8. Wieża kościoła i fontanny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trwaliśmy w tym mroku i ciszy jak serce dzwonu. Zapałka powoli stawała się zimna. Wrześniowy wiatr wpadał do dzwonnicy przez stare okna i łaskotał nas po stopach.
Gwiazdy zniknęły z tego dzwonowego nieba i byliśmy już tylko my. W sercu instrumentu odbijał się mój krzyż. Powiodłem za nim wzrokiem; Ida podniosła głowę i popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Odgarnąłem włosy z jej bladej twarzy i zatrzymałem dłoń na wysokości policzka. Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.
— W gruncie rzeczy gwiazdy są strasznie samotne. — szepnęła. — Bo niezauważalne pojedynczo. Oczywiście, nie wszystkie. Ale chyba mnie rozumiesz, prawda?
Brzmiała tak smutno, że sam zadziwiłem się tym smutkiem. Uniosła rękę i przyłożyła do mojej dłoni. Była zimna, jakby zgasła wraz z zapałką.
— Rozumiem. — szepnąłem. Odpowiedziało mi lekkie westchnięcie i dziewczyna odsunęła się. Podniosła z podłogi swoje rzeczy i uśmiechnęła się. Wodziłem za nią wzrokiem, lecz ona była już jakby poza tym, co wydarzyło się przy sercu głosu kościoła.

Jakby wybudziła się ze snu, a mnie w nim pozostawiła. Skinęła ręką, byśmy zeszli. Postąpiłem krok naprzód i zatrzymałem się w drzwiach. Popatrzyła na mnie zdziwiona. Znów uśmiech. Podeszła i uniosła główkę; była ode mnie niższa, co tylko dodawało jej uroku.
— Twoja gwiazda trochę wyblakła, wiesz? — Wyjęła chustkę i przetarła nią mój krzyż. Poczułem ukłucie w sercu, gdy zimna faktura nakrętki przycisnęła mi się do piersi. Dziewczyna przetarła lilijkę na środku i odwróciła się, po czym zeszła na dół. Jeszcze chwilę stałem na górze i patrzyłem przez małe okienko na niebo. Delikatnie dotknąłem krzyża i poczułem, jak ramiona lilijki zahaczają o moje palce.

Minutę później byłem już na dole i przechodziłem przez puste i śpiące miasto. Ida dreptała obok mnie z tym swoim wiecznym uśmiechem na ustach.
— To fantastyczne, prawda? — Mówiła, jak gdyby nigdy nic. — Uwielbiam spełniać marzenia. Uwielbiam też marzenia innych ludzi. Można w nich odnaleźć to, czym ich napisano.
— Co masz na myśli? — Zwolniłem.
— Każdego człowieka, mam wrażenie, pisze się nieco innym atramentem. Każdy jest inny, a jednak niektórzy potrafią odnaleźć kleksa z siebie w innych. Och, wybacz, zdecydowanie nie powinnam tyle paplać nocą! — Zaśmiała się i zatrzymała pośrodku wyłączonej fontanny na skwerku miasteczka. Patrzyłem na nią zauroczony. Ciekawe jak wyglądałaby, gdyby na jej włosach były krople deszczu. Śmiała się i obracała pomiędzy wyłączonymi strumieniami wody. Trwałbym w oglądaniu tego dłużej, ale podbiegła do mnie i ciągnąc mnie za ręce, postawiła tuż obok siebie.
— Chcę, żebyś zapamiętał to wszystko. — szepnęła i mocniej uderzyła nogą w jeden z kwadracików z otworami na wodę. Zimny strumień trysnął prosto na nas, a ona się roześmiała.

W tamtym momencie wydawało mi się to nierealne. Ale była tam, a ja byłem z nią w swoim przemoczonym do cna mundurze. Woda kapała na nas, a my staliśmy tam i się śmialiśmy. Kałuszyn spał.

Wróciliśmy do salki przy szkole, a ona usiadła na ogrodzeniu i patrzyła na mnie z góry, przebierając nogami w powietrzu.
— Dobranoc. — powiedziała i przeskoczyła za siatkę, po czym podeszła tuż pod nią. Przyłożyła rękę do kratek i uśmiechnęła się.
— Dobranoc. — Przyłożyłem swoją dłoń do jej i odpowiedziałem na uśmiech uśmiechem. Gdy na chwilę zamknąłem oczy, ona już odchodziła. A ja stałem tam w mokrym mundurze i widziałem gwiazdy obracające się wraz z kroplami wody.
Żartuję. Byłem po prostu jak nieprzytomny i spałem na stojąco.

***

— No no, ładnie się bawiłeś w nocy, mój synu. — Felek siedział naprzeciw mnie z menażką pełną obrzydliwie gorzkiej kawy, którą kazał mi wypić przez słomkę. Nie widziałem nawet czy piję coś normalnego czy Inkę, po prostu dałem się karmić, bo ledwo żyłem.
— Sorki, tato. — Uśmiechnąłem się, wyglądając przy tym jak idiota. — Ale gdybyś tam był...
— To musiałbym patrzeć jak ociekacie cukrem.
— Wodą jak już.
— Woda z cukrem jest obrzydliwa, ty sadysto. — Pociągnął łyk z menażki i skrzywił się. — Ohyda. Bądź dobrym Jankiem Laseckim i wypij to, błagam.
Ziewnąłem i wypiłem kawę, po czym sięgnąłem po rogatywkę. Konrad wymyślił sobie ranny apel, a ktoś musiał wydawać komendy, bo Tomek miał problem z gardłem.

Otrzepałem jeszcze mokry mundur i kichnąłem, po czym popatrzyłem na chłopców.
—  Pierwsza warszawska drużyna harcerzy "Warszawiacy" imienia bohaterów Warszawy baczność! Spocznij! Zastępowi do raportu wystąp! — Przytrzymałem laskę skautową Konrada i spojrzałem na czterech chłopaków przede mną. Kiwnąłem im głową.
—  Druhu przyboczny, druh Mateusz Pawłowski melduje zastęp Śródmieście na apelu. Stan: trzech, pięciu nieobecnych.
—  Dziękuję, czuwaj! — Uniosłem palce do lilijki.
—  Czuwaj!
Kolejno zameldowało się Śródmieście, Wola, Mokotów i Starówka. Nazwy zastępów miały dla Konrada znaczenia symboliczne — każdy z nich zgłębiał historię swojego kryptonimu badając dzieje powstania warszawskiego. Zdawali nawet sprawności z tym związane, nosili specjalne znaczki z symbolami batalionów i spotykali się z żyjącymi powstańcami.
Wszystko było tak, jak to sobie zaplanowaliśmy. Idealni chłopcy, idealna drużyna i mniej idealna rzeczywistość, która co raz dawała nam w kość.
—  Baczność! Druh Konrad Wiązkowski do odczytania rozkazu - wystąp!

Konrad uśmiechnął się do mnie, Tomka i Staśka, trzeciego przybocznego, po czym wyciągnął kartkę i chrząknął.
—  Rozkaz L dziewięć. Kałuszyn, wrzesień, biwak drużyny. Druhowie!
—  Spocznij! — Stuknąłem laską, ku uciesze młodszych. Puściłem im oczko i położyłem palec na ustach.
— Mówi się, że naród, który nie zna swojej historii jest skazany na zapomnienie. Rozmyślając nad tymi słowami jesteśmy w miejscu, skąd zabrano tysiące ludzi do Warszawy, w miejscu, gdzie przechodził Napoleon, w końcu w miejscu, które od trzystu lat posiada prawa miejskie i dzielnie broniło się podczas ataku na Polskę we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku. Jesteśmy harcerzami, a to znaczy, że dbamy o to, co wpisało nas w ten świat. Dbamy o historię...

Przestałem na chwilę słuchać Konrada i zamyśliłem się. Rozkazy miały w sobie coś takiego, co jakoś we mnie pozostawało. Urywek zdania, kilka słów. Z każdego pamiętałem coś dla siebie. A wtedy? Wtedy chciałem zapamiętać to dla niej.
Wpadłem w to bez reszty, zatraciłem się w rozmyślaniach. Sam siebie nie poznawałem. A jednak czułem spokój. Ona dawała mi go i otaczała się nim.

— Podpisano, druh przewodnik Konrad Wiązkowski, harcerz Rzeczypospolitej. Druhowie, czuwaj!
—  Czuwaj! — Harcerskie pozdrowienie rozniosło się po szkole i odbiło od jej murów. Chwilę później drużyna Felka w drugiej sali odkrzyknęła tym samym.
—  Do hymnu harcerskiego! — Wyrwałem się z myśli i starałem sprawiać wrażenie ogarniętego. Z marnym skutkiem.
—  Wszystko, co nasze Polsce oddamy...

Męskie głosy zdecydowanie były tym, co lubiłem. Miały głębię, coś takiego, że człowiek czuł się bezpiecznie. Jakiś tenor powinien śpiewać, kiedy byśmy z Idą szli do ołtarza, to byłoby przecudowne.
A harcerze... Czuć było w tych głosach oddanie. Przede wszystkim sobie nawzajem.
—  Spocznij! Rozejść się! — Ostatni stukot laską. Ledwie zdążyłem ją odłożyć, cała Wola powaliła mnie na ziemię, śmiejąc się przy tym.
—  Druhu przyboczny, a gdzie druh był w nocy? — Śmiali się, leżąc na mnie w pozycjach, od których mój kręgosłup wpadł w rozpacz. Ich kręgosłupy pewnie składały sobie kondolencje.
—  A na tajnej misji! — Pstryknąłem w nos Adasiowi, małemu blondasowi, a ten zaśmiał się gromko.
—  Z tajną druhną? — Felek usiadł za moją głową i nakrył mnie rogatywką. — Możecie się pożegnać, druh przyboczny właśnie został zaharcowany i wyzionął ducha!

Uśmiechnąłem się, czując zapach lasu w rogatywce. Uniosłem ją lekko i zobaczyłem roześmiane twarze. W tamtym momencie pięknie było żyć.



Dla osób, które nie wiedzą – tak mniej więcej wygląda apel harcerski z perspektywy drużyn ZHP. (Przynajmniej tak mi go opowiedziano i tak podaje regulamin ZHP).
Jeśli coś jest niejasne – pytajcie!

Harcerz Rzeczypospolitej → najwyższy stopień harcerski
Przewodnik → ⅓ stopień instruktorsko – wychowawczy

Na górze macie baner i okładkę mojego autorstwa, nie są super, ale trochę bardziej przypominają o harcerskości tego opowiadania. Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro