Rozdział 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chciałam uciekać, gdy w jego ręce pojawił się żelazny miecz. Jednak mroczki przed oczami mi to uniemożliwiły, zaczęłam słabnąć...

Perspektywa Herobrine'a:

Szedłem sobie wzdłuż torów, kiedy nagle ujrzałem niedaleko znajomą mi sylwetkę. Czyżby Steve? Zaśmiałem się pod nosem złowieszczo, knując już w myślach jakby tu mu uprzykrzyć życie.

Z racji, że w każdej chwili mógł mnie zobaczyć, starałem się jak mogłem by nie wydać czasem jakiegoś odgłosu, który mógłby zdradzić moją obecność. W mojej dłoni pojawił się diamentowy kilof, a na mojej twarzy zaistniał kpiący uśmieszek.

W końcu doszliśmy do wyjścia z jaskini. Widząc oślepiające mnie światło burknąłem z niezadowolenia. Nigdy nienawidziłem światła, zawsze wolałem mrok. Do tej pory zastanawiałbym się ,,dlaczego?", ale w sumie nie dziwię się samemu sobie.

Szatyn zatrzymał się przed przepaścią, po czym... Zniknął? Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia, nie mogąc w to uwierzyć. Steve po chwili pojawił się po drugiej stronie przepaści, z mieczem w ręku. Stał nad ciałem nieznanej mi kobiety, która chyba straciła przytomność.

To nie może być on. To nie może być mój brat, który raz, nie posiada nadprzyrodzonych zdolności w tym teleportacji, a dwa, nie skrzywdziłby żadnej kobiety, w końcu to gentelman. To oczywiście nie znaczy, że skrzywdziłby osobę tej samej płci, on jest po prostu dobry dla otaczającego go Świata. Dlatego się nienawidzimy.

Widząc, że nie-Steve robi zamach bronią na blondwłosą, przeteleportowałem się za niego, kilofem blokując mu atak. Zdezorientowany puścił miecz, natychmiast odwracając się za siebie. Wrzasnąłem.

- Co je-est?! - kolejny wrzask wydobył się z mojego gardła, widząc jego rozwścieczone białe oczy.

Czyli sprawa wyjaśniona, dlatego dziwnie się zachowywał. Jak zaraz go nie zabiję to mnie szlag jasny trafi. Kimkolwiek on jest, przebiję go na wylot swoim kilofem za podszywanie się za mnie, mając gdzieś jakim jest Boss'em, i że mogę w przyszłości odnieść szkody za swoją głupotę.

Już miałem zadawać cios, kiedy białooki zmienił formę. Szczęka mi opadła z wrażenia, widząc znajomą mi czarno-białą maskę.

- Lick..? - wyszeptałem zdezorientowany. Nie mogłem zobaczyć twarzy brata, ale sądząc po jego mimice twrazy przed jego zmianą formy, był na mnie wku*wiony. - Czemu się do jasnej kurny pode mnie podszywałeś? - opuściłem broń. Moja złość na niego zmniejszyła na sile, ale nadal byłem wkurzony.

- Zniszczę cię. - warknął po chwili. Przekrzywiłem głowę lekko w bok, nie wiedząc o co mu chodzi. - Nienawidzę cię, rozumiesz?! - tym razem to on zaczął na mnie wrzeszczeć.

- Uspokój się-

- WSZYSTKO ZNISZCZYŁEŚ! - przerwał mi, wyrzucając ręce w powietrze. - Cały plan... Na NIC! - podniósł swoją broń, po czym przyłożył mi jej koniec do mojej tętnicy szyjnej. Moje ciało zesztywniało, równie dobrze mogłem się w tamtej chwili przeteleportować, ale... Zapomniałem o takiej możliwości.

- To nie znaczy, że masz prawo się pode mnie podszywać. - podniosłem głos.

- Po prostu cię ZABIJĘ! - wrzasnął, znikając mi z pola widzenia. Moje zdezorientowanie całą tą sytuacją sięgnęło zenitu.

W mojej głowie pojawiły się nowe pytania. O co mu chodziło? Co mu zniszczyłem, na czym opierał się jego ,,plan'' w podszywaniu się pode mnie i zabiciu nieprzytomnej osoby... I czemu chce mnie zabić? Tyle pytań, zero odpowiedzi.

Po chwili jednak spojrzałem na nieprzytomną dziewczynę. Mokre ubrania przylegały do jej ciała, składały się z niebieskiego t-shirt'u i granatowych spodni. Była cała we krwi, na jej twarzy widniało zmęczenie, a jej blond włosy były w kompletnym nieładzie. Jej klatka piersiowa podnosiła się i opadała co chwilę, chociaż muszę przyznać, że ledwo.

Czując nieznane mi uczucie w sercu podszedłem do niej, kucając. Schowałem swój kilof do ekwipunku, następnie wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej. Wstałem, patrząc na wyjście z jaskini.

Postanowiłem jej pomóc.

Herify życieem! UwU <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro