Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wszystko będzie dobrze.

- Levi, ci ludzie wyglądają strasznie.

- Eren... Zachowaj spokój.

- Trzęsę się.

- Po prostu podejdź do stołu z ciastami, weź talerzyk i nałóż to na co masz ochotę.

- Nie będziesz mnie nikomu przedstawiać?

- Jeżeli będzie taka potrzeba, zawołam cię.

- Ale, Levi... Nie chcę sam.

- W takim układzie chodź ze mną do prezesa.

- To wolę iść sam do ciasta.

- Panie, Ackerman, jak miło pana widzieć!

Eren zdębiał, kiedy ten gruby męski głos dotarł do naszych uszu. Zaśmiałem się w głębi duszy, widząc jak jego ciało się spięło, a mina przyjęła wyjątkowo sztuczny uśmiech. Był słodki i przejmował się wszystkim za bardzo, szczególnie, że właściciel owego głosu był już, delikatnie mówiąc, ostro najebany.
Moje pantofle zabrzmiały przyjemnie po zrobieniu kilku kroków na lśniącym drewnie, a moje oczy spotkały się z nieobecnym wzrokiem tego bogatego pijaczyny.

- Pan Dott Pyxis...

- Jak wspaniale widzieć prawą rękę prezesa Smitha w moich skromnych progach. Mam nadzieję, że te wykwintne alkohole przypadną panu do gustu, panie Ackerman.

- Z pewnością.

Mimo stanu upojenia, Dott Pyxis wyglądał, jak przystało. Wyprasowany garnitur, dokładnie zawiązany krawat, wypolerowane pantofle. Nawet jego łysina lśniła blaskiem żyrandola, a na siwym wąsie nie było śladu po winie, które trzymał w dłoni w eleganckim kieliszku.
Eren udawał profesjonalizm i rozluźnienie, ale był marnym aktorem. Trząsł się ze strachu i było widać, że bardzo źle czuje się w towarzystwie bogaczy na wykwintnej imprezie. Nie dziwiłem mu się, bo sam nie lubiłem takich miejsc. Sztuczne maniery i zasady wymyślone przez jakiegoś skończonego kretyna to nie była moja bajka. Wolałem być po prostu sobą  i chciałem tego, ale w przeciwieństwie do Erena, na aktorem byłem świetnym.

Wzrok Dotta zsunął się ze mnie na Erena. Złapał się za wąs i pogładził go dwa palcami, zaraz po tym czyniąc podobnie z podbródkiem. Cichy pomruk wydostał się z jego ust, a brwi zmarszczył w niezrozumieniu. Zapewne nie spodziewał się obecności tak młodego chłopca pośród dojrzałych osób.

- A cóż to za młodzieniec? - Pyxis zwrócił się w stronę Erena, który skrycie wytarł prawą dłoń w dół marynarki.

- Z przyjemnością przedstawię panu mojego praktykanta. Eren Jaeger prawdopodobnie mój przyszły podopieczny, jeżeli tylko nie zrezygnuje z oferty prezesa Smitha.

- Miło pana poznać, panie Pyxis. - ukłonił się lekko i ucisnął z nim dłoń.

- Oh, taki młody, a tak zdolny, że prezes Smith ciebie docenił. Musisz być naprawdę utalentowany.

- Staram się.

- Jest pracowity i dokładny. Musi nauczyć się wiele rzeczy, ale ma pan rację, talentu mu nie brakuje. - mówiłem spokojnie.

Od tej gadki szmatki chciało mi się rzygać, w przenośni oczywiście, aczkolwiek oddech Pyxisa przyprawiał mnie o prawdziwe mdłości. Jebał spirytusem, delikatnie, ale jebał i nie miałem pojęcia dlaczego. Wolałem nie wiedzieć, choć nie było to trudne w odgadnięciu.

- Zdaje się, idealny pracownik.

- Mam nadzieję. - mój chłopiec zaśmiał się lekko i cholernie sztucznie, ale pijak to kupił.

- Cóż... Czas mnie goni, muszę przywitać resztę gości. Mam nadzieję, że rozgościcie się i będziecie się świetnie bawić.

- Z pewnością. - kiwnąłem głową.

Dott posłał mi ciepły uśmiech i dwuznaczne spojrzenie. Zerknął jeszcze na Erena, który lekko się ukłonił po czym odszedł od nas. Czułem się zmieszany, bo nie miałem pojęcia o co mu chodziło. Domyślałem się, że o Erena. W końcu znał rozkład pokoi i małżeńskie łóżko w naszym było wystarczająco podejrzane. Poza tym byłem pewien, że Smith powiedział mu to i owo o naszej relacji.

Kiwnąłem lekko głową. Pyxis poklepał Erena po ramieniu i odwrócił się do nas plecami.

- Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze takim składem w podobnych okolicznościach. - dodał i nie czekając na naszą odpowiedź zaczął iść przed siebie.

Eren odetchnął z ulgą i poluzował swój krawat. Przymknął nieco oczy i przystanął na jednej nodze.

- To teraz już pozostaje tylko ta fajna część imprezy?

- Tak. Możesz jeść tyle ciast ile chcesz.

- A alkohol? - przygryzł dolną wargę.

- Chcesz się upić?

- Chcę nas upić. - dodał. - Niech to będzie nasz wieczór.

- Brzmi jak pewna propozycja.

- Może nie tylko brzmi, ale nią jest.

- Może?

- Może.

- Jakby nie było, jest kusząca. - spojrzałem mu w oczy. - Wciąż nie wiem, czy to nie efekt twojej prowokacji.

- Jestem całkowicie niewinny, panie Ackerman.

- Ah, tak? - uniosłem brwi i zrobiłem krok w jego stronę. Miałem ochotę go pocałować. Cholernie. Ale przecież nie mogłem tego zrobić przy wszystkich.

- Zgadza się. - flirtował ze mną dalej.

- Nie prowokuj mnie, dzieciaku. To się źle skończy. - starałem się opanować i uspokoić emocje. Spojrzałem na niego swoim zwyczajnym wzrokiem, nieco wściekłym i zachłannym, bo chciałem go wziąć tu i teraz, ale nie mogłem. Wewnątrz szalałem. Uwielbiałem tego chłopaka i ciężko było mi się powstrzymać.

- Nie wiem o czym mówisz, panie Ackerman. - udawał niewiniątko.

Uśmiechnął się do mnie słodko i nagle zaczął iść. Wyminął mnie, a ja spojrzałem za nim. Kusząco kręcił biodrami i robił to celowo. Zdawał sobie sprawę, że chciałem go przelecieć i bardzo się powstrzymywałem. Jego zachowanie nie pomagało. Przez chwilę miałem zamiar złapać go za rękę, wyprowadzić z imprezy i robić go w jacuzzi do rana. Plan był idealny, ale mój chłopiec nie był gotowy.

Eren podszedł do stołu z alkoholem. Wziął dwa kieliszki i postawił je obok siebie. Sięgnął po butelkę szampana i dokładnie obejrzał jego etykietę, po czym nalał go do obu kieliszków. Podał mi jeden z nich, uśmiechając się seksownie.

- Upijmy się, panie Ackerman.

Parsknąłem pod nosem i wziąłem od niego alkohol. Szczeniak był bezczelny. Jego spojrzenie krzyczało 'rozbierz mnie!', a jego gesty coraz bardziej mnie do tego zachęcały.
Stuknąłem szkła o siebie i spojrzałem mu głęboko w oczy.

- Upijmy się, bachorze.

Lekko skinął głową i rozejrzał się wokół. Już po chwili przyłożył kieliszek do ust i wypił całość za jednym razem. Uniosłem wysoko brwi ze zdziwnia. Tego się nie spodziewałem.

- Na co czekasz? Pij.

- Tak szybko?

- Mamy się w końcu upić. - zaśmiał się. - Chyba nie wymiękasz?

- Czy ty właśnie rzuciłeś mi wyzwanie?

- Ja?

- Tak, ty.

- Kto więcej wypije?

- Przegrasz.

- Zobaczymy. Jak na razie to ty masz zero mililitrów na koncie.

Przygryzłem lekko dolną wargę i przesunąłem szkło do ust. Patrząc mu prosto w oczy powoli wypiłem kieliszek szampana i z zadowoleniem oddałem mu go.

- Co robi przegrany?

- Hm... Może... Wygrany będzie mógł zrobić z przegranym wszystko co zechce.

- Wszystko? Bez wymówek?

- Bez wymówek.

Wiedziałem, że muszę wygrać. To brzmiało, jak okazja na zrobienie krok dalej w naszym związku, a raczej jak pośrednia propozycja Erena. Podobało mi się to. Był zadziorny i nie dawał łatwo za wygraną, chociaż oboje wiedzieliśmy doskonale kto przegra zakład. Jaeger potrafił się upić połową wina, gdzie ja po połowie byłem tylko lekko wstawiony. Myśl, że zrobił to specjalnie przyprawiała mnie o dreszcze. Szczerze, już nie mogłem doczekać się naszego powrotu do pokoju, jacuzzi i nagiego Erena.

- Stoi. - powiedziałem pewnie. - Może polejmy sobie więcej i chodźmy wypalić po papierosie.

- Mój tata by się na ciebie wściekł, gdyby dowiedział się, że dajesz mi papierosy i alkohol za frajer.

- Wcale nie za frajer. - puściłem mu oczko i przeczesałem włosy dłonią. Powoli robiło mi się gorąco od alkoholu. Poluzowałem nieco krawat, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Marynarka robiła swoje, a jeszcze nie wypadało się rozebrać.

- A niby za co?

- Przekonasz się, jak już cię upiję.

- Chyba ja ciebie. - powiedział dość niepewnie i zaczął się po tym śmiać.

Słodki.

Mimo uśmiechu na jego buzi nie widniała żadna zmarszczka. Jego skóra była idealnie sprężysta i gładka. Cera tak opalona, że aż miałem ochotę go lizać. Był bardzo apetyczny. Każdy kto przechodził obok nas spoglądał na niego ze swego rodzaju zainteresowaniem i podziwem. Jego uroda była zjawiskowa, a na pozór zwyczajna. Niesamowite.

- Oj, dzieciaku... Lepiej przestań pierdolić i chodź zapalić.

- Jasne. Zapalić. - wywrócił oczami. - Przyznaj się, że chcesz się poprzytulać w jakimś schowku na miotły.

- Podsuwasz mi złe pomysły.

- Są idealne, Levi.

- Na pewno nie przytulał bym cię w schowku na miotły. - powiedziałem stanowczo.

- A co byś ze mną robił?

- Nic? Brud, smród i ubóstwo. Myślisz że pozowliłbym ci się rozebrać w takim miejscu?

- Rozebrać?

- Co?

- Levi, o czym ty myślisz? - złapał się za usta i zaczął się śmiać.

- O tym co każdy zdrowy facet. - wywróciłem oczami. - Przestań mnie w końcu prowokować, bachorze.

- Zboczony krasnal. - dodał i zaczesał ręką włosy do tyłu.

- A rano narzekałeś, że nasze życie seksualne jest ubogie. Chyba nigdy cię nie zrozumiem, dzieciaku.

- Nie musisz. - wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę tarasu. - Idziesz na tego papierosa?

- Nie zmieniaj tematu. - poszedłem za nim i zaraz po tym wyrównałem z nim kroku.

- Nie zmieniam.

- Zmieniasz.

- Aleś ty uparty, skarbie.

- Ty też.









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro