Lalka 2 (Bruise) [15.01.2020]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na wstępie już muszę Was zmartwić. To NIE JEST kontynuacja shota "Lalka". To jest jego re-write, czyli odświeżona wersja. Po równych co do dnia trzech latach postanowiłam napisać mojego pierwszego shota obecnym stylem. Już po pierwszych kilku zdaniach widać, że kompletnie się od siebie różnią. Mam nadzieję, że ci, którzy pokochali "Lalkę" w pierwszej wersji, polubią i tę, dojrzalszą i dobitniejszą.

× Cole ×

Zmiany są nieuniknione. Przychodzą znienacka lub są długotrwałym procesem. Prędzej czy później każdy ich doświadczy. Nie ma na świecie takiej osoby, która nie zmieniłaby się ani odrobinę. Już samo dorastanie jest tego idealnym przykładem, kiedy z małego dziecka przeistaczamy się w większe dziecko, nastolatka i w końcu w dorosłego. Nasz dorosły wygląd i charakter też ulegają przemianom, większym lub mniejszym. Powody bywają różne, czasem to losowa sytuacja, a czasem świadoma decyzja. Wszystko w głównej mierze zależy jednak od tego, co szykuje nam życie. Bywa też, że na nasze zmiany wpływają traumatyczne sytuacje czy przeżycia. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich powodów, one z reguły psują pewność siebie i powodują przemiany na gorsze, czy tego chcemy, czy nie.

I pomimo tego, że sam nazbyt dobrze zdawałem sobie z tego sprawę, nie potrafiłem pogodzić się z faktem, jak bardzo Jay się zmienił, tym bardziej że nie była to zmiana na lepsze. Od czasu ''przygody'' z Nadakhanem, którą wraz z Nyą pokrótce nam streścili, rudzielec zaczął wszystkich unikać. Zamykał się w swoim pokoju, nikogo do siebie nie dopuszczał, nie wychodził nawet na jedzenie. Zbladł i wymizerniał, stracił swój dobry humor. Każdy z nas bardzo się nim martwił i próbował jakoś do niego dotrzeć, pomóc mu lub po prostu znaleźć rdzeń jego problemu. Każdy, prócz siostry Kaia, z którą jakiś czas temu mistrz błyskawic zaczął oficjalnie chodzić. Dziwiło mnie to, że właśnie ona ma go gdzieś, jednak wszystko bardzo szybko się wyjaśniło, kiedy zauważyłem ją całującą się z Roninem.

Wbrew pozorom zawsze byłem o nią strasznie zazdrosny. Spędzała z Jayem bardzo dużo czasu, zajmowała całą jego uwagę i skutecznie odcinała ode mnie, czyli jego najlepszego kumpla. Nie bardzo się lubiliśmy, a jedyne co mnie z nią łączyło, to uczucie, jakim obdarzaliśmy słodkiego chłopca ze złomowiska. Bo, co tu dużo kryć, od bardzo dawna przestałem go postrzegać jedynie poprzez pryzmat przyjaźni i chciałem czegoś więcej. Ale z drugiej strony moja miłość opierała się głównie na tym, że chciałem dla niego jak najlepiej, więc nie robiłem absolutnie nic w tym kierunku i pozwalałem rudzielcowi spotykać się z waleczną panią Samuraj. Ponieważ wierzyłem, że tego właśnie pragnie i ich uczucie jest odwzajemnione. Że razem będą szczęśliwi.

Jak widać, myliłem się i mój błąd okazał się tragiczny w skutkach. Gdybym wcześniej o niego zawalczył, być może pomógłbym uniknąć mu depresji, w którą się wkopał...

Po dziś dzień pluję sobie w brodę, że zostawiłem go samego w parku rozrywki. To była idealna szansa do wyznania uczuć lub chociażby wzmocnienia relacji, a ja uciekłem jak głupi, zostawiając biednego Jaya na pastwę Ronina. Działałem impulsywnie, sam nie chciałem zostać złapany. Zachowałem się jak niedojrzały egoista, myślący tylko o sobie i często moje koszmary nocne opiewały właśnie wokół tej sceny. Wiele razy widziałem w głowie obrazy gwałconego lub ranionego mistrza błyskawic, choć nic takiego tak naprawdę nie miało miejsca.

Westchnąłem cicho i rozgoniłem niemiłe wspomnienia, które aż nazbyt często odwiedzały moją głowę. Ponownie rozejrzałem się po nowo otwartym sklepie Ronina z nadzieją, że tym razem uda mi się wybrać odpowiedni prezent dla ojca z okazji jego urodzin. Od czasu porzucenia swojej złodziejskiej ścieżki postanowił oddać się legalnemu handlowi. Co prawda, czasem zdarzało się mu sprzedać coś kradzionego lub nielegalnego, jednak w większości przypadków sprowadzane przez niego rzeczy były lub wyglądały na względnie normalne. A ja szukałem czegoś właśnie takiego, co mogłoby dobrze kojarzyć się mojemu tacie i nie nanieść na niego diabelskiej klątwy.

– Więc jak Cole? Namyśliłeś się już? Bierzesz coś? – spytał mnie w końcu właściciel, wyraźnie zirytowany tym, że w milczeniu kontemplowałem nad każdym przedmiotem.

– Na razie tylko patrzę – odpowiedziałem względnie miłym tonem, przyglądając się pozytywce z cudowną, rudą baletnicą w błękitnej sukience.

– Coś mi się zdaje, że to nie na twoją kieszeń – zachichotał Ronin, spoglądając na to samo ja. – Ale mam na zapleczu rzecz, która cię urzeknie i będzie wprost spełnieniem twoich marzeń.

Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, mężczyzna powiódł mnie prosto do magazynu czy też składziku, gdzie wszędzie walał się niewystawiony towar. Pomieszczenie oświetlała tylko jedna, dość mocno przepalona żarówka, która non stop zapalała się i gasła, co dodawało niepewnego nastroju grozy. Bądź co bądź, Roninowi zawsze mogło się coś uroić i mógłby postanowić, że jednak na powrót wybiera stronę zła, a ja będę idealnym zakładnikiem.

– Poczekaj tu chwilę, zaraz to znajdę i przyniosę – rzucił nagle pod nosem trochę za cicho i po chwili zniknął mi z oczu.

Otrząsnąłem się z dziwnego uczucia, że jestem osaczony, a zarazem obserwowany i postanowiłem rozejrzeć się po magazynie w celu rozładowanego napięcia. Był jeszcze bardziej zagracony i nieuporządkowany od samego sklepu. Wszędzie walały się porozwalane skrzynki i kosze, z których wysypały się głównie zabawki. Nagle jednak moją uwagę przykuł prawie nienaruszony, stojący w kącie wiklinowy kosz bez pokrywki, z którego ewidentnie wystawały pluszowe lalki. Automatycznie skierowałem się w tamtą stronę, wiedziony dziwnym impulsem i przykucnąłem, by lepiej się przyjrzeć. Bezmyślnie zacząłem kopać i przebierać wśród małych, materiałowych ludzików, aż nagle natrafiłem na niego. Najcudowniejszego pluszaka, jakiego widziałem w całym swoim życiu.

Wyglądał zupełnie jak miniaturowa wersja niebieskiego ninja. Proporcje idealne do tulenia, włosy z ciemnopomarańczowej, wręcz rudej włóczki, niebieskie guziczki jako oczka i zadziorny uśmieszek. Jednak najbardziej rzuciła mi się w oczy przecięta brew zabawki. Sprawiała wrażenie, jakby ktoś przejechał nieostrożnie twarzą pluszaka po ostrej krawędzi. Choć, co ciekawe, uszkodzona była jedynie ta naszyta brew, a materiał pod nią nie miał nawet zadrapania. Wszystko to wyglądało bardzo podejrzanie, a jednak nie umiałem oprzeć się pokusie, by zabrać go ze sobą.

– Widzę, że dobrałeś się do mojego ekskluzywnego, nieruszanego towaru – burknął Ronin, pojawiając się tajemniczo obok mnie. – Chciałem zaproponować ci kolekcję kamieni, ale widzę, że zdążyłeś znaleźć sobie coś o wiele lepszego, ty zboku jeden. Bierzesz?

– Tak, ale wcale nie jestem zbokiem – obruszyłem się, zakładając ręce jedna na drugą.

– Tak, tak, jeszcze zobaczymy – mruknął sam do siebie mężczyzna i oboje ruszyliśmy w stronę kasy, by uregulować płatność.

W zasadzie nie miałem pojęcia, co mną kierowało, kiedy kupowałem pluszaka. Niesamowita zbieżność wyglądu z Jayem? Dogodna do przytulania wielkość? Zwykły impuls? Zazwyczaj działałem rozważnie, dlatego, kiedy tylko zaszyłem się w moim pokoju, posadziłem zabawkę na łóżku, siadłem na podłodze naprzeciw niej i zacząłem dogłębne oględziny swojego zakupu. W domowym zaciszu ów mała przytulanka wydawała się jeszcze bardziej tajemnicza, mistyczna, a wręcz... Wyzywająca i zachęcająca do niegodnych czynów.

Po chwili chwyciłem zabawkę w obie ręce. Postanowiłem ją rozebrać, by zobaczyć czy jej ciało pod spodem, jak w wielu takich przypadkach, jest zwykłą atrapą czy w miarę wiernym odwzorowaniem. Spodziewałem się raczej wypchanej watą białej podszewki, jednak kiedy tylko pozbawiłem spodni ''Jaya'', bo tak instynktownie nazwałem w myślach pluszaka, z ust wyrwało mi się cichutkie przekleństwo.

- O ja pierdolę...

Moim oczom ukazało się niezwykle kunsztownie wykonane ciałko z najdrobniejszymi detalami, nie tylko pępkiem, a penisem i jądrami również. Dbałość o szczegóły tak mnie zaskoczyła, że momentalnie poczułem, jak moja twarz staje się cieplejsza i czerwieńsza. Niepewnie dotknąłem malutkiego, lecz proporcjonalnego do postaci przyrodzenia i jeszcze bardziej poczułem się zmieszany. Od dawna czułem, że fascynują mnie mężczyźni, zdarzało mi się masturbować lub podglądać nagich panów, jednak tym razem sytuacja była kompletnie inna i to powodowało u mnie dziwny, lecz pociągający dyskomfort.

I choć miałem na karku ponad dwudziestkę wiosen, czułem się jak nastolatek, odkrywający po raz pierwszy fakt, że penis nie służy tylko do sikania, lecz może sprawiać dziką radość. Dlatego też po króciutkim namyśle zamknąłem drzwi do pokoju na klucz, po czym oddałem się, po raz pierwszy od bardzo dawna, erotycznej przyjemności, w której główną rolę miała odegrać niewątpliwie bardziej zboczona ode mnie pluszowa wersja mojego ukochanego rudzielca.

× Jay ×

Gdyby każdy mój uśmiech lub opowiedziany żart przedłużał moje życie o tydzień, prawdopodobnie po wykorzystaniu puli sprzed kilku miesięcy, szybko zszedłbym z tego pieprzonego i pełnego zakłamanych buców świata. I również prawdopodobnie w ogóle bym tego nie żałował. Nie ma sensu na siłę udawać, że życie jest spoko i cool, bo wcale tak nie jest. Związki to idiotyzm, miłość to jedno wielkie kłamstwo, a większość dziewczyn ma bardzo płytkie podejście do mężczyzn. Widzą w nich tylko chodzącą korzyść materialną. A jeśli ta korzyść się kończy – szukają innego, lepszego i wydajniejszego.

Chciałem odpocząć. Rozładować stres i nerwy, zregenerować siły, a także przemyśleć sobie wiele rzeczy w związku z moim życiem. Od prawie dziewiętnastu lat żyłem w kłamstwie, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jestem adoptowany, a mój tatuś, de facto bardzo przystojny i znany aktor, ot tak mnie porzucił na rzecz swojej kariery. Choć nie znałem szczegółów, miałem wrażenie, że byłem po prostu zwykłą wpadką, śmieciem, jakich wiele na tym zasranym globie. A moja rodzicielka albo zostawiła mnie jak porzuconego szczeniaka w śmieciach, albo oddała po znajomości Ednie i Edowi Walkerom. Jednak żadna z tych opcji nie była wymarzonym początkiem życia.

Nie mogę zaprzeczać, całe swoje życie kochałem moich przybranych rodziców, wiele im przecież zawdzięczałem. Dalej uznaję ich za swoją prawdziwą rodzinę, jednak fakt, że zataili przede mną prawdę wcale nie sprawił, że moja wdzięczność do nich jakkolwiek urosła. I choć mógłbym dociekać prawdy, jak to wszystko naprawdę się stało, dlaczego właściwie moi ''prawdziwi rodziciele'' mnie oddali tudzież porzucili, nie chciałem się w to bawić.

Przecież gdyby im na mnie zależało, to ojciec mógłby się o mnie upomnieć przez te dziewiętnaście lat. Umarł niecały rok temu, więc miał masę czasu, by zainteresować się swą latoroślą. Lecz wybrał karierę i beztroskie życie gwiazdeczki filmowej. Życie w nieświadomości było niesamowicie błogie i pozbawione zamartwiania się. Mogłem beztrosko żartować i nie przejmować się swoją rolą we wszechświecie. A teraz te i inne pytania cały czas kołatały się po mojej ciemnej, wypełnionej mrocznymi myślami głowie.

Jednak nie to było najgorsze.

Od dłuższego czasu z moim ciałem zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy. Często dostawałem ataków duszności spowodowanych naciskiem na klatkę piersiową, choć tak naprawdę nic mi na nią nie naciskało. Od pewnego momentu erekcja postanowiła rządzić się swoimi prawami i nawet nie musiałem się w jakikolwiek sposób fizycznie podniecać, by mieć w spodniach przysłowiowy namiot. Zdarzało mi się nawet krztusić poprzez uczucie zblokowanego gardła, mimo iż nic nie wskazywało na to, że cokolwiek mógłbym tam mieć. Ale najgorsze, naprawdę najgorsze były chwile, w których czułem się gwałcony. Zazwyczaj wieczorami, gdy próbowałem spać. Coś nagle łapało moje ciało i bezwstydnie bezcześciło je po całości.

Sprawcy nie było. Śladów nie znalazłem. Niczyjej obecności nie wyczułem. To tak, jakby duchy lub demony wybrały mnie na ofiarę swoich zboczonych harców. Choć i z tym mógłbym polemizować, bo jednak nie czułem konkretnych znaków wskazujących na obecność czarnej magii, które jednak bądź co bądź, zazwyczaj dało się jakoś wychwycić.

Zdarzały się lżejsze dni, kiedy nie czułem się napastowany czy rozbierany. Wykorzystywałem je głównie do załatwienia podstawowych potrzeb jak zaspokojenie głodu lub gorący prysznic. Również dzisiaj nastąpiła spora przerwa, dlatego kierowany przez najprymitywniejszy z instynktów, zszedłem ostrożnie do kuchni. Zawsze starałem zachowywać się jak najciszej. Nie chciałem się z nikim widzieć. Wolałem cierpieć samotnie i nie odczuwać wymuszonej litości czy współczucia ze strony ''przyjaciół''. Byłem zdania, że każdy powinien przeżywać swój ból i rozterki samotnie, bo nikt nie zrozumie danego problemu lepiej niż osoba, która właśnie się z nim boryka. Inni mogą tylko snuć domysły lub używać gotowych formułek wymijających.

Zrobiłem sobie kanapki i szybko powróciłem na schody, ostatnią przeszkodzę dzielącą mnie od sypialni, a zarazem mojej prywatnej pustelni. Niestety drogę zagrodził mi Cole. Czyli ostatnia osoba, z która chciałbym się teraz i w ogóle spotkać oko w oko.

– Jay! – zawołał sztucznie zmartwionym głosem. Uparcie wlepiłem głowę w podłogę i wyminąłem go. Złapał mnie za ramię. – Jay, czekaj! Porozmawiajmy, proszę...

Wyrwałem się z niestałego uścisku duchowego mężczyzny i przyspieszyłem kroku. Marzyłem o tym, by znaleźć się już w moim pokoju. Ale Cole nie odpuszczał. Zagrodził mi drogę i zmusił do ponownego zatrzymania się i spojrzenia mu w oczy, co niechętnie uczyniłem. Były smutne. Ale mógł być to sztuczny smutek. Ludzie to doskonali kłamcy.

– Zostaw mnie w spokoju – wysyczałem, starając się ukryć cielesną słabość, którą zdradzały liczne rany i sińce na moich nadgarstkach. Rozepchałem się łokciami pomiędzy Cole'em a ścianą i szybko wpadłem do sypialni, zatrzaskując mężczyźnie drzwi przed nosem. Tak bardzo nie chciałem kontaktu z jego ciałem ani słowami...

Jeszcze tego samego dnia dostałem ''ataku bezcielesnego gwałtu''. Tym razem silniejszego niż zazwyczaj, jednak nie tyle skupiającego się na męczeniu miejsc intymnych, a miażdżącego tors i kończyny. Po raz pierwszy sparaliżowało mnie tak, że nie byłem w stanie nawet krzyczeć. Ból był niewyobrażalny i nie do opisania. Miałem ochotę zabić się, by nie musieć już nic więcej czuć. Ale nie byłem w stanie podnieść nawet ręki. Mogłem jedynie leżeć, wpatrywać się w sufit i modlić do wielkich bóstw, by ulżyli mego cierpienia.

Nieprzyjemne uczucie ustało dopiero koło wieczora. Czułem się tak zmęczony, że jedyne, o czym marzyłem, to śmierć. Co prawda miałem schowane głęboko na dnie szafki żyletki, ale nie chciałem ich używać. Paradoksalnie bardzo bałem się samobójstwa, pomimo tego, że miałem dość życia. Gdzieś głęboko w podświadomości czułem, że gdybym się skrzywdził i zniknął, sprawiłbym zawód osobom, które mnie kochają lub bardzo lubią. Nie chciałem robić im przykrości. W końcu Ed i Edna wychowali mnie na porządnego obywatela, choć wcale nie byłem ich dzieckiem z krwi i kości, sensei Wu, tak czy siak, dał mi szansę na stanie się wielkim wojownikiem i bohaterem, drużyna przyjęła otwarcie pod swoje skrzydła, a Cole pokazał mi, czym tak naprawdę jest prawdziwa przyjaźń dwojga odmiennych ludzi.

Choćby moje odejście z tego świata miało wnieść do ich życia jedynie jeden dzień żałoby, byłoby to o ten jeden dzień za dużo. Zdecydowanie za dużo. Dlatego musiałem postarać się być silniejszym i zawalczyć o siebie. Dla nich. Choć wcale nie było to łatwe.

× Cole ×

Od przypadkowego spotkania z Jayem na schodach minęło już sporo czasu, jednak dalej nie umiałem otrząsnąć się z szoku, jaki ono we mnie wywołało. Nie miałem pojęcia, że z mistrzem błyskawic jest aż tak źle: blady, wychudzony i bez życia, w dodatku z poranionymi rękoma, bynajmniej nie wskutek walk. Bił od niego niesamowicie głęboki smutek, wręcz depresja. Wiedziałem, że cierpi. Ale zderzenie z rzeczywistością zadziałało na mnie jak wylanie kubła zimnej wody na głowę. On lada dzień mógł odejść z tego świata, a ja trwałem w beznadziejnej stagnacji jak dureń, nie robiąc kompletnie nic, by mu pomóc czy chociażby odrobinę ulżyć.

Wtuliłem się w moją pluszową lalkę. Dzięki tej zabawce czułem się znacznie lepiej niż jeszcze kilka tygodni temu, mniej samotny i wyobcowany, a niespełniona miłość wreszcie znalazła upust. Mogłem bezkarnie robić z nią obrzydliwe rzeczy, wykorzystywać do zabaw erotycznych, odgrywać ckliwe scenki, a nawet chore scenariusze z pornosów. Nie umiałem już bez niej zasnąć i towarzyszyła mi praktycznie przez cały czas, kiedy potrzebowałem pobyć sam.

Można wręcz powiedzieć, że ów pluszak stał się swego rodzaju zamiennikiem ludzkiego ciepła. Albo raczej: substytutem Jaya. Nie mogłem mieć rudzielca z krwi i kości, więc zadowalałem się podobną do niego rzeczą. Choć momentami czułem się jak zboczony zwyrodnialec, nie umiałem przestać. Relacja z zabawką wzmacniała się z dnia na dzień. Ronin miał rację. Okazałem się strasznym zbokiem.

Jednak tym razem musiałem porzucić swoje materialne zapędy względem zabawki i skupić się na osobach żywych. A dokładniej jednej osobie, która milcząco wołała o pomoc. Postanowiłem sobie, że tym razem go nie zawiodę i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by choć odrobinę ulżyć mojemu najlepszemu przyjacielowi i jednocześnie wielkiej miłości w cierpieniu, a zarazem dopomóc obraniu właściwego toru życia.

Dlatego też postanowiłem przypuścić na niego swego rodzaju atak z zaskoczenia.

Już od samego rana przyczaiłem się niedaleko łazienki. Wiedziałem, że prędzej czy później nawet Jay będzie chciał się umyć lub po prostu skorzystać z toalety. Fizjologii nie da się ot tak wyłączyć czy ignorować. Wybrałem najdogodniejszy moment, kiedy w domu pozostaliśmy tylko we dwójkę. Kai ubzdurał sobie, że nastąpił wreszcie idealny dzień na wypad do kina wraz z całą resztą drużyny, a sensei Wu dostał pilne wezwanie do muzeum. Ktoś, kto całe dnie stroni od społeczeństwa, nie przepuści takiej okazji na chwilę relaksu. Poza tym chłopak nie miał pojęcia o tym, że ja zostałem, co dawało mi sporą przewagę – atak z zaskoczenia. Tym razem bez wykrętów i bez uciekania. Dowiem się wszystkiego i postaram się mu jak najlepiej pomóc.

Przytuliłem do siebie ukochanego pluszaka i pogrążyłem w cichym oczekiwaniu na rudowłosego przyjaciela niczym lew przyczajony w krzakach na dorodną zebrę. Czułem się jak łowca i w pewnym sensie nim byłem. Ale moje łowy wcale nie miały być tylko rozrywką.

× Jay ×

Im dłużej o tym wszystkim myślałem, tym bardziej źle się czułem. Zarówno o byciu adoptowanym, jak i tym, że moje ciało to pieprzony rollercoaster cielesnych doznań. Obie te sprawy jeszcze bardziej tworzyły z moich myśli nieprzyjemną papkę, doprowadzając ciało i umysł do ruiny. Dlatego też, po wielu tygodniach skrępowania, dzisiaj postanowiłem wreszcie się odprężyć w długiej i gorącej kąpieli. Bardzo tego potrzebowałem, a warunki wydawały się być niezwykle sprzyjające – zostałem sam w całym domu, co otwierało przede mną gamę nowych możliwości.

Jeden dzień dla siebie, odpoczynek od własnych niepewności i strachów. Brzmiało to cudownie. Niestety, jak się szybko okazało, rzeczywistość nie rysowała się w takich ślicznych barwach jak moje wyobrażenia o kąpieli. Choć pierwszy kontakt z cieplutką wodą faktycznie dodał mi otuchy, ba, śmiem twierdzić, że poprawił odrobinę humor, to już po chwili całe moje ciało ponownie zostało splecione w morderczym uścisku. Niewidzialna siła oplotła moje ciało, dosłownie je zgniatając. Miałem wrażenie, jakby organy w środku pękały pod naciskiem, choć tak naprawdę nic takiego nie następowało.

Wyszedłem z wanny dopiero wtedy, kiedy atak zelżał na sile. W innym przypadku nie byłbym w stanie zrobić nawet jednego kroku. Dalej czułem na sobie okowy nieprzyjemnego dotyku. Owinąłem się ręcznikiem i ostatkiem sił nacisnąłem na klamkę od drzwi łazienki. Przewróciłem się, wydając z siebie jęk bólu, lecz zamiast gruchnąć na twardą podłogę, wpadłem w miękkie i przyjemne ramiona owleczone puchatą bluzą. W momencie poczułem ulgę, ale i strach. Podniosłem głowę. Wylądowałem w twardym uścisku Cole'a.

– Faktycznie jest z tobą niedobrze... – mruknął, po czym podniósł mnie władczo, przewalił przez ramię i ruszył w kierunku swojego pokoju.

– Puść mnie, do cholery jasnej, puszczaj! – wrzeszczałem, bijąc go pięściami po duchowej powłoce. Mężczyzna nie dawał jednak za wygraną. Pomimo bezcielesności dalej był najsilniejszym facetem w całym mieście. Musiałem mu się poddać, by całkowicie nie stracić sił, jakie mi jeszcze zostały. Choć uścisk w klatce piersiowej zelżał, nasilił się w okolicy nóg. Sytuacja była nad wyraz niekomfortowa, zwłaszcza że na mój ubiór składał się jedynie skąpy, błękitny ręcznik.

W końcu mistrz ziemi mnie wypuścił na swoje łóżko, a sam zasiadł na podłodze przede mną. Pod pachą trzymał coś o bliżej nieokreślonym kształcie, jednak nie umiałem stwierdzić, co to może być, gdyż nie przypatrywałem się dokładnie. Bardziej skupiłem uwagę na jego oczach. Pełnych bólu zmartwionych ślepiach, w których odbijała się moja beznadziejna i zaniedbana osoba. Do jakiego stanu ja się doprowadziłem...?

– Cole, ja... – zacząłem, ale czarnowłosy przerwał moją wypowiedź, kładąc mi palec na usta. Był lodowaty i dziwne delikatny, pewnie przez bezcielesną powłokę. Rzecz, którą trzymał pod pachą spadła bezwładnie na podłogę, nie wydając przy tym żadnego odgłosu.

– Jay, zawaliłem. Wiem o tym – powiedział nagle pełnym żalu głosem. – Olałem cię wtedy, gdy potrzebowałeś mojej pomocy. Wysłuchałbym, wsparłbym, byłbym. Ale wolałem się odciąć od nie moich problemów i czekać na rozwój sytuacji. – Spuścił głowę i sapnął. – Powolutku wycofałem się, zamiast walczyć o ciebie. Pozwoliłem Nyi ot tak cię zagarnąć i zmieszać z błotem. Dałem jej wygrać, choć wcale mi się to nie podobało. Zrobiłem to dla ciebie. Ale przez to skrzywdziłem cię jeszcze mocniej.

– O czym ty mówisz Cole? – zdziwiłem się.

– Jay, jestem gejem. W dodatku zakochanym w tobie od wielu, wielu lat. Bałem się ujawnić, byś mnie przez to nie znienawidził. Zależało mi twojej osobie, więc dawałem ci wszystko, co sprawiało ci radość. Biernie przypatrywałem się temu, jak Nya powolutku wyrywa cię z objęć naszej przyjaźni na rzecz związku... Nie zrobiłem nic, bo wierzyłem, że z nią będzie ci lepiej. Przecież chłopak powinien być z dziewczyną, a nie z drugim chłopakiem. A potem okazało się, że ona tak naprawdę ma cię gdzieś i zostawiła cię dla Ronina, no a ty... A ty zamknąłeś się w sobie. Zrobiłeś sobie tylko głupstw... Martwiłem się. Jay, kocham cię...

Tym razem to ja położyłem mu palec na ustach, zmuszając go do zamilknięcia. Moje uczucia względem niego były niejasne, nie chciałem zbyt się nakręcać ani robić mu nadziei. Spojrzałem w jego oczy z dozą niepewności. Wyglądały na szczerze zmartwione, co tylko potwierdzało uprzednie słowa. Spuściłem głowę.

– Cole, nie chcę o tym na razie słyszeć. Źle mi. Daj mi trochę czasu na przemyślenie sobie tych słów – odpowiedziałem najgrzeczniej, jak tylko umiałem.

Mężczyzna pokiwał powoli głową. Uśmiechnąłem się, by dodać mu otuchy.

– Nie odtrącam cię. Ale i nie rzucam się w twe ramiona. Daj mi czas, a nie pożałujesz.

Przytuliłem go delikatnie.

– To wszystko jest trudne. Zwłaszcza dla mnie. Rodzina mnie porzuciła, jestem adoptowanym dzieckiem złomowiska i wyrzutkiem. Rzuciła mnie dziewczyna, a dodatkowo z moim ciałem dzieją się dziwne i niewytłumaczalne rzeczy...

– Jakie rzeczy? – przerwał mi, patrząc z przerażeniem na upuszczoną uprzednio rzecz.

– Wstydzę się o tym mówić...

– Powiedz, to ważne.

Ton jego głosu stał się tyle ostrzejszy, co bardziej stanowczy. Westchnąłem.

– Mam wrażenie, jakby ktoś mnie molestował. Dotykał po ciele, zwłaszcza tam, gdzie nie powinien. Robił ze mnie ofiarę gwałtu. To dziwne, wiem, bo nigdy nie czułem niczyjej obecności obok. Ani ducha, ani demona. Po prostu... Jakby moje postrzeganie bodźców cielesnych uległo uszkodzeniu.

Cole nic nie odpowiedział, tylko ze strachem wymalowanym na twarzy podniósł się z uprzedniej pozycji. Podniósł z podłogi wcześniej upuszczony i przedmiot i podał mi go niepewnie. Rzuciłem nań okiem i zamarłem. Był to niesamowicie podobny do mnie pluszak, odwzorowany prawie doskonale. Spojrzałem na mężczyznę. Płakał, o ile łzami można nazwać duchowy odpowiednik kapiącej ze ślepi ''wody''.

– Nie zasługuję na życie u twego boku, Jay. To ja cię zgwałciłem.

× Cole ×

W tym momencie wszystko okazało się jasne i proste jak słońce. Zabawka kropka w kropkę wyglądająca jak Jay była po prostu szatańską laleczką voodoo, której silna magia zmusiła mnie do kupna. Każda czynność, jaką na niej wykonałem, momentalnie miała odbicie na ciele mistrza piorunów, przez co za każdym razem, kiedy się nią ''bawiłem'', rudzielec cierpiał katusze. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, na jak wiele sobie obrzydliwości pozwalałem. A on to wszystko czuł... Zrobiłem coś niewybaczalnego. Złego. Podłego. Ohydnego. Chorego. I ofiarą padł ktoś, kogo nigdy bym nie chciał w taki czy inny sposób skrzywdzić.

Spojrzałem na twarz rudzielca. Musiałem mu to jakoś wynagrodzić. Padłem do jego stóp i zacząłem po nich całować. Być może nigdy mi nie wybaczy, ale i tak czułem, że powinienem jakoś to odpokutować. Chłopak podniósł moją głowę i wtulił ją w siebie.

– Wiem, że nie powinienem, ale... Wybaczam ci. Nie wiedziałeś. Magia voodoo jest paskudna, choć przynajmniej wiemy teraz, co mi było. Daję ci szansę. Ale tylko jedną. Nie zmarnuj jej – powiedział powoli bardzo uroczystym i pełnym wyrozumiałości głosem. Nie zasługiwałem na wybaczenie.

– Nie chciałem cię skrzywdzić...

– Ja wiem, Cole. Ja też bym nie chciał. Ale co się stało, już się nie odstanie.

Niestety Jay miał rację. Zachowałem się nagannie, ale czasu nie można cofnąć. Objąłem go ramionami i trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, przytuleni do siebie zagubieni przyjaciele, a, kto wie, może i przyszli kochankowie.

Przez kilka kolejnych miesięcy uparcie walczyłem o Jaya i naszą relację. Udało nam się odbudować przyjaźń, choć kosztowało nas to wiele pracy, kłótni i wyrzeczeń. Niewerbalny i bezcielesny gwałt na rudzielcu bardzo odbił się na jego psychice, przez co nie pozwalał się w ogóle dotykać, kiedy leżał na łóżku ani nie dążył do jakichkolwiek kontaktów cielesnych. Wręcz od nich stronił. Rozumiałem to i jak najbardziej popierałem. Powinien odpocząć od bólu, jaki go spotkał. Mimo to imponowała mi jego siła psychiczna. Pomimo licznych przeciwności losu dalej żył. Był wręcz wzorem idealnego wojownika.

Laleczka voodoo nie została zniszczona. Po wspólnych negocjacjach postanowiliśmy zakopać ją w bezpiecznym miejscu, by nigdy nikt jej nie odnalazł. Ta niebezpieczna rzecz nigdy nie powinna powstać. Długo debatowaliśmy nad celem jej istnienia oraz potencjalnym twórcy. Nie udało nam się trafić choćby na trop naprowadzający, jednak poprzysięgliśmy sobie, że któregoś dnia rozwikłamy tajemnicę pluszaka.

Nurtowała mnie jeszcze jedna rzecz. Skoro Jay łączył się z laleczką voodoo poprzez magię i czuł każdą jej niedogodność, czy w takim razie w ogóle miał szansę umrzeć? Zabawki są nieśmiertelne, bo nie mają żywego ciała. Człowiek jednak po pewnym czasie się zużywa, wycieńczone organy przestają pracować, a serce bić. Czy taki przeklęty pluszak byłby w stanie zapewnić wieczny żywot?

Prawdopodobnie nigdy nie miałem poznać odpowiedzi na to pytanie, lecz jednego byłem pewien. Kiedy któregoś dnia serce Jaya zacznie wolniej bić, organizm nie nadąży produkować życiodajnych soków, a wszystko w nim postanowi się posypać, odnajdę zakopaną w lesie lalkę i bez wahania zabiję ją, by ulżyć jego cierpieniu.

W końcu go kocham. A dla miłości i szczęścia Jaya jestem w stanie zrobić i znieść wszystko.

Dziękuję wszystkim za przeczytanie tego shota. To niesamowite jak bardzo inaczej można zinterpretować i przedstawić w zasadzie ten sam pomysł. Niech to będzie swego rodzaju special. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście.

~ Wasz Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro