#42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Ziemia to nasze kości, powietrze to oddech, woda to nasza krew a ogień..ogień to nasze pożądania."  Gillian Shields "Nieśmiertelny"

Przez cały tydzień nic specjalnego się nie działo. Kapitan też ani razu nie zjawił się na zaproponowanym przeze mnie treningu. I byłam mu też w pewnym stopniu za to wdzięczna. Po tamtym incydencie zaczęłam się go podświadomie bać i starałam się go jak najbardziej unikać. Ćwiczyłam więc sama. Musiałam jednak przyznać, że posiadając kogoś z kim można by dzielić swoje zaangażowanie było człowiekowi po prostu lżej. Zawsze mogłam się wtedy nawet ironicznie odezwać, spytać o samopoczucie, a tak to sama do siebie ryja strzępić nie będę.

Nie zwracał na mnie uwagi. Stał się zimniejszy niż zazwyczaj. W razie konieczności traktował jak najbardziej szablonowego żołnierza, podwładnego. Wieczorami wymykałam się pod wiśnię miejąc nadzieję, że uda mi się z nim porozmawiać. Że uda mi się znowu do niego dotrzeć. Mimo strachu liczyłam na odbudowanie jakoś naszej dziwnej relacji. Choć sama nie chciałam się do tego przyznawać to gdzieś w głębi mnie siedziała wewnętrzna potrzeba przebywania dużo bliżej niego niż powinnam. Byłam cholernie pokręcona. Czyżbym zaczynała mieć zapędy masochistyczne?

Ten dzień zapowiadał się być trochę bardziej wyjątkowy niż te "normalne". Dzisiaj mijał już drugi tydzień odkąd dołączyłam do tego korpusu. Nie wiedziałam, że grupka niczym w sumie nie wyróżniających się osób, będzie mnie w stanie w tak krótkim okresie czasu zmienić. Niczym się zorientowałam, przez brak towarzystwa Ackermana zaczęłam zbliżać się podświadomie do innych członków zwiadowców. Byłam ambiwertykiem i nie zamierzałam się z tym chować. Po prostu potrzebowałam towarzystwa, by w samotności się zbytnio nie zadręczać.

U Hanji bywałam praktycznie co wieczora, pomagając w wypełnianiu dokumentów. Swoją drogą całkiem dużo się u niej nauczyłam. Mój charakter pisma się poprawił, a gdy kazała czytać mi na głos raporty, również i moja dykcja wskoczyła na wyższy poziom. Wierzyłam, że kiedyś mi się ta umiejętność szczerze przyda. Po za tym dowiedziałam się też kilku pikantnych smaczków o relacjach pomiędzy członkami korpusu. Brunetka wiedziała zaskakująco więcej niż z pewnością powinna, choć byłam pewna, że większość jej historii jest czysto zmyślona. Gdzie są niby te wianuszki dziewcząt ciągnących do sadystycznych zapędów naszego Ackermana? Ja ich jakoś nie widzę...

Tak jak zakładałam Zoe była kimś z kim nie musiałam toczyć nieprzyjemnych i denerwujących pojedynków słownych. Wiedziała o co zapytać, jeżeli ją coś interesowało oraz w jaki stosowny sposób to zrobić. Wiele rzeczy jej o sobie opowiedziałam. Sprawiała wrażenie osoby, która pomoże ci mimo wszystko, osoby która nie rozpowie o twojej przeszłości byle komu. Stała się dla mnie drugą siostrą, przy niej nie musiałam się już powstrzymywać. Mogłam być sobą. Nie kryć się z emocjami.

W stołówkowej grupce mimo wieku też całkiem nieźle się odnajdywałam. W sumie ci nastolatkowie nie różnili się, aż tak zbytnio ode mnie. Pierwsze miłości, porażki, przeżywanie nowych rzeczy, narzekania. Mimo tego, że byłam rzekomo na tym świecie dłużej niż oni to wszystko również dla mnie było nowe. Jedynie co potrafiłam to walczyć o przetrwanie, o doczekanie lepszego jutra, jednak było to tylko typowym odruchem każdego żywego stworzenia. Każdy walczyłby o przeżycie. Nawet najbardziej zdołowany nieudacznik.

Zaczęłam systematycznie łamać z Sashą zasady, gdyż ta codziennie domagała się zakosztowania jakiegoś mojego nowego dania. Zakradała się więc ze mną do kuchni, by podjadać przy okazji składniki. Zaczęłam się nawet zastanawiać, kiedy nareszcie te ślepe baby zorientują się, że jedzenia ubywa im szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.

Z Arminem dzieliłam się na stołówce przemyśleniami odnośnie otrzymanych od niego książek. Przyniósł mi ich całkiem sporą ilość, w dodatku były one od siebie całkowicie odmienne, różnych stylów i wątków. Blondyn wyciągał z nich intrygujące momenty, których ja podczas czytania nie raz nie dostrzegałam. Problemy kochanków? Kłótnie? Bijatyki? W świecie fantazji, choć piękne, to wydawało się być takie nieprawdopodobne.

Connie wraz z Jean'em byli takimi naszymi śmieszkami. Dzięki nim, w chwili gdy rozmowa schodziła z toru i zaczynało robić się nudno, mieli całkiem niezłe pole do popisu. Kristein zaczynał przekomarzanki z Eren'em, które zwykle prowadziły do mało groźnych bójek. Nawet go przez to trochę polubiłam i niechęć w kierunku niczego nieświadomego Jean'a trochę mi już przeminęła. Springer natomiast mimo szczerych chęci włączania się do moich opowieści o fabule którejś z powieści robił z siebie debila. Nie miał całkowitego pojęcia o czym mówię, ale gdy zaczynał temat sam, robiło się po prostu zabawnie. No bo jak niby autor mógł napisać opowieść, nie potrafiąc pisać?

Mikasa za to jak to typowy Ackerman po prostu była. Przebywała z nami, czasami potakując, czasami komentując krótko, ale i treściwie jakiś temat. I choć z początku dziwiło mnie jej zachowanie to czułam z nią jakieś sentymentalne połączenie, takie jak dość nie dawno z czarnowłosym. Trudno było to opisać. Czułam, że niesie na swoich barkach dużo więcej niż mogłoby się wydawać. Ale mimo jej nieobecnej postawy, która zawsze była gotowa bronić dupy Jeager'a wciąż BYŁA. I to właśnie jej obecność stała się ważna. Bo gdyby znikła to wszystko to nie byłoby tym samym co wcześniej.

Jak co dnia wstałam, by urządzić sobie małą przebieżkę. Ubrałam się w to co zwykle i wyszłam. Trasa była mi już na tyle znana, że mogłabym przebiec ją z zamkniętymi oczami. Wszystko stało się swojego rodzaju rutyną. Nienawidziłam rutyny. Pragnęłam czegoś więcej; zamętu, jakiejś większej akcji. Z tego co słyszałam od Zoe, wyprawa miała zbliżać się wielkimi krokami, jednak dokładnego jej terminu Smith w dalszym ciągu nie wyznaczył. Czyżby brakowało mu funduszy? A może planuje jakąś większą akcję?

Czasami wieczorami mogłam usłyszeć charakterystyczny grzmot błyskawicy, a po nim głośne krzyki. Były to te wieczory, gdzie nie mogłam się spotkać z Hanji, gdyż ta była zajęta eksperymentami. Były to te momenty, gdzie już bez strachu o moje życie zapuszczałam się w las, by posiedzieć w samotności przy przepięknej wiśni i zagłębić się we wspomnieniach — by zrozumieć samą siebie. Nie chciałam nikomu sprawiać problemów, nie chciałam już nigdy wybuchnąć jak wtedy, dlatego zamiast zwracać się do tak drogich mi osób po prostu wyrzucałam z siebie emocje prosto w przestrzeń. Mówiłam do spokojnej tafli wody, w której odbijało się nocne niebo, by ta pochłonęła moje smutki, a moja dusza mogła stać się czysta. I to o dziwo mi pomagało.

Trening drużyny specjalnej nie okazał się inny od tych zwyczajnych prowadzonych przez Ackermana. Skupiony był tylko na indywidualnych zdolnościach każdej z osób. Byliśmy oddziałem, byliśmy drużyną. Jeżeli jedno z nas miało problemy, to drugie miało mu bezwzględnie pomóc, przykrywając jego wady. Wspomagaliśmy się. Tylko Levi wydawał się jakby nad tym wszystkim górować. Niby był jednym z nas, jednak był też na tyle silny, że w momencie gdy my potrzebowaliśmy jego, to on nie potrzebował już nas.

Spodziewałam się nareszcie jakiegoś zainteresowania moją osobą z jego strony. Kłamałabym, mówiąc że nie czekałam w zniecierpliwieniu na pierwsze tego rodzaju spotkanie. W końcu skoro skupialiśmy się na indywidualnych umiejętnościach i pracy w grupie to moja zdolność powinna zostać szczegółowo przyłączona, użyta w jakiś formacjach lub po prostu przydatna.

On tylko ku mojemu zdziwieniu mnie zignorował, każąc ćwiczyć trójwymiarowy manewr. Nieważne jednak jaką techniką i jakim sposobem zabiłabym te drewniane tytany, czarnowłosy i tak tego nie skomentował. Gdyby nie Eren nie wiedziałabym co robię dobrze, a co źle. Gdyby nie ten pomocny mi brunet nie umiałabym porządnie zabić tytana. To już nawet nie chodziło o moją kłótnię z Ackermanem, a o moje przetrwanie na kolejnej wyprawie. Czy to nie od tego jest Kapitan, by sprowadzić swoich podwładnych z powrotem do domu? Całych i zdrowych?

A może byłam już dla niego po tym wszystkim do tego stopnia obojętna, że po prostu pragnął mojej śmierci? Chciał bym zniknęła, bym nie pokazywała mu się już na oczy. Jak bardzo zraniony nie byłby człowiek czyimś zachowaniem, nie powinien jednak skazywać kogoś po swojemu na śmierć. To było nieludzkie. Zachowanie godne prawdziwego potwora.

Jeager i tak dobrze na tym wszystkim wyszedł. Cieszyłam się, że nie ukarał tak mocno jak mnie również i jego. Choć potrafił się regenerować i nie byłoby po uderzeniach na jego ciele żadnego śladu, to tak jak wcześniej wspomniałam urazy psychiczne pozostają. Choć zagoisz się z zewnątrz, to w środku wiecznie możesz krwawić. Z tego co Eren mi powiedział, zrozumiałam tylko tyle, że musiał się nieźle namęczyć z czyszczeniem stajni. Szczęściarz. Dużo bardziej wolałabym taką karę, niż to coś co mnie spotkało.

— To będzie tyle na dzisiaj. Możecie się rozejść. — rozkazał sam chwilę potem kierując się powolnym krokiem w kierunku bazy. Zawsze to robił. Zawsze odchodził sam, nie odwracając się za nikim wstecz. Dlaczego tak bardzo w tamtym momencie pragnęłam do niego podbiec i zagadać? Nawet o byle pierdołę. By choć raz wykrzywił ten swój grymas w bardziej przystępną dla ludzi formę, nazywaną uśmiechem.

— Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o dzisiejszej imprezie i się pojawisz? — zapytał mnie Jeager, chwytając za ramię. Odwróciłam się do niego, tracąc chwilowo zainteresowanie czarnowłosym.

— Pewnie. — uśmiechnęłam się promiennie. — Nie mogę przegapić czegoś takiego. — odparłam. Cieszyła mnie możliwość spędzenia z nimi większej ilości czasu. Już od bardzo dawna nie czułam się tak szczęśliwa jaka byłam teraz.

— No to super! Przyjdź jak się zrobi ciemniej. Lepiej być troszkę później, by Jean nie zaciągnął cię do znoszenia z okolicy większej ilości drewna. — mrugnął do mnie porozumiewawczo. Brunet bardzo mi pomógł od momentu dziwnej sytuacji z Kapitanem. Nikomu do teraz ani słowa o tym nie powiedział. Dopytywać też nie dopytywał. Był wyrozumiały. Dziękowałam mu za to. Mogłam mu się zwierzyć ze wszystkiego, a on nie pytał. Słuchał tylko. Nie wiedział jednak co zaszło pomiędzy mną, a Ackerman'em, gdy go wypuszczałam. Nie pytał gdy dostrzegł siny ślad na mojej szyi, ale wyjątkowo wydawał się to rozumieć. I za to byłam mu wdzięczna.

— Ja będę już lecieć. Przyjdę po cywilnemu, więc muszę się ogarnąć.— powiadomiłam go, odwracając się w kierunku bazy. Instynktownie wyszukiwałam spojrzeniem Ackermana, jednak nie dostrzegłam go już na horyzoncie. Zupełnie jakby się rozpłynął. Zalała mnie dziwna fala goryczy.

— Spokojnie, rozumiem. Też będę leciał. — pożegnał się brunet, po czym odbiegł w tylko znanym sobie kierunku. Jedno było pewne, w stronę zamku to on się nie udawał.

Było mi trochę głupio, że w tak podły sposób go spławiłam, jednak przed ogniskiem chciałam się jeszcze udać do Hanji, by obgadać z nią parę rzeczy. Byłam też ciekawa, czy sama pojawi się na słynnej "imprezce" i rozkręci towarzystwo swoim szalonym nastawieniem. Po za tym z własnej woli zaproponowała mi pomoc w przygotowaniach do niej. Chciałam wyglądać inaczej. To miał być mój niewielki krok do kolejnej przemiany siebie. Ani Sasha, ani Mikasa nie znały się zbytnio ani na modzie, ani na makijażu, dlatego też jedyną postawioną mi w tym celu przez los osobą okazała się być okularnica. Cieszyłam się na spotkanie z nią.

Droga minęła mi w dość miłej atmosferze. Nikt z przechodzących korytarzem żołnierzy nie patrzył na mnie już w ten zimny sposób. Widzieli moje umiejętności na treningach, przyzwyczaili się do mojej obecności, zobaczyli na mojej twarzy uśmiech. Stałam się dla nich bardziej ludzka, niż przedtem, więc komentarze z ich strony ucichły, dziwne spojrzenia ustały, a ja wtopiłam się w istniejący tłum. Tłum szaleńców chcących nas uwolnić z tej klatki nazywanej pospolicie murami. Lecz czy aby na pewno mi mogło zależeć na tym samym?

— Hej Hanji! — podniosłam lekko głos, wchodząc do dobrze znanego mi już gabinetu. Aktualnie wydawało mi się nawet, że spędzałam w nim dużo więcej czasu, niż w przydzielonym mi pokoju.

— Nina! — poderwała się z siedzenia, szybko rzucając się w moją stronę. To było jej dość miłe przywitanie. Za każdym razem gdy mnie widziała, musiała mimo wszystko podejść i mnie przytulić. Niektórzy przybijali sobie piątki, inni całowali w policzki, a my się przytulałyśmy.

— Jak było dzisiaj na treningu? Znowu zachował się jak idiota? — zapytała, odrywając się ode mnie i z powrotem, wracając na swoje miejsce. Tylko jej o tym wszystkim powiedziałam - o cierpieniu i jego okropnym zachowaniu wobec mnie tamtego popołudnia. Cały czas potrafiła o niego pytać. Chciała znać jego postawę wobec mnie, bo stałam się dla niej kimś ważnym.

Rozumiałam to, był jej przyjacielem tak samo jak ja. Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości posiadał swoich sojuszników, kogoś kto zawsze chciał dla niego dobrze, jednak zawzięcie starał się ignorować ten stan rzeczy. Nie wiedzieć czemu Zoe zawsze znajdowała jakiś sprytny sposób by wypytać mnie o stosunek co do jego osoby. Musiała przy każdej mojej wizycie tutaj, chociaż jeden raz o niego spytać. Cieszyłam się, że dalej się nie poddała w walce o budowanie z nim relacji, choć on najwyraźniej już dawno to zrobił. Poddał się.

— Ta znowu. — mruknęłam. Mimo wszystko nie lubiłam poruszać jego tematu, drażnił mnie. W dalszym ciągu cała ta sprawa była też dla mnie "za świeża". To wyglądało jakby cały świat mimowolnie kręcił się wokół niego, chodź on tego wyraźnie nie chciał. Nie wymagał tego. Nie chciałam rozmawiać o nim otwarcie bo to mogłoby tylko spowodować popsucie jego wizerunku w moich oczach. I tak zbyt często o nim myślę, więc dlaczego miałabym równie często na jego temat z kimś rozmawiać. Życzył sobie prywatności to niech ją ma. Ja mimo wszystko i tak wolałam dużo bardziej przyjemne tematy.

— Nie martw się. Za jakiś czas ten karzełek przejrzy na oczy, choćbym sama miała mu to uświadomić. — energicznie poklepała mnie po plecach. Nie przejęłam się tym zbytnio, nie drążyłam też tego. Niech sobie robi, co tylko zechce.

— Przyjdziesz na ognisko? — zapytałam, zmieniając temat. Podpytywałam ją o to już wcześniej jednak chytrze mi nie odpowiadała. Jean i Connie rozsiali o tej małej imprezie plotkę po całym korpusie, więc byłam niemal pewna, że dowództwo, a szczególnie Hanji już o tym wie. I tak dowiedziała się ode mnie z pierwszej ręki, więc sama nie wiem dlaczego teraz to tak roztrząsałam.

— Mnie by nie było?! — zbulwersowała się robiąc zszokowaną minę, by chwilę potem się zaśmiać. Również się rozpromieniłam.

— No racja. Przecież ty wszędzie zawsze jesteś. Zawsze wetkniesz gdzieś ten swój śledczy nos. — potwierdziłam, szczerząc się jak głupia. Było mi bardzo miło w jej towarzystwie. Mogłabym siedzieć u niej godzinami.

— No to co przygotowujemy cię co nie? Maleńka będziesz wyglądać bosko! Cały korpus będzie cię wielbił. Moja mała słodzina! — podbiegła do mnie, tarmosząc za policzki. Nie powiem, że mnie to nie zabolało, bo siłę to miała, jednak nie odsunęłam się.

— Przesadzasz Hanji. — wymamrotałam niewyraźnie przez ścisk.

Nie wiedziałam dlaczego dodanie takich małych elementów do mojego wyglądu miało nagle sprawić, że stanę się kimś innym. Na co dzień chodziłam bez makijażu, nawet włosów specjalnie nie chciało mi się przeczesywać i tylko moją grzywkę układałam by nie sterczała we wszystkie strony. Charakteryzacją w ważnych wypadkach zajmowała się Olivia, a mnie to nie przeszkadzało. Tym razem musiałam poprosić o to okularnicę i zaufać jej zdolnościom.

— Ej i zaraz, jaki cały korpus?! — podwyższyłam głos, akcentując przedostatnie słowo. Spojrzałam na nią podejrzliwie, zastanawiając się co miała przez to na myśli.

— No...bo wiesz... — spojrzała w bok, gorączkowo drapiąc się ręką po karku. Jej zmieszanie tylko podsyciło moje odczucia co do tego wszystkiego.

— Tak się złożyło, że powiedziałam o tym wszystkim Erwinowi, a on to poparł i zrobił z tego jakby oficjalną żołnierską potupajkę. Każdy został poinformowany i każdy może się pojawić, jeżeli będzie miał tylko taką ochotę. — wydusiła w końcu na jednym wdechu.

Szerzej otworzyłam oczy. Smith nie wydawał się tego typu osobą. Może chodziło mu o podwyższenie morali bojowych przed wyprawą? Chociaż kto go tam wie. Nie wiadomo co takiemu człowiekowi może w głowie siedzieć. Ciągle tylko w tych dokumentach zaczytany, a jak już się gdzieś pojawia to zadaje wszystkim jakieś dziwne pytania.

— To by oznaczało, że Levi też będzie? — to pytanie wyszło z moich ust tak jakoś dziwnie automatycznie, nie do końca świadomie.

Było to głupie. On nie zjawiłby się w miejscu, gdzie nie zdobędzie żadnych przydatnych mu informacji bądź profitów. Po co więc spytałam? W dodatku z taką dziwną nutką nadziei tkwiącej w moim głosie? Gdzieś głęboko chciałam żeby przyszedł, choć równie mocno prosiłam by nie przychodził. Strach z powodu jego obecności odebrałby mi tylko radość z zabawy.

— Wątpię kochaniutka. — brunetka posmutniała. Widocznie też bardzo pragnęła jego obecności. Tak jak się spodziewałam jej smutek nie potrwał zbyt długo, gdyż chwilę potem w brązowych oczach zalśniły ogniki pomysłu, nowej wyższej idei. Coś wymyśliła, niestety nie dane było mi poznać co takiego.

— Będę na imprezie trochę później więc na mnie nie czekaj, wypaliła nagle. — kiwnęłam jej tylko głową. Nie znałam jej powodu, jednak już zdążyłam się przez ten czas obcowania z nią dowiedzieć, że wszelkie dopytywanie nie ma sensu. I tak mi nie powie.

Gdy tylko skończyłyśmy wypełniać jej dokumentację, udało mi się zaciągnąć Zoe pod prysznic, gdzie razem obrzucałyśmy się mydłem. Powstał z tego jeden wielki syf, który musiałyśmy potem ogarnąć, ale ta zabawa była tego warta.

Tak jak zakładałam zdolności manualne brunetki były na bardzo wysokim poziomie. Kolory też potrafiła dobierać, choć przyznam szczerze jej styl był dość krzykliwy. Miałyśmy pojawić się tam w ubraniach cywilnych. Nie było takiego nakazu, jednak obie stwierdziłyśmy, że tak będzie lepiej. Zabawniej i bardziej naturalnie.

Sporo męczyłam się z wybraniem odpowiednich rzeczy. Dodatkowo wyobrażenia i przyniesione przez Hanji ubrania były zdecydowanie zbyt krzykliwe jak na mój gust. Ona je chyba w burdelach poznajdywała. Nie mam pojęcia gdzie ona mogła kupować takie rzeczy. Sam diabeł wiedział. Może sama je szyła?

Musiałam ostatecznie zdecydować się na jedną z jej odważnych koronkowych bluzek, jednak dalszą część stylizacji wybrałam już sama. Jeżeli miałabym ubrać jej dziwne spodnie, zapewne wyszłabym na pośmiewisko przed całym korpusem.

Czarna bluzka na ramiączkach z i tak zbyt dużym moim zdaniem dekoltem, który obszyty był ślicznym haftem, została przykryta ukradzionym przeze mnie płaszczykiem w odcieniu beżu. Na biodra wciągnęłam sięgającą do kolan czarną spódnicę, a na nogi z braku laku wsunęłam żołnierskie buty. Może nie było to idealne, jednak w jakimś stopniu się ze sobą zgrywało. Nie posiadałam zbyt dużej ilości kosmetyków, dlatego też okularnica musiała się nagimnastykować po zamku w celu ich poszukania. To co należało więc do jednej kadetki w momencie jakiejś większej zbieraniny, należało również i do całego oddziału. Dziwne, ale przydatne.

Włosy zakręciła mi na jakimś jej dziwnym wynalazku związanym z węglem, przez co podniosły się wyżej, sięgając mi teraz do zakończenia szczęki, usta podkreśliła widoczną czerwoną szminką, a na rzęsy nałożyła jakiś dziwny tusz. Co prawda pierwszy raz się z tym zetknęłam, jednak nie zamierzałam narzekać. Ostatnim elementem był tak zwany puder, który miał uczynić moją cerę wręcz idealną. Taka z resztą chyba się też stała, bo Zoe po zobaczeniu efektu krzyknęła i wybiegła z mojego pokoju już do niego nie wracając. Śmiesznie to wyglądało nie powiem. Ciekawe swoją drogą, gdzie tak szybko zniknęła...

Czas strasznie mi się dłużył. W pewnym momencie zaczęłam nawet niepożądanie rozważać udanie się do Ackermana i zaproszenie go na ognisko. Jednak gdy tylko zaczynałam wyobrażać sobie tok tej wymyślonej rozmowy, za każdym razem dochodziłam do tego, że nie ma to większego sensu. Albo by mnie zbył, albo nie otworzył. Mógł też z resztą wyzwać, ukarać lub w ogóle zabronić tam iść. Darowałam więc sobie. Choć nie powiem, moje przerażenie było tu głównym powodem mojej bierności.

Drażniła mnie relacja z nim. Chciałam tylko mu pomóc, zatroszczyć się. Zdaje sobie sprawę, że jest już dorosłym facetem, który sam potrafi poradzić sobie w niemal każdej sytuacji. Zdaje sobie też sprawę, że nie umie lub nie może za dużo mi powiedzieć, wyrazić czegoś. No, ale kurde tak się zachować. To jest niemoralne. A ja jeszcze głupia sama go przepraszałam, płaszczyłam się. Tak zrobiłam źle zabierając jego własność bez pytania, naruszając jego prywatność. No, ale czy dobre chęci i brak jakichkolwiek problemów po drodze nie był wystarczający? Pragnęłam, by zdał sobie z tego sprawę. Wyczekiwałam jak idiotka cudu, obserwując go codziennie. Posiadając nadzieję, że podejdzie mnie przeprosić za to wszystko, za pobicie. On jednak tego nie robił i to z jakiegoś powodu cholernie bolało.

I choć teraz powinnam skupić się na dobrej zabawie, na myśleniu o tym jakimi żartami powinnam popisać się w towarzystwie, albo o jaką kiełbaskę będę z Sashą walczyć, to jednak wciąż martwiłam się NIM. Do jasnej cholery! Niech wyjdzie z mojej głowy i już nie wraca. Jego słowa mnie zabolały. Utrata zaufania również, jednak no ja pierdziele, naprawdę zależało mi na tej dziwnej relacji.

Upragniona ciemność w końcu nadeszła, a ja mimo rad Eren'a postanowiłam zjawić się na miejscu o czasie. Najwyżej będę nosić jakieś pieńki i patyki, ale może to pozwoli mi w jakiś sposób odciągnąć dręczące mnie myśli. Już z daleka mogłam dostrzec kłócącego się z brunetem Kristein'a. To było tak nieuniknione jak sprzątanie po wyjątkowo krwawej wyprawie za mur.

— O Nina, już jesteś! — zorientował się pojawiający się zza pnia Armin. Był wystraszony, dziwnie bezbronny i lgnący do mnie bardziej niż zazwyczaj. Coś albo ktoś musiał wyprowadzić go z równowagi. Co tu się do cholery działo?

— Co się stało Armin? — zapytałam mierząc go zatroskanym spojrzeniem. Oczekiwałam rozbudowanej odpowiedzi i okazywałam to wyraźnie swoim zdecydowanym tonem głosu.

— Wszystko się tu chrzani. Oni to wymyślili, oni mieli zorganizować, ale wszystko spadło na mnie i jak zwykle sobie nie radzę. Jestem do niczego, nic nie udaje mi się osiągnąć... — zaczynał rozpamiętywać. Przerwałam jego wywód rozkazującym ruchem dłoni. Podejrzewałam co się mogło wydarzyć i całkiem dobrze złożyło się, że jednak przyszłam szybciej. Przeczucie nigdy mnie nie zawodzi.

— Wszystko będzie dobrze. Jestem tutaj. Wszystkim się zajmę. — powiedziałam wyraźnie, bez wahania, czy jakichkolwiek wątpliwości. Poczochrałam blondyna po jego delikatnych włosach, burząc ich ład.

Arlert zawsze miał tendencję do zadręczania się sprawami z pozoru łatwymi. Sprawa gmatwała się w momencie, gdy na jego barki spadała odpowiedzialność. Nie mógł wtedy wręcz tego znieść. Musiałam wykazać się odpowiedzialnością za niego. Podeszłam zdecydowanie do kłócących się trochę dalej nastolatków i rozdzieliłam ich kopnięciem w piszczele. Dobrą decyzją okazało się założenie tych uniwersalnych butów. Oboje natychmiastowo się opanowali, odskakując od siebie.

— Jesteście głupi, czy głupi? Spójrzcie lepiej na to wszystko. — Wskazałam dłonią na przytachane pnie, które mogłam policzyć na palcach. — Czy wygląda wam to na gotowe? — zapytałam ponownie, gdy znowu się rozejrzeli. Oboje zmieszani spuścili wzrok.

— Nie. — odpowiedział cicho Jean, przełykając dziwnie rosnącą gulę w jego gardle.

— Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale Smith dowiedziawszy się o waszym ognisku, ogłosił je imprezą dla wszystkich zwiadowców. Większość korpusu się tutaj pojawi, łącznie z dowództwem, a wy odpieprzacie takie coś? Jesteście z siebie zadowoleni? — uświadamiałam ich. Zależało mi na wzbudzeniu w nich poczucia winy. Zdecydowanie byłam do tego odpowiednią osobą. Wydawali się być zszokowani tą informacją. Całkiem możliwym było to, że dopiero się o tym dowiedzieli.

— Nie jesteśmy. — tym razem odezwał się Eren, dalej nie odwróciwszy swojego przestraszonego spojrzenia od zielonych listków trawy pod jego stopami.

— To w takim razie bierzcie dupy w troki i zapierdzielajcie po drewno, a nie stoicie jak idioci! —podniosłam głos irytując się. Spięli się i w pewnym momencie przypuszczałam, że na plecach Jeana przez krótką chwilę mogłam dostrzec nawet przebiegający dreszcz.

— No co tu jeszcze robicie!? — powtórzyłam się, mierząc ich jednym z firmowych spojrzeń Ackermana. Spojrzenie groźby śmierci. Dokładnie te same, którym zaszczycił mnie w moim pokoju.

— Tak jest! — krzyknęli. O dziwo zasalutowali i wbiegli prosto do lasu. Pokręcona była ta dwójka, jednak wyjątkowo posłuszna w odpowiednich okolicznościach. Odwróciłam się w stronę zszokowanego Armina.

— A nie mówiłam, że wszytko będzie dobrze? — uśmiechnęłam się w jego kierunku na pocieszenie. Nie wszystko jednak gwarantowało sukces. Musiałam załatwić przede wszystkim jakieś jedzenie i coś do picia. A do tego nadawała się tylko jedna osoba...

— Mam do ciebie ogromną prośbę Armin. — zwróciłam się do niego, trochę cieplejszym niż zwykle tonem. Był już w stanie lekkiej, typowej dla siebie depresji, więc musiałam być delikatniejsza.

— Tak? — zapytał, dalej lekko poddenerwowany. Jak widać głęboko zakorzenione poczucie winy widziane we własnej osobie bardzo trudno jest wyplenić.

— Poszukaj jak największej liczby osób do pomocy w szybkich przygotowaniach. Zbierz wszystkich dookoła. Szczególnie zależy mi na Sprinegrze, Braus oraz Ackerman. Rozumiemy się? — uśmiechnęłam się do niego. Był w stanie to zrobić i mógł poczuć się potrzebny. Ach czemu ja zawsze muszę o wszystkich dbać sama nie troszcząc się o siebie...

— Oczywiście. — odparł, po czym prawie w tak samo szybkim tempie jak poprzednia dwójka zniknął mi z oczu.

Sama natomiast przydzieliłam sobie jedno z gorszych zadań. Drewno znoszone przez chłopaków musiało zostać porąbane na drobniejsze szczypy i poukładane na stosik. Jeżeli coś ocali mnie od tak dużej ilości drzazg jakie będę po tym miała, to z chęcią o to coś poproszę. Gdyby była tu Mikasa i Connie wszystko poszłoby sprawniej. Teraz jednak mogłam liczyć tylko na siebie. Obym się nie zawiodła na żołnierzach, którzy tu przyjdą. O ile w ogóle jacyś chętni się pojawią...

Zawsze za wszelką cenę chcę doprowadzić do tego, by coś odbyło się planowo. Łamanie planu jest niemal jednoznaczne z porzuceniem celu. Zmieniając bieg wydarzeń z góry zaplanowanych, niczego nie możesz być pewien. I to właśnie jest najbardziej straszne, to właśnie najbardziej stresuje. Pojawia się przerażenie czy coś się uda, czy nie, a jak na złość gdzieś głębiej tkwi jeszcze zapalona zapałka nadziei na sukces.

Bałam się że zaraz ktoś się pojawi. Ktoś kto miał oczekiwać rozkręcającej się zabawy, a zastałby jedynie jakąś 22-latkę rąbiącą drzewo o zmroku w pobliżu lasu, w dodatku odzianą jedynie w spódnicę i niewygodną dekoltowaną bluzkę, której irytujące ramiączka wciąż tylko zsuwają się ze spoconych już ramion. Mimo późnej pory na dworze było w dalszym ciągu ciepło, a płaszczyk który tu na sobie przytargałam okazał się być niepotrzebny - przynajmniej na razie.

— Jesteśmy! — krzyknął ktoś nagle, gdy rąbałam kolejny z kolei pieniek. Byłam już trochę zmachana, dlatego uszczęśliwił mnie ten widok.

Arlert idealnie wykonał zleconą mu misję. Całkiem spora grupka osób zmierzała wraz z nim w tym kierunku. Byli na szczęście skorzy do pracy. Każdemu z nich przydzieliłam zadania, a ja wraz Sashą udałam się do kuchni po jakieś większe zapasy. Moje miejsce przy siekierce zajęła tak jak się spodziewałam zahartowana Mikasa. Z tym nazwiskiem zdecydowanie związana była dziwna siła i respekt.

— Idziemy Sasha. — nakazałam, chwytając ją za nadgarstek. Skradałyśmy się dziwnie pustymi korytarzami, by za chwilę znaleźć się na miejscu. Tuż przed spiżarnią zamykaną dużo bardziej szczelnie niż nasz niewielki sejf na datki od rządu, który znajdował się w gabinecie Smitha.

Tutaj rozpoczęły się nasze kłopoty. Brunetka była nieostrożna. Zwróciła na nas uwagę tych kuchareczek, które nie szczędziły nam denerwujących komentarzy. Były już takie z charakteru, jednak w tej sytuacji mogły wykorzystać swój pełen ironii potencjał.

Trochę zajęło nam przekonanie ich do naszego zadania. Wszystko było na "czysto". Generał przecież zezwolił, a jak on coś powie to nie można się za dużo z tym kłócić. Nie miały wyboru, musiały to zaakceptować. Nie oznaczało to, że tak łatwo im to poszło. Opinii człowieka nie zmieni nawet rozkaz osoby wyżej postawionej. Doskonale wiem to po sobie.

Mięsa było tyle co pies napłakał. Starczyłoby zaledwie dla kilku osób. Nasz korpus nie należał do najbogatszych, więc wykorzystywaliśmy wszystko to co dawane. Lekkie wyrzuty sumienia wstąpiły we mnie na chwilę. Ja tak beztrosko zakradałam się do kuchni by przygotowywać pełnowartościowe posiłki, a fundusz kulał, nie pozwalając innym cieszyć się przynajmniej posiłkiem. Czasami nawet ostatnim w życiu. Szybko jednak zapomniałam o tej myśli. Grillowane warzywa też są w porządku, prawda? Braus mina zrzedła na tą propozycję. Naprawdę napaliła się na kiełbaski, czy może nawet większy kawałek dziczyzny. Zresztą nie tylko ona...

— Weźmy kilka worków ziemniaków. — powiedziałam, chwytając ją za ramię. Wtedy jakby oprzytomniała i wybudziła się ze swojego samotnego zawirowania. W jej oczach nie tkwił już smutek, a coś wręcz przeciwnego - determinacja.

— Ty zanieś te ziemniaki na ognisko, a ja załatwię nam danie główne. — przyrzekła w dziwny sposób, gwałtownie salutując. Nie spodziewałam się w tamtym momencie pobudki jej zawziętości. To było pierwsza sytuacja, gdzie mogłam ją w takim stanie zobaczyć. Zaskoczyła mnie na tyle, bym nawet nie zorientowała się kiedy zniknęła.

W taki oto sposób znowu zostałam pozostawiona sama sobie. Worki nie były aż tak ciężkie, jednak żeby zanieść ich wystarczającą ilość musiałam przebyć odległość z siedziby do lasku przynajmniej trzy razy. Coś zbyt pracowity dla mnie ten dzień...

Gdy kończyłam przenoszenie ostatniego worka znienawidzonych przeze mnie w tym momencie już pyrów, mogłam dostrzec już dużo większą ilość sylwetek przy rozpalonym już ogniu. Wygląda na to, że właśnie wszystko się zaczęło. Niepostrzeżenie udało mi się przemknąć do miejsca składowania naszego pożywienia na dzisiaj tak by nikt szczególny mnie nie zauważył. Nie wyglądałam już tak dobrze jak na początku, jednak nie było to też na tyle złe, bym nie pokazała się znajomym.

Loki zakręcone przez Zoe trochę się rozprostowały, grzywka rozwaliła i posklejała od wykonanego wysiłku, a puder nie był w stanie ukryć przebijającej się czerwieni na policzkach. Opuchlizna po podduszeniu zeszła mi trzy dni temu, dlatego też spokojnie mogłam cieszyć się noszeniem tej specyficznej bluzki od brunetki. Nie widziałam się co prawda w lustrze od momentu wybycia z łazienki, jednak znałam sama siebie i doskonale mogłam stwierdzić co się zniszczyło, a co jest w porządku. Na szybko poprawiłam męczące mnie elementy i przybrałam na twarz najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać.

Było tak jak mówiła mi Hanji. Zebrali się tu niemal wszyscy. Wiele twarzy nawet nie kojarzyłam, choć pewnie wielokrotnie mijały mnie one na korytarzu. Wiele zwiadowców trzymało w dłoniach butelki z alkoholem, bądź też kufle piwa. Nie miałam zielonego pojęcia skąd je wzięli i kto je rozdawał, jednak też chciałam swoją porcję. Wszystko okazało się jasne, gdy krzyczący Kristein przebiegł obok ogniska, zbyt podekscytowany niż zazwyczaj.

— Kto chce?! Darmo rozdaje ludzie! — obwieszczał, machając wysoko torbą z nieznajomą mi zawartością. Zapewne stąd mieli ten alkohol. Jestem ciekawa jak na to wszystko zareagowałby Erwin. Mimo wszystko postanowiłam do niego podejść. Razem ze mną zebrała się wokół niego już spora grupka osób.

— Dobra daj to. — rozkazałam, gdy stanęłam z nim twarzą w twarz. Wyczuwałam od niego już lekką woń alkoholu. Oczy miał zaszklone, a na twarzy malował się uśmiech wyższości nad innymi. Zdziwił się spotykając się z moim wyczekującym spojrzeniem. To, że może i wydaje się być osobą sztywną, nie oznacza, że nie lubię sobie od czasu do czasu czegoś wypić.

— Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie Kastner. — powiedział, uśmiechając się zawadiacko w moją stronę. Przekręciłam z dezaprobatą oczami na jego komentarz. Wyciągnął dla mnie dwie butelki jakiegoś wina i podał mi nie oczekując już odpowiedzi. Chwyciłam je i oddaliłam się. Nadeszła kolej na innych stojących w kolejce za mną. Nie zajmowałam im już miejsca. Spytam go skąd wziął napoje wyskokowe potem — o ile jeszcze go znajdę.

Ze zdobytymi trofeami postanowiłam się udać na jakąś wolną jeszcze kłodę. Znieśliśmy je tutaj by nie siedzieć jak debile na trawie i potem być chorzy. Nie fajnie byłoby walczyć na wyprawie o życie z utrudniającym wszystko katarem siennym. Niektórzy i tak zdążyli jednak posunąć się dalej, zaliczając zgona i poniewierając się gdzieś w krzakach. Mieli widocznie parcie na teraźniejszość.

W naszej profesji trzeba było się cieszyć każdą spędzoną wspólnie chwilą. Traktować dopiero co zaczerpnięty oddech jako życiodajne piękno, otaczający nas wiatr jako coś co może pomóc ci się kiedyś wznieść, a ludzi wokół ciebie, chodź w pewnym sensie obcych - jako rodzinę. Bo czy zbiorowisko organizmów jednego gatunku pod wspólnym dachem, które wykonują pewne czynności razem, nie może być rodziną? Wszystko zależy od kąta patrzenia. Chciałam odszukać sens, znaleźć szczęście i doświadczyć czegoś co będzie mi drogie w mojej ostatniej drodze. Czy nie na tym ma to wszystko polegać?

Zębami chwyciłam korek i szybkim ruchem pociągnęłam w górę. Już wiele razy w ten sposób sobie radziłam. Choć w Podziemiach rzadko można było spotkać alkohol, bo występował on przeważnie tylko w burdelach, osobiście udało mi się go skosztować. Byłam koneserką. Pragnęłam zasmakować wszystkiego na tym świecie. Doświadczyć jak najwięcej. Bym w momencie śmierci nie żałowała. Nie żałowała życia, którym mnie obdarowano.

Przycisnęłam butelkę do ust i wzięłam całkiem spory łyk gorzkiego trunku. Był wyjątkowo obrzydliwy jak na moje standardy. Najgorszy jaki do tej pory dane było mi pić. Jeżeli chodzić miało o czyste omamienie organizmu procentami to ta mieszanka była do tego idealna, jednak do ideału smakowego dużo jej brakowało — o ile nie wszystkiego. Szczyny. Niemal automatycznie się skrzywiłam.

— Nina! Chodź tutaj! — dotarło to do moich uszu jak przez mgłę. Powodowany przez żarliwe rozmowy, przygrywanie amatorów instrumentalnych i śpiew pijanych nastolatków hałas ledwo przedarły się do mnie głosy moich znajomych. Wołał mnie Springer, który jakby nigdy nic siedział w towarzystwie Erena, Sashy, Mikasy i paru innych osób, których nie dane było mi jeszcze poznać. Nie zastanawiałam się nad moim dołączeniem do nich zbyt długo. Ze względu na alkohol, który tych procentów miał chyba sporo, po moim organizmie już zdążyła rozejść się fala ciepła. Skierowałam moje zgrabne kroki w ich kierunku.

— Jak leci? — spytałam, gdy przysiadłam obok nich. Byłam zafascynowana panującą wkoło atmosferą, a moje wcześniejsze dokonania przy których trochę się co prawda zmachałam odchodziły w zapomnienie. Teraz liczyło się to co tutaj.

— Całkiem, całkiem. Jeszcze się nie rozkręciło, ale pewnie będzie lepiej. — odparł lekko ponury Eren. Jego humor był dziś strasznie wybuchowy. Normalnie zaczęłabym to dogłębnie analizować, odrywając się od otaczającej mnie rzeczywistości, jednak dzisiaj chciałam być tu w pełni całą sobą.

— Pewnie tak. — potwierdziłam, nie chcąc roztrząsać za bardzo tego wszystkiego. Pociągnęłam kolejny łyk trunku, który rozlał się po moim podniebieniu, przyprawiając mnie o odruch wymiotny.

To co nie dobre niesie czasami przecież też pozytywne skutki. Zdecydowanie potrzebowałam dużo więcej, niż było mi potrzebne. Chcąc się zrelaksować i być bardziej otwartą co wbrew mojej naturze nie było wcale takie łatwe szybko opróżniłam pierwszą z butelek. Były one dosyć spore, a przypadały w dość dużej ilości na jedną osobę. Dziwiłabym się gdyby ci wszyscy żołnierze, którzy zdecydowali się rytmicznie podskakiwać wokół ogniska nie byli jeszcze pijani. Pogrążając się w jak najszybszym pochłanianiu kolejnych litrów otumaniającej substancji dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie przedstawiłam się nieznajomym.

— Przepiękna dzisiaj noc. — odparła nagle, nieznajoma mi blondynka. Była słodka! W jej niebieskich niczym niebo oczach odbijały się ogniki majaczących płomieni pochodzących z pobliskiego ogniska, a na twarzy gościł anielski uśmiech. Była drobna, prawie tak samo niska jak ja, lecz dużo bardziej marna. Mała, delikatna, całkiem jak porcelanowa lalka. Kto zesłał tak Boże stworzenie do takiego miejsca jak to?

— Przepraszam za nieuprzejmość, jednak kim jesteś? — spytałam, dopiero po chwili orientując się, że wcale nie jest tutaj sama. Przybiłam ze sobą piątkę za kolejne popełnione prze mnie faux pas.

— I kim jest twoja koleżanka? — dodałam szybko.

Za dziewczyną stała bowiem brunetka. Biła od niej wyniosłość, prostolinijność i pewnego rodzaju odraza do wszystkich wokół. Od razu widać było, że lubi trzymać się raczej na uboczu i w spokoju obserwować. Na jej policzkach odznaczały się niewielkie ilości namacalnych piegów, a czekoladowe spojrzenie prześwietlało otoczenie z pod przymrużonych powiek. Włosy miała związane jakiegoś rodzaju spinką w niedbały koński ogon, miała je jednak na tyle krótkie, by niektóre kosmyki wymknęły się z uwięzi niepostrzeżenie i okalały niedbale bok jej głowy, przysłaniając uszy.

— Nazywam się Christa, a to jest Ymir. — uśmiechnęła się do mnie miło nastolatka. Jej delikatny głos był przyjemny dla ucha, a nastawienie sprawiało, że stawała się w moich oczach istotą przepełnioną dobrem.

— Miło poznać. Jestem Nina. — również się przedstawiłam. Chciałam wykazać się jakimkolwiek pozostawionym przeze mnie taktem, choć mogły one wyraźnie usłyszeć moje imię podczas, gdy nasz mały głupek mnie przywołał.

— Również mi miło. — zarumieniła się blondynka. Ciemnowłosa natomiast napięła się jak struna, mrucząc coś niewyraźnego do siebie pod nosem.

— Eren nie pij tyle! — wzburzyła się Mikasa, próbując odebrać brunetowi jedną z butelek, którą usilnie próbował przyłożyć do ust. Wyglądało to komicznie. Zaśmiałam się na ten widok. Inni z resztą też nie pozostali na to obojętni.

— A weź się odczep! Nie jesteś moją matką! Sama byś się napiła, a nie ciota jesteś. — odgryzł się. Był wyraźnie zirytowany jej nadmierną troską i ostatecznie i tak zrobił to co zamierzał na samym początku. Szare oczy czarnowłosej wydały się przez moment jakby posmutnieć, jednak nie odezwała się już. Odpuściła.

— Robi się zimno. — zagadałam do nowo poznanych. Sięgnęłam po płaszczyk, który tu ze sobą przyniosłam i nasunęłam go na siebie. Wieczór to jednak wieczór i nie zawsze można siedzieć tylko w samej koszulce. Nie lubiłam mieć na sobie zbyt dużej ilości ubrań.

Wszystko co prawda zależało od pogody, jednak ja zdecydowanie byłam miłośniczką minimalizmu. Jeżeli było ciepło to nakładałam coś przewiewnego, z krótkim rękawem, jeżeli natomiast nadchodziła zima, szukałam dla siebie odpowiednio ciepłego sweterka. Wiem, że nie mogłam wybrzydzać w tym co otrzymałam, jednak tak zwany styl "na cebulkę" był mocno denerwujący. Było mi w nim cholernie nie wygodnie, a dodatkowo organizm stosując naturalne mechanizmy minimalizujące zagrożenia — pocił się. Obrzydliwe.

— Ale śliczny kolor! — zafascynowała się Christa. Po spożytym alkoholu szumiało mi już w głowie, a po ustach błąkał się przyduszony uśmiech. Wszystko odbierałam z podwójną siłą i jakby bardziej dosłownie. Zrobiło mi się miło.

— Dziękuję. Ty też ślicznie dzisiaj wyglądasz! — wypaliłam.

Po pijaku zdecydowanie zdarzało mi się mówić głupstwa i pomijać istotne elementy składni zdań. Znaczenie też nie grało dla mnie jakoś bardzo istotnej roli. Pochwała, którą skierowałam w kierunku onieśmielonej blondynki mocno zirytowała jej przyjaciółkę. Nie powinnam jej tak komplementować, to prawda. Nie widziałam jej na co dzień, a dodatkowo nie ubrała się w nic wyjątkowego - ot zwykły żołnierski mundur. Ależ ja byłam głupia...

— Ej ty masz coś do mojej kochanej Christy? — warknęła w moim kierunku, dość agresywnym tonem.

Wzrok wszystkich znajdujących się w dość bliskiej odległości natychmiastowo padł na nas. Bójka, czy kłótnia była przecież ciekawym przedstawieniem, którym można było cieszyć oczy, nieprawdaż? Zirytowało mnie to. Nie lubiłam nigdy być w centrum uwagi, a teraz zostałam do tego werbalnie zmuszona. Nie zamierzałam jednak wchodzić w tą rozpoczętą przez Ymir, głupią gierkę.

— Nie no, nic nie mam. — odpowiedziałam, próbując jakoś to wszystko załagodzić. Dziwny ze mnie człowiek. Niby chciałabym jakiejś akcji, ale z drugiej strony jednak nie chce kłopotów. Dwie osobowości w jednej. Śmieszne. Zaczynało mi coraz bardziej szumieć w uszach, a wszystko w koło tak zabawnie wirowało. Okrzyki wydawały się głośniejsze, wiatr chłodniejszy, uczucia mocniejsze. Uśmiechnęłam się.

— No ma się rozumieć, bo Christa i ja będziemy razem na zawsze i nikt nas nigdy nie rozdzieli. Zamierzam ją porwać do ślubu. — obwieściła dumnie, uwidaczniając przynależność blondynki do niej poprzez położoną na jej głowie, zdecydowaną dłoń.

W tamtym momencie ani ich relacja, ani zachowanie mnie nie interesowało. Dużo bardziej zaintrygował mnie zbliżający się w naszym kierunku Kristein wraz z Arminem. Jeżeli tylko do nas dołączą to będziemy w komplecie, a to oznacza dużo zabawy. Bez jednego z nas nie mogło się mówić o czymś takim jak "zabawa". Razem tworzyliśmy spójną całość, która działała jak najlepiej naoliwiona maszyna na świecie. Bez jednego jej elementu zawsze było coś nie tak co nie pozwalało być jej w pewnym sensie sprawnym.

— Ej Jean! Chodź tu, siadaj! — krzyknęłam, przywołując go by usiadł obok mnie. Musiałam go wypytać skąd wytrzasnął ten alkohol, gdyż nie dawało mi względnego spokoju i sprawiało, że mimo wszystko nie mogłam się bawić.

— Witaj ponownie Nina. — wybełkotał w głupim uśmiechu.

I o ile to ja byłam już wstawiona to z nim było o wiele gorzej. Czerwony nos, rozbiegane oczy i ta dziwna chrypa. Musiał naprawdę sporo wypić tych butelek. Usiadł zaraz obok. Był ode mnie dużo wyższy i jak ten fakt nie miał dla mnie żadnego znaczenia wcześniej, to teraz stało się to dla mnie irytujące. To dziwne jak wiele rzeczy przestawało być dla mnie atrakcyjnymi lub po prostu przeszkadzało w momencie, gdy dopuszczałam do siebie moją prawdziwość. Ciekawe czy z Kapitanem było by tak samo... Czy byłby dla mnie tak samo atrakcyjny jaki jest na trzeźwo... Kurwa co ja wygaduje...

— Skąd ci się udało wytrzasnąć trunki, chłopczyku? — spytałam zadziornie. Zdecydowanie zaczynało budzić się we mnie coś złego. Czyżby sam diabeł?

— Hanji tu była i... — złapała go czkawka, lecz chwilę potem kontynuował. — ...powiedziała, że na koszt firmy. — dokończył, otwierając sobie kolejną butelkę. Momentalnie wszytko stało się dla mnie jasne. Skoro Zoe to załatwiła to wolę się nawet nie zastanawiać skąd, ponieważ w jej przypadku w grę mogły wchodzić nawet te burdele z Podziemi jako miejsca zysku. Wzięłam kolejny łyk źle smakującej cieczy, która paliła moje wnętrzności tylko po ty by dotrzymać chłopakowi towarzystwa.

— Nie wspominała może gdzie idzie? — dopytałam po chwili. Nie otrzymałam jednak odpowiedzi, gdyż Kristein intensywnie nad czymś rozmyślał, utrwalając swój wzrok w jakimś punkcie przed nim. Również spojrzałam w tamtym kierunku i momentalnie pojęłam wagę sprawy.

Wśród tańczących do biesiadnej muzyki zwiadowców dostrzegłam sztywną do granic możliwości parę. Nawet nie zorientowałam się kiedy Mikasie udało się wyciągnąć Eren'a na parkiet, chociaż w tym wypadku bardziej pasowałoby określenie "na trawę". Czy czarnowłosa odważyłaby się jednak na taki czyn w jego kierunku? Czy to przypadkiem nie wina pijanego bruneta?

W tamtym momencie nie wiedzieć dlaczego, zrobiło mi się żal Jean'a. Już od samego początku mogłam doświadczyć jego widocznej niechęci do Jeager'a. Był o niego zazdrosny. Ackerman poświęcała brunetowi całą swoją uwagę, ani razu nie patrząc na niego w ten sam sposób. Od zawsze dla kogoś istniały osoby ważne i ważniejsze. Czarnowłosa zdecydowanie wpadła mu w oko, a on nie mógł z tym faktem zbyt dużo zrobić. Wpadłam w tym momencie chyba na najgłupszy możliwy pomysł. Dopiłam do końca, duszkiem zawartość drugiej z butelek i wyrzuciłam ją za siebie, po czym położyłam dłoń na kolanie Ksistein'a. Spojrzał na mnie zdezorientowany. Ja natomiast tylko niewinnie się uśmiechnęłam.

— Co ty na to, żeby zabawić się trochę w odbijanego? — zaproponowałam, wskazując jedną z dłoni na wcześniej wypatrzoną przez nas oboje parę.

Może moja propozycja mogła wydawać się stracona już na początku, ale chociaż będzie trochę ciekawiej. A może istniał też dla bruneta cień szansy? Kto wie? Nie musiałam też nikogo o nic pytać, gdyż Connie wraz z Sashą udali się do ogniska, odkopać kilka grillowanych ziemniaków - choć szczerze nie mam pojęcia jak zamierzali to zrobić, skoro było ono w dalszym ciągu rozpalone. Christa i Ymir również się gdzieś rozpłynęły. Nie dziwiłabym się nawet gdyby gdzieś się razem zaszyły.

— Nie umiem tańczyć. — przyznał się zalewając soczystym rumieńcem. Przyznam z takiej perspektywy to go jeszcze nie poznałam. Przewróciłam na jego uwagę oczami. On chyba nie myślał, że ja potrafię? Ostatnim razem kiedy tańczyłam w Podziemiach był to polonez, ale do jasnej cholery co się będziemy przejmować?

— Ja też. Nie jest to jednak przeszkodą. — chwyciłam go za rękę, ciągnąc w stronę par. Tak zdecydowanie teraz najbardziej przeszkadzała mi nasza różnica wzrostu. Starałam przemknąć pomiędzy szalejącymi żołnierzami w taki sposób by znaleźć się jak najbliżej celu. Być jak najbliżej Mikasy i Eren'a.

Gdy byłam już wystarczająco blisko, prawda okazała się zupełnie inna niż zakładałam. To brunet chciał się jakoś lepiej zabawić. Zapewne miał takie mniemanie bardziej za sprawą zbyt dużej ilości procentów w jego krwi niż z powodu jakiejkolwiek logicznej pobudki. Biedna Mikasa tylko próbowała go od tego powodu odwieźć i zaciągnąć z powrotem na pieniek. Dlatego też wydawali mi się tacy sztywni. Oni nie tańczyli, oni się siłowali. Brunet był uparty i nie chciał iść, a czarnowłosa nie chciała mu zrobić krzywdy. Zbyt dużo kroków jednak już poczyniłam, by z tego wszystkiego zrezygnować. Co z tego, że nie tańczą, skoro zaraz przecież mogą to robić?

— Złap mnie za biodra. — rozkazałam Kristein'owi, który był wyraźnie zażenowany całą sytuacją. Byłam od niego sporo starsza i jego zdaniem bardziej doświadczona, we wszelkich rodzaju sprawach. Szkoda tylko, że bardziej pasowałabym teraz do jego grupy wiekowej. Jak bardzo popieprzone było to, że jakaś 22-latka zaciągnęła nastolatka na parkiet siłą? Czy to już podchodzi pod molestowanie?

Jednak chłopak był wyjątkowo odważny i wykonywał wszystkie moje komendy bez zawahania - wszystkie prawidłowo. Może to sprawka alkoholu, albo mojej zbytniej niepohamowanej osobowości, jednak lubiłam takie intrygi. Położyłam swoje małe w porównaniu do niego ręce na jego ramiona. Zaczęliśmy się bujać w rytm wygrywanego przez gitarzystę rytmu, któremu dzielnie towarzyszył czyiś wokal, dzwonki oraz flet. Wydawało mi się też, że kilka osób próbowało nadawać rytm klaskaniem lub uderzeniami w pieńki. Nie byłam jednak tego pewna, gdyż w głowie szumiało mi tak bardzo, że ledwo zbierałam myśli do kupy.

Musieliśmy wyglądać dość dziwnie ze względu na to że muzyka była skoczna, a my poruszaliśmy się w rytm jakiegoś klasyka na najprostszy możliwy sposób - bujając się. Przy każdym bujnięciu robiliśmy krok bliżej przez co niemal mogliśmy dotknąć naszego celu. Gdy moment wydawał mi się odpowiedni musiałam zebrać się na odwagę i krzyknąć. Dałam przed tym znać Jean'owi by przygotował się do akcji.

— Odbijany! — wykrzyczałam. Wszyscy momentalnie jak za sprawą magicznej różdżki zmienili swoich partnerów. Zrobiłam szybką podmianę z Kristein'em i chwilę potem to ja zamiast Mikasy podtrzymywałam na nogach Jeager'a, który widocznie ucieszył się z takiego obrotu spraw. Zaskoczona obrotem spraw czarnowłosa dała się porwać chłopakowi, co spowodowało moją radość. Oznaczało to mój sukces. O dziwo, gdy tylko Eren trochę bardziej się wyluzował i zaczął prowadzić okazało się, że jest w tańcu całkiem dobry, a powstrzymywała go tylko jego własna partnerka.

— Dobrze cię widzieć Nina. — uśmiechnął się do mnie, po raz kolejny obracając mnie wokół mojej własnej osi.

— Miałem z tobą dzisiaj poważnie porozmawiać, ale jestem dzisiaj poważnie napruty więc zrobię to chyba innym razem. — wyszeptał mi do ucha, przyciągając bliżej siebie. Nie podobało mi się to. Był zbyt blisko mnie, za bardzo zmniejszył naszą odległość. To narusza już granicę mojej intymności. Odepchnęłam go od siebie lekko. Nie oburzył się tym zbytnio. Tańczył dalej.

— Chce się dzisiaj po prostu bawić. I tobie też to polecam. Nigdy nie wiemy kiedy zginiemy więc trzeba zawsze iść na całość. — powiedział, patrząc mi prosto w oczy. On również bywał momentami tak dziwny jak ja. Niby poważny choć w momentach takich jak te rozrywkowy. Przy Kristein'e po prostu wybuchowy, a wśród przyjaciół życzliwy. Mimo wszystko, nawet biorąc pod uwagę jego wady — nie dało się go nie lubić.

— Zgadzam się. Bawmy się więc. — odpowiedziałam mu podwyższając trochę swój głos. Istniała bowiem szansa, że przez panujące tutaj zamieszanie i szum w głowie mógł mnie nie słyszeć.

Za jego radą, postanowiłam wykorzystać to co dał nam los. Alkoholu miałam już na dzisiaj dosyć, więc nie robiłam sobie przerwy by się dodatkowo zbezcześcić. Cały czas tylko tańczyłam rozkoszując się ciepłem bijącym od płomieni. W pewnym momencie zgubiłam gdzieś mój płaszczyk, jednak nie był on dla mnie na tyle ważny i sentymentalny bym przerwała to co zaczęłam. Dołączało do nas coraz to więcej par, coraz więcej ludzi bawiło się wokół ogniska, a muzycy wydawali się dopiero co rozkręcać, co rusz zmieniając swój repertuar — począwszy od wolnych kawałków, aż po te szybkie.

Stworzyłam wśród naszej społeczności trend, więc co chwila ktoś nowy wołał do zmiany partnera. Poza Eren'em tańczyłam więc z wieloma innymi osobami; raz nawet z dziewczyną. Poznałam wiele nowych osóbek. Z jednymi gorliwie dyskutowałam, z innymi cieszyłam się tańcem w ciszy. Od paru osób było się też wspaniale uwolnić, gdyż były zbyt nachalne. Tylko ja mam prawo decydować o moim ciele. I to nie oni mieli prawo je dotykać.

— Odbijany! — krzyknął nagle wyjątkowo znajomy mi głos. Nie mogłam go pomylić z żadnym innym.

Hanji Zoe zrobiła właśnie swoje wielkie wejście, wbijając na imprezę. Ubrana w swój odświętny garnitur weszła w tłum tanecznym krokiem, szczerząc się jak jeszcze nigdy. Była z siebie ogromnie dumna. Wepchnęła mi kogoś prosto w ramiona, a tym kimś okazał się być nikt inny niż sam Levi Ackerman.

Bonum vinum laetificat cor hominis.

cdn.

*Bonum vinum laetificat cor hominis. - (łac. Dobre wino uwesela serce człowiecze.)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro