XXXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maja's Pov:

Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami świadczące tylko o tym, że Dan wrócił z powrotem do domu. Wstałam z kanapy (Tak, nie wstawałam się z niej ani na krok pod jego godzinną nieobecność) i ruszyłam do przedpokoju. Mężczyzna miał ze sobą dwie torby i po zdjęciu butów skinieniem głowy dał mi znak, że powinnam pójść za nim. Jedną, mniejszą, położył na stole, drugą z jakimś kocem w środku - Na krześle. Spojrzał na mnie posyłając mi jeden z tych swoich tajemniczych uśmiechów, jego mina mówiła mi, jakby na coś czekał.

- Zostajesz satanistą i przytargałeś kota na śniadanie? - Spytałam niepewnie, nie wiedząc jak się zachować. Zaczynałam już w to wierzyć, bowiem koc gwałtownie się poruszył. Zaskoczona odsunęłam się do tyłu.

- Po prostu... Zobacz.

Chwycił w dłoń fragment koca i odsłonił go. Moim oczom ukazał się szczeniaczek o pociesznym ryjku i mądrych oczach. Uszy stały mu na baczność, zaś różowy nosek przyozdobiony ciemnymi jak jego krótkie futerko plamkami poruszył się kilkukrotnie.

- Jeju! - Zawołałam. Zawsze chciałam psa, ale rodzice pozwalali mi co najwyżej na chomika lub rybki. Podeszłam już bez żadnych obaw i wysunęłam rękę do malca. Złapał mnie za nią, jednak nie mocno, bardziej tak, jak to robią małe pieski dla zabawy. Już czułam, że go kocham - Skąd Ty go wytrzasnąłeś?

Piesek miał już w miarę ostre zęby, jednak gdy chciałam już zabrać dłoń zaczął mnie po niej lizać. Bardzo mnie kusiło, żeby wziąć go na ręce. Dan chyba to zauważył, bo wyjął go z koca. Teraz, kiedy widziałam go całego, pokochałam go jeszcze bardziej. Podał mi szczeniaczka zaś ja na początku nie wiedząc do końca jak go złapać, podparłam jego zadek a drugą ręką przytrzymałam pod przednimi łapkami.

- Od koleżanki. Ma na imię Tyson i ktoś chciał się go pozbyć. Nawet jak jest chory, zasługuje na dom. Pójdziemy go razem wykąpać jak zjemy śniadanie, potem zadzwonię do weterynarza - Mówił Dan, a ja jednocześnie go słuchałam i zachwycałam się tym, jakie to on ma słodkie łapki. Wyglądał jak pączuś na małych kikutkach. Wyglądało na to, że zanim ktoś go wyrzucił to jadł dobrze i dużo, bo mogłam nazwać go małym grubaskiem.

- A to kundelek czy...

- To jest do ustalenia - Danny cały czas obserwował mnie, bowiem kiedy podniosłam głowę stał uśmiechnięty od ucha do ucha podpierając się dłonią o blat stołu.

- Dziękuję - Powiedziałam rozradowana, po czym postawiłam Tysona na podłodze. Przyznaje się, że na początku nie wiedziałam czy nie odłożyć go z powrotem do kocyka, ale nic mu nie będzie jak chwilę poczeka. W końcu to psiak - Prędzej czy później będzie latał po domu.

Podeszłam do mężczyzny i owinęłam rękami jego ciało, wtulając twarz w jego klatkę piersiową. Po chwili odwróciłam głowę na bok, tak, żebym mogła wyraźnie posłuchać bicia jego serca. Były to mocne, rytmiczne uderzenia, jedno po drugim. Dan pogładził dłonią moje włosy.

- Hej, patrz - Powiedział nagle. Odwróciłam się i popatrzyłam na szczeniaczka. Siedział przezabawnie, jego odrobinę gruby brzuszek komicznie się pomarszczył, zaś on wpatrywał się w nas uważnie.

- Ciekawe co Shelley.

- Shelley pewnie będzie miał to gdzieś - Popatrzyłam na niego, na co on nachylił się i pocałował mnie w usta - Jak pilnowałem labradora sąsiadki to nawet nie otworzył oczu kiedy wszedł ze mną do mieszkania.

Prychnęłam. Mężczyzna zaglądał głęboko w moje oczy jeszcze przez chwilę, po czym ciepło się uśmiechnął.

- Wiem, że Jessie nie lubiła psów - Powiedział wreszcie - Ale ja je uwielbiam.

4 lata później

Starłam dokładnie ostatni blat i złożyłam szmatkę na pół. Margille spoglądała na mnie z aprobatą zza lady, wypełniając przy okazji raport. Podeszłam do niej i usiadłam po drugiej stronie, na stołku barowym.

- Wygląda na to, że skończyłam zmianę - Powiedziałam zadowolona. Nagle jej twarz rozświetlił mocny blask, odbijając światło od okularów, nie zdążyła mi nawet odpowiedzieć. Obejrzałam się i zerknęłam na wielkie, szklane okna kawiarni, wyzierające na podjazd wysypany żwirem. Ktoś zajechał dokładnie piętnaście minut przed zamknięciem lokalu. Zmarszczyłam brwi - Zaraz zamykamy.

- Zajmę się tym - Starsza kobieta wyprostowała się i zamknęła skórzaną książeczkę - Ty idź się już przebrać. I tak bardzo dużo dzisiaj zrobiłaś.

Wymijając stolik kelnerski przyozdobiony dużym, białym wazonem i bukietem czerwonych róż weszłam za ladę i zniknęłam na zapleczu. Stamtąd ruszyłam do szatni. Zapaliłam światło i wciągnęłam nosem świeże, jesienne powietrze dostające się tu przez uchylone okno. Zerknęłam do lustra. Moim oczom ukazała się szczupła dziewczyna o rudych, schludnie upiętych włosach w białej koszuli zapiętej po samą szyję, czarnej zapasce i jeansach. Kości policzkowe bardzo mi się ostatnio zaostrzyły przez brak czasu na chociażby porządny obiad, jadałam kolację i śniadanie, gdzie jeden posiłek był resztkami z drugiego. Rozwiązałam ją i złożyłam, po czym schowałam do swojej szafki otwierając ją kodem. Wyciągnęłam czarną, prostą koszulkę i płaszcz w których przyszłam do pracy. Przebrałam się błyskawicznie, zmieniłam obuwie na bardziej eleganckie i posprzątałam po sobie, następnie zgarnęłam wszystkie swoje rzeczy i już miałam wychodzić, ale zatrzymały mnie dźwięki dobiegające z lokalu, które idealnie niosły się echem. Dźwięki rozmowy. Stanęłam w drzwiach i wsłuchałam się.

- Maja Jordan - Padło, a ja rozpoznając jego głos nie byłam już nawet w stanie drgnąć.

Wrócił. Dan wrócił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro