#48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Przez chwilę zapomina o wszystkich problemach i obawach. Ze zdziwieniem stwierdza, jak bardzo szacunek do siebie jest kruchy i zależny od spojrzenia ukochanej osoby. Jak kilka magicznych chwil może ubarwić całe lata poniżenia i byle jakiej egzystencji." — Guillaume Musso — "Uratuj mnie."

Trening mijał Ackermanowi tak jak każdy inny. Jego oddział z kolejną przeżytą wyprawą stawał się coraz lepszy. Większość osób panowała w pełni nad swoim ciałem, doskonaląc się teraz tylko w akcjach drużynowych lub po prostu świetnie bawiąc. Normalnie patrzyłby na to ostrzejszym spojrzeniem, jednak wyszedł tym razem z założenia, że nawet im przyda się chwila wytchnienia od tego gówna zwanego życiem. Niech się cieszą póki mogą. 

W drużynie znajdowało się łącznie z nim osiem dobrze wyszkolonych osób. No prawie — Jeager'a nie brało się pod uwagę. Był wystarczający, a dużym wpływem na jego obecność tam stała się zdolność przemiany w tytana. Wszyscy wydawali się przygotowani na wszystko, nawet wraz z tym denerwującym nastolatkiem, ciągle krzyczącym że pozbędzie się z tego świata wszystkich tytanów. Levi w to nie wątpił. Z tymi zdolnościami Eren z pewnością mógł czegoś istotnego dokonać. Choć nie znali odpowiedzi na wiele pytań to mogli je sobie względnie domniemać polegając na strategicznym umyśle Smitha. 

Bardziej jednak niż powodzenie ich odwiecznej misji i tego czy jego towarzysze w zbliżającym się starciu przeżyją, okazała się dla Ackermana kwestia 22-latki. Od spotkania Hanji wprowadził się w bliżej nieznany stan zadumy. Jeżeli kiedykolwiek brunetka się obudzi to będzie potrzebowała sporo czasu, by na powrót stać się tą samą, niezależną kobietą. Będzie musiała nabrać sił. Jego pytanie jednak brzmiało: czy zdąży? Czy zdąży wyrobić formę przed kolejną wyprawą? Z zamyślenia wyrwało go wołanie. Odwrócił odruchowo głowę w kierunku zbliżającego się żołnierza i zmarszczył brwi. To mogło oznaczać tylko jedno...

— Kapitanie! Moblit Berner się melduje! Oddział Puł... — zaczął salutując, jednak czarnowłosy kategorycznie mu przerwał. Skoro biegł tutaj na złamanie karku to nie było mowy o jakiejś błahej sprawie. Miał co do tego złe przeczucia...

— Daruj sobie i gadaj o co chodzi. — mruknął, szokując zadyszanego mężczyznę. 

Brunet nigdy nie miał, aż tak bezpośredniego kontaktu z czarnowłosym, dlatego jego prostolinijność w dość dużym stopniu go zaskoczyła. Słyszał co prawda jakieś tam historyjki, plany swatek i inne dziwne pomysły na jego temat, jednak nigdy się w to bardziej nie wgłębiał. W przeciwieństwie do czterookiej nie zamierzał się mieszać w życie prywatne innych. 

— Pani Pułkownik powiedziała, że to środek nasenny! — niemal wykrzyczał. 

Stresowała go postawa Kapitana. Mimo, że on nie miał pojęcia o co może chodzić to za to Levi wystarczająco wydawał się rozumieć. Mięśnie widocznie mu się napięły, a wzrok niezaprzeczalnie wyostrzył. Wyglądał w tym momencie jak łowca gotowy upolować swoją ofiarę. Berner z przestrachem przełknął ślinę i oddalił się dla bezpieczeństwa o krok dalej. Atmosfera druzgocąco się zmieniła, wywołując na jego ciele niekontrolowane dreszcze.

— Zajebię tego skurwysyna... — wysyczał pod nosem, zaciskając mocno swoje pięści, które przez siłę wkładaną w tą czynność, aż pobielały. Chwilę tak stał skupiając swoje kobaltowe spojrzenie na zwiadowcach, ćwiczących w skupieniu walkę wręcz. Zagryzł policzek od środka na tyle zapalczywie, że w ustach poczuł metaliczny posmak krwi. 

— Berner! — wybudził mężczyznę z szoku — Przekaż Hanji, że mamy tutaj zdrajcę. Powiedz, że chodzi o doktorka. Na pewno zrozumie. — rozkazał, po czym całkowicie olewając swoje obowiązki, pobiegł w stronę bazy. 

Ten pieprzony okularnik wyłudził od niego pieniądze! Oszukał go! Ackerman wpadł w amok. Nie widział już nic poza chęcią poćwiartowania Augusta i zmieszania jego obrzydliwych szczątków z kupą gówna. Dobrze pamiętał, gdzie znajdował się jego pokój — sam mu go przecież przydzielał. Ciekawy był czy obiadki mu smakowały, czy pławienie się w luksusach za jego pieniądze było dla niego przyjemne... Zamierzał wyżyć się na nim tak jak jeszcze nigdy na nikim innym. Chciał by błagał na kolanach prosząc o życie, rzucając mu jego zarobkami w twarz, do momentu, w którym boleśnie obdarłby go ze skóry. 

Najgorsze w tym wszystkim nie były jednak jego własne straty — o nie, to jeszcze byłby stanie jakoś przełknąć.  Najpodlejszym Ackermana zdaniem było celowe pozbawianie życia społecznego człowieka, który nic mu przecież nie zrobił — był całkowicie bezbronny. Przez jego zasrane środki nasenne, u Niny doszło do zaniku mięśni — tego już nie był mu w stanie wybaczyć. Zrobił to za jego własne oszczędności. Pozbawił brunetkę możliwości dalszego rozwoju, na jego własne pieprzone życzenie.

 Ackermana rozrywał wewnętrznie fakt, że to on sam też choć nieświadomie się do tego przyczynił. Mógł to zauważyć szybciej, mógł prędzej zaufać intuicji, a nie wierzyć bezmyślnie uspokajającym słówkom  Jeager'a. No kurwa przecież on tyle mógł! Był bierny jak jeszcze nigdy. Przygasł po złej passie, ignorując tak ważne elementy układanki. No ale do jasnej cholery skąd miał się spodziewać, że lekarz mający w zwyczaju ratować ludzkie życia, postanowi dla odmiany jakieś zniszczyć?!

Gdy stał już przed docelowym miejscem pobytu Jauch'a, najciszej jak tylko potrafił wyciągnął ze swojego buta średniej wielkości sztylet. Miał go przy sobie od zawsze. Idealnie wyważona broń nigdy go jeszcze nie zawiodła. Musiał się zabezpieczyć. Skoro ten zwyrol posunął się do czegoś tak skrajnego tylko w celu pozyskania jego pieniędzy, to równie dobrze mógł być wynajętym płatnym mordercą. Mimo, że na takiego nie wyglądał to czarnowłosy nie mógł dać się teraz nabrać na jego grę pozorów i zamierzał działać wyjątkowo ostrożnie — przecież już raz z nim przegrał. 

Wziął lekki rozbieg i z całym impetem jaki posiadał, wyważył drzwi. Najważniejszy był element zaskoczenia, a biorąc pod uwagę to, że pokój miał tylko jedno pomieszczenie, ten pieprzony zdrajca nie mógł się nigdzie zaszyć. Jak wielkie było zdziwienie Ackermana, gdy zamiast świńskich oczek tego niegodziwca zastał starannie wyczyszczony pokój. Od dawna wyglądało na to, że nikogo już w nim nie było. Jedynym świadczącym o obecności tutaj mężczyzny elementem były porozrzucane po podłodze odpadki tytoniu, którym tak ostentacyjnie się mamił. 

— Kurwa! — przeklął siarczyście w pustą przestrzeń. Nie dość, że zrobił coś takiego to jeszcze zostawił po sobie ten syf. August grabił sobie coraz bardziej. 

Schował broń z powrotem na swoje miejsce i po głębszym zastanowieniu co powinien w takiej chwili zrobić udał się w kierunku skrzydła szpitalnego. Biegł najszybciej jak tylko mógł. W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że przez przypadek udało mu się użyć zwiększonej siły nóg, jednak porzucił tą myśl. Najważniejszym teraz było dotarcie do Niny. 

Pieprzony doktorek musiał się zorientować, że ubyło mu towaru. Musiał się obeznać w tym, że Ackerman go doszczętnie przejrzał. W kobaltowych tęczówkach zamajaczyła nuta obawy. Obawy o życie 22-latki. Bardzo prawdopodobnym było, że chciał zatrzeć po sobie i swojej działalności ślady, co wiązało się z zabójstwem. Levi nie mógł do tego dopuścić. O ile było to jeszcze możliwe, zmaksymalizował swoje tępo, by przy ostrych zakrętach obijać się głucho o ściany. Pęd robił swoje — on jednak w żadnym stopniu nie zamierzał się powstrzymywać. Chciał zdążyć chociaż ten jeden raz. 

Czym prędzej otworzył upragnione drzwi, głęboko oddychając. Biegł tak szybko, że niemal krztusił się, zapominając o cyklicznym obiegu powietrza. Dotarł tutaj w bezdechu. Kobaltowe spojrzenie automatycznie, tak jak każdej niemal nocy skierowało się na stojącą w kącie kozetkę. Żałość ścisnęła jego serce, a lśniące nadzieją dotąd spojrzenie natychmiastowo zmętniało. Nie mógł złapać tchu. Czuł jakby właśnie odebrano mu coś równie cennego co własną duszę. Dusił się. Tyle dla niej poświęcił! Tyle zrobił! A zastał w sali tylko puste szpitalne łóżko.

Mimo swojego stanu nie mógł się poddawać! To nie było w jego stylu, załamać się w takim momencie. Może jeszcze jest gdzieś w pobliżu, podtrzymując brunetkę przy życiu? Może nie miał wystarczająco silnej psychiki, by dopuścić się morderstwa? Może wszystko, cokolwiek innego tylko nie to najgorsze! Były dwa wyjścia; albo zastanie go w stajni, albo w tym gorszym wypadku będzie musiał ruszyć w pościg. Jauch miał cholerne prawo poruszania się po ich terenie i nie było to niczym nadzwyczajnym. Wszyscy go znali. Nikt nie zareaguje jeżeli postanowi nagle wyjechać sobie do miasta. O całym podstępie wiedział tylko Ackerman i Zoe oraz częściowo w pewnym stopniu Berner. Byli w cholernej dupie. Jeżeli weźmie ze sobą wóz i pojedzie w dowolnym przez niego wybranym kierunku to szanse znalezienia Kastner i tak są nikłe. 

Czarnowłosy biegał po kwaterze, zatrzymując się od czasu do czasu by wydać innym rozkazy. Szybko z pojedynczego żołnierza akcja rozprzestrzeniła się na cały korpus zwiadowczy. Sprawa była zbyt poważna i cenna by móc ją zignorować. Może i mężczyzna nie znał dokładnego planu Smitha na to wszystko, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że 22-latka jest mu do niego potrzebna. Miała wiedzę i umiejętności, których Erwin pragnął. Nie można było sobie tego od tak odpuścić. Po za tym jej życie stało się dla Levi'a jednym z tych ważniejszych od innych. 

— Gównarzeria ruszać swoje dupska i szukać Kastner! Zaginęła! O porwanie podejrzewamy doktora Jauch'a! Jeżeli ktokolwiek, cokolwiek znajdzie ma mnie niezwłocznie o tym poinformować! — krzyczał do zebranych na placu zwiadowców, którzy po jego zniknięciu dalej kontynuowali swój trening. Aktualnie wszyscy zszokowani wpatrywali się w jego drobną, nabuzowaną emocjami sylwetkę. 

— Jak to zaginęła? — z tłumu wyłonił się zdziwiony całą sytuacją Eren. 

Nigdy nie spodziewałby się po Auguście czegoś takiego. Zawsze był przyjazny i życzliwy. W dzieciństwie, gdy tylko odwiedzał jego ojca przynosił dla niego słodycze. Potem zamykał się z Grish'ą w pokoju i razem opracowywali jakiś trudniejszy przypadek u pacjenta. Nastolatek niewiele z ich rozmów pamiętał, jednak wizyty mężczyzny zapadły mu w pamięć jako coś pozytywnego. Na cztery lata przed upadkiem muru Jauch jednak z dnia na dzień zaprzestał u nich bywać. Nie wydawało mu się to wtedy dziwne, jednakże teraz...

— Srak Jeager! Nie pytaj tylko szukaj! Zbierz oddział, przygotujcie konie i poszukajcie po okolicy — rozkazał brunetowi. Pierwszy raz od bardzo dawna się w coś tak zaangażował. Ackerman w duszy przysiągł sobie, że odnajdzie chociażby nawet jej martwe szczątki, grób lub cokolwiek z nią związanego. Poprzysiągł sobie, że zrobi to za wszelką cenę. 

Tego dnia nikt jednak nie znalazł choćby marnej poszlaki, gdzie owy zdrajca mógłby się udać. Wozu zaopatrzeniowego nie było, dwójki koni też, a Jauch wraz z Kastner znikli tak jak kamień, który wpadł w prosto morze. To był istny roller coater emocjonalny dla czarnowłosego. Jakim cudem nikt ich nie zauważył? Jakim cudem przemknęli niedostrzeżenie? Poszukiwał jej do późnych godzin nocnych, zmuszony ostatecznie zawrócić i zdać raport generałowi. Dla całego korpusu wydarzyła się naprawdę wielka tragedia. Panika i niezorganizowanie było namacalne, a żałość jej przyjaciół wręcz namacalna. 

— Uspokójcie się wszyscy! — krzyknął wyprowadzony z równowagi Smith. 

Nie mógł dłużej tego znieść. Te kilka osób, które zgromadziły się z pretensjami w jego gabinecie i utrata pionka zdecydowanie źle na niego wpływały. Pierwszy raz krzyknął, będąc kierowany wyłącznie swoimi własnymi emocjami. Wszyscy poza Ackermanem spojrzeli na niego z szokiem. Nikt nie spodziewał się takiego wybuchu. W pomieszczeniu zapanowała upragniona przez blondyna cisza, dzięki której nieco się opanował i skleił względnie prosty plan. 

— Co więc proponujesz? — odezwał się jako pierwszy Kapitan, który mimo względnego niezainteresowania, najbardziej garnął się do tematu. Stał tak jak zwykle, oparty o ścianę i spoglądał zza grzywki na wszystkich swoim kobaltowym spojrzeniem. Smith odchrząknął. 

— Zgłosimy to Żandarmerii, oni przejrzą dla nas teren. Gdy będziemy pewni sytuacji wyślę w to miejsce naszych. W obecnej sytuacji nie jesteśmy niestety nawet stwierdzić, gdzie oni mogą się znajdować. Pozostało nam czekanie. — podsumował, trzymając się męczeńsko za skronie. Dla niego to też nie była cudowna sytuacja. Znikł jego drogocenny pionek. To mogło oznaczać koniec gry.

— No, ale...— chciała wtrącić się Zoe, jednak Ackerman niespodziewanie jej przerwał. Wyszedł ze swojej strefy bezpieczeństwa i wystąpił na środek, wszystkim manifestując swoją niechęć co do tego całego "planu".

— Powiedz mi Erwin. Czy to przypadkiem nie Żandarmom uciekałem przez dobre dwadzieścia lat mojego życia? Czy to nie oni mają w każdej strefie bunkier wypełniony po brzegi winem? Czy to kurwa nie oni przypadkiem są tymi strachliwymi tchórzami, którzy chowają się za jak najbardziej wewnętrzny mur i grzeją tam posadki?! Powiedz mi kurwa Erwin jak oni zamierzają to zrobić! To kupy gówna! — czarnowłosy potrafił być wyjątkowo słowny jeżeli miał coś istotnego do powiedzenia. 

Irytował go ogromnie fakt tego zwlekania. Dobrze wiedział, że żołnierze z zielonym jednorożcem na plecach nie mogą być poważni. Jeżeli się na to zgodzi to całkiem możliwe, że nigdy już nie zobaczą Kastner, a do tego dopuścić nie mógł. Za wiele do gadania jednak nie miał. Nie on był w tym korpusie głową, czego w tamtej chwili definitywnie żałował. 

— Czy ktoś tu pozwolił zagrać sobie na emocjach? — zironizowała Hanji, próbując rozluźnić panującą tam atmosferę. Nie udało jej się to jednak zbyt dobrze, a wręcz przeciwnie — zwiększyło agresję Levi'a. 

Kobieta chwiała się na nogach, posiadając jeszcze niewielkie oznaki działania odurzającego środka. Minęło już kilka ładnych godzin, a on i tak dawał się we znaki.

— Wyślę list do Zackley'a. Po jego odpowiedzi będziemy czekać i zobaczymy jak to potoczy się dalej. — zadecydował blondyn, zaciskając, ukrywające jego zdenerwowanie pięści. 

W ten sposób zakończył jakiekolwiek rozmowy na ten temat. Zwiadowcy zdawali sobie sprawę, że temat jest zamknięty. 

— Tch. — Ackerman tylko prychnął i wzburzony wyszedł z gabinetu, nawet nie przejmując się doskonale słyszalnym trzaśnięciem drzwiami. 

Miał tego traktowania cholernie dosyć. Cierpliwy nie był, wytrzymały psychicznie z resztą też. Wszystko zaczynało się potęgować. Gdy zdążyli znaleźć już przyczynę to nie udało im się pochwycić skutku. To było takie frustrujące!

Komunikowanie się pomiędzy osobami w tych czasach było strasznie mało efektywne. Wysyłało się bowiem w dane miejsce gdzie znajduje się odbiorca, odpowiednio uprawnioną do tego osobę — odpowiednika listonosza. Poczta konna pomiędzy korpusami, w której znajdowało się grono od dziesięciu do piętnastu osób i która była równie charakterystyczna co Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości. Nie wyruszali oni na wyprawy przez co nie musieli też ginąć i ich wiek naturalnie rzecz biorąc się wydłużał. Bezpieczna, ale równie ważna praca.

Na korespondencję od przywódcy wojsk nie czekali wyjątkowo długo. Wyglądało to tak jakby Smith odważył się powiadomić go o tak istotnych sprawach, że mężczyzna od razu wszczął postępowanie. Były to tylko podejrzenia. Dawały jednak potrzebną wszystkim w tamtym momencie niezaprzeczalną nadzieję. 

Około tygodnia później, gdy wszyscy byli w o wiele gorszym stanie, niż wtedy gdy Nina zalegała u nich nieruchoma na kozetce. Załamani, prostolinijni i nie ukrywający swojego samopoczucia z powodu jej braku otrzymali w końcu odpowiedź. 

Nadeszła pierwsza jesienna burza. Na zewnątrz robiło się coraz chłodniej. Liście, pożółknięte, wyschnięte i pozbawione swojej życiowej witalności opadały na ziemię, by za chwilę zostać zdeptane i rozłożone przez pomniejsze organizmy. Życie zbierało swoje żniwa.  Akty pogodowe, które nawiedzały swoją zmiennością — to raz deszczem, mgłą, a innym razem ogrzewającym duszę słońcem. Właśnie w aprobacie tego wszystkiego, w bazie zwiadowców pojawiła się Nifa. Nowy nabytek zwiadowców. Jedna z najlepiej sprawujących swoje obowiązki kadetek. 

— Generale! Melduje raport od Dowódcy Zackly'a! — zasalutowała, bez pytania wchodząc do znanego wszystkim dobrze pomieszczenia. 

Jej mundur był mokry i świadczył o szalejącym na dworze potoku kropel, bombardujących co tylko się da. Ackermana ucieszyła obecność kobiety. Nigdy nie przypuszczał, że przybycie do blondyna by złożyć skargi okaże się tak efektowne. Mógł teraz z pierwszej ręki dowiedzieć się tak ważnych dla niego informacji. 

— Dziękuję. Spocznij. — odparł chłodno błękitnooki.

Zwiadowczyni podeszła do machoniowego biurka i wręczyła Smith'owi białe zawiniątko. W pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza, przerywana jedynie szeleszczeniem rozwijanego papieru. Namacalne było panujące wśród zgromadzonych napięcie. Nawet dziewczyna zdawała sobie sprawę jak na Ackermana działała cała ta sytuacja. Po dłuższej chwili i przyswojeniu słów jakie kierował do wszystkich Zackly, Erwin wciągnął szybko powietrze. Oznaczało to, że coś było mocno nie tak. Czarnowłosy nie czekał, by zapytać — od razu to zrobił. 

— Co tam wyczytałeś? — jego ton, w żadnym razie nie wskazywał na to by była to tylko prośba. Mężczyzna oczekiwał, żeby mu to powiedziano. 

— Dziękuję ci Nifa. Jesteś wolna. — blondyn zignorował jego pytanie, sugerując tym samym iż pragnie zostać w pomieszczeniu z Kapitanem sam na sam. 

Brunetka zasalutowała, uśmiechnęła się miło i wyszła tak samo szybko jak weszła, delikatnie przymykając przy tym drzwi. Dla Levi'a chwila ta wydawała się być niejako jednak trochę dłuższa niż powinna. Niecierpliwił się. 

— No więc? — ponaglał, gdy tylko upewnił się, że kroków zwiadowczych butów nie słychać już na korytarzu. Nie chciał by Smith znowu coś przed nim ukrywał i mącił, więc w razie jakichkolwiek podejrzeń w jego kierunku był gotowy użyć nawet siły.

— Stolica jest w bardzo ciężkiej sytuacji. Dlatego list tak długo szedł, że tak powiem. — przerwał na chwilę, by zebrać myśli, po czym kontynuował — Strajk ludności domagającej się większej ilości przydzielanego pożywienia. Zamknęli wejścia do Podziemi, by jeszcze tamci nie wyszli walczyć o swoje. Ogólnie duże zamieszanie. — zaśmiał się, próbując złagodzić jakoś atmosferę. Dobrze zdawał sobie sprawę, że ten temat dla Kapitana jest raczej ciężki i nie wolno mówić o nim tak otwarcie. 

— Przejdź do setna Erwin. — coraz bardziej tracił cierpliwość. Porzucił swoją nonszalancką postawę i podszedł bliżej. 

— Zackly szybko wszczął śledztwo w naszej sprawie, bo te jak to ująłeś "kupy gówna", — zatrzymał się robiąc w powietrzu niewidzialny cudzysłów — miały nareszcie powód by ruszyć do pracy. 

Żandarmeria znalazła dla nas Augusta Jauch'a, gdy próbował niepostrzeżenie wydostać się z podziemnego miasta. — skończył, tajemniczo spoglądając na czarnowłosego. 

I choć nie mógł dostrzec niczego nowego na jego twarzy to w głębi duszy wiedział, że poruszyło to Ackermana i nadało jemu życiu względny spokój. Nareszcie poznał sytuację, w której był w stanie coś zdziałać. Nareszcie znał realia. Teraz wystarczyło tylko czekać na rozkazy, do których się zastosuje, o ile pozwolą mu na to jego sumienie. Bo każda jego decyzja, bez względu na skutki musiała być słuszna. Coś mu jednak w tym wszystkim nie pasowało; Dlaczego blondyn nie wspomniał słowem o Ninie? Levi w skupieniu zmarszczył brwi. 

— Co z Kastner? — spytał podejrzliwie, w dalszym ciągu stonowanym głosem. Nie było to złośliwe, nie było to też w żadnym stopniu agresywne. Mówił wyjątkowo spokojnie. Trochę tak jakby odczuł ulgę, lecz był w każdym momencie gotowy do działania. 

— Torturowali go. Wiesz mają do tego swoje sposoby. Jednak Levi... — zawiesił swoją wypowiedź, budując w ten sposób niewyobrażalną atmosferę niepokoju. 

— Zostawił ją pod Mitras. — zakończył, spuszczając swój zakłopotany wzrok, nie miejąc odwagi spojrzeć w stalowe tęczówki przyjaciela. Zdawał sobie sprawę jak bolesne musiały być wypowiadane przez niego słowa. Wiedział to wszystko.  

— Co zamierzasz zrobić? — spytał czarnowłosy przez zaciśnięte zęby. 

Wszystko dobrze do niego dotarło, jednak w dalszym ciągu nie mógł w to uwierzyć. Brunetka trafiła w miejsce gdzie spędziła najgorsze lata życia. Ponownie zaciągnięta siłą, ponownie nie będąc do końca świadomą swojego położenia i w dodatku pozbawioną czegokolwiek czym mogłaby się okryć lub obronić. Całkiem sama w mieście pełnym ludzi, którym zaszła mocno za skórę. 

Gdyby to Ackerman'owi miało się coś takiego ponownie przytrafić to sam nie wiedziałby co ma zrobić. On był pełnym sił, jeszcze całkiem młodym i pełnym werwy mężczyzną. Jak ma sobie poradzić niedożywiona osoba z zanikiem mięśni w takim miejscu? Jak do cholery miała sobie poradzić?! Jeżeli ten cały doktorek nie zostawił jej choćby kawałka chleba to jej los zapowiadał się dosyć marnie. Levi miał szczerą nadzieję, że te żołnierzyki ze stolicy choć trochę odwdzięczą się mu za popełnione krzywdy. 

— Na razie nic. Wejścia są zamknięte więc nic nie jesteśmy w stanie zdziałać. Dodatkowo podejrzewam, że reszta pułków poza Żandarmami ma zakaz wstępu do miasta ze względu na zasady bezpieczeństwa. — podsumował, szybko wykonując analizę sytuacji.

— Przestań pieprzyć Erwin! Wyślij mnie! Cywilnie, nie publicznie. Znam ten obszar, znam obyczaje i znam zachowania Żandarmerii. Jestem najlepszą osobą do wykonania takiego zadania. — postawił się Ackerman stanowczo i bez zawahania odpowiednio argumentując swoje propozycje. 

Nie mogli stracić przecież tak dobrego żołnierza jak 22-latka. Jeżeli Smith'owi zależało na tym pionku powinien odpuścić i dać go uratować. Blondyn jednak nie był pewny, czy w razie potrzeby byłby w stanie poświęcić swojego Króla. To była dla niego naprawdę trudna decyzja i musiał się w wielu sprawach upewnić. Na to tak czy siak potrzebny był czas. 

— Skoro wejścia są zamknięte, to jak zamierzasz się tam dostać? — spytał spokojnie, spoglądając na mężczyznę z ukosa. Analizował w tej chwili każdy najdrobniejszy szczegół, który mógłby narazić zwiadowców na niebezpieczeństwo, a jego własne marzenie na niepowodzenie. 

— W północnej części jest większa wyrwa przez którą kiedyś podziwialiśmy ten gówniany świat na górze. Z pomocą manewru zejście tam nie powinno być trudne. — warknął, zdenerwowany, że Erwin nie ufa mu na tyle na ile on by chciał. Gdyby wszystko było tak proste, że wystarczyłoby tylko samo zaufanie...

— Przyjdź do mnie wieczorem. Dam ci odpowiedź. A teraz wybacz jestem zajęty. — skwitował krótko, przekładając na biurku jedną kupkę papierów bliżej lewej. 

— Tch. — Ackerman prychnął ze zniewagą i wyszedł z pomieszczenia, nie fatygując się nawet zamknąć za sobą drzwi. Pozostawił je więc otwarte. 

Dobrze znał Erwina i był prawie w stu procentach przekonany, że jego dusza hazardzisty znowu wygra nad zdrowym rozsądkiem. Nie kłócił się i nie narzekał zbytnio. Postanowił wykorzystać ten czas na spakowanie się i przygotowanie na nadchodzące utrudnienia. W Podziemiach trzeba było być gotowym na każdy przebieg wydarzeń. To właśnie tamte miejsce można było nazwać przedsionkiem istnego dla ludzi piekła. Piekła , w którym jego lodowaty wzrok doskonale się odnajdywał, piekła w którym przyszło mu się urodzić. 

Tymczasem w pogrążonym w mroku mieście, w jednej z obskurnych uliczek, w której walały się martwe ciała trupów leżało jedno, drobne, choć wciąż żywe. Tak w zasadzie to po długim czasie wegetacji w jakim przyszło mu się znaleźć dopiero teraz mogło otworzyć sobie oczy. 22-latka przez pewien czas zastanawiała się, czy to nie jest aby na pewno jakiś nieśmieszny żart, czy to nie kolejny koszmar w jakim przyszło jej tkwić. Nic bardziej mylnego — była bardziej przytomna niż kiedykolwiek wcześniej. 

Jej ciało przeszły dreszcze, a gdy tylko próbowała wstać i gdzieś się ruszyć, natychmiast łapało ją odrętwienie i zaliczała bolesny upadek. Była w Podziemiu. W tym cholernym miejscu, z którego z tak wielką radością uciekała. Po cholernych kilku miesiącach znowu tutaj wylądowała. Ostatnie co pamiętała to wyprawę i ogromną dłoń tytana trzymającą ją w szachu. Mia ruszyła jej na ratunek, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Dziewczyna była bardzo szybka. 

Czyżby to wszystko co do tej pory przeżyła, było tylko bolesnym, ale też wyjątkowo pięknym snem? Czy naprawdę dane jej było doświadczyć kilku niesamowitych wymian zdań z Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości? A może to też było jej wyobrażeniem? Jawa zlewała jej się z domniemaniami. Cały czas zadawała sobie pytania; Co tu robi? Czy to sen? Czy udało jej się uciec stąd tylko na chwilę, tylko po to by powrócić? Nie chciała w to wierzyć. 

Doczołgała się do wyjścia z zaułka, brudząc sobie doszczętnie, wiszącą na niej białą tunikę szpitalną. Nie zdawała sobie sprawy w jakim do końca jest stanie i dlaczego nie może normalnie wstać. Chciała tylko ponownie jak najszybciej uciec z tego przynoszącego śmierć grobu. Dziura w ziemi z ludźmi, którzy umarli już dawno. Tym było to miasto. 

Z tego co zdążyła zauważyć — po drodze głównej poruszało się wielu nieprzyjaznych typów, parę zamożniejszych kobiet i zero dzieci. Szczerze mówiąc nie pamiętała, by kiedyś kręciło się tu tyle osób w jednym czasie. Preferowało się raczej przemieszczanie samotne. Jeżeli ktoś powiązał cię z drogimi ci ludźmi lub odkrył co gorsza twój adres — byłeś stracony. 

W pustym i nie używanym od dawna żołądku Niny zaburczało ogromnie, dając organizmowi znać, że potrzebne jest mu pożywienie. Teraz, już, natychmiastowo. Nigdy nie odczuwała łaknienia, aż w takim stopniu. Teraz zjadłaby nawet sam, suchy okruch chleba prosto z ziemi. Nie będzie jej to raczej dane, gdyż o leżący na ziemi okruszek nie należący tak w zasadzie do nikogo szczególnego, walczyło się zacieklej niż o swoje życie. 

Brunetka usiadła pod murkiem, opierając się o zimną, pokrytą mchem ścianę i skuliła się najbardziej jak tylko mogła. Było jej zimno, była głodna i była bezbronna. Została taka, zdana całkowicie na przypadek losu. Nigdy jeszcze nie czuła się tak jak w tamtym momencie — bezradna. W jej stanie nawet drobna kradzież była ryzykowna. Ucieczka nie byłaby skuteczna, gdyż 22-latka ledwo się czołgała, nie wspominając już o chodzeniu. Czy pozostało jej już tylko czekać na to co nieuniknione? Ukryła twarz w drobnych dłoniach. Nie chciała tak skończyć, nie chciała tutaj wrócić i przede wszystkim nie chciała pamiętać. Te miejsce kojarzyło jej się tylko ze śmiercią najważniejszej osoby w jej życiu. 

Nim się spostrzegła, z jej oczu zaczynały stopniowo wydostawać się łzy. Narządy te były jak nigdy niekończące się jezioro, które po trzęsieniu ziemi wylewa się ze swojej formy, zalewając pobliskie pola, a pozostawiając tylko po sobie ogromną suszę. To wszystko było do przewidzenia. 

— Ej gówniaro kim jesteś? — usłyszała pytanie dochodzące znad jej głowy. Podniosła ją do góry by zmierzyć osobnika, który mógł być jej przyszłym mordercą. Miał długi brązowy płaszcz płaszcz. Podstarzały kowbojski kapelusz przykrywał jego twarz, ukazując częściowo łypające na nią z góry kobaltowe oczy, a w dłoni trzymał naładowaną broń. Była w naprawdę niekorzystnej sytuacji. Stał przed nią nie kto inny, jak słynny Kenny Rozpruwacz. 

Legem nocens veretur fortunam innocens.


cdn.

*Legem nocens veretur fortunam innocens. — (łac. Przestępca boi się prawa, niewinny – losu.)











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro