Czekolada skarbem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomimo tego, co mówił o śpieszeniu się i marudnym bracie, szedł w dość wolnym tempie. Co chwilę zerkał na moją twarz, żeby coś sprawdzić. Ale co? Chciałbym czasem umieć czytać w myślach. Choć przyznaję, byłby to ogromny minus, bo mógłbym zobaczyć, ile złych rzeczy przepływa przez umysły ludzi. Ale widać w tym także małego plusa, przydającego się w takiej chwili jak ta. Bo mógłbym zobaczyć, czy irytuję go czymkolwiek lub robię co innego źle. Ale co mógłbym spartaczyć, będąc noszonym? Znając mnie pewnie dużo...

I jest jeszcze jeden plus. Oczywiście nie dla mnie, ale dlaczego miałbym szukać jakiś dodatnich stron dla siebie? To byłoby strasznie egoistyczne, a ja nie mogę taki być. Ten plus wygląda tak, że nikt nie musiałby mówić obrażających mnie słów. Mógłby po prostu pomyśleć i nie kłopotać się z takim czymś jak przemawianie do mnie. Bo po co mówić do takiego kogoś jak ja? 

Poprawiłem uchwyt dłoni za jego szyją, żeby czasem nie spaść. Tak, ufałem mu i czułem się z nim pewniej, ale lęk lękiem pozostanie i nic nie mogę poradzić na to, że moje obolałe ciało nie chce kolejnych siniaków lub złamań. No bo i takowe bywały. Ale bardzo rzadko: raz kostka, a za drugim razem obojczyk. Skaleczenie nogi to była bardziej moja wina. Bo to przecież ja przewróciłem się, uciekając. To było głupie, że próbowałem im zwiać, ale jacyś obcy mężczyźni mnie zaczepiali, a potem gonili, a ja zacząłem się bać. Bo nie wystarczyło, że gnębili mnie w szkole? Od tamtej pory niemal nigdy nie wychodzę z domu, gdy robi się ciemno. I tak, wiem, że uciekanie było niewłaściwe, bo nie powinienem liczyć się z własnym strachem. Przeze mnie pewnie się zmęczyli! Jak ja mogłem być taki samolubny i myśleć tylko o sobie? Teraz też jestem samolubny, bo Ronan się męczy...Ale on powiedział, że to nie problem...

Z zamyślenia wyrwała mnie ręka chłopaka, na chwilę znikająca spod moich pleców. Oczywiste jest, że nie zdążyłem pomyśleć racjonalnie i zamiast tego pisnąłem cicho, jeszcze mocniej go obejmując. Ronan w tym samym czasie złapał za klamkę do drzwi i naciskając na nią, uchylił jedno skrzydło. Gdy przez nie przeszedł, jego dłoń wróciła na wcześniejsze miejsce, a on spojrzał się na mnie z wręcz uspokajającym uśmiechem. 

- Przecież ci mówiłem, że nie musisz się bać - stwierdził. Miał dość mile brzmiący głos, którego tonacja zmieniała się lekko, kiedy mówił do mnie. 

- P-prze-przepraszam - jęknąłem cicho, spuszczając głowę. 

W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche westchnięcie. Uniosłem trochę głowę...Nie, ja po prosto wzniosłem wzrok, nie chcąc go rozpraszać, bo właśnie rozglądał się na boki. Na pewno szukał właśnie swojego brata. 

Zaraz usłyszeliśmy trąbienie samochodu i obaj odruchowo odwróciliśmy się w tamtą stronę. Dźwięk spowodowany był przez Ashera, który opuszczał okno, by pokazać nam ruchem dłoni byśmy do niego przyszli. Ronan już nieco szybszym krokiem przeszedł do auta i stanął przed tylnymi drzwiami. Nachylił się, puszczając powoli moje nogi, bo opadły na ziemie. W chwili, gdy puściłem jego szyję, on zabrał rękę spod moich pleców i łapiąc za klamkę, otworzył drzwi. To było dziwne. Przez chwilę przypominałem sobie filmy, w których przystojni książęta otwierają drzwi pięknym damą. Czy to bardzo głupie, że chciałbym się poczuć jak taka księżniczka, która zawsze może skorzystać z czyjejś pomocy?

Tak, to bardzo głupie. Nawet nie muszę się nikogo o to pytać, bo wiem, jakie padły by słowa. Już widzę te wszystkie okropne odpowiedzi, od których coś ściska mi gardło, a ja ledwie pohamowuję łzy. Albo i płaczę, bo przecież jestem słaby. 

Nie chcąc nikogo zdenerwować, wszedłem szybko do środka i już wyciągałem rękę, aby zamknąć drzwi, ale Ronan niczym prawdziwy dżentelmen zrobił to za mnie. Wciąż nie rozumiałem, dlaczego jest taki miły. I dlaczego to wszystko zaczyna mi się podobać? Wiedziałem, że nie powinienem w to wchodzić. Kiedy się ode mnie odwróci, będzie boleć jeszcze bardziej. Boisz się wejść na szczyt, gdy wiesz, jak wygląda dół i zdajesz sobie sprawę, że w każdej chwili możesz upaść. Ale co ja mogę poradzić na to, że bardzo tego potrzebowałem? Myślałem, że zbyt długo byłem upadły, by chcieć się wnieść, ale powoli uświadamiam sobie, że to moje największe marzenie. I największy lęk. Cóż za ironia losu. 

Ronan w tym samym czasie, gdy ja tak sobie rozmyślałem, obszedł samochód i wsiadł po drugiej stronie. Dziwił mnie fakt, że nie siadał z przodu. Może po prostu nie lubi? Asher odwrócił się w fotelu i spojrzał się na mnie z ciepłym uśmiechem.

- Witam - powiedział i niemal mi zasalutował, ale skończyło się na tym, że gdy tylko przystawił bok dłoń do czoła, zaraz się nią podrapał w skroń. - Wybacz, trochę mi dziś odwala - stwierdził na swoją obronę i zakłopotany cicho zachichotał. 

- N-nie sz-szkodzi - powiedziałem cicho, żeby nie musiał się przy mnie powstrzymywać ze swoim zachowaniem. Zaraz przypomniałem sobie, że przecież się ze mną witał, więc uniosłem lekko rękę i dodałem szybko - Hej. 

I powiedziałem to bez zająknięcia! Tak, wiem. Niby nic wielkiego, bo słowo było krótkie. Ale znajdowałem się w samochodzie z dwoma niemal nieznajomymi mężczyznami. I co było najzabawniejsze - inni byli bardziej niepokojący od nich. 

Ronan wstał i razem z Asherem znów zaczęli coś do siebie szeptać, a ja odwróciłem wzrok na szybę, za którą rozciągał się iście ciekawy widok. Bo przecież ściana stworzona z krzewów jest bardzo interesująca. Nie chciałem, żeby myśleli, że staram się podsłuchać ich rozmowę. 

- Aloisy? Mógłbyś zapiąć pas? - Usłyszałem prośbę Ashera, którą oczywiście zaraz spełniłem. 

Całkowicie o nim zapomniałem! 

- P-p-prze-przep...- A tak się już cieszyłem, że poprzednie słówko wyszło mi bez zająknięcia. Nie kontrolując tego, spojrzałem się na niego szeroko otwartymi oczyma, które wyrażały skruchę. Inaczej nie mogłem, więc miałem małą nadzieję, że zrozumie przekaz. 

- Ughh! - Asher wydał z siebie dziwny dźwięk i przystawił dłonie do policzków. - Ronan! Twój kolega jest przeuroczy! 

Słysząc ten niemal pisk, skuliłem się lekko i otworzyłem szerzej oczy. Ja jestem uroczy? Nie miałem zamiaru się z nim kłócić, bo wiedziałem, że nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa, które byłoby zrozumiałe, więc tylko patrzyłem się na niego z wielkim zdziwieniem i szoku. Jak on mógł tak powiedzieć? To on wyglądał o wiele słodziej z tymi dłońmi przy twarz. 

Ronan wstał ze swojego miejsca i walnął Ashera w ramię. 

- Jełopie jeden! - warknął od razu. - Straszysz go! Brzmisz jak pedofil! - krzyczał na niego, uderzając go ręką w ramię, a Asher w odpowiedzi na to wszystko wciąż tylko śmiał się cicho. 

Kiedy Ronan w końcu usiadł, starszy poruszył znacząco brwiami.

- Który chce zobaczyć małe kotki w mojej piwnicy? - zapytał, patrząc się to na mnie to na brata. 

Młodszy jęknął przeciągle, znów zabierając się za to, by uderzyć starszego, ale tym razem Asher złapał jego rękę. 

- Zboczeńcu cholerny! Znajdź sobie kogoś! Ty niewyżyty człowieku! Brzydzę się tobą! - syczał dalej, próbując wyrwać rękę. 

Zaraz Asher go puścił i oboje się zaśmiali. Na ten widok kąciki moich ust uniosły się nieznacznie, a ja podniosłem rękę, by udać, że drapię się po policzku. Jednak, kiedy ją opuściłem, dalej się uśmiechałem. Miałem nadzieję, że nie uznają tego za niegrzeczne. 

Asher ruszył, wciąż uśmiechając się szeroko, a ja dopiero teraz zapiąłem ten nieszczęsny pas, o którym znów zapomniałem. 

Jak to było, że mogli się obrażać, a mimo wszystko na końcu i tak uśmiechali się oraz śmiali z własnej głupoty? Przecież, gdy ktoś mówi źle o mnie, jestem tym zasmucony. Może u rodzeństwa to działa inaczej? Albo oni nie mówią tego wszystkiego na serio? Ta ostatnia opcja wydaje się mi najbardziej rzeczywista. 

W trakcie jazdy Asher opowiadał radości historie, jak to zakręcona kobieta przy kasie, która wydawała mu resztę, dała mu o wiele za dużo, a on zorientował się dopiero, gdy za nami czekał. Zaraz też wydał z siebie odgłos, jakby coś mu się przypomniało i ze schowka wyjął czekoladę. Kiedy stanął na czerwonym świetle, położył ją pomiędzy mną i Ronanem. 

- Aloisy, to dla ciebie! - Spojrzał się przepraszająco na brata. - Tobie dam żelki. Lubisz żelki, prawda? - spytał się tonem, jakby przemawiał do przedszkolaka. 

- Oczywistą oczywistością jest to, że kocham żelki - stwierdził wysublimowanym tonem. - Ale wiesz, co uwielbiam jeszcze bardziej? Biszkopty! A ty o nich zapomniałeś. Znowu - dodał z naciskiem na ostatnie słowo, nieco psując wyniosłość tej wypowiedzi. 

Spojrzałem się na czekoladę, jakby była największym skarbem świata i bardzo delikatnie ją podniosłem. Dopiero po chwili pomyślałem, że musiał wydać na to pieniądze i to nie jest w porządku, że mi ją oddaje. 

- Ciii! Przejadłeś się biszkoptami, pragniesz żelków - przemawiał tonem niczym znany iluzjonista, próbujący kogoś zahipnotyzować. Zaraz w lusterku wstecznym zerknął na mnie. - Spokojnie, młody. Czekolada jest ze sklepu, nic nie dosypywałem! Przyrzekam na mą duszę!

Między jego słowami słychać było Ronana, mówiącego:

- Problem leży w tym, że nie masz duszy. 

Asher zgromił go spojrzeniem i oparł się wygodniej. Chciałbym być na miejscu któregoś z nich. Wydawali się tacy szczęśliwi i beztroscy, gdy tak ze sobą rozmawiali. 

Zaraz podjechaliśmy pod mój dom, a Asher zatrzymał samochód. W trakcie, gdy ja odpinałem pas, Ronan zdążył wyjść i otworzyć mi drzwi. Jak udało mu się to zrobić tak szybko, wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą. Może coś wspólnego z tym ma fakt, że ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwie mogłem nacisnąć w ten czerwony przycisk? Możliwe...

- Ronan - powiedział Asher nader poważnie, co od razu zwróciło jego uwagę. Starszy spojrzał się na mnie przepraszająco i kontynuował. - Nie możesz zostać o Aloisy'a, bo musimy z mamą coś załatwić. 

Ronan pokiwał głową, wyciągając do mnie rękę, by pomóc mi wstać. 

- Spoko - rzucił tylko, a ja złapałem jego dłoń. 

Nim jeszcze drzwi za mną się zamknęły, usłyszałem znów radosny głos najstarszego. 

- Ale pamiętaj, że moje kotki zawsze są gotowe na twoją wizytę! 

Ronan zgromił go spojrzeniem i zatrzasnął drzwi. Tym razem pozwolił mi na iście o własnych nogach. Podtrzymywał mnie za ramię, a ja w dłoni z drugiej strony trzymałem czekoladę, którą mocno ściskałem. Zatrzymaliśmy się pod drzwiami, bym mógł znaleźć od nich klucz. 

- Nie mam pojęcia, co dziś w niego wstąpiło, ale uprzedzam, że czasem mu tak odwala - uprzedził mnie. - Mam nadzieję, że gdy wejdziesz do domu, położysz się spać. 

Pokiwałem głową, po czym pożegnaliśmy się z sobą. No ja w końcu odpowiedziałem mu tylko ruchem dłoni, bo nie wciąż nie mogłem niczego z siebie wykrztusić. Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Zdjąwszy z nóg buty, przeszedłem do salonu, gdzie zasiadłem na kanapie. Położyłem na stole przed sobą tabliczkę mlecznej rozkoszy i zastanawiałem się, kiedy ostatnio miałem ją w ustach. I straszne było to, że nie mogłem sobie przypomnieć. Stwierdziłem za to, że będę jadł ją wolno, żeby starczyła na jak najdłużej, bo sam sobie takiej nie kupię, a poza tym i tak nie mógłbym wziąć jej za dużo na raz, bo to skończyłoby się źle...

Myślenie o czekoladzie jest zgoła męczące i zaraz przypomniałem sobie słowa Ronana, więc grzecznie ułożyłem się na kanapie. Bo po co kłopotać się takim czymś, jak dojście do łóżka? Nawet o tym nie myślałem, bo w chwili, gdy moja głowa dotknęła miękkiego materiału, ja już spałem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro