#47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Wyzwaniem dla weterana i dla każdej osoby pozbawionej celu nie jest poradzenie sobie z traumą, lecz odbudowanie poczucia sensu tego, co się robi. To jedyny sposób. Przez cierpienie do siły. Przez pokonywanie trudności do wyzdrowienia. Im dłużej czekasz, tym mniej życia Ci pozostaje." — Eric Greitens — "Hart ducha. Jak dzień po dniu walczyć o lepsze życie."

Ten dzień był taki sam jak wszystkie inne — jałowy. Nic się nie zmieniało. Smith z resztą żołnierzy zdążył już powrócić z wyprawy, nie przywożąc ze sobą niczego więcej niż tylko kolejnej góry ludzkich trupów. Sam był również wykończony i gdyby nie jego pełne życia oczy to można by blondyna pomylić z kimś kto dosłownie wrócił zza grobu. Stało się dokładnie to co Ackerman przewidział — bez jego oddziału oni nie byli sobie w stanie z niczym poradzić, a tym bardziej bez Kastner, która miała być istotnym elementem ich planu. Przeżyło jedynie czterdzieści procent osób z tych, którym było dane wyruszyć.

Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że Erwin był marzycielem. Gonił za wymyślonym i względnie prawdopodobnym dla niego celem, który wcale nie musiał być realny. Poświęcał te wszystkie życia tylko po to by dotrzeć do czegoś co może nie istnieć. Czegoś co figurowało tylko w ludowych opowieściach i podaniach. Gdy był jeszcze mały usłyszał od matki, że istnieje takie miejsce, które posiada odpowiedzi na większość pytań. Miejsce gdzie on będzie mógł w przyszłości się udać i poznać rozwiązania. 

Opowieść ta głosiła, że znajduje się ono w odosobnionym od drzew miejscu pokrytym gruzem oraz głazami, a wejście jest umiejscowione na wysokości nie dostępnej dla przeciętnego człowieka. Oczywiście haczyk był taki, że ściana do owego wejścia prowadząca była niemożliwa do przebycia. Nawet roślinność nie potrafiła się na niej osiedlić z pomocą swoich czepnych korzeni. Do wyboru pozostawał tylko lot lub wyrzutnia. Trójwymiarowy manewr bez możliwości przyczepienia do skał kotwiczek, ani bliskiej obecności drzew stawał się bezużyteczny. Czy były to dziecinne mrzonki? Z całą pewnością. 

Dowódca zwiadowców jednak nie ustępował. Był nakierowany na cel. Chciał poznać prawdę o tym świecie. Tytani przecież też byli tylko jedną z historii przekazywanych z pokolenia na pokolenie, jednak przecież istnieli. Skoro oni byli, to dlaczego coś innego mogło nie istnieć. Od dzieciństwa zatem poszukiwał, zadawał sobie pytania i pokonywał wszelkie przeciwności, by dostać się właśnie w tamto miejsce — na pozycję przywódczą skrzydeł wolności. Eksplorował tereny za murami przez lata, by zinfiltrować otoczenie i mniej więcej określić lokalizację. W końcu gdy zostało mu jedno jedyne miejsce na północy, które mogło być tym właściwym spotkał się z kolejnym murem — jak się dostać do środka nawet w przypadku gdy się tam dotrze? Jak miał wejść? Nie mieli jeszcze takiej technologii. Nie umieli latać. 

Jego nowa nadzieja pojawiła się całkiem niespodziewanie. Gdy zaproponowano mu udział w kolejnej rozprawie sądowej i usłyszał określenie "szybująca po dachach" coś się w nim poruszyło. Znikająca już nadzieja ponownie się rozbudziła. Musiał pozyskać ową wspaniałą osobę w swoje szeregi za wszelką cenę. Tak sobie przyrzekł i tak się też stało. Wraz z jak najszybciej organizowaną przez niego wyprawą, jego ekscytacja wzrastała. Był w stanie zadowolić wszystkich wkoło tylko dlatego, że sam był szczęśliwy. Mógł zrobić dla nich naprawdę wiele — w zamian oni się dla niego poświęcą i utorują upragnioną drogę. Pozwolił nawet na zorganizowanie przyjęcia z tego powodu. 

Cała ta partia farta jaką wyłożył i dobrze rozegrał tak szybko jak się pojawiła, tak samo szybko i zniknęła. Wszystko posypało się w momencie, gdy mógł już niemal poczuć smak sukcesu. Niespodziewany wypadek Kastner i Zoe wszystko spartaczył. Okularnica była najmądrzejszą osobą jaką znał i przewyższała intelektem nawet jego. Natomiast Kastner była ważna z wiadomego powodu. Mimo wszystko postanowił tedy kontynuować ekspedycję — był za blisko by się poddać, musiał chociaż zobaczyć to miejsce. I o dziwo udało mu się. Wszystko zgadzało się z ustnymi podaniami, potwierdzając jego wnioski. Poczuł się podbudowany i to dało mu siłę by walczyć dalej. Gdy tylko wrócił i dowiedział się, że 22-latka dalej jest nieprzytomna jego wiara znowu została postawiona na szali. Nic nie było pewne. To było najbardziej denerwujące uczucie na świecie.

Przetrwali tylko ci najsilniejsi z najsprytniejszymi. Słabi byli bydłem wydanym prosto w ręce tytanów — na pożarcie. Torowali tym lepszym drogę. Prawda choć okrutna to w całkowitym sensie tego słowa oczywista. Życie niektórych jednostek, było ważniejsze od życia innych. Z tym w korpusie zwiadowczym zgadzał się niemal każdy. Walka nie była równa na polu bitwy. 

Od wyprawy jednak naprawdę sporo już minęło. August Jauch stał się częstym odwiedzającym siedzibę zwiadowców. Był to dla niego dobry dochód. Od lekko ponad miesiąca wyciągał pieniądze od Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, który musiał ograniczyć swoje wypady do miasta na herbatki jak i również nauczyć siebie oraz innych jak odpowiednio gospodarować środkami czystości, by w jak najmniejszej ilości się one zużywały. Było to dla niego irytujące i czasami doprowadzało Ackermana do białej gorączki, jednak świadomość życia i nadziei dla nieprzytomnej brunetki utrzymywała go w ryzach oraz zapewniała chwilowy spokój. 

Zoe wróciła do sprawności już jakiś tydzień temu, gdy wszystkie kości po czterech tygodniach z pomocą gipsu zdążyły się już zrosnąć, a rany na dobre zniknęły z powierzchni skóry, nie pozostawiając po sobie choćby śladu blizn. Nikt nie był zdziwiony. Na jej ciele wszystko goiło się jak na zwierzęciu, a ona była sprawna do pracy niemal dzień po wypisaniu z oddziału szpitalnego. Mimo zakazów pracujących tu pielęgniarek, by nie nadwyrężała zbytnio od razu swojego organizmu — ta niczym antylopa podskakiwała w drodze do różnych miejsc docelowych. 

Wszyscy wyglądali jakby nic istotnego się nie wydarzyło, jakby ten cały incydent nie miał miejsca. Idealnie wręcz grali swoje role. Zoe tak jak nakazywał jej charakter wielkiej entuzjastki dzieliła się ze wszystkimi swoimi przemyśleniami i nowinkami o tytanach. Nikt nie widział jednak jak ta w samotności, zalewana poczuciem winy roni łzy, modląc się o powrót przyjaciółki do zdrowia. Zakradała się do niej czasami nad ranem by zdać raport z kolejnego dnia, tak by nikt tego nie dostrzegł. Chciała by 22-latka była obecna w życiu społecznym na bieżąco i gdzieś tam w środku wierzyła, że kobieta może jednak ją słyszeć. Wszystkie jej prośby związane jednak z jej obudzeniem pozostawały w dalszym stopniu ignorowane. 

Mikasa, Armin, Sasha, Connie oraz Jean poradzili sobie dzielnie podczas wykonanej misji. Oczywiście przetrwali parę ciężkich sytuacji ratowani przez swoich towarzyszy broni, zobaczyli zbyt dużo, by o tym zapomnieć. Doświadczyli zła, którego nigdy nie będą mogli doprowadzić do końca. Za nic nie będzie dane im wyrównać rachunków z tymi bestiami — nie odzyskają żyć poległych. 

Całkowicie nie mieli jednak pojęcia dlaczego słynny Oddział Specjalny z Levi'em Ackermanem na czele zniknął. Rozpłynął się jak we mgle. Mocne zdziwienie ogarnęło ich jednak dopiero w momencie, gdy dostrzegli przed bazą, machającego w ich kierunku Jeager'a . Od chwili w której tylko dowiedzieli się o stanie Niny nic już nie było takie same. Ona była tym dziwnym mostem, który po niespodziewanym wkroczeniu w ich otoczenie stał się niezaprzeczalnym łącznikiem wszelkich tematów. To tak jakby skracająca drogę nowa konstrukcja stała się nagle bardzo popularna i z nie wiadomych przyczyn by ją zburzono. Mimo, że z charakteru zwykle cicha, to gdy się odzywała i czasem nawet zaśmiała to było to porównywane do radości anioła, który dokonał właśnie czegoś dobrego. Czas tylko pogarszał ich zadumę, pogłębiając ciszę panującą przy ich stołówkowym stoliku. Nawet Braus ograniczyła spożywane przez siebie porcję, tłumacząc się nagłym "brakiem apetytu". 

Smith zamknął się w swoim gabinecie, planując kolejne kroki mające go przybliżyć do upragnionego marzenia. Jako jedyny nie wydawał się tym wszystkim aż tak przejmować. Zamiast rozpaczać po prostu działał rozmyślając o lepszej przyszłości. Jeżeli ten pionek na dobre odpadnie z gry i nie będzie mógł go już w żadnym stopniu wyratować to zrobi to co zrobiłby każdy rozsądny gracz — znalazł dla niego zamiennik. Z tego co zdążył zauważyć Ackerman machinalnie wręcz ćwiczył, próbując doprowadzić swoje ciało do i tak już osiągniętej perfekcji. Była to dla Erwin'a kolejna z możliwości. 

A jeżeli o Ackermanie już mowa to stał się on bardziej wymagający niż zwykle. Nie tylko oczekiwał więcej od innych, ale również od samego siebie. Nie miał już nikogo do kogo mógłby bez konsekwencji strzępić ryja, miał już kogoś kto wiedział jak było pod ziemią, kto widział prawie tyle samo co on. Wszędzie znowu przebywał w samotności pochłaniając się wypełnianiu dokumentów, pracy nad sobą, czy prowadzeniu treningów. Niby wszystko odbywało się po staremu, jednak było tu tak dziwnie pusto. Był to inny rodzaj bólu niż ten, którego doświadczył. Martwymi nie musiał się już martwić, bo po prostu byli martwi. Kastner jednak nie wpisywała się ani w kanon śmierci, ani w życie  — wegetowała. 

Można było powiedzieć, że on zachowywał się podobnie do niej. Żył próbując przetrwać kolejny dzień. Poświęcał siebie i swoje oszczędności by tylko ona mogła tutaj być — tu w siedzibie, jak najbliżej jego. Obecność 22-latki koiła jego serce i duszę. Jak się starała to nawet nie była taka wkurzająca za jaką czasami ją uważał. Miał nadzieję, że po wyprawie będzie w stanie zrozumieć go jeszcze dogłębniej, że nareszcie przestanie gonić za marzeniami jak Erwin i twardo zstąpi na ziemię. Chciał z nią po tym wszystkim porozmawiać, wyjaśnić parę spraw. Los jednak ponownie postanowił pokrzyżować mu ścieżki. 

Czarnowłosy w każdej wolnej chwili po zmroku starał się odwiedzać Kastner z niewielką nadzieją, że to właśnie on zastanie ją przytomną, że to właśnie jemu zostanie dany zaszczyt zobaczenia po długim okresie czasu jej oczu koloru nieba. Tak dawno ich już przecież nie widział... Miał wrażenie, że zapomina nawet ich odcienie, które pod wpływem światła były przecież tak różne...

Dzisiejsza noc nie była wyjątkiem, nie mogąc spać skierował się na oddział, by ujrzeć chociaż jej twarz i w jakimś stopniu pozbyć się obaw, dręczących go każdego dnia. Leżała na oddalonym od innych łóżku, w najdalszym kąciku przy oknie, którego szyby za dnia przepuszczały życiodajne promienie do jej delikatnej osoby. W promieniowaniu UV zawarte były cząsteczki odpowiedzialne za pobudzanie produkcji witaminy D, tak bardzo potrzebnej dla gojących się kości. 

Levi zgarniając ze sobą podręczną lampę nocną skierował się czym prędzej właśnie tam. Odstawił urządzenie zapewniające mu światło na stolik nocny obok i usiadł na stale przytwierdzonej tutaj kozetce. Tego biednego korpusu nawet na krzesła nie było stać. Początkowo stał tylko przypatrując się z dystansu, bojąc się, że siadając tuż obok będzie mógł zrobić jej większą krzywdę. Jego obawy jednak mijały z czasem, gdy i 22-latka zaczynała wyglądać lepiej. 

Jej brązowe włosy sięgały teraz nieco dalej niż do ramion, w dalszym ciągu zabawnie się kręcąc. Wszystkie obrażenia tak jak u zdrowej i ruchliwej Hanji również poznikały, nie pozostawiając po sobie choćby najmniejszego znamienia. Jedynym znakiem tego, że coś było z kobietą nie tak były zapadnięte lekko policzki, bladość skóry oraz przede wszystkim obecny wenflon zamontowany w nosie. Miał on za zadanie dostarczać jej substancji odżywczych potrzebnych do życia, które w tamtych czasach były wyjątkowo kosztowne. Była nieprzytomna więc nie mogła normalnie jeść. Portfel czarnowłosego znacząco się przez ten fakt uszczuplił, jednak tak jak wspominałam wcześniej — nie przejmował się tym zbytnio. Najważniejsze było zdrowie żołnierza. 

Lustrował jej twarz swoim kobaltowym spojrzeniem zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego. Kastner wyglądała tylko jakby zapadła w jeden długi sen, z którego nie dało się jej obudzić. Jednocześnie wyglądając na słabą, była przecież taka silna. Czarnowłosy nawet nie zdawał sobie sprawy, że przez swoją egoistyczną zachciankę podtrzymuje na duchu nie tylko siebie, ale jeszcze połowę oddziału, obwiniającą się Zoe i marzycielskiego Erwina. Jedna osoba, a tak wiele odczuć. 

Od ponad tygodnia myślał już  na poważnie, czy nie powinien poinformować jej rodziców o złym stanie ich córki. Gdyby on miał jeszcze jakąkolwiek rodzinę to nawet jeżeli by go nie kochali, pragnąłby by wiedzieli. Nigdy nie doświadczył żadnego ciepła z takowej strony, więc był ciekaw, czy pomimo tych wszystkich wydarzeń i nieszczęść, ta zraniona brunetka byłaby w stanie pogodzić się ze swoimi bliskimi i odzyskała to co utracone. Starał się ją analizować tak samo dogłębnie jak ona analizowała jego. Ich role znacząco się zamieniły.

 Kiedy tracimy coś co było dla nas wtedy mało ważne, dostrzegamy po czasie jak istotne to się jednak wydawało. Gdy ona jakoś próbowała do niego dotrzeć to ten natychmiastowo ją odpychał, chcąc pozbyć się intruza wkraczającego bezpodstawnie w jego życie. Jego zdaniem powinna wiedzieć tylko tyle ile on sam zdecydował jej się powiedzieć. Sytuacja natomiast odwracała się z każdym kolejnym dniem jej nieobecności. Ta bierność sprawiała, że Ackerman z braku głębszej relacji zaczynał bez kontroli wchodzić w życie innych. Doszukiwał się czegoś i pragnął zmiany. Zmiany stanu osoby z biernej na czynną. Sam nieraz przyłapywał się na mówieniu do nieprzytomnej brunetki tylko po to by jakoś poradzić sobie z codziennością. A przecież nigdy wcześniej nawet gdy ona funkcjonowała tak się nie zachowywał. 

— Witam Kapitanie. — nagle zaskoczył go chłodny głos dobiegający zza jego pleców. Było to na tyle niespodziewane, że mężczyzna ledwo powstrzymał się od podskoczenia. 

— Znowu tutaj? Mam wrażenie, że pan nie śpi. — August melancholijnie przeniósł się na parapet pobliskiego okna, od niechcenia się na nim opierając. Wyjątkowo dobrze udawał, że się o niego martwi, gdy tak naprawdę chodziło mu jedynie o jego pieniądze. Lekarz idealnie wiedział jak wyłudzić od ludzi to czego potrzebował. 

— Nie twoja pieprzona sprawa doktorku...— warknął oburzony. Nienawidził towarzystwa sprowadzonego przez Jeager'a faceta. Nie dość, że wydawał się być dla niego strasznie obrzydliwy to jeszcze wyjątkowo chciwy. Ohydna obudowa i równie brudne wnętrze. Najgorszy typ człowieka. 

— Mógłby pan czasem trochę wyluzować bo nigdy sobie pan nikogo nie znajdzie. — dociął mu się z nawiązką. Toczyli ze sobą słowny pojedynek i tolerowali jedynie ze względu na wzajemną korzyść. 

— Tch. — Ackerman prychnął. Coś tak nikłego było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Sam fakt tego stanu stawał się dla niego irytujący. Ktoś przerwał mu chwilę względnego spokoju i możliwości wylania swojej goryczy tylko dlatego, że chciało mu się z nim podroczyć. Z pewnością przez ten krótki okres czasu jego nerwica tylko się pogłębiała, a ludzie jakby z premedytacją ją wywoływali. 

— Po coś ty tu w ogóle przyszedł? — spytał ironicznie, lustrując specjalistę, który w tym momencie akurat wyciągał fajkę z kitla, by zaraz ją odpalić. Brunet zaśmiał głośno, jakby to krótkie pytanie było najzabawniejszą rzeczą jaką od dawna usłyszał. Wprawiało to Kapitana w istne rozjątrzenie. 

— A jak myślisz, po co przychodzę do mojej pacjentki? Żeby ją zbadać oczywiście! — odpowiedział w końcu, uspokoiwszy swoje rozbawienie. Levi'owi nigdy nie zdarzało się nikogo rozśmieszać, więc akt ten jak i pominięcie jego rangi uznał za zlekceważenie jego osoby. Gdyby tylko mógł to rzuciłby tego inteligenta na pożarcie tytanom szybciej niż on zdążyłby wymienić nazwę jednego z jego środków czyszczących. 

— To rób swoje, a nie niepotrzebnie bredzisz. — warknął poirytowanym tonem. To że facet zwykle wykonywał swoją pracę w samotności było dla niego gówno warte. Jego zdaniem powinien robić swoje i nie rozwodzić się nad rzeczami mniej ważnymi. Tytoń również należał do tych rzeczy, które zabierały cenny czas, którego marnotrawstwa Ackerman po prostu nie mógł zdzierżyć. Ot co tylko zwykłe trucie się jakby wizja śmierci na tym świecie nie była wystarczająca.

Ciemnowłosy poprawił swoje okulary, wysypując resztkę żarzącej się mieszanki z fajki na parapet. Było to niczym istny zapalnik bombowy dla czarnowłosego. Jak można było tak bezkarnie śmiecić w miejscu publicznym i nawet się z tego powodu  nie skrzywić? To było dla niego nie do pojęcia. August nawet nie zdawał sobie sprawy, że siedzący na kozetce Ackerman właśnie zaplanował szczegółowo jego śmierć. 

Jauch jednak zdecydował się trochę poprawić swoją sytuację, jak gdyby wyczuwając wiszące w powietrzu mordercze intencje. Zbliżył się do nieprzytomnej kobiety, odrzucając na bok okrywającą jej ciało pościel. Obrócił ją na prawy bok odpinając parę guzików koszuli nocnej na plecach by zobaczyć stan jej żeber. Po siniakach nie było śladu. Cały czas czuł na swoich plecach palący wzrok Kapitana, który nigdy nie czuł czegoś tak obwezwładniającego jak w tamtym momencie. Nie chciał by ten obrzydliwiec dotykał Kastner, a musiał dopuszczać go do czegoś takiego. Najchętniej to by mu tą rączkę odciął. Zazdrość, której osobiście nie potrafił nazwać kotłowała się w nim całym nie dając choćby na moment spojrzeć oczom w innym kierunku. Nigdy by się do niej jednak nie przyznał.

Ostrożnie przykładał w różne miejsca klatki piersiowej swój stetoskop i nasłuchiwał miarowej pracy płuc. Wszystko odbywało się prawidłowo, wszystko funkcjonowało tak jak funkcjonować powinno. Poprawił jej pozycję na tą którą zajmowała wcześniej i schylił się do przyniesionej przez siebie torby. Wyciągnął z niej podręczną latarkę, która chwilę potem służyła mu do badania odruchów bezwarunkowych 22-latki. 

Gdy siłą otworzył jej opadnięte powieki, nie mogący się powstrzymać Ackerman wręcz wstał by móc ponownie, nawet w tak nienaturalny sposób, ujrzeć ten niezwykły błękit. Miał niby możliwość samemu na osobności to zrobić, jednak bał się, że nie wyważy swojej siły i niepotrzebnie tylko skrzywdzi brunetkę. Próbował zatem właśnie teraz sam skorzystać z nadarzającej mu się okazji. Nieświadomy niczego August mu to utrudniał, blokując dostęp do widoku swoimi ogromnymi plecami. To był ten moment gdzie czarnowłosy szczerze nienawidził się za swój nikły wzrost. 

— I co z nią? — spytał lekko zawiedziony, że nie udało mu się zobaczyć tego czego pragnął. Siedział już na kozetce w niemal identycznym miejscu co wcześniej, z taką miną jakby jego próba nigdy nie miała miejsca. Idealnie grał.

— A co ma być? Fizycznie jest w pełni sprawna, natomiast moja dotychczasowa wiedza nie zna sposobu, by wybudzić osobę ze śpiączki jakąś innowacyjną metodą. — zarzekł się rozkładając w bezradności ręce. Jego zdaniem zrobił i tak wystarczająco ile mógł, godząc się wodzić niedoświadczonego w tej dziedzinie Ackermana za nos. 

Jauch'owi powodziło się tutaj całkiem dobrze. Jedna pacjentka sprawiła, że otrzymywał on dzienne porcje żywieniowe, zakwaterowanie, jak i solidną zapłatę za jego pracę. Nie był kimś nadzwyczajnym — ot co zwykły znajomy rodziny jednego ze zwiadowców. W życiu nie spodziewał się, że tego dnia gdy syn Grishy wpadnie do jego mieszkania z wręcz błagalną prośbą, a on się tutaj uda, natrafi na aż tak opłacalny interes. 22-latką mógł zająć się ktokolwiek inny i odniósłby w tym równoważne sukcesy. Lekarze byli w stanie wyleczyć jej ciało, jednak tylko on umiał czerpać z jej osoby korzyści. 

August schylił się ponownie do swojego przybornika i wyciągnął z niego tym razem nieznaną nikomu poza nim samym strzykawkę z przezroczystym płynem w środku. Wyglądała mocno podejrzanie i Ackerman kilka razy już o nią dopytywał, nie wiedząc czy powinien okularnikowi do końca wierzyć. Tym razem było tak samo. 

— Znowu coś jej podajesz? Skąd mam mieć pewność, że to nie trucizna? — warknął ostrzegawczo. Nie ufał znajomym Jeager'a. Ten typ wydawał się być z pod ciemnej gwiazdy i od samego początku coś mu mocno w nim nie pasowało. Nic dziwnego więc, że się obawiał. 

— Luz Kapitanie to tylko jej śniadanie. — zarzekł się brunet, żartobliwie poruszając strzykawką. 

Musiała zażywać wszystko dożylnie, gdyż nie kontrolowany przez umysł przełyk nie był w stanie wykonać samoczynnie swojej pracy. W taki sposób żywienia nie można było dostarczyć organizmowi jednak odpowiedniej ilości tłuszczy. To właśnie dlatego stan jej ciała wyglądał tak marnie. Wszystko co nie było w organizmie używane miało według zasad ewolucji w zwyczaju po prostu znikać, to też po ewentualnym przebudzeniu Kastner czekała by długa i na pewno męcząca psychicznie rekonwalescencja.

Po podaniu dziewczynie odpowiedniej dawki tego chemicznego paskudztwa, lekarz stwierdził, że nie będzie zajmował już więcej jakże ważnego dla tutejszego przełożonego czasu i zostawił go z brunetką bez słowa, odchodząc. Levi'owi to było nawet na rękę. Zero niepotrzebnych pożegnań.

Po raz pierwszy od dawna August zdawał się stracić na chwilę czujność, przez co czarnowłosy mógł niepostrzeżenie wykraść jedną dawkę owego "posiłku". Był w gruncie rzeczy człowiekiem zapobiegliwym, który w pełni starał się ufać swojej intuicji. W tym przypadku dla niego coś jasno było nie tak i zamierzał to sprawdzić. Postanowił przekazać strzykawkę Zoe do zbadania nawet jeśli miało się okazać, że są to tylko kawałki jakiegoś niewidzialnego kotleta. 

Spojrzał nienawistnie na brud jaki pozostawił tutaj po sobie lekarz i nie mogąc znieść czarnych okruszków odznaczających się na białym tle, podszedł do parapetu i zgarnął je swoją podręczną ściereczką, którą zawsze w razie wypadku miał przy sobie. Było to trochę śmieszne jak na okoliczności. 

Wszyscy wyśmiewali jego pedantyczną naturę. Pewnego razu Hanji widząc u niego podobne zachowanie, skomentowała to wyjątkowo trafnie. Porównała go do księżniczki zamkniętej w zamku, w odizolowanej wieży, która machając swoją białą chustą wzywa do siebie swojego księcia. Była to najbardziej denerwująca obelga na jego temat jaką kiedykolwiek dane mu było usłyszeć, więc nic w tym dziwnego, że Zoe za ten słowny strzał we własne kolano musiała potem pilnować swoich kolejek prysznicy. Dzięki Ackermanowi stała się jedną z najczystszych osób w całym korpusie zwiadowczym. 

Za oknem robiło się już jasno. Kolejna noc przeminęła mu w ten sam sposób — przy łóżku osoby, która przynosiła mu ukojenie. Czuwał tutaj przez dobry miesiąc, poświęcając na sen jeszcze mniej czasu niż zazwyczaj. Ten miesiąc miał trzydzieści dni? Jeżeli się nie mylił oznaczało to, że przespał w ciągu jego trwania jedynie czterdzieści godzin. Wspomnę tutaj, że przeciętny żołnierz w ciągu tego upływu czasu przeznaczał na sen pięć razy więcej. 

W pewnym momencie względnego zapatrzenia się na krajobraz za oknem i bezczynnego myślenia, czarnowłosy zdał sobie sprawę, że obowiązki go wzywają. Nienawidził nadejścia tego momentu za każdym razem. Oznaczało to kolejną całodniową harówkę w ciągu której nie będzie mógł w to miejsce zajrzeć. Odwrócił się w stronę kozetki, podchodząc do niej bliżej. Nie wiedział do końca co nim kierowało. Utęsknienie? Żal, że zostawiła ich tu wszystkich samych? Czy może jednak jeszcze coś innego?

Pochylił się nad jej twarzą odsuwając swoją dłonią z jej czoła już przydługą, poskręcaną grzywkę. Była strasznie blada i chłodna, mimo wszystko dziwnie uszczęśliwiała Ackermana. Ucałował szorstko jej czoło, starając się być przy tym jak najmniej brutalnym. To było tak szybkie. Jak mrugnięcie oka. Nikt nie miał tego uchwycić. Ulotna chwila. Zaraz potem się od niej odsunął, opuszczając włosy w taki sposób by nie wydawało się to podejrzane i wyprostował się, odkaszlując. 

— Do potem Kastner. — mruknął, kierując się do wyjścia ze smutnym, lekko dostrzegalnym błyskiem w jego kobaltowych oczach.  

W drodze do swojego gabinetu mężczyzna wpadł na pędzącą w stronę skrzydła okularnicę, zderzając się z nią. Była rozkojarzona bardziej niż zwykle — włosy miała rozpuszczone i roztrzepane na wszystkie możliwe kierunki świata, a stróżka zaschniętej śliny w dalszym ciągu zalegała na jej policzku. Więcej pewnym było to, że moment temu wstała. Kapitan spojrzał na nią ze zniesmaczeniem, zatrzymując na dłużej wzrok w miejscu zalegania wydzieliny. W duchu mógł się cieszyć, że wyszedł z oddziału szybciej, bo jeszcze stałoby się nieszczęście i brunetka zobaczyłaby coś czego nikt nie powinien widzieć. Kaszlnął by jakoś zatrzymać sprowokowane potrzebą serca emocje. 

— O Levi! Przepraszam, że na ciebie wpadłam! Śpieszę się do naszej Ninci! Pewnie nie może biedaczka się doczekać, aż jej opowiem nową, najświeższą dawkę ploteczek! A wiesz wczoraj dużo się działo więc nie będziemy się nudzić! — wyszczerzyła się w jego kierunku, wesoło gestykulując rękami. Ackerman postanowił pozostawić jej dziwne wyznanie bez komentarza, a zamiast tego bezgłośnie wyciągnął z kurtki zdobytą kilka minut temu strzykawkę. Na jej widok okulary Zoe w dziwny sposób zalśniły. 

— Prosiłbym cię, żebyś zbadała co to za substancja. Podejmujesz się? — spytał wyciągając w jej kierunku dłoń z tajemniczym przedmiotem. Hanji jak było wiadomo, nie trzeba było zbyt długo namawiać. Podekscytowała się w momencie, gdy tylko chwilę wcześniej to zobaczyła. Zapowiadał się dla niej kolejny produktywny dzień, pełen dawki nowych informacji. Przechwyciła od mężczyzny strzykawkę i schowała do tej samej kieszeni w swojej kurce. 

— Ty się jeszcze pytasz?! Jasne, że się podejmuje! — podniosła głos. Większość ludzi tuż po przebudzeniu potrzebowało odpowiednio w zależności od osobnika czasu na dojście do siebie. Znacie to uczucie, gdy rano siadacie po prostu na łóżku i patrzycie w przestrzeń tak długo dopóki wasz wzrok nie przyzwyczai się do zwiększonego natężenia światła? Hanji tak nie miała. Wybiegła ze swojego gabinetu na oślep. 

— Dobrze. To daj mi znać jak będziesz mieć wyniki. — rozkazał jej, odwracając się na pięcie i moment później odchodząc. Wiedział, że gdyby został z nią na korytarzu chwilę dłużej to ta z pewnością namówiłaby go na ponowne zajrzenie do Kastner, a na to nie mógł sobie już pozwolić. Trening czekał, a on przed nim musiał się jeszcze odpowiednio odświeżyć. I tak zdobył dzisiaj już odpowiednią siłę witalną by dać radę przetrwać ten dzień. 

— Ciekawe co Levi'ś robił tutaj tak wcześnie...— zastanawiała się na głos Zoe, podskakująca rytmicznie do jakiejś znanej tylko jej piosenki prosto w kierunku oddziału szpitalnego. Nigdy nie widziała jeszcze Ackermana, który choćby odwiedził 22-latkę. Więc albo robił to gdy ona nie widziała albo nie robił tego wcale. Tym razem gdy spotkała go właśnie w tym miejscu, gdzie nie miał kompletnej potrzeby, żeby się udać jej umysł sam ułożył odpowiedź. Nie było bata — musiał ją odwiedzić. 

Okularnica od momentu poznania Kastner próbowała zrobić dosłownie wszystko, żeby jakoś zwrócić na nią uwagę tego pedancika. Pragnęła jego szczęścia ponad wszystko co było jej znane. Chciała by ktoś w korpusie uwierzył w lepsze życie i że pozostaje na tym świecie jeszcze nadzieja — włącznie z Ackermanem. Myślała, że pokazując związek Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości z kimś takim jak Nina, który nie przejmuje się tytanami i doskonale sobie z nimi radzi da żołnierzom nadzieję. Wiarę w to, że oni też mogą tacy być. Po za tym lubiła pikantne szczególiki życia innych, przekręty i oczekiwała, że zostanie kiedyś matką chrzestną. 

Uznała 22-latkę za idealną kandydatkę na te miejsce. Niska, śliczna, wyszczekana i z identycznym bagażem doświadczeń co czarnowłosy. Wspólne tematy? Były. Wspólne zainteresowania? Możliwe, że też. A przede wszystkim dziwna chemia? To było na pewno. Zoe nie potrafiłaby tego za nic przeoczyć. Wszystko stawało się trudne tylko i wyłącznie przez ich charaktery, które były przecież tak bardzo dumne i uparte. Ta dwójka nie znała się też za grosz na żadnych grach słownych i marnych podrywach, brunetka musiała więc zatem organizować w ukryciu całkiem sama.  

To wszystko było jej większym planem. Nakierowała Kastner na samotnie stojącą wśród drzew wiśnię, którą odkryła pewnej nocy śledząc Ackermana. Podsunęła też jednemu ze świeżych zwiadowców pomysł na zorganizowanie ogniska, napominając by wspomniał o tym w obecności kobiety. A potem przekonała ją samą do założenia ładnych ubrań i udania się tam. Nawet natłok pracy był nieco udawany, by tylko mieć wymówkę, żeby ta udała się do czarnowłosego. Najtrudniejszym jednak okazało się zdobycie alkoholu. Musiała zakraść się do składzika Żandarmów kilka dni wcześniej i niepostrzeżenie wynieść z niego sporą ilość butelek. Jej założenie było proste; alkohol dodaje odwagi, więc im go więcej tym lepiej. 

Nie wszystko jednak poszło po jej myśli. Wiele elementów planu nie odbyło się tak jakby tego chciała, a w dodatku jej ekstrawertyczny charakter doprowadził do tragedii. Do teraz obwiniała się za to, że gdyby to nie Ninę ze sobą zabrała, a na przykład Levi'a to ten incydent nie miałby miejsca i nikt nie ucierpiałby znacząco. Wszystko zostało serią przyczynowo-skutkową rzutującą na przyszłość. 

Gdy znalazła się przy odpowiednich drzwiach, bez wahania przez nie weszła, ciesząc się widokiem sterylnego pomieszczenia. Kochała klimaty laboratoryjne. Trasę znała już na pamięć. Tak jak wcześniej Kapitan, okularnica również zajęła wygodne miejsce na kozetce. Chwyciła Ninę za bezwładnie leżącą dłoń i ścisnęła ją mocniej. Za każdym razem, gdy widziała jej blade oblicze i ciemne włosy w nieładzie opadające na twarz coś sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej. 

Od długiego czasu chodziła z pewnymi niewypowiedzianymi na głos słowami tkwiącymi głęboko w sumieniu, które sprawiały, że prawie każdej nocy na jej policzkach pojawiały się ślady łez. Chciała przyjaciółce podziękować za uratowanie jej życia oraz przeprosić za wpakowanie w gorsze gówno. Obiecała sobie, że już nigdy nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo tylko ze względu na swoje własne pobudki. 

— I jak ci się spało kochana? Dla mnie ta noc była ciężka. Erwin zasypał mnie robotą papierkową. — westchnęła, przypominając sobie wypełnianie tych wszystkich kartek związanych z osobami poległymi. 

To właśnie jej przypadł zaszczyt wypisania ponad połowy listów kondolencyjnych skierowanych do rodzin i bliskich. Było to trudne zarówno dla psychiki jak i dla wycieńczonego ich ilością organizmu. Bycie pułkownikiem wymagało wielu wyrzeczeń. Brunetka wolała nawet nie wyobrażać sobie ile dokumentacji na głowie musiało siedzieć Smith'owi.

— A ty sobie tutaj smacznie śpisz zamiast mi pomóc. Z tobą na pewno poszłoby mi to o wiele szybciej. — smutno się zaśmiała. Wiedziała, że miała co do tego rację. Kastner mimo sporych braków w wiedzy podstawowej bardzo szybko się uczyła i stała się dla niej lepszą prawą ręką niż wiecznie narzekający i pilnujący ją Moblit.

— Kłamałam, mówiąc Levi'owi, że dużo się wydarzyło... Chciałabym żeby tak było, ale bez ciebie to wydaje się takie niemożliwe. Wszyscy są tacy przygaszeni odkąd tylko cię nie ma. Ha! Nawet ten gbur! Uwierzysz?! — próbowała samą siebie pocieszać. Czuła jak w jej oczach zaczynają zbierać się niechciane łzy. Tak cholernie za nią tęskniła. Brunetka była dla niej jak siostra, której nigdy nie miała, a gdy tak nagle zniknęła z jej życia — poczuła się naprawdę samotna. Choć otaczana ludźmi to jednak nie rozumiana przez nikogo tak dobrze jak właśnie przez nią. 

— Pani Hanji! Wiedziałem, że tu panią znajdę! — krzyknął pojawiający się w drzwiach Berner. 

Był w pełnym umundurowaniu, jak zwykle zadbany i skory do pracy. Nie odstępował Zoe na krok, próbując zapewnić utracone miesiąc temu wsparcie. Naprawdę się chłopak starał. Pułkownik była dla niego kimś naprawdę ważnym i choć dostrzegał jak nieobecność Niny niszczy jego zwierzchniczkę to bezradnie na to tylko patrzył, nie miejąc całkowicie pojęcia co powinien zrobić. Nie potrafił przełamać muru, dzielącego podwładnego od jego kapitana i powiedzieć tego co już od dawna siedziało w jego sercu. Stał się więc dla niej nikim więcej jak oparciem. Tylko tyle lub "aż" tyle mógł zrobić. 

Zoe słysząc za sobą dziarski głos mężczyzny otarła pośpiesznie uronione łzy, unosząc przy tym delikatnie okulary, po czym uśmiechnęła się do niego niemal tak samo promiennie jak do spotkanego wcześniej Ackermana. Musiała być radosna. Musiała zapewnić wszystkim szczęście i względne poczucie sensu w chwili, gdy ich wcześniej nie zauważalny promyczek na ten moment przygasł. Musiała sprawiać wrażenie, że wszystko jest jak dawniej. 

— Już idę! — krzyknęła do niego, po raz ostatni spoglądając w stronę przyjaciółki. Do niej również szczerze się uśmiechnęła. 

— Odpoczywaj sobie kochana, a ja jeszcze później tu do ciebie zajrzę. — pożegnała się z nią i wstała, poprawiając jeszcze pogniecioną przez nią pościel. Wolała nie ryzykować jednak gdyby Levi rzeczywiście zdecydował się odwiedzić Kastner. Potruchtała szybko w kierunku pogodnego bruneta, który czekał już tylko na jej rozkazy. 

— Prosiłabym cię o zorganizowanie mi dzisiaj czasu, bo potrzebuje sprawdzić jedną rzecz. — poprosiła, przypominając sobie zalegającą w jej kieszeni strzykawkę. Miała jakieś dziwne przeczucie, że może ona okazać się wyjątkowo ważna. Nie miała pojęcia skąd czarnowłosy ją wytrzasnął, jednak skoro przekazał to właśnie jej to musiał mieć do tego dobry powód. 

— Jak sobie pani Pułkownik życzy! — zasalutował i ruszył poprzekładać wszystkie czekające ją tego dnia spotkania oraz eksperymenty. Była mu za to wdzięczna. Zawsze był skrupulatny w tym co robił i starał się ją pilnować, gdy zbytnio dała ponosić się emocją. Rysować też z resztą umiał bardzo ładnie. Była to nad wyraz przydatna umiejętność.

Jeżeli Ackerman prosił o coś Hanji to Hanji z reguły miała zamiar od razu to wykonywać. Tym razem nie było inaczej. Pamiętała skutki odłożenia czegoś na potem i jego reprymendy. Każda kara od niego otrzymana była wyjątkowa i choć nie musiała jej przyjmować, gdyż była od niego wyższa stopniem to jednak robiła to, by tylko zaskarbić sobie jego sympatię. Skierowała się z powrotem do swojego gabinetu, który poszerzony o dodatkowe drzwi i pomieszczenie pełnił również funkcję jej laboratorium. Trochę zaniedbanego, no ale jednak naukowego — tylko to się liczyło. 

Gdy okularnica dotarła na miejsce nie chciało jej się zbytnio nawet ogarniać. Od razu ruszyła do celu, związując jeszcze na prędce rozburzone włosy. Zamierzała odkryć tajemnicę tajemniczej substancji najszybciej jak się tylko da. A co jeżeli to jakiś płyn ustrojowy tytana? Albo jakieś inne niezwykłe połączenie związane z tytanami? Chodź wątpiła, że Levi dał radę pozyskać takie cudeńko to jednak niewielka nadzieja wciąż się w niej tliła. 

Odłożyła substancję na jedno z jej biurek po czym zaczęła szukać w tym całym niekontrolowanym zamieszaniu jej mikroskopu oraz szkiełek. Po dłuższym czasie nawet wewnętrznie przyznała Ackerman'owi rację, że przydałoby się jej tutaj nieźle posprzątać. Zgubić całkiem sporej ilości binokular — tylko ona tak potrafiła. Zaczynała przerzucać ułożoną nieregularnie kupkę książek, gdy w pomieszczeniu pojawił się nieświadomy do końca tego co robi jego zwierzchniczka Berner. Zdążył już załatwić u Erwina dzień wolny dla Zoe, wrócił a tu nagle takie zaskoczenie. 

— Pani Pułkownik rozkaz wykonany! — zasalutował dumnie wypinając pierś do przodu. Hanji nawet na niego nie spojrzała. Całkowicie pochłonęła się w poszukiwaniach. 

— Czego pani tak zawzięcie szuka? — zapytał w końcu, czując się w pewnym momencie jak niepotrzebne piąte koło u wozu. Tym razem doczekał się jej odpowiedzi. 

— Mikroskopu. Nie widziałeś go może gdzieś? — uraczyła go spojrzeniem. Mężczyzna sięgnął pamięcią wstecz, przypominając sobie ostatni wykonywany z pomocą urządzenia eksperyment. Nie minęła chwila, a olśniło go. Wskazał palcem pod stół. Brunetka szybko zrozumiała jego przekaz, kucając i wyjmując z pod niego upragnioną zdobycz. 

— Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła Moblit. — podsumowała, patrząc na niego z ulgą. 

Szkiełek nie musiała już szukać, gdyż okazało się, że znajdują się dokładnie w tym samym miejscu co mikroskop. Zwykle jak coś robiła to robiła to właśnie w tym zestawieniu przyrządów, więc nie było czemu się dziwić. Chwyciła za strzykawkę odblokowując zastawę tak by ciesz mogła swobodnie spływać z igły i sprawnie przygotowała preparat. Teraz pozostało jej już tylko zajrzeć do świata pełnego niezwykłości przez różowe okulary binokularu. 

Dostrzegła naprawdę drobno posiekane kawałki liści, które na pierwszy rzut oka były niedostrzegalne dla ludzkich oczu. Dlatego też stwarzały wrażenie przezroczystych gdy dodało się je do jakiejś zawiesiny. Z tego to się na razie nic większego nie dowie. Jedną opcję za to można było wykluczyć — nie jest to nic związanego z tytanami. Zoe poczuła się przez ten fakt lekko zawiedziona, jednak nie zniechęciło jej to przed dalszą pracą. Musiała sprawdzić właściwości substancji. Musiała dowiedzieć się czy to coś nie jest trucizną. 

Nalała niewielką ilość do jednej z probówek i uważnie się jej jeszcze raz przyjrzała. To, że była to bezbarwna ciesz dało się zauważyć od razu. Przyłożyła nos do zakończenia naczynia i powąchała ostrożnie. Było to ryzykowne, jednak miała zaufanie do Moblita i wiedziała, że nawet jeżeli coś jej się teraz stanie to on zareaguje. Była nieodpowiedzialna, ale tylko do jakiegoś stopnia. 

Wzięła głęboki wdech, zaznajamiając się z zapachem. Był jej dziwnie znajomy. Całkiem tak jakby już z nim miała kontakt. Przypominała sobie wszystkie chwile, wszystkie asysty i momenty w których zawzięcie studiowała zioła. To musiało być związane z zielarstwem. Zaczęła mieć podejrzenia co do tego czym może to być, jednak musiała kategorycznie się o tym przekonać. 

W strzykawce nie zostało tego za dużo jednak postanowiła spróbować. Przyłożyła igłę do ręki i nie zastanawiając się już więcej wbiła ją w żyłę. Nawet jeżeli Berner chciałby powstrzymać jej nagły akt to by nie zdążył. Zrobiła to tak szybko i niespodziewanie, że nikt — nawet sam Kapitan Levi — nie zdążyłby jej powstrzymać. 

Zoe nie musiała długo czekać na efekt. Niemal natychmiast zaczęło jej się zamazywać wszystko przed oczami, a ciało słabło stając się bezwładne. Olśniło ją. To z pewnością było to co podejrzewała. To Męczennica za tym stała, co prawda połączona z czymś co dodatkowo ją wzmacniało, jednak nie mogło być mowy o pomyłce — za wszystkim stało to zwodnicze zioło. 

— Moblit biegnij do Kapitana Levi'a i powiedz mu, że to mocna substancja nasenna... — rozkazała, osuwając się na ziemię i tracąc kontakt z rzeczywistością. 

Wystraszony chłopak już sam nie wiedział, czy najpierw powinien zająć się swoją Pułkownik, czy powiadomić od razu Ackermana. Skoro jednak kazała mu "biec" oznaczało to, że ta informacja musiała być naprawdę ważna. Odwrócił się na pięcie i wybiegł z gabinetu, kierując się prosto na plac treningowy, gdzie odbywały się ćwiczenia przygotowawcze oddziału specjalnego. Nie mógł zawieść jej zaufania. 

Hospes, hostis.

cdn.

*Hospes, hostis. — (łac. Każdy obcy to wróg.)




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro