Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

NARESZCIE! NARESZCIE, KURNA! UUU-UDAŁO SIĘ!

Biegłam ze wszystkich sił w nogach, byleby jak najdalej uciec od budynku, w którym wcześniej byłam. Mimo, że byłam już pozbawiona sił, to się jakoś trzymałam.

Byleby biec.

Po jakimś czasie upadłam na kolana, prosto do jednej z kałuż. Moje ubrania nie stały się jednak mokre, ponieważ już wcześniej takie były. I tak przylegały do mojego ciała. Mimo wszystko, to nie było przyjemne uczucie... Krople deszczu mocno uderzały w moją skórę, czułam, że gorzej być nie może.

Jednak szybko zmieniłam zdanie, gdy niedaleko mnie uderzył potężny piorun.(*lenny*) Wrzasnęłam, zaciskając mocno powieki. Po chwili je jednak otworzyłam, ogarniając się. Wstałam, trzęsąc się z zimna. Podniosłam przy tym swój miecz, który już swoją drogą był cały w błoci.

Spojrzałam na leżący pień drzewa nie daleko mnie, który ewidentnie został zniszczony przez piorun. Przełknęłam gulę w gardle, rozglądając się po otoczeniu.

Gdzie ja jestem?..

Znajdowałam się na kwiecistej polanie, której nigdy nie widziałam na oczy. Była piękna. Jednak sam fakt różnokolorowych kwiatów otaczających moją osobę nie zlikwidował tej najważniejszej myśli. Gdzie jest mój dom?

Najwidoczniej się zgubiłam.

Postanowiłam jednak mimo wszystko iść przed siebie. Może znajdę jakąś wioskę, lub po prostu drogę do domu.

***

Od tamtego wydarzenia minęło kilka miesięcy... Oczywiście w tamtą ulewę znalazłam drogę do domu, od razu się w nim zamknęłam na cztery spusty. Pierwsze co zrobiłam to opatrzyłam rany - co dziwne, były już opatrzone, a wokół talii miałam bandaż, który już dawno zatamował krwawienie rany na plecach. Zmieniłam go, by nie wdało się zakażenie czy jakieś inne choróbsko.

Zrobiłam herbatę, zawinęłam się w gruby koc(przed tym zmieniając ubranie), po czym... Zaczęłam cicho szlochać. Wspomnienia z... Tamtego wydarzenia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, nic nie mogłam na to poradzić. Od tamtej chwili gdy zamykałam oczy, widziałam jego zmęczony wzrok. Jego zielone tęczówki, które powoli znikają mi z pola widzenia.

Darify nie żyje... Mój mały braciszek nie żyje.

Wiodłam nie co normalniejszy tryb życia niż ten wcześniejszy. Częściej wychodziłam z domu by nauczyć się nowych rzeczy, na przykład walki mieczem. W końcu panowanie nad bronią opanowałam mniej więcej do perfekcji, więc zobaczenie jakiegokolwiek ze złych mob'ów nie robiło na mnie większego wrażenia. Po prostu zgrabnie unikałam jego ataków, po czym zabijałam, bądź po prostu omijałam, gdy ten mnie nie zauważył.

Z czasem zaczęłam czuć się obserwowana... Ale nie przejmowałam się tym zbytnio.

Jednak z każdym dniem zaczęło mnie to niepokoić. Ten wzrok, który pojawiał się zawsze wieczorem, kiedy byłam w domu, w łóżku. Kiedy krzątałam się po kuchni w poszukiwaniu upolowanego jedzenia na kolację, bądź kiedy wyruszałam na wyprawę do kopalni po diamenty. Mimo, że zdążyłam się przyzwyczaić do tego uczucia, to... Żyłam w nieświadomym stresie, gdzie jedynym dla mnie odpoczynkiem był sen. Wtedy uciekałam od przerażających myśli, że ktoś mnie już od pewnego czasu obserwuje.

Najgorsze było to, że obserwator nie dawał o sobie żadnych znaków. Także nie wiedziałam tak naprawdę, czego mogłabym się po nim spodziewać. Wszystko było możliwe. Mógł mnie zabić, porwać, lub zjeść, albo zrobić coś innego z moim ciałem.

Bądź sobie postalkować od tak. Ale chyba ta opcja jest raczej mało prawdopodobna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro