Część specjalna cz 1z

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Święta w więzieniu.

-Lambert, pobudka!- obudził mnie głos strażniczki i lekkie stukanie w kraty. Nie chcąc jeszcze wstawać przewróciłam się na drugi bok i skuliłam pod kocem.
-Lambert, nie będę powtarzac. Jesteś jedyna która jeszcze nie wstała. Rusz się albo ominie cię śmiadanie.
Westchnęłam cicho i zwlokłam się z pryczy. Zerknęłam na strażniczkę. O'Connor miała na głowie czapkę mikołaja. Przewróciłam oczami na widok „przebarnia" kobiety i opuściłam celę.
Był 24 grudnia. Wigilia.
Zeszłam na dół i odebrawszy swoją porcję usiadłam przy stole. Większość współwięźniarek rozeszła się już do przydzielonych zadań i tylko niewielka grupka siedziała i kończyła śniadanie.
Mimo teoretycznie niekorzystnej dla większości z nas sytuacji, no bo kto chiałby siedzieć w więzieniu, atmosfera wydawała się wesoła, wręcz świąteczna. Skrzywiłam się ledwo widocznie i wbiłam wzrok w talerz. Zauważyłam, że wyjątkowo dołączony był piernikowy ludzik z ubrankiem z lukru. Zignorowałam go i zabrałam się za jedzenie. Nie zdążyłam go dokończyć kiedy ktoś się przysiadł na przeciwko.
-Hej młoda- usłyszałam wesoły głos Moiry.- Jak tam chumorek? Gotowa na wizytę mikołaja?- nie musiałam na nią patrzeć by wiedzieć jak bardzo była podekscytowana.
-Nie wiem.- Mruknęłam szczerze. Święta nie napawały mnie zbyt wielkim entuzjazmem już od pewnego czasu.
Skończyłam posiłek i wstałam od stołu chcàc odnieść tacę ale blondyna mnie zatrzymała.
-Zapomniałaś o czymś.- zerknęłam na nią a potem na to co wskazywała palcem. No tak.
Piernikowy ludzik.
-Nie mam ochoty. Jak chcesz to możesz zjeść.- odparłam. Kobieta przyjżała mi się uważnie.- Mam coś na twarzy?
-Nie. Raczej czegoś nie masz. Gdzie Twój codzienny entuzjazm Ignis?
Wzruszyłam ramionami.
-Zamienił się w bałwana.- Mruknęłam.
-Co?
-Nic. To chcesz tego pierniczka?
Moja koleżanka wzięła ciastko a ja odniosłam tacę. Następnie we dwie udałyśmy się po przydział zadania. Moira miała robić dekoracje a ja sprzątać. Genialnie.
-Możemy spróbować się zamienić...- zaproponowała.
-Nie. Jest dobrze. Wolę robić to.- mruknęłam i skierowałam się po przybory do sprzątania. Nim jednak tam dotarłam zostałam odciàgnięta na bok i przyparta do ściany. Zerknęłam na koleżankę.
-Mów co się dzieje.- zarządziła.
-Nic się nie dzieje.
-Igi. Znam Cię już ponad dwa lata. W zeszłym roku też się tak zachowywałaś, i podczas pierwszych świąt też. Co jest?
-Nic po prostu... tęsknię za domem. Za wspólnymi świętami.- powiedziałam cicho. Była to po części prawda choć, nie cała.
-Wiem. Ja też tesknię.- puściła mnie i się uśmiechnęła.- Ej, może podczas przerwy poopowiadamy sobie o tradycjach w naszych domach?
Kiwnęłam głową a następnie wyminęłam rozmówczynię. Chciałam jak najszybciej zabrać się za sprzątanie.
Przez następne dwie godziny zamitałam i myłam podłogi w korytarzach i kiblach. Nie była to najprzyjemniejsza praca ale i tak lepsza od niektórych.
Po pewnym czasie mogłam zrobić sobie krótką przerwę więc usiadłam pod ścianą nie wiedząc zbytnio co ze sobą zrobić. Pomyślałam o świętach Moiry. Jak ona je spędzała? Na pewno w gronie rodziny, ciekawe czy to były miłe czasy...

-Ignis, wstawaj, śnieg spadł.- Rozległ się głos mamy za drzwiami. Uśmiechnęłam się lekko i mimo pewnej niechęci wstałam z łóżka. Rzeczywiście, za oknem na podwórku widniała gruba warstwa białego puchu.
Szybko się ogarnęłam i wyszłam na dwór. Trzeba było odśnierzyć podjazd i chociaż część ścieżki przed domem. Gdy tylko skończyłam wróciłam do środka.
-Hej mamo.- uśmeichnęłam się do kobiety stojącej w kuchni.- Hej Locky- podeszłam do braciszka siedzàcego w dziecięcym krzesełku i czekającego na swoje śniadanie. Lok miał już dwa latka i był na prawdę uroczy. Porobiłam do niego chwilę głupie miny co wywołało uśmeich na jego twarzy ale wtedy odgoniła mnie mama która skonczyła szykować mu jedzenie.
-Odśnieżyłam na zewnątrz.- Poinformowałam ją.- Co dziś robimy?
-Trzeba udekorować pierniczki. Zrobić rybę. No i wyjąć ciasto i pudding.
No tak. Jak zawsze. Już dawno powinnam zapamiętać. Choć, lubiłam się jej o to pytać. Chiałam by wszystko było jak najlepiej.
Mimo że to dopiero następnego dnia mieliśmy świętować wszystko robiliśmy 24. Zabrałam się więc z mamą do roboty.  Mimo iż była to ciężka praca było przy niej mnóstwo zabawy.
Upewniłam się że wszystko jest na swoim miejscu. Część prezentów leżała już pod choinką, pozostłe miały się pojawić w nocy dzięki „mikołajowi", nad kominkiem wisiały skarpety i stroik. Lampki wisiały dookoła okien.
W trakcie pracy rozległo się pukanie do drzwi.
-Pójdę otowrxyć.- Uprzedziłam mamę i wytarłwszy ręce ruszyłam do drzwi. Za nimi zobaczyłam dwie osoby.
-Tata! Dante!- ucieszłyam się na widok ojca i chłopaka...

-Lambert. Koniec przerwy.- Ze wspomnień wyrwał mnie głos O'Connor która mnie pilnowała.- Wracaj do pracy.
Westchnęłam i wstałam. Rozejrzałam się dookoła i automatycznie chowałam ręce do kieszeni. Zrobiło mi się jakoś zimno.
Wtedy poczułam że coś mam w kieszeni. Wyjęłam tajemniczy przedmiot i zorientowałam się, że był to piernikowy ludzik.
-Moira.- domyśliłam się że wsunęła mi go podczas naszej rozmowy.
Zauważyłam, że ludzik miał czarne, jakby dziewczęce, włosy i zielone oczy. Miał też dziewczęce ubranko w kolorze ciemnego granatu.
Idunn.
Czemu prześladowala mnie nawet wtedy? Nawet po jej śmierci.
Od czasu jej „wypadku" minęło już pięć lat. A mimo to wciąż nie umiala dać mi spokoju.
Zacisnęłam pięść i piernik rozkruszył się i spadł na podłogę.
-Shit. Dopiero co to umyłam...- zaknęlam i zabrałam się za sprzątanie mojego bałaganu.
Resztki piernika wywaliłam do kibla i z jakiegoś powodu zapatrzyłam się jak głowa ludzika niknie pod wodą.
-Lambert. Co Ty tam robisz? Wracaj do roboty bo nie wyrobisz się na obiad.
Jakby mi na tym zależało.
Mimo to nic nie powiedziałam i wróciłam do pracy.
Gdy naszedł czas obiadu odłożyłam rzeczy na miejsce i dołączyłam do pozostałych.
Usiadłam z boku stołu i zabrałam się za jedzenie, i tym razem dołączyła się do mnie Moira. Miała klei na ubraniu i trochę bibuły gdzie niegdzie.
-Już lepszy chumor?- spytała.
-Nie zbyt.- Przyznałam. Nie musiałam jej mówić dlaczego.
-Po obiedzie mam Ci pomóc dalej w sprzątaniu.- Odezwała się nagle.- Dobra?
-Wyboru raczej nie mamy.- zauważyłam i wróciłam do jedzenia. Próbowałam unikać rozmowy ale nie byłam w stanie powstrzymać pytań Moiry.
-Jakie macie tradycje świąteczne w domu?- spytała blondynka. Zamyśliłam się na chwilę.
-Zazwyczaj jest choinka pod którą kładziemy prezenty w wigilię i rozpakowujemy następnego dnia. Mamy pierogi, pudding, tradycyjne ciasto, mam robi gęś... zdobione pierniczki.- wzruszyłam ramionami.- Nic nadzwyczajnego. Zawsze 24 szłam z przyjaciółmi na długi spacer po okolicy i do baru w miasteczku na herbatę i ciacho na koniec.
-Fajnie. U mnie często się kluciliśmy. Ale też było sporo zabawy. Choć, pięcioro dzieciaków i dwoje dorosłych prubujących coś ugotować zazwyczaj kończyło się niepowodzeniem.
Zaśmiałam się cicho na wyobrażenie młodszej wersji kobiety wraz z jej rodziną kiszących się w kuchni i szykujących jedzenie. Wydało mi się to komiczne.
Wkrótce potem skończyłyśmy jeść i wróciłyśmy do roboty. Moja towarzyszka od czasu do czasu nuciła pod nosem świąteczne piosenki, nie umknęła mojej uwadze m. In. nieudolna próba wykonania Caroll of the bells.
Dalej próbowałam unikać rozmowy o świętach. Nie miałam na to ochoty na szczęście zostałam uratowana.
W pewnym momencie nasza praca została przerwana przez O'Connor która poinformowała że Moira ma wizytę.
-Pewnie Mama albo Tata. No cóż. Chyba musisz zostać z tym sama.- usmeichnęła się przepraszająco i ruszyła za strażniczką.
Rodzice.
No jasne.
Przecież ją odwiedzali. Co roku dostawała jakiś mały prezent od rodziny.
Teskniłam za moją.
Zorientowalam się, że w sumei było to moje już drugie Boże Narodzenie bez Taty który zaginął prawie dwa lata wcześniej.
Przerwalam sprzątanie i oparlam się o ścianę. Coś ścisnęło moje wnętrzności, jakby jakaś zimna dłoń siedziała mi w środku. Poczułam gulę w gardle i zaczęłam trudniej oddychać.

-Tata.- Uśmiechnęłam się z powrotem w kierunku ojca.- Jak dobrze Cię widzieć. Myślałam że nigdy nie wrócisz z tej misji.
-Też się cieszę że Cię widzę Ignis.- uśmiechnął sie mężczyzna wchodzàc do środka a za nim chłopak. Mama w tym czasie wyszła z kuchni i po chwili przytuliła tatę mocno tak jakby jie widziała go ze sto lat. Zaśmiałam się. Bycie łowcą przysprzało nam wiele radości ale i zmartwień.
-Dante- spojrzałam na bruneta- Na długo zostaniesz?
-Zależy.- zaśmiał się cicho.
-Od czego?
-Od tego jak długo chcesz bym został.
Pokręciłam głową.
-A nie miałeś być na jakimś tam specjalnym treningu?- uniosłam brew.- Co z Twoimi planami zostania nimerem jeden?
-Hej. Mam prawo przecież spędzić trochę czasu z moją dziewczyną. Prawda?- wyszczerzył się na co ja tylko orzwriciłam oczyma.
-W takim razie pomożesz nam w gotowaniu.- zarządziłam na co ten udał oburzenie ale po chwili oboje się zasmialiśmy.
Kiedy i tata i Vale się rozpakowali i ogarnęli dołączyli do mnie i mamy na dole. Podzieliliśmy między siebie zadania i zabraliśmy się za szykowanie potrzebnych na święta rzeczy. Zabawa przy tym była przednia.
Od czasu do czasu robiliśmy sobie przerwy i wtedy było jeszcze więcej smiechu zwłaszcza kiedy mama wyciągnęła jakieś świąteczne lrzebrania szukając czegoś w szafie i zaczęliśmy sobie robić wzajemnie zdjęcia w stroju mikołaja. Ostatecznie jednak strój został z powrotem schowany tylko czapka została na głowie Loka.
-Twój brat wygląda w niej dość komicznie.- Zaśmiał się cicho Dante patrzàc na malucha.
-Mówisz, Danny?- spytałam trochę się z nim drażniąc i zerknęłam na braciszka.- Lok, powiedz Dan-te.
-Dan...e.- powtórzył chłopiec.- Dan-e, Dane.
Prsknęłam śmiechem.
-Co sie dzieje?- głowa mamy wsunęła się do salonu.
-Dante został przez Loka przechrzczony na Dane'a.- powiedziałam wciąż zanoszàc się śmiechem.- Urocze.
Nawet Dante nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
Wszystko było idealne.

-Lambert, ruszaj się wreszcie.
Znowu się zamyśliłam. Czemu mnie to nawiedzało? Zapominanie nie powinno być takie trudne, a jednak...
Miałam dość. Wszystkiego. Świąt, mojej nieudolnosci, wspomnień, szczęścia innych, mojej słabości. Siebie samej.
Czułam do siebie żal i dziwną pustkę w sercu. Wiedziałam skąd się ona brała, ale nie wiedziałam co z nią zrobić.
Czując na sobie ponaglający wzrok strażniczki wróciłam do pracy, Moira nie wróciła już do końca roboty. Pewnie zatrzymała ją wizyta.
Ostatnią sprzątałam łazienkę. Było tam sporo do zrobienia ale dalam radę w pojedynkę. Jednak podczas kończenia pracy coś przykuło moją uwagę. Był to ulamany kawałek lustra leżący na umywalce. Już chciałam go wyrzucić ale coś w ostatniej chwili powstrzymało mnie przed tym. Zamiast tego schowałam odłamek ostrożnie do ubrania, zawiniety w czystą ścierkę by się nie pokaleczyć a następnie wróciłam do pracy. Wkrótce po tym skończyłam.
Po odłożeniu rzeczy do sprzątania wróciłam do celi gdzie chwilę później zjawiła się Moira z pudłem. Uniosłam brew patrząc na przedmiot.
-Prezenty od rodziny. W sensie jedzenie.- wyjaśniła siadając na pryczy.- Twoja rodzina nic Ci nie dała?
Pokręciłam głową.
-Mama nie ma czasu przyjachać do Dublina, a brat jest za mały.- mruknęłam i sięgnęłam po książkę pozyczoną z czytelni. Nie chciałam rozmawiać ale nie byłam też w stanie skupić się na lekturze. Po chwili po prostu zamknęłam książkę i położyłam na łóżku. Zapanowała dość nizręczna cisza. Po raz pierwszy od pewnego czasu nie wiedziałam o czym rozmawiać z Moirą a i ona wyczuwała, że coś jest nie tak.
W końcu jednak się odezwała.
-Dlaczego tak na prawdę nie lubisz świąt?
Nie spojrzałam na nią tylko dalej wpatrywałam się w sufit.
-Nie każdy musi je lubić. Prawda?
-Ale zawsze jest ku temu jakiś powód.
-Po prostu ich nie lubię. Wszyscy się przed nimi stresują, jest więcej pracy, coraz częściej się ludzie kłucą. Myślą tylko o tym co dostaną w prezencie.- wzruszyłam ramionami.- Gdzie tu święta.
-Prezenty są fajne.
-Kiedyś ludzie żyli bez nich. Swięta polegały na obchodzeniu narodzin Syna Bożego, na spedzaniu tego dnia razem.
-Brzmi nudno.
Parsknęłam i podniosłam się z materaca.
-Czasem zapominam o Twoim stanowisku w tej kwestii. Ale pomińmy sprawy religijne. Świeta to coś więcej niż prezenty, chodzi o spedzanie ich razem. Ile rodzin może się pochwalić tym ze spedza je w jednym gronie? Bez kłutni? Na prawdę szczęśliwie?
Nie odpowiedziała.
-No właśnie.
-Cóż, nie możemy obwiniać naszych rodzin że spedzają te święta w niepełnym składzie.- Zauważyła.- Prawda?
Wyjrzałam przez okno na zalegajacy na dworze śnieg.
-Racja. To przecież nasza wina.

Dante pomógł nam z ostatnimi dekoracjami i gotowaniem aż do zapadnięcia zmroku. Atmosfera w domu była wesoła, nie obyło się oczywiście bez kilku małych sprzeczek ale wszystko się poukładało.
Przyłapałam się że coraz częściej wyglądałam przez okno. W końcu zauważyła to równierz mama. Uśmiechnęła się lekko i odebrała ode mnie ostatni czysty talerz.
-Jak chcecie to idźcie.- wskazała głową drzwi.- I tak nie ma tu już nic do roboty. A wydaje mi się że Idunn i James pewnie na Was czekają.
Uśmiechnęłam się szeroko i uściskałam mamę a nastepnie pobiegłam po chłopaka ktory pomagał w czyms mojemu tacie.
-Dante, chodź, moxemy iść.
-Tylko uważajcie na siebie.- Przestrzegł nas tata.- Jest już ciemno.
-Wiem, wiem. Nie bój się. Bedziemy uważać.- zapewniłam go i pociągnęłam za sobą Vale'a ktory tylko w biegu zabrał nasze kurtki.
-Co Ci tak śpieszno? Jest tylko ciemno, nie późno.- zaśmiał się brunet.
-Oj no wiem. Ale chcę w koncu się zobaczyć z pozostałymi. Poza tym, nie widzieliście się kilka ładnych miesięcy przez ten Twój trening.- Przypomniałam mu.- ucieszą się.
Ruszyliśmy w stronę miasteczka po drodze od czasu do czasu obrzucając się śniegiem choć jednocześnie próbując zachować trochę energii na później.
Mimo chłodu wcale nie było mi zimno. Wręcz przeciwnie, było ciepło. W pewnym momencie potknęłam się na nierównym chodniku i wylądowałam w zaspie na poboczu ale zamist wstać położyłam się na plecy i zaczęłam śmiac.
-Idnis, wstajesz?- spytał mnie chłopak.
-A-ale dla... dlaczego?- spytałam dusząc się ze śmeichu. Dante przewrócił omyma na ten widok.- chcę porobić aniołka w śniegu.- dodałam już trochę spokojniejsza.
-Dzieciak.- mruknął.
-Którego kochasz.- zauważyłam.
-Jak to jest że w święta zawsze masz tyle energii. Więcej niż w ciągu całego roku.- pokręcił głowà i podał mi rękę do pomocy. Wstałam i otrzepałam się ze śniegu.
-Po prostu tak mam. Cieszę się że wszyscy jesteśmy razem i to dodaje mi sił.
Bruten zaśmiał się na tą odpowiedź i objął mnie ramieniem.
-Chodźmy. Już niedaleko.- zauważył.
James i Idunn czekali pod domem dziewczyny. Oni, tak samo jak my mieli już wolne więc nie musieliśmy wyciągać ich na siłę z domu. Poszliśmy do parku miejskiego gdzie spedziliśmy dużo czasu na lepieniu bałwanów z ktorych jeden był łudząco podobny do Metza. Odbyła sie też bitwa na śnierzki w którą wciągnęlośmy inne dzieciaki i inne zabawy w śniegu. W końcu wyczerpani i już dość zziębnięci poszliśmy do pobliskiej gospody na herbatę. Tam opowiadaliśmy co ciekawego się działo w ostatnim czasie. Najwiecej opowiadał Dante, który trenował gdzieś w Azji. Efekty tego treningu widać było już wcześniej podczas bitwy w parku po tym jak poprawiła się jego zwinność i zręczność.
W pewnym momencie postanowiłam pójść domówić ciepłe napoje wiedząc ile jeszcze będziemy siedzieć. Wraz ze mną poszedł Vale by w razie czego pomóc z tacą.
-Co dla Was?- spytał barista.
-Cztery gorące czekolady z bitą śmietaną i cynamonem.- złożyłam zamówienie.
-Czekolady razy cztery. Jasne. Dajcie mi chwilę kochani.- mężyczna się lekko uśmiechnął i na chwię spojrzał w górę by potem odejść kręcàc głową i uśmeichając się cwaniacko.
-A temu co?- spytałam i zerknęłam na chłopaka a on w górę i po chwili i on się uśmiechnął.
-Sama zobacz.- wskazał na d nasze głowy.
Jemioła.
Oczywiście.
-To się nazywa cios poniżej pasa!- krzyknęłam do mężczyzny szykującego nasze zamówienie.
-Też Cię uwielbiam Lambert.
Pokreciłam z niedowierzaniem głową.
-Wiesz że nie musimy tego robić?- zauważył mój chłopak.
-Wiem... nie o to chodzi po prostu... nie wydaje ci się to takie... nie wiem. Oklepane?
Brunet zaśmiał się cicho.
-Może.- zgodził się- Ale przyznasz że to fajny zwyczaj.- dodał i szybko dał mi całusa by po chwili odejsć dalej po nasze zamowienie a ja stałam tam czerwona jak burak z zarzenowania. Gdy w końcu się ruszyłam schowałam twarz w dłonie i wrociłam do stolika.
-Zdaje się że ktoś tu jest wstydliwy.- drażniła się Idunn.
-Bądź cicho.- jęknęłam zarzenowana co poniwnie wywołało śmiech dziewczyny i Jima.

-płaczesz.- Zauważyła Moira.- Co się dzieje?
-Nic. Przypomniałam coś sobie.- odparłam i wytarłam twarz.- Czasem wspomnienia to najgorsza rzecz na świecie.
-Racja.- zgodziła się kobieta.- mogę cię o coś zapytać?
-O co?- spytałam niechętnie.
-Co takiego zrobiłaś że Twoja własna rodzina Cię wcale nie odwiedza.
Nie miałam zamiru jej tego mówić.
-Nie ważne. Mama po prostu nie ma czasu. Mowiłam, brat jest za mały.
-A Twój staruszek?
-... zaginął. Dwa lata temu. Przez to mama ma więcej pracy. Wiesz. Zajmuje się wszystkim w domu.- wykręcałam się.- Z resztà, nie mam ich o co winić. Sama wybrałam więzienie.- uśmiechnęłam się sztucznie.
Moja koleżanka tylko pokręciła głową nie wierzàc w mojw słowa. Miała rację, ale nie miałam zamiaru jej tego mówić.
-Słuchaj, idę spać.- odezwałam się ponownie.- Jestem zmęczona dzisiejszym dniem. Nie budź mnie na kolację.
-Jak chcesz. W razie czego możesz się poczestowac z pudełka...
-Dzięki ale spasuję. Nie ejstem głodna.- uśmiechnęłam się ponownie i położyłam na pryczy.- Dobranoc.
-Dobrej nocy... i wesołych świąt.- odparła cicho.- A, i kiedyś mi powiesz co takiego zrobiłaś.
Nie, nie powiem.

Zasnęłam snem krótkim i niespokojnym, pełnym koszmarów i wspomnień. Gdy się obudziłam Moiry nie było, tak samo jak dziewczyn w sąsiednich celach. Domyśliłam się więc że były na kolacji.
Zeszlam z pryczy i skierowałam się do lazienki. Byłam cała zgrzana i trzęsłam się po przeżytym na nowo koszmarze.
W łazience nie było nikogo, tylko ja. Podeszłam do umywalki i odkręciłam kran by opłukać sobie twarz. W lustrze zauważyłam jak wyglądalam. Jakoś dopiero wtedy dostrzegłam jak bardzo się zmieniłam. Moje oczy były puste, bez energii która zawsze się gdześ w nich kryła, podkràżone od zmęczenia. Włosy były potargane, pewnie też od snu, ale i jakby... wysuszone? Nie wiem jak to określic. Natomiast twarz była blada, bez wyrazu.
-Zabawne... nie sądziłam że kiedyś tak skończę.- mruknęłam wciąż wpatrujàc się w odbicie w lustrze.
Sięgnęłam do kieszeni po zawiniątko z wcześniej. Mimo mojego wiercenia się podczas snu odłamek nadal był zawinięty w materiał. Wyjęłam go i przyjżałam się uważnie. Był dość ostry. Wystarczajaco by służyć za prowizoryczne ostrze.
-Tak będzie lepiej.- stwierdziłam cicho.
Bolało. To muszę przyznać. Ale nie tak bardzo jak myślałam, że będzie. Po pierwszym cięciu przestałam się nawet bać. Z jakiegoś powodu poczułam spokój. Po dwóch kolejnych ranach odłożyłam odłamek na bok.
-Jednak nie dam rady...- myślałam że wytrzymam te dwanaście lat, a jednak, byłam zbyt słaba by to zrobić. Byłam beznadziejna. Byłam...- porażką.
Krew powoli spływała do umywalki i barwiła biały na czerwono towrząc z wodą różne wzory.
Usiadłam na podłodze wiedząc, że jeżeli upadnę ktoś na pewno mnie usłyszy. Jedyne czego nie chciałam to to by ktokolwiek wszedł w tym xzasie do  pomieszczenia.
Zamknęłam oczy i po pewnym czasie otoczyła mnie ciemność.

Wracaliśmy z Dantem do mojego domu, ja wciąż poddenerwowana zajściem wcześniej.
-Dante...
-Hm?- meuknàł zamyślony chlopak.
-Dlaczego mnie pocałowałeś?
-Jesteś moją dziewczyną. Muszę miec ku temu powód?
-No nie.- wymamrotałam.- Ale... nie musiałeś tego robić.
-Ale Cię kocham.
-Wiem. Tylko, że
-Przestań.
-Co?
-Choć raz proszę przestań szukać dziury w całym.- poprosił chłopak.
-Przepraszam. Ja po prostu nadal nie mogę zrozumieć czemu akurat ja.
-Na prawdę? Jesteś inteligentna, zabawna, miła, piękna... czy mam Ci to wyliczać?- uniósł brew.- Kocham cię bo jesteś kim jesteś. I nic nigdy tego nie zmieni.
-Nie masz tej pewności.
-Ja mam. A jeżeli nadal się boisz, to obiecuję, że będę Cię kochał niezależnie od sytuacji.- uśmwichnął się do mnie.- Nie ważne co zrobisz...

Czy nadal...
Mnie kochasz?

———————
Taki dodatkowy rozdział. Częśc druga na nowy rok. Mam ndadzieję że się podoba.
I postaram się jak najszybciej ogarnąć dalsze pisanie. Niestety nadchodzące egzaminy i wybicie z rytmu przez wakacje a potem też różne problemy prywatne spowodowały że nie umiałam się skupić na pisaniu tego co chciałam. Ale już się zabrałam do roboty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro