XXXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maja's Pov:

Nie wiedziałam czy lepiej wyjść jakby nigdy nic, czy może lepiej wcale się nie pokazywać. Stałam jak wryta i nasłuchiwałam, jak mężczyzna wypytuje o mnie a Margille próbuje grzecznie wytłumaczyć, że ze względu na bezpieczeństwo swoich pracowników nie może udzielić żadnych informacji bez mojej wiedzy. Miałam oczywiście jeszcze jedną opcje - Wyjść tylnymi drzwiami, jednak muszę jeszcze sama złożyć podpis w raporcie i dopiero wtedy można mówić o całkowitym ukończeniu zmiany. Dlatego ta opcja odpada.

Nie mogę przed nim uciekać całe życie. Zranił mnie, ale to nie znaczy, że mam trząść portkami za każdym razem gdy chociażby usłyszę to imię. Poprawiłam torbę, zapięłam płaszcz pod samą szyję i chwilę później stanęłam w drzwiach zaplecza. Kontakt wzrokowy złapaliśmy niemal natychmiast, zaś on, jak coś gadał, to umilkł. Ubrany w czarną bluzę i kurtkę puchową w tym samym kolorze, reszty nie mogłam dostrzec ponieważ zasłoniła mi lada przy której stał. Czarne włosy schludnie ulizane do tyłu bardzo podkreślały jego kości policzkowe, w ciepłym świetle panującym w lokalu wyglądał prawie idealnie. Wszystko szpeciła głęboka blizna pod okiem, jednak być może nawet podkręcała ten pazur jaki w nim był. Nie nie nie. Wybrał narkotyki, nie Ciebie idiotko. Spuściłam głową i patrząc pod nogi podeszłam do Margille. Wiedziałam, że mężczyzna uważnie lustruje wzrokiem każdy mój ruch, a kiedy dzieliła nas tylko lada moje serce pobiło rekord uderzeń na sekundę. Bałam się chociażby oddychać pod kontrolą tych ciemno zielonych, zimnych oczu. Otworzyłam książeczkę raportową na stronie, gdzie między kartki wsunięta została zakładka i wzięłam długopis. Moja dłoń drżała mimowolnie, kiedy składałam podpis.

- Maju, mogłabym Cię prosić na bok? - Zapytała szefowa.

- Jasne.

- Pan zaczeka - Zwróciła się do mężczyzny po czym odeszłyśmy na tyle, że nie mógł usłyszeć o czym rozmawiamy półszeptem.

Margille spojrzała na mnie uważnie zza oprawek okularów, do których przymocowany był łańcuszek. Była to mądra i bardzo oficjalna kobieta z którą nie ma żartów, jednak teraz na jej twarzy malowało się zatroskanie.

- Dziecko moje drogie, czy on Ci nie zagraża? Mam wezwać policję?

- Nie ma takiej potrzeby - Odparłam szybko. Kątem oka zerknęłam na Dana, który bawił się stojakiem na serwetki. Byłam święcie przekonana, że brak zainteresowania jest udawany a w rzeczywistości stara się wyłapać cokolwiek. 

- Może mój syn mógłby odwieźć Cię do mieszkania? Wiem, zaledwie dwie przecznice ale to żaden problem.

Drgnęłam na myśl o Ilanie. To jeden z najprzystojniejszych mężczyzn pod słońcem, wożący się samochodem droższym niż całe moje istnienie. Jeśli nieskazitelny wygląd i bogactwo nadrabia to, że bywa dupkiem, jest do wzięcia, kto chętny. Tylko przy własnej mamie udaje synka roku.

- Poradzę sobie - Wybełkotałam - Ale w razie czego zadzwonię.

- Uważaj na siebie - Pierwszy raz w życiu Margille czuło objęła mnie jedną ręką, co nieco zszokowana odwzajemniłam. Nie patrząc już w kierunku Dana ruszyłam do drzwi. 

Kiedy wyszłam w noc i chłód, chciałam zapiąć płaszcz jeszcze wyżej ale już osiągnął swój limit. Jutro wezmę szalik. Nałożyłam kaptur na głowę, wyminęłam czarne audi mężczyzny i z podjazdu wstąpiłam na chodnik. Nie słyszałam żeby ktokolwiek wychodził za mną, ale i tak przyspieszyłam kroku. Nie chciałam się odwracać.

Po przejściu jednej przecznicy co zajęło mi około dziesięć minut, za mną rozbłysło światło reflektorów. Wzięłam głęboki wdech gdy samochód dogonił mnie po czym zwolnił. Słyszałam, jak szyba automatyczna rozsuwa się, zaś pojazd dorównał mi tempem.

- Wsiadaj - Usłyszałam tak doskonale znajomy mi głos. Nic nie odpowiadając przyspieszyłam jeszcze bardziej. Dan też - Nie zmuszaj mnie, żebym wysiadł.

Nie zerkałam nawet w jego stronę, zamiast tego uważnie wpatrywałam się w chodnik aby nie wywrócić się na calowym obcasie moich botków. Noga lubiła przechylić mi się niebezpiecznie w bok, ale takiej kompromitacji bym teraz nie zniosła. 

Czułam, że powoli zaczynam się męczyć gdy nagle on przyspieszył, odjechał parę metrów i zatrzymał samochód. Nie chciałam uciekać, chciałam dotrzeć do domu więc wciąż zmierzałam w tamtą stronę. Jeśli mnie złapie, będę krzyczeć.

Ale nie powiem... Ucieszyłam się odrobinę na jego widok, pierwszy raz od dwóch lat...

Widziałam jak wysiada i staje na środku. Nie wytrzymałam, i kiedy zaszłam na odpowiednią odległość, spojrzałam mu w oczy ponownie, zatrzymując się. Jego zimny wzrok przeszył mnie tak samo, jak ból moje serce. Wybrałeś, skurwielu, narkotyki.

- Chyba mocno zaciąłeś się przy goleniu - Burknęłam, pokazując palcem na swojej twarzy to miejsce, w którym miał bliznę.

- Ratowałem Ci życie.

- Które sam zagroziłeś.

Milczeliśmy a wiatr uderzał w nas raz po raz, otulając chłodem. Widocznie nie musieliśmy rozmawiać żeby się porozumiewać bo po samych spojrzeniach widać było iskry i błyskawice wymierzane w swoim kierunku. Wreszcie zapytałam.

-Czego chcesz?

Nie odpowiedział na pytanie, ale zamiast tego zasugerował coś.

- Wsiądziesz?

Pomyślałam, pal Cię licho, Murillo. Nie mam nic do stracenia. Wsiadłam od strony pasażera, on kierowcy. 

- Strasznie tęskniłem.

- Ja też - Odparłam szczerze -  Dopóki sobie nie uświadomiłam, że jesteś zwykły skurwiel i tyle.

Słyszałam, jak bierze głęboki wdech. 

- Nie chciałem żeby tak wyszło.

- I zjawiasz się po dwóch latach milczenia, tak o, na obrzeżach Ohio, żeby mi powiedzieć, jak bardzo nie jest Ci przykro?

- Powiedzmy.

Parsknęłam. Dan milczał a ja nie chciałam kontynuować tej żałosnej rozmowy. Już sięgałam do drzwi aby wyrwać się z tego auta, w którym pachniało jabłkową zawieszką na lusterko, ale złapał mnie za nogę.

- Czekaj.

Sparaliżowało mnie. Jego dotyk mnie sparaliżował. Spojrzałam na niego dużymi oczami, w których niewątpliwie można było odczytać szok i lęk.

- Co?

- Odwiozę Cię do domu.

- Nie znasz adresu. 

- To mi go podaj.

Podałam, a co mi tam. W najgorszym wypadku, jeśli nie da mi spokoju wniosę o zakaz zbliżania się i będę miała go z głowy. Powoli ruszył, ale i tak musiałam mówić mu kiedy i gdzie ma skręcić. Nie było żadnej konwersacji pomiędzy tym. Wreszcie zatrzymał samochód przy jednej z wielu wysokich kamienic. 

- Mógłbym tylko wejść na herbatę? - Zapytał - Jeśli nie, rozumiem, ale mam za sobą bardzo długą podróż. Spokojnie, mam gdzie spać. Zatrzymałem się u przyjaciela na czas nieokreślony...

- Nie - Przerwałam - Dobranoc. 

Wyszłam z samochodu i ruszyłam w stronę bramy. Otworzyłam drzwi kluczem zadowolona, że nie idzie za mną i zamknęłam je za sobą porządnie. Niemal wbiegłam na miękkich nogach na trzecie piętro, otworzyłam mieszkanie kolejnym kluczem i można powiedzieć, że zabarykadowałam się od środka. Tyson przybiegł do mnie i skoczył, opierając swoje wielkie łapy na mojej klatce piersiowej. Jak się okazało, mieszanka Pit Bulla i Amstaffa daje małego niedźwiedzia. Przy moim metr sześćdziesiąt sześć czułam się przy nim jak okruszek. 

- Cześć mały - Powiedziałam ciepło i posmyrałam go za uchem. Chciał mnie polizać po twarzy, ale odsunęłam głowę - Mały - Zaśmiałam się.

Położyłam torbę w przedpokoju i odruchowo stanęłam jak wryta. Tyson merdał ogonem siedząc i wpatrując się we mnie. Zerknęłam przez wizjer. Nikogo nie było, światło na korytarzu już zgasło. Ruszyłam do swojej małej kuchni i wyjrzałam przez okno. Czarnego audi już nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro