3. My best friend's brother (Larry)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Od autorki: Ten shot jest słaby (jak dla mnie ;-; ) jednak chciałam coś wstawić. Mam w zanadrzu jeszcze dwa shoty. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Zapraszam na mój profil! Opublikowałam tam nowe ff :) Jak coś to ten polecajcie jak coś...INDŻOJ!

*pisany jakoś tak w maju(?) **mówię wam słabizna**


________________________________________


Był idealną marionetką.

Zabawką. Czy go szanowałem?

Skądże. Jest tylko moją rozrywką. Tylko ja mogę go mieć. Jest mój. Taki niewinny, słodki, ufający mi w stu procentach. Kochający mnie całym sercem, podczas kiedy ja tak bardzo mam go za dziwkę. Powiedziałem mu to. Płakał, po jego ślicznych policzkach płynęły ciężkie krople. Śmiałem się z tego, jaki jest dziecinny. Potraktowałem go jak szmatę. Jest dla mnie nikim. Nie zajmuje w moim życiu żadnego miejsca. Jest tylko moją zabaweczką. Jest bratem mojego najlepszego przyjaciela. Nie mam wyrzutów sumienia, pieprząc go w pokoju Ernesta, na stole w kuchni czy w łazience, kiedy Ernest siedzi w sąsiednim pokoju. Nie czuję żalu czy skruchy, parząc na krew płynącą z jego wargi, kiedy za mocno się w nią wgryzę, płynącą szkaradną ścieżką z chudych nadgarstków. Nie rusza mnie to.
Jego piękno należy tylko do mnie. On należy tylko do mnie. Ten starszy chłopak jest mój.

Wchodzę do niedużego domku na przedmieściach, nie kłopoczę się z pukaniem. Zbyt często tutaj bywam.

-Witaj, Harry!-uśmiechnięta Jay wychyla się z kuchni.-Ernest jest u siebie. Chyba już wrócił z lotniska.

-Lotniska?-pytam, wchodząc do pomieszczenia, w którym znajduję się kobieta.

-Tak, odwoził Lou-Lou na samolot.-świergota. Patrzę na nią wielkimi oczami. Słucham? Coś ciężkiego uderza w mój żołądek.-Nie wiedziałeś?-patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami. Co to za uczucie?

Pędem rzuciłem się w kierunku schodów, po kilku sekundach wpadłem do pokoju Ernesta. Za chuj miałem to, że powinienem zapukać. Zdzwiony chłopak spojrzał na mnie znad swojej książki.

-Hazz?-podszedłem do niego i chwyciłem za chabety.

-Czemu nic nie wiedziałem o tym, że Lou...is wyjeżdża?-warknąłem prosto w twarz młodszego z Tomlinsonów.

-Jezu, Styles, spokój!-chwycił moje nadgarstki, starając się uwolnić. Nic z tego, nie bez powodu trenuję boks.-Sam się dzisiaj dowiedziałem! Tak po prostu wszedł do kuchni i powiedział „Ernest, zawieź mnie na lotnisko. Lecę do Sydney" tak z dupy! Później pocałował mamę, rzucił tekstem, że nie wie kiedy wróci, ale nas kocha i takie tam. On to chyba planował. Poza tym, co cię to interesuje, stary? Teraz możemy się bawić bez jego dupnego nadzoru.-Puściłem go. Kurwa. Sam nie wiem czemu tak zareagowałem. Moment. - Jak to nie wie kiedy wraca?

-Tak to. Louis powiedział, że będzie dzwonić, ale znasz go. Pewnie nie zadzwoni.-Ernest wzruszył ramionami. Szlag by to. Czemu serce mnie boli na myśl, że nie zobaczę tych pięknych szarych tęczówek? Wyszedłem z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Zanim zszedłem na dół, słyszałem wściekły krzyk Ernesta. Kiedy ubierałem buty, podeszła do mnie Jay z smutnym wyrazem twarzy.

-Co się stało, ciociu?-zapytałem spoglądając na nią.

-Ja wiem, Harry.-zamarłem. Co?- Wiem wszystko.-Jej smutny uśmiech potwierdził moje najgorsze przypuszczenia. Kurwa.-Wiesz czemu wyjechał?-pokiwałem szybko głową, za szybko.- Przez ciebie.-moje serce stanęło, a cała krew odpłynęła z mojej twarzy. Zachwiałem się niebezpiecznie, zupełnie jakbym dostał w potylice.-Kochał cię od zawsze, Harry, jednak nie mógł już tak dłużej. Raniłeś go każdym gestem, słowem, czy..

-Nie mów.-wyszeptałem, zaskakując tym kobietę.-Proszę. Nie mów mi o moich błędach, których zacząłem żałować.-Wziąłem głęboki oddech. To moja wina. To wszystko moja wina. Odwróciłem się, po czym wybiegłem wprost w burzę. Biegłem ile sił w nogach. Zatrzymałem się dopiero w jakimś parku. Upadłem na kolana. Kochał mnie. Czy jestem idiotą? Owszem. Czy jestem kutasem, który okłamywał sam siebie? Jestem. Czy raniłem kogoś, kogo kochałem? Raniłem, niszczyłem, upokarzałem. Robiłem wszystko, co najgorsze. Sprawiałem, że płakał. Myślałem tylko o sobie. Myślałem tylko o tym, że go kocham, a on mnie nie. Jestem głupi.

Uniosłem twarz w stronę nieba. Strugi deszczu mieszały się z moimi łzami. Przeze mnie już tutaj nie wróci. Muszę to naprawić.

Drżącą dłonią chwyciłem telefon. Po kilku sygnałach Jay odebrała.

-Harry?

-Gdzie on jest?-wyszlochałem.

-W Australii. –odpowiedziała spokojnie, mogłem usłyszeć głos Ernesta.

-Dokładniej. Błagam.-Powiedziała mi. Rozłączyłem się, nie słuchając jej dłużej. Adres miałem zapisany w notatkach. Podniosłem się z murawy. Po szaleńczym biegu znalazłem się w domu. Gem nie było, tak samo mamy. To dobrze. W ekspresowym tępie przebrałem się w siwe dresy, sprawdziłem najbliższy lot do Australii. Miałem czterdzieści minut. Zabrałem tylko portfel i w połowie naładowany telefon. Wypadłem na deszcz w samej bluzie. Pieprzyć to!
Wsiadłem do samochodu, już po chwili byłem w drodze.

Działałem pod wpływem czegoś dziwnego. Było to dziwne uczucie. Moje serce skakało niczym na skakance. W końcu, po długich męczarniach, byłem w samolocie.
Patrzyłem się cały czas za okno. Ignorowałem każdą osobę, która próbowała do mnie zagadać. Szczerze, nie miałem pojęcia co ja robię. Lecę na inny kontynent tylko po to, żeby...przeprosić? Nie tylko po to. Więc po co? Czemu tak mi zależy na tym, żeby zobaczyć jego twarz?

-Lecisz do swojej dziewczyny kochaniutki?-gwałtownie odwróciłem się w kierunku starszej pani, która siedziała koło mnie. Miała mocny, australijski akcent.

-Nie, to nie dziewczyna.-uśmiechnąłem się do niej słabo.

-W takim razie chłopak?-zaśmiała się miło.-Nie patrz tak na mnie, młodzieńcze. Mój kochany wnusio też woli chłopców. On i jego mały kotek są tacy uroczy.-Czy mi się zadaje czy ta, na oko siedemdziesięcioletnia, babcia kibicuje swojemu wnuczkowi i jego chłopkowi? Niesamowite. Moja babcia by mnie pewnie wydziedziczyła, tak samo jak ojciec.-Jestem Lucy Hemmings.-uścisnąłem jej pomarszczoną dłoń.

-Harry Styles. Widzę, że kibicuje pani swojemu wnukowi.

-Oh tak. Luke i Mike tworzą taką piękną parę.-rozczuliła się.-Jednak wracając do ciebie. Czemu lecisz taki kawał do swojego chłopka? Jest z Australii?-Mojego chłopaka...przyjemne ciepło rozlało się w moim sercu. Chciałbym, żeby nim był.

-Ponieważ popełniłem masę błędów. Chcę je naprawić. Chcę przeprosić. A on wyjechał do Australii dzisiaj rano... tak jakby go gonię.

-To słodkie. Kochasz go, co nie?-widząc moje zszokowane spojrzenie, zaśmiała się, przy okazji klepiąc moje ramię.-Kiedy tak patrzyłeś na chmury, miałeś taki nieobecny wzrok, w którym było tyle uwielbiania, dlatego pomyślałam wtedy, że musisz myśleć o swojej dziewczynie, bo raczej nikt nie kocha aż tak chmur.-zaśmiała się. Czy ja na serio tak wyglądam kiedy o nim myślę?-Jakby tego było mało, twój strój wskazuje na to, że strasznie się spieszyłeś na ten lot. Nie masz żadnego bagażu poza telefonem, pewnie portfelem i biletem.-Czy ona jest jakimś medium? Spojrzałem po sobie. Stare dresy, znoszona czarna bluza, rozpadające się trampki, włosy ukryte pod czapką. Istna tragedia. Zawsze o siebie dbałem, nigdy nie wychodziłem w takim stanie z domu. Teraz uderzyło we mnie to, jak strasznie mi zależy, żeby on był obok mnie. Nie liczyło się dla mnie nic poza tym, żeby być jak najszybciej przy nim.-Kochasz go, prawda Harry?-zapytała Lucy, chwytając moją dłoń. Pokiwałem twierdząco głową. Więc tak się czuje osoba zakochana. No nieźle. Czuję się jak gówno. Po chwili Lucy zarzuciła całkowicie luźnym tematem, a mianowicie rozmawialiśmy na temat...seksu w samolocie. Nie powiem, ciekawy temat. Nawet się nie zorientowałem, kiedy wylądowaliśmy. Chciałem włączyć telefon. Raz, drugi, trzeci. Nie gadajcie, że padł. Kurwa.

-Luke też ma IPhone. Możesz pojechać ze mną, podładujesz telefon i pójdziesz szukać twojego skarbu.-uśmiechnąłem się z wdzięcznością na jej propozycję. Byłem jej niezmiernie wdzięczny. Drogę do domu Lucy pokonaliśmy w komfortowej dla mnie ciszy. Weszliśmy do środka, a mi rzuciła się w oczy znoszona para czarnych vansów. Poszedłem za kobietą do kuchni, po czym zająłem jedno z wolnych miejsc przy wyspie. Bawiłem się palcami, podczas kiedy Lucy szykowała herbatę.

-Babciu już jesteś...!-usłyszałem entuzjastyczny głos, który po chwili ucichł. Odwróciłem głowę w kierunku, z którego pochodził dźwięk i zamarłem. Stał tam jakiś blondyn z kolczykiem w wardze, a ja miałem wrażenie, że już go gdzieś widziałem. Chłopak patrzył na mnie, na początku zdezorientowany, jednak po sekundzie w jego oczach pojawiła się czysta wściekłość. Pokonał dzielącą nas odległość dwoma długimi krokami. Chwycił za przód mojej bluzy. Zamachnął się, a jego pieść zderzyła się z moją twarzą. Luke Hemmings. Już wiem skąd go znam. To jego przyjaciel. Zaśmiałem się gorzko. Więc to tak. On wie o tym, co robiłem. Chłopak był chyba totalnie zdziwiony moim zachowaniem.

-Luke!-krzyknęła Lucy, widząc gorącą maź spływającą po mojej twarzy.

-To nic, Lucy. Zasłużyłem. Możesz mnie puścić?-poprosiłem, patrząc w niebieskie oczy Hemmingsa. Od razu spełnił moją prośbę. Poprawiłem ubrania. Krew z twarzy wytarłem za pomocą czarnego rękawa.

-Luke'y?! Idziesz?!-usłyszeliśmy z góry.

-Chwila Mike'y!-odkrzyknął blondyn.

Uśmiechnąłem się smutno pod nosem.

-Możesz mu powiedzieć, że żałuję?-zapytałem patrząc na Luka. Nie słyszałem skrzypienia schodów, ani tego, że poza naszą trójką był tutaj ktoś jeszcze.-Że cholernie żałuję tego, jak go traktowałem. Tego, jaki dla niego byłem, jednak nie potrafię żałować tych chwil, kiedy byliśmy tylko ja i on. Powiedz mu jeszcze, że...-wziąłem głęboki, drżący oddech. Wzrok Luka na chwilę uciekł z mojej twarzy na coś za mną, ale nie zwróciłem na to większej uwagi.-...że go kocham? Tylko że jestem idiotą, dupkiem i totalnym dnem emocjonalnym, które nie umie mówić o takich rzeczach. Umiem tylko krzywdzić. Przyjechałem się z nim zobaczyć. To śmieszne jak człowiek może zatęsknić, nie widząc się z kimś dłużej niż tydzień.-znowu zaśmiałem się bez cienia humoru.-Pójdę już. Nie wiem jak wrócę do Anglii, ale to nie ważne.-po raz kolejny otarłem krew z twarzy.-Po prostu powiedz mu, że go kocham, okej?

-Wiesz Harry...nie muszę tego robić i nie widzę takiej potrzeby.-uśmiechnął się do mnie delikatnie, na co z mojej twarzy odpłynęła krew.

-Dlaczego?-patrzyłem na niego wielkimi oczami. Po chuj ja się tak produkowałem?

-Louis stoi za tobą, Harry.

Szlag by to.

Luke zniknął z mojego pola widzenia, tak samo jak Lucy. Co robić? Chyba zaczynam panikować. Co jeśli on nie czuje tego samego? Co jeśli mi nie wybaczy tych wszystkich upokorzeń? Tego całego bólu? Tych wszystkich kpin? Nagle dobrze mi znane ramiona owijają się wokół mojej talii. Wstrzymałem oddech.

-Przyjechałeś do mnie w dresie, Harreh?-usłyszałem anielski głos Louisa. Poczułem jak chłopak przytula się policzkiem do moich pleców.

-Wychodzi na to, że tak.-kładę dłonie na tych należących do starszego.

-Spieszyło ci się?

-Tak bardzo, że nie zabrałem niczego poza telefonem i portfelem.-zaśmiałem się cicho, ściskając mniejsze dłonie, które nagle zniknęły. Moje serce stanęło. Wypuściłem ze świstem powietrze, zamykając oczy.

-Kochasz mnie, Harry?-zapytał miękko Lou.

No dalej, muszę się wziąć w garść. Powiedz mu, przecież i tak słyszał.

-Kocham.-w momencie, kiedy te słowa opuściły moje usta, ciepłe dłonie chwyciły mój kark. Otworzyłem oczy patrząc w dół.

-Ja ciebie też, wiesz?

Po tym poczułem ciepłe wargi na swoich. Zamruczałem cicho na powolne ruchy naszych ust. To było takie inne. Powolne, nie prowadzące do czegoś więcej. Uśmiechnąłem się, przyciągając drobne ciało do siebie. Oderwałem się od jego ust, chowając twarz w jego ramionach.

-Patrz jak się dla ciebie poświeciłem. Wyglądam jak menel, a to wszystko dla ciebie, Lou.-prychnąłem w jego szyję, na co on zaśmiał się, mocno mnie przytulając.

-Było warto?

-Jesteś więcej wart niż mój wygląd.-cmoknąłem go w obojczyk. Chłopak ścisnął mnie jeszcze mocniej.

W końcu wszystko jest na swoim miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro