XXXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Danny's POV:

Jeśli mam być szczery, reszta pobytu na Florydzie była już spokojna i bez większych fajerwerków. Co zwaliło nas z nóg - Marilla była odpowiedzialna za wszystko. Po zniknięciu matki Mai wróciła do swojego mężusia, złapano typa i potem już był tylko spokój. Mój kochany rudzielec bardzo odpoczął co również mnie zadowoliło, jednak nie było między nami żadnych erotycznych gierek co już cieszyło mnie odrobinę mniej, jednak nie tylko na tym mi zależy - Zależy mi na niej. 

Całą drogę powrotną spała zwinięta w kłębek na tylnym siedzeniu, zaś ja popijałem energetyki i słuchałem po cichu radia. Raz prawie miałem czołówkę, ponieważ jakaś damessa postanowiła jechać pod prąd, całe szczęście w porę ją zauważyłem i gwałtownie przekierowałem auto na drugi pas. Kląłem pod nosem przez kolejne pięć minut, brakowało nam tylko wypadku i kolejnych problemów. Dziewczyny to nie obudziło. Na szczęście, bo lubię kiedy śpi. Mam tą świadomość że bezpiecznie odpoczywa.

Do domu, oczywiście mojego zajechaliśmy o piątej nad ranem, kiedy to słońce powoli wzbijało się ku górze tworząc piękny wschód. Zaparkowałem na podjeździe. Auta Betty nie było, czyli mogłem spokojnie wysłać jej smsa zwalniającego ją z obowiązku opieki nad Shelleyem, co też zrobiłem. Miałem kilka od niej, ale chęci aby się w nie zagłębiać już mi zabrakło. Wiedziałem, że to pierdoły.

Kiedy Maja wciąż spała spokojnie co jakiś czas pomrukując coś pod nosem, ja wysiadłem i wyniosłem bagaże do środka. Po otwarciu drzwi wejściowych zastałem oczywiście meksyk, podłoga cały tydzień nie została zamieciona ani razu, jednak to bałagan do ogarnięcia w pół godziny. Kuweta była czyściutka, czyli Betty się wywiązywała, tylko kota nigdzie nie widziałem co już zaczynało odrobinę mnie niepokoić. Zawołałem kilka razy jego imię i "Kici kici", dopiero wtedy dobiegł mnie stłumiony odgłos miauczenia. Odnalazł się zamknięty w łazience. Pewnie przypadkiem.

Na szybko nasypałem mu karmy do miski i wymieniłem wodę, po czym wróciłem do auta. Rudzielec wciąż smacznie drzemał. Nie mając już nic więcej do roboty wziąłem ją na ręce i zmierzyłem z powrotem do domu aby ułożyć ją wygodnie na kanapie. Obudziła się w połowie drogi na werandę, spojrzała na mnie zaspanymi, przekrwionymi oczami i ziewnęła.

- To już? - Zapytała krótko, rozglądając się. Przeszedłem przez próg tak, aby nią o nic nie zahaczyć i wszedłem do salonu.

 - To już. Możesz jeszcze pospać a ja muszę tu posprzątać.

- Chcę do toalety.

- Jasne - Odstawiłem ją na podłogę tuż przed kanapą. Dziewczyna zmierzyła w stronę schodów.

- Na dole też jest łazienka.

- Ta, wiem.

W te piętnaście minut jej nieobecności zdążyłem zamieść i umyć podłogę na całym parterze, poukładać kilka rzeczy i powyrzucać drobne śmietki. Kiedy wróciła oznajmiła mi, że pierwsze piętro jest w ładzie i składzie, co oznaczało tylko, że tam nikt nie zaglądał. Betty jest naprawdę w porządku, z tym, że dosyć nachalna w stosunku do mnie. Do godziny siódmej byliśmy już rozpakowani, wykąpani a dom uprzątnięty. 

- Musimy iść na zakupy, chciałem nam zrobić śniadanie - Oznajmiłem wyglądając z kuchni na przedpokój, jednak ułożenie moich drzwi pozwalało mi zajrzeć tym samym do salonu, gdzie Maja szukała czegoś w internecie. Mówiła wcześniej czego, jednak zapomniałem zupełnie - Ale wybiorę się sam. To nie problem?

- Nie, nie.

- Dobrze. A co byś zjadła?

- Płatki z mlekiem - Zerknęła na mnie znad laptopa.

- Jasne.

Ubrałem w biegu pomarańczową bluzę i wsunąłem na stopy białe sportowe buty. Całość dobrze się komponowała z czarnymi spodenkami, odejmowała mi może parę lat i nie raz spotkałem się z komentarzami dotyczącymi mojego ubioru nieadekwatnego do wieku. Cóż. Wyszedłem z domu, zbiegłem z werandy i podjąłem decyzję aby pójść pieszo. Pogoda dopisywała, choć słońce mocno grzało mnie w plecy. Szkoda byłoby mi jechać autem a spacer nigdy nie zaszkodzi. Mimo wszystko nie panowała ani duchota, ani poranny chłód. Było w sam raz na bluzę i spodenki.

Przeszedłem przez ulicę spoglądając czy nikt nie jedzie i wyjąłem telefon z kieszeni. Włożyłem do uszu słuchawki, włączyłem losową playlistę i napisałem do Mai krótkiego smsa mówiącego o tym, że ją kocham. Z pewnością będzie jej miło kiedy go odczyta. Na ulicy nie było prawie nikogo, jedynie sąsiad z tej samej uliczki stał z wężem ogrodowym i nawadniał swoje drzewka, swoją drogą, bardzo zawzięty z niego ogrodnik. Dotarłem do skrzyżowania i pojawiłem się na większej uliczce, tutaj już minąłem grupkę dzieciaków niosących piłkę do koszykówki i młodą kobietę o zawrotnej, falistej figurze. Nogi miała jak kotka, zgrabne i ładne, jednak nie zawiesiłem na nich wzroku zbyt długo. Może i wywarła piorunujące wrażenie, jednak miałem Maję. 

Zdziwiłem się gdy zawołała za mną, w dodatku moim imieniem. Obróciłem się całym ciałem.

- Hej, nie poznajesz mnie? - Spytała uśmiechając się szeroko. Jej ciemne oczy zmrużyły się pod długimi rzęsami, górna warga odsłoniła rząd zadbanych, prostych zębów. Jedynki miała odrobinę dłuższe niż reszta, co uznałem za urocze. Nie patrzyłem na nią w żadnym wypadku w kontekście czegoś więcej. 

- Nie poznaję - Wyjąłem z ucha słuchawkę. Gdybym puścił muzykę odrobinę głośniej, nie wiedziałbym nawet, że mnie zaczepiła.

Teraz zauważyłem coś jeszcze. W materiałowej torbie zakupowej niosła... Pieska. Szczeniaczka. Jego łepek wystawał spomiędzy granatowego koca. Miał różowy nosek zaplamiony brązowymi ciapkami, sierść krótką, lśniącą o czekoladowym kolorze. Parka mądrych oczek patrzyła na mnie uważnie, po czym psiak łapiąc moje spojrzenie schował łepek z powrotem do torby.

- Oh, to Tyson - Zachichotała, przyłapując mnie na gapieniu się - Domyślam się, że Pit Bull. Znalazłam go pół godziny temu, właśnie idziemy do schroniska bo nie bardzo mam co z nim zrobić... Mam trzy koty... Właśnie, to ja, Meghan.

- Meghan - Powtórzyłem powoli uważnie lustrując ją wzrokiem. Biała koszulka z odsłoniętymi ramionami opinała jej lekko umięśniony brzuch, co nie zmieniało faktu, że Maja podobała mi się bardziej - Coś więcej?

- Ta kuzynka Stephanie której nie lubiłeś bo była chłopczycą, w dodatku bardzo wulgarną.

Kopara mi opadła. TA Meghan. 

- Zmieniłaś się. Zupełnie Cię nie poznałem - Wymamrotałem nadal nie wierząc co się właściwie stało.

- Gwarantuję, że z charakteru też. Gdzie idziesz?

- Co tu robisz? - Odparłem pytaniem na pytanie - Mieszkasz w Minnesocie.

- Przyjechałam na tydzień do kuzynki. Wiem, że Tyson jest bezpański bo był zawinięty w ten koc obok śmietnika... Hej, może spotkamy się na kawę?

Jedno się nie zmieniło. Jej wpieniające gadulstwo.

- Nie mam czasu. Wiesz? Wezmę Tysona.

- Tak? Świetnie. Psiak nie trafi do schroniska. To nie problem? Oh, może jednak spotkamy się na tę kawę, to tylko kawa, tylko dwie godziny Ci zabiorę z harmonogramu...

Słuchałem jednym uchem i wypuszczałem drugim myśląc o tym, jak bardzo Maja ucieszy się z małego Tysona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro