta krew, która była na jego brodzie i szyi, a także na kołnierzyku koszuli. I wtedy, gdy ta czerwona ciecz mieszała się z wodą i spływała do odpływu w podłodze, pojawiło się w jego głowie najgorsze wspomnienie.

„...Był to kolejny dzień z tych gorszych. Jak nie najgorszy, jaki do tej pory przeżył. Znowu w Malfoy Manor było główne zebranie z Czarnym Panem. Było już coraz mniej czasu do bitwy, więc każdy musiał być bardziej skupiony, nie mógł pokazywać swoich słabości.

Na początku miały być tylko same informacje o postępach, a później miał być jakiś pokaz. Każdy wiedział już, o jaki „pokaz" chodziło. Draco był jedną z tych osób i nie był wcale zadowolony. Domyślał się, że będzie tak jak zawsze. Najlepsi śmierciożercy, którzy wykonali swoje zadania bardzo dobrze w ostatnich miesiącach, będą mieli szansę zabawić się z mugolami, a reszta będzie miała szansę przyglądać się temu.

Z niezbyt dobrym humorem blondyn zszedł na dół do sali, w której odbywały się różne ważne rozmowy. Czuł obrzydzenie na myśl o tym, jakie rzeczy wyprawiają się w dworze, w którym na co dzień mieszka, śpi.

Mimo to, że był najmłodszy z nich wszystkich, także musiał uczęszczać na te spotkania. W tym kręgu nie chodziło o wiek, a o oddanie, służbę, sumienne wykonywanie zadań i bezwzględność. Było to zebranie tylko dla śmierciożerców, więc Blaise'a tym razem z nim nie było. Z jednej strony chciałby, aby przyjaciel z nim był w tym czasie, by go być może wsparł, jednak z drugiej strony cieszył się, że go tu nie ma, że sam nie będzie musiał robić nic złego, że nie będzie musiał patrzeć, jak inni zabijają. Jak on być może będzie torturował czy zabijał. Kiedy spotkania były bardziej ogólne, spotykał się na nich razem z Zabinim, Nottem i innymi osobami, które znał ze szkoły. Jednak tym razem był bez nich. Czuł się osamotniony.

Przekraczając jednak próg sali spotkań, całkowicie wyłączył wszystkie myśli, by nikt nie był w stanie wedrzeć się do jego umysłu i ich poznać.
Gdy wszedł już do środka dużego pomieszczenia, zauważył, że dużo osób jeszcze nie ma. Czarny Pan miał zjawić się jako ostatni. Nie było czegoś takiego, że On musiał na kogoś czekać. To zawsze wszyscy na niego czekali.

Malfoy zajął więc swoje stałe miejsce, obok swojej matki. Mimo że nie miała ona Mrocznego Znaku i nie przebywała w Głównym Kręgu, była przy stole tylko ze względu na syna, męża i to, że ona jest panią tego Dworu. Nie brała czynnego udziału w tych "pokazach", ale musiała stawiać się na każde spotkanie w tym dworze.

Nagle zaczęło schodzić się więcej osób i wiedział już, co to oznacza. Poczuł delikatny dreszcz przechodzący mu po plecach.

Nadchodzi.

Nie zdążył nawet odezwać się słowem do matki, gdy wszyscy usłyszeli syk węża. Przez lekko uchylone drzwi wślizgnęła się Nagini, a zaraz po niej wszedł Voldemort. Wszyscy na raz wstali z zajmowanych miejsc i pokłonili mu się. Dopiero gdy Czarny Pan zajął swoje miejsce na szczycie długiego stołu, usiedli.

- Witam was, moi drodzy. Jak trzymają się sprawy w Ministerstwie Magii, Yaxley? - zapytał na wstępie, zwracając się do blondwłosego mężczyzny siedzącego niemal naprzeciwko Malfoy'a.

- Wszystko idzie zgodnie z planem, mój panie - powiedział, na co Voldemort kiwnął głową.

- Dobrze, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. A jak idzie w Hogwarcie, Carrow?

- Już kilkoro rodziców młodszych szlam pisało do nas listy, aby odesłać ich dzieci do domu. Wytłumaczyliśmy im, że nie ma mowy z zaprzestaniem nauki dziecka w tak młodym wieku i, że to wpłynie jedynie negatywnie na ich rozwój. Stosowaliśmy też inne formy do przekonania ich i wszystkie się powiodły. Oczywiście, staramy się przeprowadzać szlabany i inne kary tak, by mocno je odczuli. Każdy wysyłany list z i do Hogwartu przechwytujemy, czytamy, a jeśli jest coś źle, karzemy - odpowiedział Amycus.

- Wspaniale. Zaraz przejdziemy do lepszych atrakcji - powiedział, a w sali rozbrzmiały podniesione głosy. Czarny Pan uniósł dłoń, a wszystkie naraz ucichły - Jednak nie będzie to tak jak zawsze. Dzisiaj każdy będzie miał szansę się zabawić! I pamiętajcie, to nie może być zwykła Avada. Wtedy nie byłoby całej zabawy. Postarajcie się bardziej. Bądźcie kreatywni!

Na te słowa wszyscy jeszcze bardziej się ucieszyli. Oprócz Narcyzy i Draco. Nie lubił patrzeć na takie rzeczy, nie mówiąc już, żeby on sam miał tak robić. Jednak wiedział, że będzie musiał wykonać wszystkie polecenia, by przeżyć. Musiał znowu zrobić coś wbrew sobie, by przeżyć. Musiał zabić, by przeżyć. Musiał zabić.

Zabić.

Po chwili do pomieszczenia zostali wprowadzeni szlamy i kilku zwykłych mugoli. Byli oni w każdym wieku, od kilkuletnich dzieci do starców. Stali koło siebie w rzędzie, niektórzy trzęśli się ze strachu lub płakali. Wszyscy śmierciożercy ustawili się pod ścianami, śmiejąc się z nowo przybyłych gości. W tym czasie Czarny Pan wywoływał na środek po swoim jednym poddanym i wybierał mu ofiarę. Wybierali różne formy tortur, nie zawsze to był zwykły Cruciatus. Niektórzy byli bardziej kreatywni. Łamali kości, niszczyli narządy wewnętrzne, rozcinali skóry, podduszali, palili, odrywali kończyny. Nikt jednak nie miał zamiaru zacząć torturować mugolskimi torturami, bo wtedy sami mogliby być ukarani przez Czarnego Pana, za zniżanie się do takiego poziomu.

Słychać było głośne krzyki ofiar, łamane kości, błagania o litość i też głośne śmiechy śmierciożerców. Teraz Voldemort wybrał Amycusa Carrowa, który torturował kobietę na oko parę lat starszą od Draco.

Carrow najpierw podpalił jej ciało. Wrzeszczała, a jej krzyki rozchodziły się po kościach. Po chwili śmierciożerca przygasił ogień i przed nimi stała niemal naga kobieta z poparzeniami na całej skórze. Rozciął jej skórę na rękach i nogach, przez co widać było miejscami kości. Krzyczała tak głośno, dławiąc się łzami, że w końcu Carrow obciął jej język. Wyczarował sznury, oplatające się wokół jej szyi, które coraz to mocniej się zaciskały. Kobieta próbowała je od siebie odsunąć, jednak miała za mało siły, a do tego rozerwana skóra na rękach jej to jeszcze bardziej utrudniała. Opadła z sił i zsunęła się na kolana. Zaczęła coś szeptać, spojrzała w górę i zrobiła znak krzyża, a po chwili Amycus poderżnął jej gardło i osunęła się na ziemię. Martwa.

- Amycusie, muszę cię pochwalić. Jak na razie twój występ był chyba najbardziej widowiskowy.

- Dziękuję Ci, o panie - odpowiedział Carrow, kłaniając się i wracając do szeregu.

Czarny Pan przywołał Petera Pettigrewa, by sprzątnął ciało. Machnął raz różdżką i zniknęło, prawdopodobnie pojawiając się w miejscu, gdzie ciała te będą całkowicie zniszczone, zbezczeszczone. Voldemort przechadzał się przed szeregiem, a nagle Malfoy poczuł na sobie jego przeszywające spojrzenie.

Nadeszła jego pora.

- Draco Malfoy - powiedział, jak zwykle przedłużając literę „f" w jego nazwisku.

Blondyn przyjął całkowitą maskę obojętności, ukłonił się swojemu Panu, poprawił prawy rękaw czarnej marynarki, a następnie ustawił się na środku tak jak jego poprzednicy. Kątem oka zauważył swoją matkę, stojącą w oddali z wymalowanym przejęciem na twarzy. Wiedział jednak, że w każdej chwili ktoś z obecnych tu mu może wejść do głowy, więc musiał pozbyć się wszystkich uczuć i myśli. By nikt nie odkrył tego, co dzieje się w jego głowie.

- Kogo by ci tu wybrać? - powiedział cicho Czarny Pan, przechadzając się przed kilkuosobową grupką mugoli - Może ty - powiedział do jednej osoby, a gdy odsłonił mu widok, Malfoy mimowolnie jęknął w duchu.

Gdy Voldemort pociągnął na środek tę małą osóbkę i odszedł na bok, Draco mocniej złapał różdżkę. Podniósł rękę i wycelował w ofiarę. W tym momencie do głowy nie przychodziły mu żadne czarnomagiczne zaklęcia. Nie patrzył się na ofiarę, to by mu na pewno nie pomogło. Patrzył na to, co trzymała w ręce. Nie zauważył nawet, że przez dłuższy czas stoi z wycelowaną różdżką i nic nie robi, zaciskając jedynie dłoń na magicznym przedmiocie tak mocno, że zbielały mu knykcie.

- ZRÓB TO! No dalej. Nie każ nam czekać - powiedział lekko zniecierpliwiony Voldemort, powoli przechadzając się koło szeregu oczekujących śmierciożerców. Obok niego, między jego nogami wiła się Nagini.

A na środku sali, na środku tego wszystkiego, stał on, Draco. Trzymał różdżkę wycelowaną w jedną z dziesięciu jeszcze żywych istot, która była do zabicia. Czemu to była akurat ona? Czy Voldemort nie mógł wybrać kogoś innego? A może to było specjalnie, aby sprawdzić uczucia Dracona? Czy nadaje się na służbę? Czy rzeczywiście jest taki bezwzględny?

Mała dziewczynka, która znajdowała się metr od niego, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Stała tam, nadal trzymając się kurczowo błękitnego misia z białą kokardką, którego miała pod pachą. Ubrana była w tego samego koloru sukienkę. Miała brązowe włoski do ramion i grzywkę, a z jej zielonych oczu leciały łzy. Nie krzyczała. Nie wyrywała się śmierciożercy, który ją trzymał. Stała bezbronna, wpatrując się w niego z żalem. Nie było gniewu, złości. Był tylko smutek. Jak gdyby pogodziła się z tym, co się z nią zaraz stanie. Że spotka ją podobny los do wcześniejszych osób. Jakby wiedziała, że chłopak nie ma wyboru. Że musi ją zabić.

Draco nie mógł znieść tego widoku. Ta dziewczynka była jeszcze młoda, całe życie miała przed sobą. Jednak on to życie miał zakończyć. Zniszczyć plany. Zniszczyć. Zrujnować. Zabić.

Słysząc podniesione głosy śmierciożerców, przymknął na chwilę oczy i rzucił pierwsze czarnomagiczne zaklęcie, jakie mu przyszło do głowy.

- Sectumsempra.

Gdy skończył wymawiać zaklęcie, usłyszał przeraźliwy krzyk. Skumulowana moc jego zaklęcia powaliła na ziemię małe ciałko, a krew zaczęła tryskać z jej ran. Poczuł na ręce coś mokrego. Ciepłego.

Jej krew.

Trwał tak w bezruchu przez dłuższy czas, do momentu, gdy usłyszał gromkie oklaski. Skierował się więc pod ścianę, gdzie stała reszta osób. Nie spojrzał nikomu w oczy. Zauważył, że Narcyza wykonała gest ręką, by do niej podszedł, jednak on stanął parę kroków dalej i wreszcie na nią spojrzał. W jej oczy. Oczy tak samo szare, jak jego. Oczy przepełnione łzami. Jednak żadna z nich nie popłynęła po twarzy.

Po chwili zobaczył kątem oka zielone światło. Któryś ze śmierciożerców ją zabił, a następnie Peter teleportował gdzieś jej ciało. Paru śmierciożerców dobiło resztę mugoli. Czarny Pan podziękował im za przedstawienie, a gdy wszyscy się mu ukłonili, ulotnił się z tego miejsca.
Gdy po całym przedstawieniu wszyscy śmierciożercy zaczęli wychodzić, blondyn udał się szybko na górę. Będąc już prawie przy swoim pokoju, zaczął zdejmować marynarkę i buty. Mocno rzucił różdżkę na łóżko, aż spadła po jego drugiej stronie, a następnie, nie zwracając uwagi na to, że ma jeszcze na sobie spodnie i koszulę, wszedł pod prysznic i puścił lodowatą wodę.

Zaczęła spływać po jego dłoni, a następnie wpływała do odpływu w podłodze. Krew mieszała się z zimną wodą i stawała się coraz bledsza. Mimo że miał już czyste ręce, nadal je mył. Chciał zmyć z siebie morderstwo, chociaż wiedział, że to jest niemożliwe. Na lewym przedramieniu widział dokładnie swój Mroczny Znak. Coś, co zniszczyło mu całe życie.

Wszedł cały pod strumień wody, mokre kosmyki włosów zaczęły się przyklejać do jego czoła. Zaczął szybciej oddychać, jednocześnie próbując wymazać obraz tej dziewczynki z pamięci. Jej oczy. Brak krzyków. Pogodzenie się z losem.

Nie zauważył nawet, kiedy woda z prysznica zaczęła się mieszać z jego słonymi łzami. Oparł czoło o zimne płytki i przymknął oczy. Po długim czasie zakręcił wodę i przebrał się w czarne dresy, choć przez trzęsące się dłonie zeszło mu to zdecydowanie dłużej niż zwykle. Zakładając z powrotem na sobie maskę obojętności, wrócił do pokoju, podniósł różdżkę z podłogi i położył ją na szafce nocnej. Położył się na łóżku i okrył cienką, satynową pościelą, która dawała jednak jeszcze większe poczucie chłodu.

Nawet nie próbował zasnąć. Po prostu patrzył się prosto w sufit, zdając sobie sprawę z tego, że nigdy nie pozbędzie się tego wspomnienia, i ze bedzie za nim chodziło do samego końca..."

Na wspomnienie tego dnia przeszedł mu po ciele dreszcz. Ta dziewczynka nie była ani pierwszą, ani ostatnią jego ofiarą. Ale po tym czuł się najgorzej. Najciężej. Najdłużej mu zeszło z pogodzeniem się, że ta mała dziewczynka już nigdy nie spotka swoich rodziców, przyjaciół, nigdy nie założy rodziny.

Nagłe pukanie do drzwi łazienki wyrwało go z tragicznych wspomnień. Zakręcił wodę, szybko obwiązał się w pasie ręcznikiem i otworzył drzwi.

- Przyszedł list do Hermiony - powiedziała cicho Adrienne, po czym położyła kopertę na szafce nocnej, nawet nie zwracając uwagi na to, że jest tylko obwiązany ręcznikiem. Zauważyła jednak, że ustawił się do niej prawym bokiem, a lewe ramię schował za plecami - Jak się ona ma?

- Widzę, że wiadomości u was szybko się rozchodzą - odpowiedział trochę ostrzej, niż zamierzał, ale widząc wyczekującą Francuzkę, kontynuował już normalnym tonem - A jak się ma mieć? Została prawie zgwałcona przez waszego profesorka. Zresztą nie wiem, nie rozmawiałem z nią i raczej nie mam zamiaru, po prędzej bym to pogorszył, niż polepszył, bo się na tym nie znam.

- To ja może przyjdę jutro, porozmawiam z nią. Dobranoc.

Draco na znak pożegnania kiwnął jej głową, a kiedy opuściła pomieszczenie, skierował się do łazienki, gdzie jeszcze raz przyjrzał się ranie na szyi. Mimo że zmył krew i sączyła się ona zdecydowanie wolniej, to nadal było widać dwa małe wgłębienia.

Gdy się przebrał, wrócił do pokoju, w którym smacznie spała Granger. Poprawił swoje dresowe spodnie i położył się na łóżku, obserwując śpiącą na plecach współlokatorkę. Wkrótce, sam zasnął.

Jednak przez wspomnienie, które pojawiło mu się w głowie podczas prysznica, przeszło w jego niespokojny sen.

Był na jakiejś łące. Stał na szczycie pagórka, z każdej strony był otoczony drzewami. Na środku zaś stała tyłem do niego dziewczynka w błękitnej sukience. Błękitnej, jak jej miś. Miała długie włosy, a w nich wianek z jakiś białych kwiatów. Gdy powoli odwróciła się do niego, stanął jak wryty.

Jej oczy nie były zielone. Jej oczy... jej oczu nie było. Na jej błękitnej sukience zaczęły pojawiać się szkarłatne plamy. Szła w jego stronę powolnym krokiem, szepcząc. Z tej odległości ledwie co udało mu się wyłapać jakieś słowa.

- Mój misiu, mój Teddy. Pamiętasz tego niegrzecznego chłopca, który sprawił, że moja błękitna sukienka miała plamy? Na pewno pamiętasz, bo ty wtedy też się trochę ubrudziłeś. A co ty na to, by teraz ubrudzić tego chłopca? By wyglądał, jak my. By czuł się, jak my. O tak, to bardzo dobry pomysł, mój misiu.

Nagle bardzo szybko zwiększyła swoje tempo, a gdy tylko znalazła się zaraz przed nim, zauważył, że nie tylko na sukience są czerwone plamy. Z jej ust ciekła krew, tak samo, jak i z nosa. Przybliżyła swoją dłoń do jego klatki piersiowej, a gdy dzieliły je milimetry, blondyn krzyknął.

Razem z krzykiem, wybudził się z tego snu cały oblany potem. Usiadł na łóżku, próbując uspokoić swój oddech, a kątem oka zauważył, że Gryfonka jest w identycznej pozycji naprzeciwko niego.

- Co się stało, Malfoy? - zapytała szeptem kasztanowłosa, masując sobie nadgarstek, na którym najwidoczniej spała.

- Nic - odpowiedział cicho, wstając z łóżka, by udać się do łazienki, jednak zatrzymał się i usiadł z powrotem, patrząc na Gryfonkę, którą oświetlało delikatne światło lampki stojącej na szafce między łóżkami - Potrzebujesz czegoś? - zapytał, drapiąc się po karku. Nie wiedział, co ma zrobić, by było dobrze, a jednak nie chciał jej zostawić samej sobie, po tym, co niedawno się wydarzyło.

- Nie.

- Może dać ci jeszcze eliksir Słodkiego Snu?

- Nie można przyjmować go tak często.

Po tym nastąpiła chwila ciszy, w której oboje pogrążyli się w swoich myślach, patrząc na wszystko, tylko nie na siebie nawzajem. Hermiona cicho westchnęła, a Malfoy z powrotem położył się na łóżku, podpierając się łokciem.

- Idę spać. Jakbyś czegoś potrzebowała, to... - powiedział, urywając zdanie. Co chciał powiedzieć? Że ma go wołać? Brzmiało to absurdalnie w jego ustach. Do tego jeszcze kierował to zdanie do Granger - No - powiedział, próbując ukryć swoje... zmieszanie?

Gryfonka położyła się powoli na łóżku na plecach i wpatrywała się w sufit. Na słowa szarookiego z lekkim zdziwieniem spojrzała na niego, a gdy na jego twarzy nie wyczytała żadnych oznak żartu czy nabijania się z niej, delikatnie kiwnęła głową. Gdy Malfoy pochylił się, by zgasić lampkę, Hermiona zakryła ręką włącznik.

- Nie gaś.

Jego dłoń znajdowała się już kilka milimetrów od ręki Hermiony, jednak po jej słowach powoli ją cofnął. Zacisnął usta w wąską linię i położył się na łóżku, tym razem tyłem do niej. Usłyszał, jak Gryfonka się kręci na łóżku, bo było słychać szemranie kołdry. Gdy w pokoju nastała cisza, naruszana jedynie odgłosami ich nierównych oddechów, przymknął oczy. Przez wspomnienie, później ten sen i jeszcze tę chwilową rozmowę, bez namysłu odezwał się cicho.

- Dobranoc, Granger.

Słysząc cichy i spokojny oddech Gryfonki, domyślił się, że już zasnęła. Nie było też słychać szemrania kołdry. Otworzył oczy, jednak nie zmienił swojej pozycji. Wbił wzrok w ścianę, która była jakieś pół metra od jego twarzy. Mimo przytłumionego światła lampki dojrzał w niej niedoskonałości. Chropowata tekstura. W rogu lekko odpryskująca farba. Nic ciekawego. Westchnął, przymykając oczy. Jednak zanim zasnął, usłyszał jeszcze dwa słowa.

- Dobranoc, Malfoy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro