4. Burnt (Ashal)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hey! Dzisiaj coś mojego, autorskiego...przed smak mojego własnego opowiadania, które chce napisać. Kiedy? Nie mam pojęcia ale mam nadzieję, że ta para przypadnie wam do gustu ^^

W sumie to mam napisany prompt od yasma1616
Jednak nadal niesprawdzony :< Czekam też na wasze propozycje!

p.s Zapraszam na RUM? i SMTMOBL, które startują już w wrześniu!
p.s2 nie wiem co z RM!
p.s3 poszukuję kogoś kto mi zrobi ładną okładkę.
p.s4 proszę czy moglibyście komentować to co pisze? ;-; było by mi bardzo miło
p.s5 przepraszam za błędy ;-;

paring: Ash Daniel Montrose x Alan Lowell

_______________________

Kiedy Ash obudził się w niedzielne popołudnie, czegoś mu brakowało, a w powietrzu było czuć spaleniznę. Coś tu nie gra. Coś tu zdecydowanie nie gra. Młody mężczyzna podnosi się do pionu. Siedzi na środku wielkiego, rozwalonego łózka. Zielona pościel jest skołtuniona po zeszłej nocy. W nogach łóżka leżą bokserki jego chłopaka. Ash przeciera twarz wytatuowaną dłonią. Zsuwa się na z łóżka wprost na zimne panele. Przeklina cicho, widząc kilka platynowych włosów na poduszczce. Alan linieje i Ash ma dość. Jego platynowe kłaki są wszędzie. Dosłownie wszędzie w kuchni, w salonie, nawet w jego dupie. A przecież był kiedyś ciemniejszym blondynem! Jakim cudem? Ash do tej pory nie wie. Nagi jak go Bóg stworzył, wstał, po czym ruszył w kierunku szafy pełnej tak różnych ubrań, że szkoda gadać. Ciemny tusz poruszał się z każdym ruchem jego mięśni. W końcu otworzył szafę, z której wysypały się jego czarne ubrania. Chyba ma ich za dużo...czarnowłosy mężczyzna wzruszył ramionami, po czym ubrał czarne dresy, które wisiały mu nisko na biodrach, ukazując tatuaże kruka i lisa na kościach biodrowych. Przeciągnął się, kiedy do jego uszu doszło siarczyste 'kurwa!'. Zachichotał pod nosem na głos swojego ukochanego. Wolnym krokiem ruszył w stronę przydymionej kuchni. Przystanął w progu zdumiony. Po chwili zaczął się śmiać jak opętany.
-Czego rżysz głupi kurwiu?!-warknął Alan, cały brudny od ciemnego ciasta. Ash śmiał się cały czas, podczas kiedy jego chłopak próbował pozbyć się brązowej brei ze swoich pięknych, blond włosów. Wyższy pokręcił głową, podchodząc do niego.
-Uspokój się. Tylko pogarszasz sytuacje kochanie-zaśmiał się, całując nos swojego niższego chłopaka. Co z tego, że musiał się zgiąć. Na szczęście nie było to jakoś dużo. Tylko sześć centymetrów. Alan był idealny, nawet jeśli gryzł go w nos jak w tym momencie. Ash odskoczył od niego, mając łzy w oczach. No co? Ma wrażliwy nosek, co jego partner wykorzystuje. Bezwzględnie. Alan posyła mu swój dupkowaty uśmieszek.
-Wybacz kochanie...to z miłości-prycha, po czym odkłada miskę, w której było ciasto – miałem zrobić naleśniki...ale skoro wstałeś to zrób je. Ja idę się umyć.
-A buzi?-Ash zrobił z ust dziubek, oczekując pocałunku. Jednak powinien się nauczyć, że jego kochanie jest prawdziwym dupkiem. Alan dziabnął go mocno w dolną wargę.
-Jak zrobisz śniadanko, kurwiu-powiedział, klepiąc policzek swojego chłopaka. Ash pokręcił głową na jego zachowanie. Podszedł do laptopa, podpiętego do wieży w ich salonie, który był obklejony zdjęciami jego autorstwa. Kochał fotografię tak samo jak tatuaże. Miał ich pełno. Prawą rękę zdobiły miejsca które odwiedził. Państwo, miasto i rok. Cała wewnętrzna strona prawej ręki była zapełniona literami, aż brakowało miejsca. Na zewnętrznej stronie miał kropki. Może lamerskie, ale każda kropka oznaczała pękniecie na jego sercu. Ash włączył twenty one pilots, po czym wrócił do kuchni. Po drodze zatrzymał się przed lustrem. Na młodego mężczyznę patrzył wyrośnięty chłopak o zimnych, srebrnych oczach, z tatuażami na większej powierzchni jego ciała. Na prawej ręce jeszcze było miejsce, ale lewa była cała pokryta pnączami, które wiły się od palca wskazującego aż na plecy gdzie znajdowało się wielkie drzewo. Ash wykonał kilka skłonów głową na boki. Za uchem miał tatuaż faz księżyca, a na obojczyku liście z goździkami, a jakby tego było mało był tam też motyl. Był to trochę głupi pomysł, ale nadal mu się podobał. Wzruszył ramionami na swój wygląd. Dotknął opuszkiem palca linii papilarnych Alana, które miał wytatuowane za uchem z drugiej strony. Na jego żebrach znajdował się las, złożony z cieniutkich drzew. Pomimo tylu lat Ashowi wciąż się podobał. Chyba się aż tak nie zmienił. Roztrzepał swoje czarne włosy, po czym ruszył do kuchni. Zaczął śpiewać z wokalistą, kiedy sprzątał po swoim skarbie. Był w trakcie smażenia naleśników z czekoladą, kiedy do kuchni wbił Alan w swoich czarnych ciuchach z idealnie ułożoną fryzurą. Ash nie mógł powstrzymać rozczulonego spojrzenia, kiedy zauważył swoją koszulkę na szczupłym torsie swojego chłopaka. Tatuaże Alana idealnie pasowały do jego wyglądu i Ash to kochał. Kochał całego tego wariata. Ash stał tyłem do wejścia od kuchni. Nagle poczuł ciepłe dłonie na swoim brzuchu. Uśmiechnął się na małego buziaczka którego Alan pozostawił na jego łopatce. Jedną dłonią zaczął masować kostki na dłoniach swojej blond księżniczki. Ciche mruczenie docierało do jego uszu. Ash wiedział, że Al kocha kiedy robi mu się masaż dłoni.
-Czemu tobie zawsze wychodzą, a mi nigdy, co?-ciche burczenie dotarło do niego znad jego łopatek. Przyjemne wibracje rozeszły się po jasnej skórze Asha.
-Mam do tego dar.
-Pierdol się-prychnął blondyn, odpychając się od świetnych dłoni starszego. Usiadł przy kuchennej wyspie, czekając na swoje jedzenie. Oczywiście nic nie przygotował, co nie było nowością. Ash się przyzwyczaił do tego, że student nigdy nie myśli o innych. Po chwili przed Alanem wylądował talerz naleśników z nuttellą i bananami. Blondyn zdusił uśmiech. Dwudziestopięciolatek znał go lepiej niż on sam. Nie podziękował, bo wiedział, że Ash tego nie oczekuje. Po chwili koło niego usiadł wcześniej wspomniany mężczyzna wraz ze swoim musli. To było kochane z jego strony, że robił naleśniki tylko dla Alana. Ash już sam opracował przepis na naleśniki, tak żeby nie było ich za dużo, ani za mało. W końcu dwa lata w związku do czegoś zobowiązują, co nie? To, aż śmieszne jak się poznali. Ash nigdy nie pomyślał, ze zakocha się w tym małym złodziejaszku, który próbował włamać mu się do mieszkania, ale za to włamał się do jego łazienki podczas jego prysznica. Śniadanie mija im w ciszy, którą przerywa tylko muzyka, wypływająca z wieży. Ash delikatnie głaszcze udo Alana, siedzącego obok niego. Może kilka razy wstaje żeby przygotować kolejną porcję dla swojego młodszego chłopaka, ale to tylko może. Po posiłku lądują w salonie na dywanie. Ash leży plackiem na ziemi, podczas kiedy bose stopy Alana macają jego tors. Oglądają telewizje. Choć oglądają to za duże słowo. Starszy mężczyzna ma zamknięte oczy i myśli nad tym co ugotować na obiad. Alan patrzy na niego wzrokiem pełnym ukrytej miłości. Niebieskie oczy skanują idealny tors, pokryty tuszem. Blondyn podnosi się po cichu, chcąc skoczyć na leżącego mężczyznę, kiedy ostry dźwięk dzwonka przerywa ich chwilę. Ash otwiera oczy i odwraca głowę patrząc na drzwi.
-Miał nas ktoś odwiedzić?- pyta, spoglądając na Alana. Chłopak wzrusza ramionami.
-Chuj wie. Nikogo nie zapraszałem- twarz młodszego zastyga w wyrazie pełnej koncentracji, kiedy podchodzi do ciemnych drzwi. Otwiera je, a tam stoi Sara wraz z Marge. Obydwie koleżanki Lowell'a się uśmiechają, a Alan ma ich już dość. Opiera się o framugę i patrzy na nie przenikliwym wzrokiem.
-Czego?- Ash parska na ton głosu swojego serduszka. Odwraca się na brzuch po czym wstaje. Po cichu udaje się do pokoju. Raczej trzeba się ubrać nie?
-Jak to czego, Alan-odzywa się Marge. Wysoka blondynka z dużymi okularami w grubej oprawce. Poprawia swój szary sweter – Mieliśmy razem zrobić projekt. Zapomniałeś? Oczywiście, że tak. Zbieraj się. Steve na nas czeka- Sara nie odzywa się w ogóle, tylko wpatruje się w głąb mieszkania. Zupełnie jakby kogoś szukała. Ciekawe, czyż nie? Alan wzdycha.
-Wejdźcie. Za chwilę będę z powrotem-Dziewczyny weszły do dosyć jasnego przedpokoju. Blondyn zniknął z ich pola widzenia dosyć szybko. Nie był zbyt towarzyskim stworzeniem. Chłopak wręcz wpadł do sypialni, którą dzielił z Ashem tylko po to, żeby zobaczyć, jak jego chłopak wypina się w jego stronę, ubierając bokserki.
-Mmmm, jaka piękna dupa-zaśmiał się, strzelając jeden z pośladków. Ash aż podskoczył, kiedy dłoń Alana zderzyła się z jego tyłkiem.
-Alan!-prychnął, ubierając obcisłe bokserki – O co chodzi dziewczynom?- zapytał, sięgając po luźną koszulę w czarno białe wzorki. Kątem oka widział jak blondyn pakuje rzeczy do swojej torby – Czyżby coś ze studiów?-mruknął, szukając potarganych spodni. Znalazł je w stercie rzeczy blondyna. Po chwili wciągał je na tyłek, opierając się o ścianę.
-Coś w ten deseń. Idziemy do Steva. Przyjdziesz po mnie koło pierwszej. Pójdziemy później na lunch.
-Czy ty mnie zapraszasz na randkę? Czuję się zaszczycony. Co powinienem ubrać?-śmieje się Montrose, ubierając czarne stopki.
-Nie bądź głupi, Ash-prostuje Alan, zapinając torbę. Starszy dobrze wie, że to randka. Blondyn jest gotowy do wyjścia. Nagle zostaje popchnięty na ścianę. Po mieszkaniu rozchodzi się głuchy huk. Dziewczyny spoglądają na siebie, zaciekawione i lekko przestraszone.
-Co ty robisz, idioto?-syczy Alan, kiedy jego torba upada na ziemię.
-Całuję, dupku-słodki ton głosu Asha wystarczy, żeby cały Disneyland miał zapas cukru na lata. Po sekundzie ich usta łączą się w namiętnym pocałunku. Zęby spotykają zęby. Języki tańczą ze sobą, jakby się dawno nie widziały. A przecież noc wcale nie była tak dawno. Dłonie Asha zachodzą niżej, aż palce rozszczepiają się na miękkich pośladkach blondyna. Jedna dłoń pozostaje na miękkim miejscu i ugniata jędrną pupe. Druga dłoń sunie po udzie odzianym w ciasne rurki. Ash chwyta go pod kolanem, lekko unosząc nogę do góry. Dłonie Alana suną po jego ramionach aż do przydługich włosów, które opadają na kark jego chłopaka. Sile dłonie zaciskają się na kruczoczarnych włosach. Alan wcale nie jest delikatny. Ciągnie włosy Asha, jakby ten zupełnie nie miał czucia. Zapomniał się trochę. Tym co go ocuciło, był cichy jęk bólu z ust starszego mężczyzny. Jak mógł zapomnieć, że jego chłopak ma wrażliwą czaszkę? Alan przerwał ich namiętny pocałunek, po czym zaczął składać drobne buziaczki na pięknych kościach policzkowych Asha.
-Nie chciałem tak mocno...-wyszeptał, całując jego powieki. Ash ścisnął mocniej jego pośladek, wbijając w niego krótkie paznokcie.
-Wiem-szepnął, atakując ustami jego szyję i obojczyk. Blondyn z trudem powstrzymywał się od wydawania jakiś...a nie, to nie ta osoba. Ciche sapnięcia uciekały z ust Alana, kiedy Ash ssał mu malinkę za uchem. Student nie przepadał za tego typu znakami, jednak był w stanie zaakceptować to, co robił jego chłopak. Pukanie przerwało im dalsze pieszczoty.
-Muszę iść...Ash, puść mnie, kurwiu-starszy zachichotał, składając ostatni pocałunek na jego ustach. Po tym odsunął się na odległość kilku kroków.
-Idę kurwa!-krzyknął Alan, kiedy pukanie powtórzyło się – Przyjdź po mnie o pierwszej, ok? Czekaj tam gdzie zawsze. Pa!-już miał wychodzić, kiedy wrócił się, żeby pocałować odsłonięte ramię Asha. Tak szybko jak to zrobił, tak szybko zniknął. Po chwili ciche kliknięcie dało znać, że wytatuowany mężczyzna jest sam. Ash chwycił portfel, telefon i klucze. Kilka minut później był w drodze do cukierni w której pracował. Mała kontrola nigdy nikogo nie zabiła, co nie?

#

-Ash! Nie powinieneś tutaj siedzieć! To stresujące, wiesz? Nie chichotaj mi tutaj! Boże, co z ciebie za szef? Zachowujesz się jak dzieciak!-fuknęła zła Marygold, dziewczyna odrzuciła swoje złote włosy na plecy. Mężczyzna znowu zachichotał, poprawiając się na swoim miejscu. Upił łyk swojej czarnej kawy, po czym rozejrzał się po lokalu. Nie było jeszcze nawet dwunastej, a ruch był jak w młynie. Nagle dostał smsa od swojego blondaska. Wybuchł cichym śmiechem.
-Czego rżysz, szefuńciu?-prycha dziewczyna, rozkładając świeżą porcje jagodzianek.
-Alan każe mi siebie odebrać, więc...
-Jak księżniczka każe tak Ash robi, wiem wiem. Leć po niego. Możecie później wpaść do restauracji, w której pracuje moja kuzynka-puszcza mu oczko, po czym odchodzi do kolejnego klienta. Ash wzdycha zapach świeżych wypieków, następnie opuszcza lokal. Kocha piec. Pieczenie to jego życie. Choć pępkiem tego małego cukierniczego świata jest Alan. Wysoki mężczyzna raźnym krokiem pokonuje kolejne metry, wymieniając z blondynem kolejne wiadomości. Po kilkunastu minutach marszu zatrzymuje się przed wysoką kamienicą. Co chwilę jakieś studenci i studenci mijają go. Wzdycha ze smutkiem, zauważając brak Alana. Opiera się o wysokie drzewo, co chwilę spoglądając to na budynek, to na telefon. Kiedy widzi w drzwiach blond czuprynę, chce ruszyć w jej kierunku jednak ktoś mu to uniemożliwia. Przed nim stoi dziewczyna na wysokich obcasach, przez co jest mniej więcej jego wzrostu. Jest ubrana w zwiewną sukienkę do kostek. Jej bursztynowe włosy opadają kaskadami na ramiona. Delikatny makijaż dodaje uroku, a Ash uważa tylko, że jest w porządku. Bycie gejem boli. Poza tym jego blondyneczka to trzydziesty cud świata. Dziewczyna mruga na niego, a on jest w stanie dostrzec zmarszczkę, formującą się między brwiami Alana. Ash unosi jedną brew do góry w geście soczystego zdziwienia.
-Tak?-pyta, patrząc jej w oczy. Dziewczyna płonie rumieńcem, po czym się odzywa. Trzy minuty do starcia Alan - bursztynek.
-Ummm hej? Wiem, że to trochę dziwne...ale zauważyłam, że stoisz tutaj sam...i mam pytanie, może masz ochotę na kawę?-jej głos jest za słodki jak na gust Asha. Ogólnie dziewczyny są za słodkie. Mężczyzna już otwierał usta, żeby coś jej odpowiedzieć, kiedy nagle koło niej przepchał się Alan. Dziewczyna oberwała z torby w udo. Jej wypielęgnowane brwi zmarszczyły się na to. Blondyn stanął koło bruneta. Ash już wiedział, że to się źle skończy. Westchnął, odchylając głowę do tyłu. To na swój sposób urocze.
-Co dało ci powód do myślenia, że on jest sam, co?-syknął z jadem Alan. Długie palce Asha odnalazły te jego. Montrose zaczął zataczać kojące kółeczka na wierzchu dłoni swojego partnera.
-Słucham?
-Przez co wnioskujesz, że on jest sam?- Alan patrzył na nią z mordem w swoich oczach. Ash zachichotał pod nosem –Właśnie. Nic. Więc spierdalaj stąd-warknął, po czym wpił się w uśmiechnięte usta swojego chłopaka. Dziewczyna spłonęła jeszcze większym rumieńcem, po czym szybko się ulotniła. Alan kąsał, ssał i ciągnął za wargę Asha. Mężczyzna mruczał w jego usta, czy już mówił, że jego chłopak jest rozkoszny? Pocałunek zakończył się tak samo gwałtownie, jak się zaczął. Na twarz blondyna wpłynął słynny sukowaty wyraz twarzy. Ich palce splotły się ze sobą. Ruszyli w ciszy w stronę ich mieszkania.
-Alan? Hey? Mieliśmy iść jeść obiad! Słuchasz mnie?-gada. Ash zamiast odpowiedzi otrzymał mocniejsze pociągnięcie wprzód –Kochanie no! Nic nie ugotowałem!- Ash wydął usta. Przecież był głodny! Jego chłopak jest rozczulający. Niespodziewanie dla kipiącego z zazdrości Alana nadeszło pociągniecie do tyłu. Chłopak obejrzał się za siebie i przybrał na twarz niezadowolony wyraz. Wyższy mężczyzna stał na chodniku i Al miał wrażenie, że nie ma zamiaru się ruszyć. Co też było prawdą. Ash stał z czystą miłością wymalowaną na twarzy.
-Czego się gapisz i szczerzysz jak głupi?-warknął młodszy, podchodząc do niego i pchając do tyłu. Przez siłę jaką w to włożył, Ash wylądował na tyłku. Na szczęście szli przez park. Małe, męskie pośladki zetknęły się z twardym drewnem.
-Jesteś uroczy-zaśmiał się, przyciągając chłopaka do siebie. Pomińmy to, że trochę się rzucał. W końcu tyłek Alana znalazł się na kolanach jego partnera. Zimne usta dwudziestopięciolatka zaczęły całować każdy kawałek skóry pokrytej piegami, która znajdowała się na twarzy jego ukochanego.
-Ash, przestań już...-burknął chłopak, ściskając mocno przód kurtki, w którą był ubrany ten pocałunkowy potwór.
-Nie, jeśli nie przestaniesz być tak uroczym-zaśmiał się, pocierając nosem o drobny nos blondyna – poza tym mieliśmy iść jeść, a nie biec do domu.
-Może ja wolę zjeść w domu?-zagadnął, szczypiąc jego policzki.
-Jeśli lubisz jeść węgiel to proszę bardzo-zachichotał Ash, po czym dostał zaskoczone spojrzenie od Alana – No co? To ty spaliłeś wszystko, co mieliśmy w lodówce, a nie ja...-nie dokończył, ponieważ ciepłe usta zostały przyciśnięte do jego własnych, wykrzywionych w uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro