XV. Możesz sobie tylko wyobrazić!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Ania i Diana odłożyły mleko do strumyczka, by się schłodziło, po czym pospieszyły do szkoły, bo pan Philips nie znosił spóźnień. Zimowe Avonlea zachwycało swoim spokojem i ciszą. Czasami tylko dzieciaki na czele z Minnie May rzucały się śnieżkami i budowały fortece z grubszych kawałków lodu. Starsze dziewczęta zaaferowane były czymś zupełnie innym — w Avonlea miał odbyć się ślub!

     Rozmowy podczas przerwy aż pękały w szwach od słów panna młoda, ślub czy sukienka ślubna. Przodowała w nich oczywiście Józia, jako ta znająca się na wszystkim i ta, która pierwsza wyszłaby za mąż. Ruby słuchała jej z zapartym tchem, rysując w swoim zeszycie inicjały G.B. i potakując co raz. Ania i Diana przysłuchiwały się w ciszy, wymieniając spojrzenia pełne pogardy pomieszanej z uciechą. Inne koleżanki z ich towarzystwa wpatrzyły się w Józię i wchłaniały każde jej słowo. Chłopcy zerkali w ich kierunku z kpiącymi spojrzeniami i uwagami, zaś Cole co raz wytężał słuch, gdy padała jakaś nowa informacja o Prissy czy panu Philipsie.

     Od pamiętnego dnia, kiedy Ania rozpuściła plotkę o Prissy, Billy nie potrafił okazać rudowłosej choćby krztyny pozytywnego uczucia. Ania, choć nie przejmowała się tym zbytnio, obawiała się, że Andrews mógłby wyrządzić krzywdę któremuś z jej przyjaciół. Szczególnie martwiła się o Cole'a — chłopak siedział sam przy płaszczach i szkicował coś, nie dołączając do żadnej z klasowych grup. Jego rysunek przedstawiał ogród Hester Gray obleczony szatami wiosny i skąpany w promieniach słońca. Choć wszystko narysowane było ołówkiem, można było poczuć ciepło promieni słonecznych i zapach kwiatów, gdy tylko dotknęło się kartki.

     Ania obdarzyła przyjaciela spojrzeniem pełnym troski i ponownie skupił wzrok na Józi.

     — Ty, Marchewa! — Billy zauważył jej skupienie. — Pewnie zazdrościsz mojej siostrze, że wychodzi za mąż, co? Ty możesz sobie to co najwyżej, hm, jak ty to mówisz? Wyobrazić! — Przedrzeźniał ją. Ania podniosła się gwałtownie, lecz Diana przytrzymała ją za rękę. Wszystkie oczy zwróciły się ku Shirley.

     — Zamknij się, Billy! — syknęła, na co chłopak roześmiał się kpiąco.

     — Ja? Marcheweczko, zazdrościsz? Czyżby cię to, ups! — Pstryknął ją w nos. — Zabolało? — Chłopcy roześmiali się cicho, lecz widząc wzrok Ani, natychmiast umilkli. Szarawe oczy dziewczyny przeszywały ich jak sztylety.

     — Zaboli to cię zaraz twoja pusta głowa! — Wyrwała się Dianie, lecz Cole pojawił się obok, chwytając ją za ramiona.

     — Spokojnie, sierotko. — Zaśmiał się Billy. — Powyobrażaj sobie, hm, kogo by tu... Sam nie wiem, Gilberta Blythe'a? A może Karola Sloane'a? — Spojrzał na chłopaka o dużych oczach. — Możesz nawet mnie, Marcheweczko. — Bawił się wyśmienicie, dokuczając jej i wiedząc, że tym razem Blythe mu nie przerwie. — No, gdzie jest twój dzielny doktorek? — Uniósł dumnie głowę.

     — Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział — syknęła tak cicho, że tylko Diana to dosłyszała. — Pewnie szykuje miejsce w jakimś szpitalu dla obłąkanych specjalnie dla ciebie. — odparła głośniej i uśmiechnęła się zwycięsko, gdy po klasie przeszedł pomruk.

     — O, to będziemy mieli sale obok siebie, sierotko? — Rzucił spojrzenie ku kolegom.

     — Wiesz, jeśli czujesz się tak niemęsko, by mieć salę tuż obok panienek, to rzeczywiście — wypaliła, na co dziewczynki jej zaklaskały. Billy, nie mając już żadnej dobrej odzywki, obrócił się na pięcie i fuknął sam na siebie. Ania posłała za nim spojrzenie pełen satysfakcji i usiadła obok Cole'a, który podsunął jej swój szkicownik.

     — Dobrze mu wygarnęłaś, Aniu — szepnął. — Proszę, to dla ciebie, chciałaś, żebym ci narysował jakieś magiczne miejsce. Od razu pomyślałem o Hester Gray. — Uśmiechnął się.

     — Dziękuję, Cole! — Uściskała go. Już miała zająć się składaniem obrazka do kieszeni, gdy Diana popukała ją w ramię. Czarnowłosa spojrzała na przyjaciółkę i nachyliła się w jej stronę.

     — To... — zaczęła Barry. — Co tak zdziwiłoby Billy'ego Andrews'a odnośnie Gilberta?

     Ania spłonęła rumieńcem (za który zaraz się skarciła w myślach) i odwróciła wzrok w stronę okna. Śnieg znów padał na wydeptane drogi Avonlea i otulał czekające na uczniów domy. Shirley przygryzła usta i zastanowiła się. Diana była jej przyjaciółką, jej bratnią duszą, jednak gdyby przypadkiem powiedziała o tym przy Minnie May... wiedziałoby całe Avonlea. A tego Shirley nie chciała, o, nie!

     Sprawa Gilberta chorującego w jej domu nurtowała ją straszliwie. Dni mijały, a ona codziennie wracała z myślami, że w jej pokoju odpoczywał chory Blythe. Maryla zauważyła nawet, że przez to Ania nieco się uspokoiła, jednak... Czy to zmieniało sytuację z Dianą? W żadnym wypadku! A przecież Diana była bratnią duszą, powinna wiedzieć...

     — Nie mogę ci zdradzić, Diano — szepnęła Ania, wycierając twarz, by zatrzymać cisnące się do oczu łzy. — Przysięgam na królową śniegu, na Sosnowe Wzgórze, na Jezioro Lśniących Wód i Aleję Zakochanych, że wyjawię ci podłoże zdziwienia Billy'ego, gdy tylko... — Spojrzała za okno. — Las Duchów przestanie być straszny! — Zakryła oczy dłońmi. — Bu!

     — Jesteś niemożliwa, Aniu! — Roześmiała się Diana.

•♡•

Kochani, to ostatni rozdział przed Lednicą! Postaram się dodać też coś w jej trakcie, ale bateria będzie bardzo ograniczona, więc mogą być trudności.

Następne dwa rozdziały są wypełnione taką słodyczą, że ojoj. Specjalnie znalazłam do nich fragment z książki odnośnie zaręczyn Ani i Gilberta, więc możecie się powoli domyślać, hah!

A Wy? Co sobie wyobrażacie najczęściej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro