XIV. Troszczysz się o mnie, Shirley?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Ania odwiesiła płaszcz na wieszak i wzięła pusty czajnik z zamiarem napełnienia go wodą i przygotowania herbaty. Postawiła go na piecu i patrzyła na bulgoczące i nagrzewające się naczynie, kartkując książkę, którą przywiózł Mateusz z Charlottetown od lekarza Johna Blythe'a.

     Zapalenie płuc niemal w stu procentach przypadków prowadzi do zgonu.

     Dziewczynka przełknęła ślinę i bębniła palcami w okładkę. Nie, Gilbert nie mógł odejść. Musiał przeżyć i zostać lekarzem. Musiał wyjechać do Białych Piasków, do Redmond, musiał... Przecież gdyby odszedł, Ruby zapłakałaby się na śmierć, Bash został sam w Avonlea, a obok groby pana Johna trzeba by było... Nie, nie. Nie mogła tak myśleć.

     Odłożyła książkę i przygotowała filiżankę z gorzkim płynem. Para powoli wypełniła eleganckie naczynie wraz z ciemnym napojem. Ania zamyśliła się, po czym wzięła jedną z misek Maryli, garść soli i ją również zalała wrzątkiem. Cierpki zapach rozniósł się po kuchni, lecz zaraz powędrował po schodach w ślad za dziewczyną.

     Rudowłosa pchnęła drzwi do swojego pokoju i zamknęła je, opierając się o nie lekko, by nie wywrócić się wraz z tacką. Postawiła herbatę na biurku, po czym przeniosła samą miskę do łóżka i położyła na szafeczce obok. Delikatnie dotknęła ramienia śpiącego Blythe'a.

     — Musisz się podnieść, Gilbert — szepnęła. Ciemnowłosy chłopak przetarł oczy i uniósł się na łokciach. Podwyższyła mu poduszkę i – unikając jego wzroku – usiadła obok, biorąc tackę na kolana. — Uważaj, bo to bardzo gorące. — Zerknęła ku parującej wodzie. — Wiem, że nie pachnie ładnie, ale pomoże ci. Musisz się tego nawdychać, tak jak zwykłego powietrza. To takie lekko przesolone, jak jajecznica Mateusza. — Uśmiechnęła się sama do siebie.

     Blythe wyciągnął ku niej rękę, na co ona drgnęła lekko. Kaszlnął i oparł na plecy, zamykając oczy. Solanka unosiła się wokół niego, rozrzedzając wydzielinę zalegającą w płucach. Para kłębiła się pomiędzy nimi zupełnie tak jak myśli, które przepływały przez ich głowy.

     — Jesteś pewna, że to działa? — Kaszlnął, czując dziwny osad na gardle i w nosie. 

     — W sierocińcu wyleczyliśmy tak jedną dziewczynkę. Bakterie uwielbiają cukier, więc masz też herbatę, gorzką jak każda lekcja z panem Philipsem. — Teraz to on cicho się zaśmiał. — Wiem, że to nieprzyjemne, ale może w duecie z tymi rzeczami coś zdziała. — Spojrzała na leki.

     — Troszczysz się o mnie, Shirley. To też ci kazała Maryla? — Podpuszczał ją i dobrze o tym wiedział. Dziewczyna już szykowała jakąś ciętą ripostę, którą miała mu odpowiedzieć, jednak zmieszała się zbytnio, a rumieńce wstąpiły na jej blade i piegowate policzki. Gilbert uniósł nieco powieki, by przyjrzeć się tej różowiejącej bieli.

     — Powiedzmy, że ją ubiegłam. — Uniosła dumnie głowę, na co on tylko pokręcił głową i kaszlnął. — Poza tym sam mówiłeś Sebastianowi, że jestem twoją przyjaciółką, więc...

     — Rozmawiałaś o mnie z Bashem? — Zdziwił się, kaszląc przy tym nieco bardziej mokrym kaszlem.

     — Nie twoja sprawa, Blythe — obruszyła się. — Zajmij się oddychaniem solanką. — Zerknęła na komodę i dostrzegła książkę do podstaw medycyny.Gdy chłopak próbował zatamować szamotaninę wewnątrz jego klatki piersiowej, rudowłosa uniosła okładkę książki i spojrzała na brzegi stron: były podniszczone i wyświechtane, najpewniej bardzo często ktoś po nią sięgał.

     — T-to ojca-a... — próbował naprowadzić ją brunet, na co Ania przeniosła swoją uwagę na niego. Poderwała się gwałtownie i popukała go w plecy na wysokości płuc. Blythe odkrztusił głośno, po czym opadł bez sił na poduszkę. Krople potu spłynęły mu z czoła.

     Ania wyjęła chusteczkę z fartuszka i delikatnie otarła mu twarz, uważając, by nie dotknąć oczu ani ust. Chłopak oddychał ciężko, więc podniosła się w stronę okna i uchyliła je lekko. Świeże, chłodne, zimowe powietrze wpadło do pokoju, łasząc się jak pies do rozpalonego gorączką Gilberta. Przełknął z trudem ślinę i uśmiechnął się do Ani, która oparła się o ramę łóżka i przyglądała mu z zaciekawieniem. W tym świetle zimowego słońca mógł podziwiać jej smukłą, piegowatą twarz, delikatne, ale spracowane ręce, skórę podobną do obleczonego szronem piasku i włosy, które przypominały teraz języki rozpalającego się ogniska. Dlaczego więc tak mało było w niej tego ciepła w stosunku do niego?

     — Aniu! Chodź, przygotujesz kolację! — Głos Maryli przerwał mu kontemplację urody Shirley, która spłoszyła się i skierowała ku drzwiom.

     — Przyjdziesz do mnie jeszcze, czy może rozbijesz mi tabliczkę na głowie? — Uśmiechnął się do niej.

     — Rozbiję jajka na jajecznicę — odparła, po czym zakręciła się wokół własnej osi i zbiegła na dół. Blythe westchnął ciężko, kładąc rękę na sercu.

•♡•

Tak bardzo nie chcę kończyć tego FF, a wiem, że niewiele zostało, jeju.

Lubicie tę wersję filmową Ani?:

chłopcy jak Gilbert są przekroczy, jejku, nie mogę się na niego napatrzeć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro