Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oni są wszędzie. Nie ważne czy chcesz czy nie. Znajdą cię i dopadną. Z każdej strony i o każdej porze. Jedyne co możesz zrobić to schować się i modlić, aby cię nie znaleźli. Twoją tarczą są zamknięte oczy. Dopóki ich nie widzisz nic ci nie zrobią. Jak wyglądają? Nie widać ich. Oni poprostu są. Noś opaskę na oczach i nie wydawaj głośnych dźwięków. Ptaki. Jeśli posiadasz chodź jednego ptaszka w klatce dbaj o niego. Bo ptaki wyczuwają ich obecność. O kim mowa? O demonach. Demonach zesłanych od Pana, aby te doprowadziły do sądnego dnia, w którym Bóg postawi jednych po jednej stronie, a drugich po drugiej. Widziałeś kiedyś drzewa? Trawę? Chmury? Niebo? Brawo. Już nigdy więcej tego nie zobaczysz, a i jeszcze jedno. Jeśli zginę zapomnij o mnie i ratuj siebie.
Właśnie tego mnie uczono.
Jestem Dipper Pines. Jeden z nielicznych, którzy pozostali na tym okrutnym świecie potocznie nazywanym przez ocalałych "P.i.e.k.ł.o- Piękny i energiczny kraj łaknący ofiar". Dłuższej nazwy nie było co?

Tego dnia siedziałem w domu i patrzyłem na ptaszka w klatce, a dokładniej papuszkę. Była ona w kolorze limonkowym, a zwała się Laila.
Moja siostra Mabel właśnie ćwiczyła w pokoju obok sztukę "niewidomych". Polega ona miejwięcej na rozpoznawaniu terenu bez konieczności widzenia. W tych czasach bez tej sztuki jesteś trup. Nerwowo wystukiwałem rytm o stół. To już trzeci dzień bez Stanleya i Forda. Prawdopodobnie zobaczyli ich, oszaleli i popełnili samobójstwo tak samo jak miliony innych ludzi. Zostałem wyuczony, aby nie troszczyć się o innych. Jeśli zginą mam zostawić ich i zadbać o swoje bezpieczeństwo w pierwszej kolejności.

Nagle usłyszałem pukanie, a raczej walenie do drzwi. Ostrożnie wyjąłem ptaka z klatki i posadziłem go sobie na ramieniu. Podszedłem do drzwi frontowych. Za nimi głos kobiecy błagający o wpuszczenie.

-Błagam! Nazywam się Pacyfika. Pacyfika Północna. Chcę tylko schronienia!-człowiek uderzał w drzwi.

-Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś demonem, albo Wariatem?-spytałem.

Wariaci... oni chcą je widzieć. Nie boją się demonów. "Wszyscy muszą je zobaczyć"- to ich motto. Wariaci nie mogą oszaleć patrząc na nie. Raz na własnych oczach widziałem jak wariat przyciągnął moją przyjaciółkę Wendy do okna, odsłonił rolety i siłą zmusił ją do patrzenia. To co działo się w jej oczach było niepojęte. Zaczęły one robić się szare i wielkie. Wyglądały na bardzo smutne powiedziałbym nawet, że zrobione z wody. Co się dzieje z osobą, która spojrzała? Jak najszybciej sama się zabija. Nie ważne jak. Ważne by się zabić.

-Nie jestem Wariatem! Błagam wpuść mnie!-mówiła przez łzy i dalej waliła w drzwi.

Ptak siedzący na moim ramieniu zachowywał się spokojnie. Znaczyło to brak demonów, lecz niestety nie mówiło czy mam do czynienia z wariatem. Odkluczyłem drzwi i ostrożnie je uchyliłem. Odrazu napotkałem na wzrok dziewczyny. Jej oczy były zielono brązowe.

-Cholera... Wariat!-krzyknąłem na całe gardło, gdy dziewczyna próbowała wedrzeć się do środka.

Szybko i sprawnie zamknąłem drzwi, a następnie osunąłem się po nich. Schowałem twarz w dłoniach i pozwoliłem, aby po moich polikach spływały łzy.

-Ja już nie chcę tak żyć...-szepnąłem.

Nagle usłyszałem dźwięk niszczonego szkła. Zakrwawiona ręka wychodząca z okna sięgnęła do zamka w drzwiach i odkluczyła je. Patrzyłem na to z przerażeniem jak sparaliżowany.
Nie minęło sekund pięć, a drzwi gwałtownie się otworzyły. Odskoczyłem od nich i chwyciłem za nożyk przypięty zawsze do mojego paska.
Był tylko jeden mały problem. Nie mogłem widzieć. Wyjście na dwór ryzykuje zobaczeniem demonów, a drzwi były otwarte na oścież.
Z zamkniętymi oczami celowałem nożykiem w stronę dźwięku.

-Otwórz oczy. Spójrz. To jest piękne-mówiła, a po dźwięku dało się wywnioskować, że podchodzi do mnie.

Cofnąłem się w tył. Nagle huk. Przeszywający ból w kolanie. Miała broń. Upadłem na podłogę. Dziewczyna szarpnęła mnie za nogę i wywlokła na dwór. Broniłem się jak mogłem, ale to na nic.
Padało. Mokre krople spływały po moim ciele, a ja sam czułem, że podemną jest błoto.

Nie otwieraj. Nie otwieraj!

Ktoś, chyba ta dziewczyna usiadła na mnie. Szarpnęła mnie za włosy.

-Nie dalej! Spójrz!-krzyczała.

Nie otwieraj oczu. Tylko nie otwieraj.

Pod swoją prawą ręką wyczułem mój nożyk chwyciłem za niego i jednym ruchem wbiłem go dziewczynie chyba w serce. Czułem ciepłą krew spływającą po mojej dłoni i słyszałem jej ostatnie słowa:

-One są już w twoim domu. Dopadły ją-

Wtedy wiedziałem, że chodzi o Mabel.
Wariatka upadła na mnie szybko ją zepchnąłem, a następnie zacząłem czołgać się w stronę domu z zamkniętymi oczami.

-Mabel!-krzyknąłem czołgając się do jej pokoju, ale odpowiedziała mi cisza. Szybko gwizdem przywołałem Lailę. Była cicho więc w pobliżu nie było demonów. Szybko zamknąłem drzwi i zasłoniłem okna. Ptak dalej siedział cicho więc powoli otworzyłem oczy. Zobaczyłem moją siostrę leżącą na ziemi. W szyję miała wbite nożyczki. Doczołgałem się do niej. Po moich polikach spływały łzy. Wtuliłem się w nią i zasnąłem wycieńczony utratą krwi.

***

Obudziła mnie Laila. Ćwierkała na całe gardło, a po dźwięku ruchu jej skrzydeł zrozumiałem, że bała się czegoś. Zamknąłem oczy i podniosłem się do siadu, ponieważ przez postrzelone kolano nie mogłem i nie miałem siły chodzić.

-Kim jesteś?! Proszę... zostaw mnie-błagałem bliski załamania.

Zostałem sam.

-Spokojne... już ich nie ma. Jestem Bill Cipher. Chcę ci tylko pomóc obiecuję-usłyszałem głos.

-Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś wariatem?!-krzyknąłem.

-A skąd ja mam mieć pewność, że ty nim nie jesteś?-odpowiedział mi pytaniem na pytanie łagodnym głosem.

Zapadła cisza.

-Jesteś sam? Chcę ci pomóc-powiedział po chwili.

Znowu milczałem.

-Proszę... Daj sobie pomóc-szepnął.

Nie mam już nic do stracenia...

Wyciągnąłem rękę na przód i po omacku szukałem tego człowieka. Nagle coś chwyciło mnie za rękę.

-Nie otwieraj oczu, proszę-

Pokiwałem głową na znak zgody.
Ten przyciągnął mnie do siebie i przytulił, a ja położyłem głowę w zagłębieniu jego szyji i zacząłem szlochać. Nie znałem go, ale potrzebowałem teraz chodź trochę poczucia bezpieczeństwa.

-Shh... Już jest dobrze. Tylko nie otwieraj oczu. Oni są tu obok nas-szepnął mi do ucha.

-W-widzisz ich? Czyli jesteś wariatem?-spytałem lecz nie uciekłem od niego tylko mocniej się wtuliłem.

-Widzę, ale ich nienawidzę. Jestem po twojej stronie-odparł.

Mabel... ona nie żyje. Wujkowie? Pewnie też.

-J-ja chcę spojrzeć-powiedziałem po chwili i oderwałem się od niego.

Tu już nic mnie nie trzyma. Chcę wiedzieć wkońcu co widziały te miliony ludzi zanim popełnili samobójstwo.

Gdy chciałem otworzyć oczy Bill gwałtownie przyciągnął mnie do siebie i zasłonił ręką moje oczy.

-Proszę daj mi spojrzeć-mówiłem przez łzy.

-Nie dam-powiedział stanowczo.

Dipper... to ja Mabel... spójrz na mnie.

Głos mojej siostry przeszył mnie całego. Zacząłem się wyrywać z objęć Billa.

-Daj spojrzeć! To Mabel! Ja chcę ją zobaczyć!-krzyczałem.

Spójrz Dipper. Przecież stoję przed tobą.

-Nie słuchaj ich! To nie jest Mabel! Rozumiesz?! Oni chcą cię oszukać!-Bill również krzyknął, ale ja dalej się wyrywałem.

Chodź bro! Pobawimy się jak za dawnych czasów! Tylko spójrz!

-Jak masz na imię?-spytał.

-Dipper! A teraz daj spojrzeć!-warknąłem.

No nie każ mi czekać braciak! Spójrz.

-Dipper zaufaj mi. Ja ich widzę. Tu nie ma twojej siostry-powiedział.

-Czyli jesteś wariatem!-krzyknąłem.

-Jestem demonem okej?!-odkrzyknął na całe gardło zmienionym, bardziej straszniejszym głosem.

W tej chwili się uspokoiłem, ale serce waliło mi niemiłosiernie, a oddech był przyspieszony.

-Nie otwieraj oczu. Posiedzimy tu trochę aż się uspokoisz-mruknął i jedną ręką zaczął głaskać mnie po włosach.

W moje głowie panował kompletny chaos.

Demon? Ale przecież...

Dipper spójrz...

Nie chcę.

Bro, bro... Bo się obrażę jak nie spojrzysz!

Dajcie mi wszyscy spokój...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro