Dom

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drużyna Dantego wreszcie dostała urlop. Szczęściarze, jechali do naszej mamy w odwiedziny. Ja niestety nie mogłam bo mieszkańcy by mnie zabili,  resztą co innego praca razem a co innego wakacje. Wróciłam więc do mieszkania w Londynie ale nic ciekawego się nie działo, nawet zwykli przestępcy dali sobie spokój. Dlatego bardzo ucieszyłam się na wieść, że fundacja ma dla mnie misję. Jednak emocje opadły w momencie gdy dowiedziałam się gdzie i z kim mam pracować.
Scarlett Brrne, dawna opiekunka Loka a obecnie członkini Fundacji, namierzyła tytana w okolicach Newgrange. Znaczyło to, że muszę wrócić w rodzinne strony i pracować z dziewczyną która nigdy mnie nie lubiła.

-Czemu ja?
-Świetnie znasz tamte tereny, języki...-
-Scarlett też
-Potrzebny jest mi ktoś kto zna się na walce, Scarlett zgłosiła, że widziała tam paru agentów Organizacji.
-Czyli mam jej głównie bronić? Niech Wam będzie, ale znasz warunek.
-Jasne, dzięki.
Rozłączyłam się i zaczęłam pakować, dwa dni później chciałam być na miejscu.
Postanowiłam wziąć namiot by nie prosić nikogo o nocleg, znałam w okolicy fajne miejsce campingowe.

Pojechałam motocyklem, do Irlandii dostałam się promem i dalej znowu pojechałam motorem. W sumie trochę się cieszyłam że znowu zobaczę dom ale wszystkie pozostałe uczucia takie jak smutek, strach i  złość stale brały górę. Zmieniłam wygląd- to prawda- ale to nadal za mało. Rok wcześniej miałam szczęście i tylko Tom mnie rozpoznał, a co miało mnie spotkac tym razem?
Rozbiłam namiot na opuszczonym polu campingowym w pobliżu domu ale w takiej odległości od miasta by nikt mnie nie widział. Następnie dałam znać Scarlett, że przyjechałam. Odpisała byśmy spotkały się następnego dnia koło New Grange. 

Resztę popołudnia spędziłam w namiocie bo zaczęło padać.
Wtem otrzymałam wiadomość.
"Ktoś mnie śledzi. 
Scarlett."
"Idź do mojego domu, tam będziesz bezpieczna"- odpisałam i westchnęłam. Musiałam tam iść i zorientować się w sytuacji a nie specjalnie miałam teraz ochotę na konfrontację z matką.
Dodatkowo deszcz lał coraz mocniej.
Chcąc nie chcąc wyjęłam z torby płaszcz i wyszłam z namiotu. Zamknąwszy go udałam się w kierunku domu.
Miałam wrażenie jakby droga dłużyła się w nieskończoność. Nie chciałam tam iść w owym momencie. Po pierwsze- była t am mama. Po drugie- była tam Scarlett. Po trzecie był tam Lok. Po czwarte- Dante. Mój pech chyba nie mógł być już gorszy...  wróć. Mogła tam być Starsza Pani Kelly. Wtedy miałabym przejebane.

W końcu dotarłam do domu. W oknach dostrzegłam światło a w środku drużynę wraz z Scarlett i mamą oraz...
-Cathy- ucieszyłam się widząc siostrę. Jako jedyna z mojej rodziny nie miała do mnie pretensji o to co się wydarzyło tamte 13 lat temu.
Podeszłam do domu i otworzyłam drzwi- mama nigdy ich nie zamykała puki nie poszła spać. Weszłam do środka ignorując, że wszyscy się na mnie gapili.
-Hej Scarlett- podeszłam do dziewczyny- Powiesz mi kto Cię śledził?
-Jacyś ludzie w samochodzie. Prawie mnie potrącili.
-Mogłyśmy się spotkać dziś. Uniknęłybyśmy prawdopodobnie tej sytuacji.
-Nie mam zamiaru przebywać z Tobą więcej niż to potrzebne.
-Uwierz mi, ja też, ale taka moja praca. Ale jak chcesz to zawsze mogę dac znać szefowi i wtedy radź sobie sama Scar.
Rozejrzałam się po zebranych.
-Jak ja kocham powroty w rodzinne strony. Ta rodzinna atmosfera...- zadrwiłam.
-Ciekawe czyja to wina.- odparli jednocześnie Lok i Scarlett.
-Cóż, przyznaję, że trochę narozrabiałam. Ale i mieszkańcy tego pięknego domu nie są bez winy.
-Jak zwykle uprzejma, dúnmharfóir. (irl. morderca przyp. autorki)
-Nie nazywaj mnie tak.
-Bo co? Zabijesz mnie?
Już miałam coś odpowiedzieć ale
-Dość!- odezwała się jako pierwsza moja siostra.- Igi, nie warto się kłócić. 
Westchnęłam.
-Masz rację siostrzyczko. No, ja się będe zbierała. Do zobaczenia jutro Scarlett.
-Możesz chwilę zostać?- spytała Cathy.- chcę zamienić z tobą kilka słów.
-Wybacz ale chyba już wystarczająco nadużyłam gościnności i cierpliwości mamy. Miło było Cię zobaczyć sis.
Już miałam wychodzić ale Sophie i Zhalia dołączyły się do Cathy, chyba im obu nie przypadła do gustu Bern.
-Jak dla mnie to może sobie spadać- mruknął pod nosem Lok.
Uśmiechnęłam się lekko. Zerknęłam na mamę ukradkiem, tylko westchnęła i udała się do kuchni
-W sumie, zostanę na chwilkę. Ale potem idę, mam kawałek do przejścia a jest ciemno.
Zdjęłam płaszcz i odwiesiłam go na wieszak a następnie usiadłam w fotelu. Po chwili wróciła mama z kubkiem herbaty.
-dziękuję- mruknęłam odbierając go od niej.
-Dobra, ja idę, przyjaciółka ma handrę.- odezwała się Cath- Igi, poczekaj aż wrócę, dobrze?
-Jak chcesz. W sumie to muszę zamienić kilka słów ze znajomymi.- zerknęłam na drużynę.
Siostra zniknęła na górze.
-To co Was tu sprowadza?- Spytał Dante choć to pytanie było raczej skierowane do mnie gdyż Scarlett w sumie mieszkała w pobliżu.
-Byrne coś znalazła i myślę, że najlepiej będzie jeżeli to ona wszystko wyjaśni. - powiedziałam.
Rudowłosa lekko się uśmiechnęła patrząc na Dantego a następnie zaczęła opowiadać o Newgrange i o tym że może się w nim znajdować ukryty tytan.
-Ktoś nie chce byś go znalazła?- somyślił się Lok.
-Dokładnie. Ignis została przysłana by mi pomóc ale... Wiem, macie wakacje i chcecie odpocząć, ale może byś cie mi pomogli?
-Co, nie ufasz dawnej przyjaciółce?- spytała Zhalia.- I właśnie, chcemy odpocząć.
-Tak!- podekscytował się Lok- Zrobimy to...- Sophie i Zhalia spojrzały na niego złe- To znaczy przynajmniej ja.
Zaśmiałam się cicho.
-wychodzi na to, że moja obecność nie jest tu dłużej wymagana. Jutro więc się będę zwijać.
-O nie, skoro Lok podjął decyzję za nas to chcemy żebyś chociaż została.- Zaoponowała Sophie.
-Jakiś sprzeciw?- dodała Zhalia patrząc na pozostałych.
-Przynajmniej w tej jednej kwestii się zgadzacie dziewczyny.- zaśmiałam się cicho.- Skoro tak bardzo chcecie. Scarlett, masz coś przeciwko?
-Niech będzie.- westchnęła rudowłosa.- Aha, jedna poprawka, ja i Ignis nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami.
-Fakt- uśmiechnęłam się- Ty nigdy mnie nie lubiłaś Byrne, no ale ja mam jeszcze do pogadania z siostrą.- wstałam i ruszyłam na górę. Doszłam do pokoju Cathy i zapukałam. Usłyszałam "proszę" i weszłam do środka. 
-Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć Siostra- uśmiechnęła się dziewczyna- Mama tylko coś mruknęła że byłaś w zeszłym roku po swoje rzeczy i tyle. Cieszę się, że wszystko u Ciebie w porządku.
Przytuliłam ją.
-JA też się cieszę. Ale może mi opowiesz co u Ciebie? I co takiego ważnego masz mi do przekazania, że musiałam znosić towarzystwo Byrne?
-Nigdy za sobą nie przepadałyście co?
-Cóż, biorąc pod uwagę jej wiecznego crusha wobec Dantego?
Zaśmiałyśmy się razem.
-Chociaż nawet po Twoim aresztowaniu jej nie wyszło. Może tego otwarcie nie przyznał ale wciąż mu zależy.
-Wiem- westchnęłam- Ale lepiej będzie o tym zapomnieć.
-Rozumiem- mruknęła- Tom dał Ci prezent od taty?
-Tak. 
-Całkiem fajny, musisz kiedyś zabrać mnie na przejażdżkę.
Zaśmiałam się.
-Nie sądziłam, że interesują Cię takie rzeczy.
-Wielu rzeczy nie wiesz.- powiedziała wyjmując coś z kieszeni.- Ja z resztą też nie.
Westchnęłam zobaczywszy przedmiot.
-Mama Ci powiedziała?
-Thomas. Mama chyba wolała trzymać mnie od tego z daleka. W sumie to i tak się trzymam. Mam jeden amulet, tak na wszelki wypadek.
Kiwnęłam głową.
-To dobrze, świat jest niebezpieczny i bez tego.
-Ale jakoś Loka nie powstrzymałaś- zauważyła.
-Zawsze był uparty, wiem to. Chce odnaleźć ojca a ja nie mam zamiaru mu przeszkadzać.
-Rozumiem. No, w sumie to chciałam Ci tylko o tym powiedzieć i pogadać... ale nie wiem czy nie jesteś zajęta.
-Mam czas- uśmiechnęłam się- trzynaście lat czekania na jedną rozmowę to wystarczająco długo.
-Racja.-odwzajemniła uśmiech.

Rozmawiałyśmy jeszcze długo i skończyłyśmy po jedenastej w nocy. Musiałam jednak się zbierać bo miałam kawałek do przejścia a było na prawdę późno. Pożegnałam więc siostrę i opuściłam jej pokój. Już miałam schodzić na dół gdy usłyszałam czyjąś rozmowę. Była cicha, ledwo słyszalna ale i tak wystarczająco. To Zhalia rozmawiała z kimś przez telefon. Słuchałam przez chwilę aż usłyszałam męski głos dochodzący z telefonu. To co usłyszałam lekko mnie zaskoczyło ale nie za bardzo. W sumie, podejrzewałam to od dłuższego czasu. Gdy tylko rozmowa się skończyła ruszyłam dalej. Na parterze zastałam moją mamę.
-No, ja się zbieram- uśmiechnęłam się do niej.- Dobranoc.
-Ignis...- zawachała się
-Słucham.- westchnęłam.
-Uważaj na siebie.
uniosłam brew.
-Czy ja kiedykolwiek nie uważałam?- spytałam spokojnie.
-Dobranoc.- odparła cicho.
Wyszłam z domu i wróciłam do namiotu, przestało padać. Zaczęłam myśleć o następnym dniu. Jedno wiedziałam.
-Jutro będzie ciekawie.
Z tymi słowami oddałam się w objęcia Morfeusza.
Następnego dnia wstałam i udałam sie pod Newgrange gdzie zastałam drużynę wraz ze Scarlett.
-Hej. Wyspani?- spytałam ze świetnie udaną radością. Szczerze to chciałam jak najszybciej wrócić do Londynu czy Wenecji.
-Owszem- odparła Sophie z lekkim uśmiechem
Rozejrzałam się dookoła. Było wcześnie i jeszcze nie było zbyt wielu turystów. Musieliśmy się spieszyć by nie przyciągnąć zbyt wielkiej uwagi.
-Ile tak właściwie ten grobowiec ma lat?- spytał Lok.
-Jakieś pięć tysięcy- odparłam.
-Jest starszy niż Stonehenge czy piramidy.- dodała Sophie.
-Pośpieszmy się.- mruknęłam. Zauważyłam, że niebiesko-włosa kobieta została trochę z tyłu jakby zamyślona.. Dante też to dostrzegł
-Zhalio, wszystko w porządku?- spytał.
-Co? Tak...- odparła i weszła za mną do środka. Pokręciłam głową, wyraźnie było widać, że coś ją gnębi.
W środku było kilka lamp ale w pewnym momencie weszliśmy w korytarz nie udostępniony dla zwiedzających i bez dostępu to jakiegokolwiek źródła światła.
-Burza błysków.- Dante wycelował pod sklepienie gdzie zatrzymała się świecąca kula.
-Gdzie dokładnie znajduje się tytan?- spytała Castervillka.
-W ukrytej komnacie, trzeba ją tylko znaleźć.
-Więc to zróbmy.- powiedział ochoczo Lok i złapał Scarlett za rękę. Sophie to zauważyła.
-Ej! Co to ma znaczyć?!- spytała lekko zdenerwowana, mój brat i rudowłosa puścili dłonie.
-Co...
-Wybacznie.- Sophie chyba zauważyła jak głupio sie zachowała i była tym zażenowana.- Nie wiem co we mnie wstąpiło.
Zaśmaiłam sie cicho.
-Ktoś tu jest zazdrosny.- mruknęłam przechodząc obok niej.
-Wcale nie... Chodźmy już.
Ruszyliśmy dalej i dalej aż dotarliśmy do głównej sali grobowca. Przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Zostałam trochę w tyle i zaczęłam się przyglądać Zhalii.
"Długo karzesz mi czekać na przedstawienie dziewczyno?" pomyślałam.
-... w tej niższej części- usłyszałam ponownie Sophie- Może tam znajduje się jakiś sarkofag.
-Rzeczywiście, patrzcie na tą ścianę, jako jedyna nie jest pokryte symbolami.- zauważył lok pokazując tył korytarza u stóp schodów.
-Bo to nie ściana, skała jest znacznie starsza od grobowca.- powiedział Dante- To drzwi.
-Wyczuwam za nimi silną magiczną energię.- powiedziała Sophie.
-Pewnie zaklęcie.- westchnęłam- też to czuję. Raczej nie wejdziemy sobie od tak.
-Masz rację Dante- odezwała ise ucieszona Byrne.- Te drzwi jako jedyne zrobione są z innej skały niż reszta grobowca.
-Hohoho. Brawa dla Dantego- zjawiła sie Zahlia, nawet nie zauważyłam jak została  w tyle.
Lok chyba coś zauważył bo podszedł do ściany ale wtedy...
-Uważaj!- detektyw odepchnął młodego na bok i sam został trafiony zaklęciem.
-Organizacja...- trzech agentów stało na szczycie schodów.
-Zgadłeś głupku.
Dante wezwał swoich tytanów, to samo zrobili przeiwnicy. Rozpętała sie walka. 
-Ignis, pilnuj Scarlett.- powiedział Dante a ja tylko kiwnęłam głową, takie było w sumie moje zadanie. Lok sam chciał to zrobić i kazał kobiecie schronić się za nim ale cóż, nie był jeszcze najlepszy w walce.
Jeden z agentów trafił Vale'a jakimś zaklęciem, detektyw zatrzymał się i skrzywił z bólu.
-Dante... - zauważyłam, że Zhalia która była tuż obok nic nie zrobiła. Ale nie że nie chciała tylko... nie wiedziała CO ma zrobić. Ta chwila mojej nieuwagi poskutkowała tym że Lok musiał bronić Scarlett sam i oberwał. Sytuacja nie wyglądała najlepiej do momentu kiedy Sophie wezwała Sabrielę. Po uporaniu się ze swoim przeciwnikiem dziewczyna zobaczyła co dzieje się z Dantem i Zahlią. Krzyknęła do niebiesko-włosej by coś zrobiła ale kobieta wciąż stała jak sparaliżowana.
-Cholera jasna.- syknęłam do siebie- Ostry mróz!- wycelowałam w agenta organizacji, bałam się trafić Dantego ale nie miałam wyboru. Gdy tylko mężczyzna wyzwolił się spod zaklęcia, agenta zaatakowała Sabriela a detektyw użył wiecznej walki. W tym czasie Lok się ocknął i nawet nieźle sobie radził. Jednak nadal nie wygrywaliśmy. W końcu mój brat miał dość i wezwał Lindorma. 
Dostał jeden agent i jeden tytan. Lindorm rozprawił się z tytanem ale Lok się odsłonił lecz nim przeciwnik cokolwiek mu zrobił został znokautowany przez Dantego który już doszedł do siebie.
Rozejrzałam się po komnacie. Uświadomiłam sobie że całą robotę w tej walce odwalił Lok wraz z Sophie. Było mi na prawdę głupio. Dlaczego tak łatwo się rozproszyłam? Nie umiałam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
-To nie były zwykłe garnitury Organizacji- odezwał się Dante- byli lepiej wyszkoleni i mieli silniejszych tytanów.
-Racja- zgodziłam się z nim cicho- trzeba uważać.
-Scarlett, nic Ci nie jest?- spytał mój brat.
-Nie, wszystko w porządku.
-Lepiej zapytaj czy Zhalii nic nie jest. A nie, oczywiście że nic bo przecież stała z boku i nic nie robiła!- Sophie była zła.
-Ja sama nie wiem... było mi nie dobrze...- broniła się niebiesko-włosa.
-Odpuść Sophie.- mruknęłam- Ja też się nie popisałam podczas tej walki.
-Ale przynajmniej obroniłaś Dantego.
-I tyle... Zhalio, mogę Cię prosić na słówko?- spytałam.
-Jasne, jak chcesz...

Odeszłyśmy na bok.
-Co sie dzieje?- spytałam.
-Nic.
-Zhalio.- spojrzałam na nią uważnie- znam ten wyraz twarzy. Widywałam go u różnych osób.
-Jaki wyraz twarzy?
-Masz wątpliwości. Coś się wydarzyło co sprawia że nie wiesz jak masz postąpić. Prawda?
-Nie.
Pokręciłam głową.
-Jeśli to Cię pocieszy, kiedyś miałam tak samo. Postawiono mnie przed wyborem którego żadna z opcji nie była zadowalająca. Wątpliwości to nic złego o ile nie narażasz w ten sposób innych.
-Wybór zawsze kogoś naraża.
-Wiem. Ale podczas walki musisz być zdecydowana Zhalio.- odparłam i ruszyłam do reszty.
-Czy to było trudne?- spytała nagle.- Podjąć decyzję...
Uśmiechnęłam się smutno.
-Nawet nie wiesz jak bardzo.- odparłam- I do dziś żałuję wyboru.
Wróciłyśmy do pozostałych. Sophie otworzyła kamienne wrota do sąsiedniej komnaty.
-Ten czar rzucił jakiś potężny łowca, mogę otworzyć drzwi tylko na chwilę.- ostrzegła nas.
-Dobrze wiedzieć.
Weszliśmy do środka. W centrum komnaty znajdował się ogromny kamień. Coś na kształt obelisku?
-Dante- Byrne zbliżyła ise do detektywa. lekko się skrzywiłam na ten widok.
-Tak? MAsz coś?- spytał.
-Nie. Chciałam tylko powiedzieć, że świetnie mi się z Tobą pracuje.
-A mnie z Tobą.- odparł.
Zhalia która stała tuż obok mnie prychnęła.
-Jeżeli dalej będą sobie słodzić to dostanę migreny.
Zaśmiałam się cicho.
-Zazdrosna?
-Ja nie mam o co. A Ty?
-Co ja?
-Jak to jest że nie jesteś o niego zazdrosna?
Westchnęłam.
-Przecież Ci powiedziałam. Do dziś żałuję mojej decyzji. 
-Więc jednak jesteś. Ciekawe...- odparła.
-Musisz poznać Moirę.- mruknęłam wciąż obserwując mojego byłego który oglądał kamień wraz z dawną opiekunką.
-Tą Twoją koleżankę z celi? Wątpię.
-Zobaczymy.
Napisy na głazie były w starym języku celtyckim. Podeszłam trochę bliżej i się im przyjżałam. Nie było trudno je rozszyfrować. Scarlett też to zauważyła.
-Rozczytasz to?- spytał Dante kobietę.
-Dla mnie to pestka.
"Kiedyś to ja byłam od tłumaczenia."- przemknęło mi przez myśli- "skończ z tym, to bez sensu. Z resztą, Scar nie ma u niego szans. Jest za inteligentny na jej zaloty. Inaczej już dawno by jej się udało."
Napis na głazie mówił o psie wojowniku. Pewien bohater z naszych legend, Cuchulainn, zwany był też psem. I ponoć jego ostatnia walka miała miejsce w tym samym miejscu w którym się znajdowaliśmy. Oczywiście oni też na to wpadli. 
Kątem oka zobaczyłam jak Zhalia coś kombinuje ale zawahała się.
"Dziewczyno, powinnaś szybciej podejmować decyzje w sytuacjach takich jak ta... Choć, przyznaję, wybrać między drużyną a Organizacją nie może być za łatwo. Zobaczymy co z tego wyjdzie"- pomyślałam. W tym samym momencie wyczułam zbliżające się niebezpieczeństwo.
-Widzisz jak Cuchulainn trzyma włócznię? Wygląda znajomo.
-Jak łowca. Tak wywołujemy tytanów!
-To na pewno to.
Nie chciało mi się patrzeć na Scar i Dantego więc zwróciłam się w stronę Zhalii. Kobieta wciąż chyba była nie pewna tego co chce zrobić. Patrzyła na Dantego z wyciągniętą dłonią. Odwróciłam głowę i obserwowałam ją kątem oka, ona też na mnie spojrzała ale nie zauważyła, że ją obserwuję.
-...Włócznia Cuchulainn'a, jak ją nazywano?- spytał Dante.
-Gybolg.- mruknęłam- radzę wam gołąbeczki pośpieszyć się.- dodałam chłodno.
detektyw wyjął swój holotom i kazał mu podać wszystkie możliwe informacje o tytanie.
-Scarlett, połóż dłoń na kamieniu i powiedz Gybolg.
-Dobrze.
-Czuję że dokonamy tu wielkiego odkrycia.- dodał brunet.
przewróciłam oczami. Rudowłosa już chciała zrobić co jej powiedział gdy..
-Nie!- Zahlia chyba sie złamała i nie była w stanie zaatakować Dantego. W tym samym momencie usłyszeliśmy krzyki Sophie i Loka. Organizacja wróciła.
Całą czwórką rzuciliśmy się w stronę dzieciaków. Nim jednak dotarliśmy do wyjścia Sophie przez nie wpadła a kamienne drzwi ponownie się zamknęły.
-Co się stało? Gdzie Lok?- spytałam.
-Wepchnął mnie tu. Chyba chciał mi pomóc. Musimy mu pomóc jak najszybciej.
-Dasz radę znów otworzyć drzwi?- spytałam.
-Chyba tak. Przełamanie czaru!
Ale nie dała rady.
-Od tej strony czar jest silniejszy.- odparł Dante.- Więc... Doda nam sił Metagolemie!- przyzwał swojego najsilniejszego tytana.
-Scarlett, idź po Gybolga.- powiedziałam do rudowłosej.- Ja pomoge Dantemu.
-Ale...
-Idź do cholery jasnej!- krzyknęłam- nie ma na to czasu.
Podeszłam do drzwi i wraz z mężczyzną i golemem próbowałam je odsunąć ale szło nam na prawdę opornie. Mimo to jakoś dawaliśmy radę. Wtem przez szparę zajrzał jeden z przeciwników.
-Proszę jakie łatwe cele.
-Ignis, Dante, uważajcie.- krzyknęła Sophie.
-Jak puścimy kamień to drzwi znów się zamkną.
W sąsiedniej sali zobaczyłam Loka i...
-Mamo, jeżeli masz jakiegoś asa w rękawie to radzę Ci go wykorzystać teraz!!!- krzyknęłam do niej.
-Lunar, Solar, przybywajcie- wezwała dwa, dobrze mi znane, tytany. Pomogła Lokowi uporać się z jednym z wrogich tytanów. Wciąż jednak pozostawało niebezpieczeństwo w postaci tego agenta co czekał tuż za drzwiami i miał właśnie ochotę nas zabić.
-Oby to działało na przedmioty.- mruknęła Zhalia i rzuciła coś na skałę- Powiew śmierci.
Zaklęcie uniemożliwiające nam otwarcie drzwi ustąpiło i kamień przesunął sie jak po maśle.
-Koniec zabawy. Teraz będzie walka. Do ataku!- krzyknął detektyw.
Zhalia przyzwała Kilithane'a, Sophie Ikara i Fejonę a Scarlett Gybolga z którym w końcu nawiązała więź.
Agenci organizacji chyba zauważyli, że mamy przewagę lecz nie chcieli się poddać. szybko się jednak z nimi rozprawiliśmy i wzięli nogi za pas.
Mama podeszła do Loka i go przytuliła.
-Wszystko w porządku?- spytał Lok
-Tak.
Zauważyłam jak Dante rozmawia z Zhalią.
-Wiedziałem, że mogę Ci ufać.
"Fakt. Ale wciąż, nie jest pewne po której stronie stanie."- pomyślałam.
-Może wyjdźmy z tego grobowca?- zasugerowałam.- Przydała by się odrobina świerzego powietrza.
-Racja. Chodźmy.
Spojrzałam na niebieskowłosą.
-Już Ci lepiej?
-Chyba tak...
-Podjęłaś niełatwą decyzję.- zauważyłam- Gdy wrócisz do domu, odpocznij.- poradziłam.
-Ignis... skąd o tym wiesz?
-Ściany w domu są w niektórych miejscach cienkie.- odparłam.- Pamiętaj, to Twoja decyzja. A ja lubię obserwować reakcje ludzi.
Kobieta spojrzała na mnie trochę dziwnie ale nic już nie powiedziała.

Opuściliśmy grobowiec, dookoła było sporo ludzi. chcieliśmy już kierować się w kierunku dom ale wtem gdzieś w tłumie zobaczyłam znajomą maskę, po chwili zniknęła. Rozejrzałam się, to było dziwne. Zniknęła bez konfrontacji ze mną? Bez jakiejkolwiek rozmowy? Co ta dziewczyna knuła.
Nagle w naszym kierunku ruszyło kilka osób. Wśród nich dostrzegłam starszą Panią Kelly. Była wściekła i patrzyła się centralnie na mnie.
-Więc taki jest plan.- powiedziałam cicho.
-Co za plan?- spytała Zahlia.
-Na pewno nie nasz- westchnęłam.
-Co się dzieje? Kim sa ci ludzie?- spytała Sophie która też dostrzegła zbliżającą się grupę.
-Zaraz się dowiesz.- powiedziałam cicho.- W końcu ktoś Ci powie co takiego zrobiłam.
Rozejrzałam się dookoła. Większość twarzy kojarzyłam. Byli to ludzie którzy mieszkali w naszym miasteczku i okolicach. Od czasu do czasu rzucali nam ukradkiem spojrzenia.
-Jak ona ich wszystkich tu zgromadziła? I kto normalny przyprowadza dzieci w takiej sytuacji jak ta?- spytałam cicho czekając na konfrontację.
-TY!!!- krzyknęła Kelly stając przede mną.- Ty... jak śmiesz się tu pojawiać? I jak śmiałas mnie wtedy okłamać?!
-Z całym szacunkiem, nie wiem o co Pani chodzi.- odparłam spokojnie. Przecież jej nigdy nie okłamałam.
-Kłamiesz Lambert. Dobrze wiesz. Rok temu zjawiłaś się jakby nigdy nic i spokojnie poszłaś na jej grób! Nie poznałam Cię wtedy ale teraz już tak. Co, chciałaś się nacieszyć tym co zrobiłaś?- była na prawdę zła.
Westchnęłam.
-Ostrożnie bo pani ciśnienie skoczy.- powiedziałam jak gdyby nigdy nic.- No chyba, że Pani przeszło po tych trzynastu latach.- wzruszyłam ramionami.
-Bezczelna! Jak możesz stać tu spokojnie w momencie kiedy ludzie dookoła to Ci których skrzywdziłaś odbierając im dzieci?!
Rozejrzałam się.
-Prosze Pani. Ja widzę tu jedynie zwykłych ludzi patrzących się na scenę jaką Pani właśnie tu urządza. Nie Przypominam też sobie bym komukolwiek odebrała dziecko.- powiedziałam chłodno.
-Porwałaś je.
-Wróciły do domów.
-A Idunn? Nie! Oczywiście ty jednak nic o tym nie wiesz.
Zaśmiałam się. To było było takie piękne przedstawienie. 
-Przepraszam.- zgięłam się w pół próbując powstrzymać śmiech- Ale, Idunn sama się prosiła.
Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
-Jesteś potworem.- szepnęła przestraszona.- Wynoś się stąd.
Jak na zawołanie spoważniałam. Co jak co ale śmiech nie był wskazany w mojej sytuacji. Uśmiechnęłam się za to smutno.
-Ma Pani rację Pani Kelly. Jestem potworem.- powiedziałam cicho.- Zabiłam Idunn Quin i porwałam te dzieciaki. To chciała Pani usłyszeć, prawda? Ale teraz jestem w pracy. Poproszę więc o jedno, by nie piętnować pozostałych. Prócz Loka, Scarlett, Mamy i Dantego nikt o tym nie wiedział a oni nie mieli wyboru jak ze mną współpracować na życzenie mojego obecnego pracodawcy. Jednocześnie obiecuję, że więcej się tu nie pojawię, chyba, że na prawdę będę potrzebna.- powiedziałam spokojnie. Odwróciłam się do drużyny- W razie potrzeby będę w Londynie. Miłych wakacji.- powiedziałam cicho i ruszyłam w swoją stronę. Kilka osób czymś we mnie rzuciło. Ktoś gazetą, jabłkiem... wtem kamień. Złapałam go w ostatniej chwili, tuż przed tym jak trafiłby mnie w głowę. Rozejrzałam się i zobaczyłam chłopca chowającego się za matką. Podeszłam do niego i kucnęłam. Jeszcze bardziej skrył się za kobietą.
-O-odejdź.- bała się mnie. Czemu? Przecież nic jej nie zrobiłam. Nic nie zrobiłam większości ludzi którzy tam stali. Czemu więc tak bardzo mnie nienawidzili? Przecież to ja powinnam być wściekła. To ja straciłam najlepszą przyjaciółkę. To ja straciłam ukochanego! To ja straciłam rodzinę!! To ja!!!... zabiłam ją... pozwoliłam by spadła. Przyznałam się do jej zbrodni. Nie mogłam ich winić. Serce mi się ścisnęło. Wtedy, podczas rozmowy z babcią Thomasa... byłam potworem. 
Kiedy wielokrotnie powtarza się jakieś kłamstwo, staje się ono prawdą. Tak przynajmniej mówią. więc czy moje kłamstwo też właśnie się przemieniło w prawdę?
Spojrzałam na chłopca i podałam mu kamień.
-Jeżeli chcesz, rzuć raz jeszcze. Nie krępuj się. Ale pamiętaj, przemoc nie jest rozwiązaniem.- powiedziałam cicho.- O wiele lepiej jest wybaczyć... i nie słuchaj tego co mówią o mnie dorośli. Jeżeli chcesz odpowiedzi to wraz z przyjaciółmi spytaj moich ofiar.- dodałam i wstałam. Spojrzałam beznamiętnie na kobietę. Znałam ją. Była o rok wyżej ode mnie w szkole. Jej rodzice prowadzili sklep, razem bawiłyśmy się jako dzieci.-... Bu.
Wzdrygnęła się. Więc tym teraz byłam. Morderczynią której bali się nawet Ci co znali ją całe życie. Kimś kogo można było nienawidzić. W sumie, tego wtedy chciałam. Ale teraz? nie byłam pewna. To tak bardzo bolało. Spojrzałam na drużynę. Sophie i Zhalia patrzyły na mnie z niedowierzaniem. Byłam pewna, że od tamtego momentu i one nie będą mnie lubić. Ale w oczach Moon zobaczyłam coś jeszcze... zrozumienie? 
Odwróciłam głowę i ruszyłam dalej i dopiero wtedy poczułam, że mam twarz mokrą od łez.
-Obym nigdy więcej nie musiała tu wracać.- szepnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro