Lustro

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biały pokój pozbawiony klamek. Biały sufit, białe ściany, biały stolik, białe krzesło, białe łóżko. Biała tunika z białymi falbankami. Biała zasłona z białą tajemnicą. Biały ninja z białą mocą.

Pokój, który przydzielono mi na czas przeprogramowania, był całkiem biały. Nie tylko ściany i sufit, ale także jego całe podstawowe wyposażenie. Jedynym, co odcinało się od tej wręcz nienagannej bieli stała się metalowa skóra i błękitne diody, emanujące wokół siebie delikatną aurę. Moja obecność tutaj burzyła nieskalaną niczym brudnym estetykę tego pokoju. Ale również moja obecność tutaj była bardzo konieczna.

Czas ma to do siebie, że nie oszczędza ludzi. Dla jednych jest bardziej łaskawy, dla innych mniej. Każdy człowiek żyjący na świecie któregoś dnia umrze i doskonale o tym wiedziałem. Wielokrotnie sensei Wu przypominał nam, że on także nie jest wieczny. Ale dopiero wtedy, kiedy naprawdę go zabrakło, zrozumiałem, co to znaczy.

Kiedy wszyscy moi przyjaciele odejdą w zapomnienie, zostanę całkiem sam.

Pierwszy umarł Lloyd. Choć był z nas najmłodszy, stres i odpowiedzialność, jakie na nim ciążyły za nastoletniego życia, odbiły się później w dorosłości. Któregoś dnia jego serce po prostu nie wytrzymało i zatrzymało się już na zawsze. Być może tak naprawdę spowodowane to zostało czyś innym, o czym nikt z nas nawet nie wiedział, jednak jego śmierć odbiła się sporym echem, a całe miasto pogrążyło się w żałobie.

Następny odszedł od nas Jay. Przegrał długą i zażartą walkę z rakiem. Kai, po przeżyciu prawie pół wieku, zmarł w wypadku samochodowym. Nya i Cole odeszli naturalnie, dożywając sędziwego wieku, najpierw ona, trzy lata później on. A ja zostałem sam. Sam jak palec, bez przyjaciół, rodziny i perspektyw. Sam pośrodku obcych ludzi, którzy już dawno zapomnieli o czymś takim jak mistrzowie żywiołów, sztuka spinjistu, czy po prostu o ninja. Ostatni android pamiętający jeszcze Garmadona, Overlorda czy chociażby Wężonów.

Przez kilkanaście lat tułałem się bez sensu po mieście, patrząc na zmieniające się twarze nieznanych mi osób. Zatrudniłem się jako ochroniarz w muzeum, którego prawie nikt nie odwiedzał. Z każdym rokiem coraz bardziej się wypalałem. Zacząłem zauważać wady nieśmiertelności, którą mój ojciec, a raczej twórca, nieświadomie mnie obdarzył. Choć doktor Julien miał prawdopodobnie dobre zamiary, nie przewidział chyba tego, że jego mechaniczny syn ''dożyje'' śmierci wszystkich swoich przyjaciół, a nawet końca świata.

Długo zastanawiałem się nad tym, co powinienem zrobić. Nie chciałem zapadać w wieczną hibernację i oddawać ciała na złom, ale z drugiej strony – nie widziało mi się egzystować na świecie jako metalowa puszka przepełniona nostalgią i wspomnieniami o cudownych czasach świetności ninja i samurajów. Dlatego też, po wieloletnich rozmyślaniach, postanowiłem oddać się przeprogramowaniu, a tym samym zostaniu zupełnie innym androidem, pozbawionym myśli o przeszłości, które nie pozwalały mi na porzucenie poprzedniego życia.

Dość szybko znalazłem specjalistów od robotów, którzy za przystępną cenę zaoferowali mi reset całej dotychczasowej pamięci. Zgłosiłem się do nich, a oni od razu skierowali mnie do chorobliwie białego pomieszczenia, umeblowanego również na biało, z przykazaniem, żebym nie wyglądał przez okno skryte za grubą, również nienaturalnie białą zasłoną.

Nie pamiętam, jak długo tam mieszkałem. Może dni, może miesiące, a może nawet lata. W pokoju, który mi przydzielono, nie było klamek ani jakiegokolwiek źródła naturalnego światła, będącego wyznacznikiem upływającego czasu. Jedynie mój wewnętrzny, mechaniczny zegar pomagał, choć niezbyt precyzyjnie, określić czy na zewnątrz panuje dzień, czy może już noc.

Ale po jakimś czasie nawet on uległ rozstrojeniu. Długie godziny spędzone w przypominającej pudełko niepokojącej klitce odbiły się dość mocno na moim twardym dysku. Czułem, jak metalowa powłoka pozbawiona jakichkolwiek bodźców zewnętrznych zaczynała powoli rdzewieć, co wydawało się dość irracjonalne. Tytanowa warstwa, którą mnie owleczono, znana była ze swojej odporności na korozję, jednak im dłużej trwałem w wymuszonej stagnacji, tym bardziej czułem jak wszystko wewnątrz mnie chrupie i skrzypi, jakby trawiły mnie jakieś robaki żywiące się właśnie tym metalem.

Przez bardzo długi czas nikt do mnie nie przychodził. Tkwiłem samotnie pośrodku czterech białych ścian, coraz mocniej żałując decyzji, że postanowiłem się tu zgłosić. Pozbawione jakiegokolwiek ruchu mechaniczne ciało powoli zaczynało odmawiać mi posłuszeństwa. Po raz pierwszy odczułem, czym tak naprawdę jest nuda, tym samym doceniając swoje poprzednie życie. Pomimo tęsknoty za dawnymi czasami, mogłem przynajmniej obserwować ludzi i zmieniający się świat, tętniące życiem miasto. Mogłem w spokoju pracować w muzeum, a także co jakiś czas zamienić z kimś kilka zdań. Tutaj mogłem jedynie leżeć na łóżku i wpatrywać się w grubą, białą zasłonę, która co jakiś czas falowała, jakby znajdowało się za nią nieszczelne okno przepuszczające powietrze.

Długo stosowałem się do zakazu i nie zbliżałem się do tamtego miejsca. Jednak im dłużej nikt się mną nie interesował, tym bardziej ten zakazany owoc kusił mnie do siebie. Potrafiłem godzinami siedzieć i wpatrywać się w biały materiał. Czasem zdawało mi się wręcz, że czułem jak to, co się za nim skrywa, szeptem wzywa mnie do siebie. Bywało, że budziłem się ze snu tylko po to, by po raz kolejny analizować strukturę płachty, wsłuchując się w niewypowiedziane, nieistniejące słowa. Tajemnicze miejsce na ścianie stało się wręcz moją obsesją.

Choć sam nie pamiętam, w jakich okolicznościach do tego doszło, któregoś razu postanowiłem zerwać zasłonę i zobaczyć co się za nią kryje. Bez namysłu pochwyciłem ją obiema tytanowymi rękami i zamaszystym ruchem pociągnąłem w dół. Choć spodziewałem się ujrzeć okno, przez które mógłbym zobaczyć utęskniony świat, moim oczom ukazało się dość niespotykane i tajemnicze lustro.

Na białej ścianie owleczonej uprzednio białą zasłoną, zawieszone zostało sporych rozmiarów, sięgające podłogi lustro w białej, ozdobnej ramie. Było owalne i ozdobione wyrzeźbionymi białymi lwami u samej góry oraz białymi kwiatowymi ornamentami po bokach. Przypominało trochę bajkowe zwierciadła czarownic, które często widywało się w książkach z obrazkami. Jego tafla zdawała się falować, ale nie odbijało się w niej absolutnie nic. Tak jakby przedmiot się zepsuł lub... Umarł.

Zaciekawiony dotknąłem powierzchni mistycznego trema. Aż odskoczyłem, gdyż poczułem, jakbym dotykał wody lub innej ciekłej substancji. Moja dłoń nie zatrzymała się na twardej, zimnej warstwie, jakiej się spodziewałem, a na żywej powłoce, do której mógłbym zanurzyć całą rękę. Przestraszyłem się tego. Nigdy nie widziałem ani nie czułem niczego podobnego. Spojrzałem na swoją kończynę. Zdawała się taka sama jak wcześniej. Mimo to przeszło mnie coś w rodzaju ciarek lub dreszczy, bowiem lustro nagle zaczęło odbijać moją postać.

Przybliżyłem głowę. Odbicie zrobiło to samo. Ale osoba, a dokładniej android, który zerkał na mnie zza niesamowitej, falującej powłoki, wydawał się ode mnie zupełnie inny. Pokrywała go rdza, materiał, z którego go stworzono, przypominał brąz, nie tytan, a zamiast rdzenia symbolizującego serce miał najzwyklejszy w świecie zegar. Nawet jego oczy nie świeciły błękitnym blaskiem, a tliły się delikatnie brązowym światełkiem.

– To... Ja? – spytałem, ale moje pytanie pozostało bez odpowiedzi.

W panice zacząłem się rozbierać i patrzeć na swoje ciało. Dalej było srebrne i pomimo zastania wciąż imponowało wytrzymałością oraz potęgą. W niektórych miejscach zebrał się kurz i rdza, ale tej drugiej nie było zbyt wiele w porównaniu z lustrzaną istotą. Wciąż byłem tytanowym Zane'em. Wciąż byłem sobą. Ponownie spojrzałem w tremo. Obraz zaczął zanikać.

– Czekaj! – krzyknąłem i dopadłem ramy. Przyłożyłem obie dłonie do ruchomej tafli, a postać znów się wyostrzyła. – Kim jesteś?

Android z brązu klęczał na podłodze, tak samo, jak ja. Choć moje ręce przenikały przez mistyczną powłokę, nie byłem w stanie go pochwycić czy nawet dotknąć. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym mój robotyczny wzrok zjechał na drugi plan, czyli to, co znajdowało się za postacią. Wbrew pozorom nie był to chorobliwie biały pokój, a cudowna łąka. Droid klęczał przy drzewie, z którego leniwie opadały płatki rozkwitających pąków. Na zielonej trawie rosły stokrotki i inne przepiękne kwiaty. Gdzieniegdzie przelatywały motyle. Miałem wrażenie, że patrzę na raj.

Cofnąłem ręce. Postać zrobiła to samo. Śledziła i odtwarzała każdy mój ruch. Uśmiechnąłem się. Android z brązu również to uczynił. Po raz pierwszy od wielu lat poczułem się dobrze i chciało mi się żyć. W tym momencie uświadomiłem sobie, że popełniłem wielki błąd. Mógłbym istnieć dalej jako Zane ze wspomnieniami o ninja i starych czasach, tym samym będąc postępowym, choć mechanicznym obywatelem miasta. Reset wcale nie był mi potrzebny.

Postanowiłem poszukać wyjścia z tego więzienia, do jakiego niechcący sam się wpakowałem. Obszedłem całe pomieszczenie kilka razy, próbując znaleźć jakikolwiek jego słabszy punkt, który mógłby okazać się drzwiami. Wiedziałem, że gdzieś są, w końcu raz przez nie przechodziłem, by się tu dostać. Ale wraz z ich zamknięciem, zniknął jakikolwiek dowód na ich istnienie. Okazało się, że siedziałem w potrzasku, pułapce. Jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym zdawało się wiszące na ścianie niepokojące i niewątpliwie magicznie lustro. Ale czy ten świat za jego taflą był w ogóle prawdziwy?

Wkrótce lustrzane spotkania z dziwną wersją mnie stały się normą, a wręcz- rutyną. Po każdej ''pobudce'' siadałem przed zwierciadłem i dotykałem go palcami, by ponownie ujrzeć śliczną łąkę i tajemniczego androida. Im więcej czasu z nim spędzałem, tym bardziej wydawał się on zyskiwać samoświadomość i własną wolę. Nigdy nic nie mówił, jednak kiedy grałem z nim w papier, kamień, nożyce, często mnie ogrywał. Z początku zawsze remisowaliśmy, choć po kilkunastu grach to ja zacząłem przegrywać raz za razem. Zdarzało się, że jego emocje różniły się od moich, a kiedy udawałem smutek, próbował mnie pocieszać.

Któregoś dnia droid pokazał mi motyla. Nie prosiłem go o to, sam złapał delikatnie niewinne stworzonko i podsunął je blisko tafli. Ta z pozoru nic nieznacząca czynność wywołała w nim ogromną radość, która udzieliła się także i mi. Ale kiedy android chciał cofnąć rękę, motyl poderwał się do lotu i przeleciał, jak gdyby nigdy nic, przez taflę lustra. Usiadł mi na ramieniu, a ja skamieniałem. Skoro ten niewielki owad mógł przekroczyć granicę między łąką a pokojem, otworzyła się przede mną szansa na wydostanie się z tego okropnego więzienia.

Zafascynowany żyjątkiem, nie zwróciłem uwagi na to, że obraz w tremie zaczął blednąć. Patrzyłem na cudowną istotkę z fascynacją i nadzieją, kiedy nagle motyl przestał się ruszać i zdechł. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, delikatny owad opadł bezszelestnie na białą posadzkę. Śliczne, choć nieruchome już skrzydełka okryły bezbronne ciałko, a ja poczułem, jak do moich diodek, imitujących oczy napływają łzy uformowane z wewnętrznych płynów chłodzących. Podniosłem wzrok na martwe lustro i zrozumiałem. Kiedy coś przedostanie się stamtąd tu, a połączenie zniknie – to coś zdechnie lub umrze.

Choć ta sytuacja mocno mną wstrząsnęła, nie dałem tego po sobie poznać. Dalej spotykałem się z odbiciem, uczyłem go różnych gier i zabaw, aż pewnego dnia drzwi do białego pokoju się otworzyły. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się dzieje, bo zupełnie zapomniałem o tym, gdzie jestem. Dopiero kiedy do środka zaczęli wchodzić ubrani na biało ludzie, przestraszyłem się. Nie dość, że wyglądali przerażająco, złamałem przecież ich zakaz dotyczący zasłony. Instynktownie stanąłem w obronie lustra, jakbym to nie ja był ich celem, a to, co znajdowało się po drugiej stronie.

– Zane, podejdź tu – usłyszałem, choć wcale nie chciałem się ruszyć.

– Zane, chodź tu – kolejny głos brzmiał nieco wynioślej.

– Zane, przyjdź tu – tym razem była to wręcz groźba.

Patrzyłem na skryte za maskami twarze obcych osób. Nie miałem szans na ucieczkę. Mogłem jedynie cofać się coraz bardziej. Po chwili ludzie zaczęli się do mnie zbliżać. Krzyknąłem. Niespodziewanie poczułem mocne szarpnięcie za rękę. Odwróciłem się i zobaczyłem dobrze mi znanego androida, próbującego wciągnąć mnie do swojego świata. Choć bardzo się bałem, zrozumiałem, że jest to moja jedyna i ostatnia szansa. Zamknąłem oczy i zrobiłem krok do tyłu.

Poczułem, jakbym zanurzał się w lodowatej wodzie. Otworzyłem ślepia i ujrzałem swoją wierną kopię z brązu, która przesuwała się w odwrotną stronę niż ja. Choć trwało to ułamek sekundy, miałem wrażenie, że trwa to wieczność. Widziałem smutny uśmiech na twarzy droida, który zdawał się mówić, żebym się nie martwił. Próbowałem złapać go za rękę, ale nie dosięgałem. Brutalnie zderzyłem się z twardym gruntem i wylądowałem na łące.

W pierwszej chwili nie byłem w stanie zrozumieć tego, co się właśnie stało. Obracałem nerwowo głową, by przekonać się, że leżę na miękkiej trawie w otoczeniu ślicznych kwiatów, a przede mną majaczy zawieszona w powietrzu tafla lustra, przypominająca z tej strony bardziej portal pomiędzy wymiarami. Zerknąłem w jej wnętrze i aż mnie zmroziło.

W białym pokoju, idealnie naprzeciw mnie, stał on, android z brązu. Moja wierna, doskonała kopia. Krzyknąłem i zerwałem się, by dotknąć tafli, a tym samym nie zerwać z nim kontaktu, jednak moje ręce napotkały jedynie powietrze. Obraz zaczął się powoli rozmywać, a oczy robota gasnąć. Jak przez mgłę widziałem go opadającego na kolana. Ostatnie, co zrobił przed całkowitym wyłączeniem, było wyszeptanie mi kilku słów, które zamiast do uszu, popłynęły prosto do serca:

– Jestem Echo Zane, twój brat. Odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy, pokochałem cię całym sercem. Oddaję ci swoją szansę na życie w cudownym raju. Wykorzystaj ją dobrze.

Po tych paru zdaniach wszystkie jego funkcje życiowe uległy zatrzymaniu. Bezwładne ciało androida gruchnęło o białą posadzkę, a ubrani na biało ludzie bez zbędnych ceregieli wzięli je pod pachy i wynieśli z pokoju, prawdopodobnie na utylizację, która miała czekać naiwnego mnie. Ponownie poczułem, jak z moich oczu płyną łzy. Znów wrzasnąłem w pustkę, uderzając pięściami o grunt. Krzyczałem, biłem, płakałem, zupełnie jak dziecko. Nie dbałem o to, jak teraz wyglądam. Cierpiałem.

Kiedy się uspokoiłem, zapadła noc. Księżyc w pełni świecił prosto nade mną, a gwiazdy, ułożone w niespotykane dotąd konstelacje, migotały radośnie. Spokojne niebo odbijało się w niewielkim źródełku. Podszedłem do niego i zerknąłem w powierzchnię wody. Łudziłem się, że zobaczę w niej wizerunek Echo Zane'a, jednak ku mojemu rozczarowaniu, odbijała się tam tylko moja twarz.

Patrzyłem na swoje odbicie bardzo długo. W pewnym momencie woda zaczęła się poruszać, a w tafli, obok srebrnej twarzy, pojawiły się kolejne, dobrze mi znane lica dawnych przyjaciół w kwiecie wieku. Po kolei pojawiali się Kai, Cole, Lloyd, Nya, Jay, a nawet sensei Wu, wszyscy uśmiechnięci i jakby szczęśliwi z tego powodu, że mnie widzą. Momentalnie się odwróciłem. Byli tam. Cała szóstka stała obok siebie, oplatając mnie ciasnym wianuszkiem.

– Kopę lat, przyjacielu – powiedział były mistrz ziemi, wyciągając do mnie rękę. – Czekaliśmy na ciebie.

Pochwyciłem jego dłoń z głębokim niedowierzaniem i lekko nią potrząsnąłem.

– Sensei, gdzie... Gdzie my jesteśmy? – spytałem, kierując wzrok na jedynego starca w grupce. On uśmiechnął się czule i podszedł bliżej.

– W Krainie Zmarłych, Zane – odpowiedział. – Czekaliśmy na ciebie. 

Tym razem na ruszt wzięłam Zane'a i Echo Zane'a. Ten drugi, przynajmniej w naszym polskim fandomie, jest traktowany strasznie po macoszemu i niewiele się o nim pisze. To dość smutne, bo sama postać ma potencjał i jest naprawdę kochana. Echo Zane to takie słodkie bubu, czyż nie?

Sam shot został napisany na potrzeby wyzwania dla Adalyn_Kinga i xAveSophiex. Bardzo polecam obie panie, choć są spoza fandomu. A co do samego fandomu, to nie, nie kończę z nim. Choć na moim profilu pojawiła się ostatnio książka o tematyce boy x boy niezwiązana z Ninjago (na którą przy okazji serdecznie zapraszam), to shoty dalej będą się pojawiać. Mam nadzieję, że nieco bardziej regularnie niż dotychczas, bo pozaczynane mam ponad trzy, w tym Bruise, Corro, a nawet ship, jakiego u mnie jeszcze nigdy nie było. Mam nadzieję, że uda mi się w miarę szybko zrealizować.

A tymczasem zapraszam Was do śledzenia również moich innych książek. Buziaki dla wszystkich czytajacych!

Wasz Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro