Tulipany zaufania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jacob

Tłum jeszcze długo po występie naszego szkolnego zespołu skandował jego nazwę – Happiness. Doskonale opisywała ona atmosferę zagranego wcześniej utworu, ale także jego twórców. Pomimo odmienności każdego z nich, widać było, że byli po prostu szczęśliwi i kochali to, czego efekty mogliśmy zobaczyć na scenie.

W końcu nadszedł czas na popisowy numer Ivy. Z nikim nie podzieliła się ona nawet fragmentem tekstu, melodii piosenki, którą miała zaśpiewać już za kilka sekund. Cała nasza szóstka czekała podekscytowana na tę niespodziankę.

Tym razem sceneria była zupełnie inna od tej towarzyszącej grupowemu występowi. Pomijając pustkę na scenie, gdyż dziewczyna została na niej jako jedyna, wszystkie dotychczas zapalone lampy, zgasły.

Przez panującą ciemność trudno było mi zauważyć chociażby sylwetkę blondynki, a co dopiero jej twarz czy oczy.

Niespodziewanie, gdy na widowni nastała kompletna cisza, wybrzmiały pierwsze dźwięki pochodzące z gitary Ivy. Spokojna, smutna melodia idealnie wprowadzała w melancholijny nastrój. W tej samej chwili kilka ze świateł, mieszczących się na skraju podłogi drewnianej sceny, zapaliło się.

To była okazja do zobaczenia dziewczyny. Grała ona w niesamowitym skupieniu. Sprawiała wrażenie, jakby była w innym świecie, mieszczącym się daleko od naszego.

Blondynka była wyciszona, spokojna i oddychała idealnie równo. Była profesjonalistką, nic dodać, nic ująć.

Nagle z jej ust wydobyły się czułe słowa. Jednak wyznania miłości mieszały się z niezwykłym, dobrze wyczuwalnym bólem. Blondynka opowiadała historię uczucia, które było tak bardzo mocne, że aż wyniszczało każdą ze stron. Dwoje bohaterów doskonale wiedziało, że nie istniała możliwość, by mogli być razem, ale i tak pragnęli siebie i każdej z emocji, która towarzyszy podczas zakochania. Z każdym dniem czuli się coraz gorzej, to poświęcenie odbierało im siły, ale chęć miłości wygrała ze zdrowym rozsądkiem.

Powoli, aczkolwiek stanowczo Ivy zmieniała tonację utworu. Na koniec zamiast cichej i melancholijnej melodii, wybrzmiała głośna, zdecydowana i bardzo emocjonalna zwrotka, w trakcie której dziewczyna mogła szczególnie popisać się swoimi umiejętnościami wokalnymi.

Gdy występ zakończył się jako pierwszy zerwałem się z krzesła, by po raz kolejny ukazać swoją dumę i radość poprzez gromkie oklaski. Reszta wzięła ze mnie przykład i również podziękowała mojej przyjaciółce za tamten cudowny śpiew.

– Jest świetna! – krzyknęła do mnie Leigh, próbująca przebić się przez panujący wówczas hałas.

Nie musiałem nic odpowiadać, po prostu pokiwałem głową z uśmiechem.

Przez resztę wieczoru występowały już tylko trzy zespoły i dwóch wokalistów. Żaden z nich nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Po pokazie Ivy nikt nie był w stanie jej dorównać.

Czekaliśmy w zniecierpliwieniu na wyniki jury, dotyczące wystąpień zespołowych. Każdy z nas nie mógł doczekać się tych ogłoszeń. Siedzieliśmy dosłownie jak na szpilkach, które były tak wielkie, że byłyby w stanie nas przepołowić.

W końcu jednak kilku organizatorów wyszło na scenę i zaczęło kolejną, długą przemowę. Poruszali w niej oczywiście podziękowania za ciężką pracę, pochwałę wszystkich uczestników. Życzyli im także powodzenia w kolejnych tego typu zawodach.

Szybko okazało się, że na trzecim miejscu podium znajdował się metalowy zespół. Za to długo trwało wręczanie im nagród, udzielanie z nimi wywiadu i kolejne podziękowania.

Po tych wszystkich „ceregielach" nadeszła pora na ogłoszenie drugiego miejsca. Widownia coraz bardziej stresowała się, w pewnym momencie poczułem nawet nieprzyjemny zapach potu, wydobywający się z czyjegoś ciała. Na szczęście udało mi się go zignorować, moje myśli opanowały wyniki.

Nie wiedziałem, jak mocno krzyknąłem, gdy dowiedziałem się, że drugie miejsce zdobył właśnie nasz szkolny zespół - Happiness. To było niesamowite uczucie. Widziałem wyraz twarzy blondynki, która nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Cała grupa skakała z radości i nie mogła się od siebie oderwać.

Nasza szóstka również przytulała się do siebie, klepała się po plecach, krzyczała z zachwytu, tańczyła. Nie mogliśmy się opanować.

– Nie wierzę, że to się udało! Nie dociera to do mnie – odezwała się do mnie Leigh.

– Wiedziałem, że wygrają, byli wspaniali – stwierdziłem.

Nagle jury wydało oświadczenie, iż w tamtym roku zaplanowali nietypowe ogłoszenie wyników występów solowych. Zamiast znawców w tej dziedzinie, czyli członków jury, o tym, kto zdobędzie nagrodę, mieli zdecydować słuchacze. Była to nowa forma, dopiero w fazie testów, dlatego organizatorzy byli jej bardzo ciekawi.

Mieliśmy zagłosować na jednego z kilku solowych artystów, zaznaczając odpowiednie kratkę przy danym nazwisku na małej, kolorowej kartce. Mój głos był oczywisty.

Nie minęło dziesięć minut, a kolejna ważna osobistość mówiła, kto zdaniem widowni zasłużył na nagrodę.

Trzecie i drugie miejsce na podium nie zrobiły na mnie wrażenia, były to dość przeciętne występy, jednak gdy doszło do ogłoszenia pierwszego miejsca, serce zaczęło mi bić z niezwykle szybką prędkością. Wysoki mężczyzna wyciągnął z koperty małą, złotą kartkę i powędrował po niej wolno wzrokiem.

– Zwycięzcą lub zwyciężczynią pierwszego miejsca w kategorii artysta solowy w krajowym konkursie piosenki jest... – Czułem jak nogi się pode mną uginały. – Ivy Overt!

Stanąłem jak wryty, obserwując reakcje wszystkich zgromadzonych. Najpiękniejsza z nich była jednak ta Ivy. Szczęścia dziewczyny nawet nie dało się opisać. To był najlepszy dzień w jej dotychczasowym życiu. Chociaż powodów było kilka.

Oklaski, euforia, hałas towarzyszyły blondynce jeszcze długo. Żaden opis nie byłby w stanie ukazać dostatecznie piękna tej chwili, dlatego w tym momencie zaprzestanę swoich wywodów.

Przez kolejne kilka godzin wspólnie z Panem Soundem i zespołem Ivy świętowaliśmy obie wygrane. Zdołaliśmy dzięki temu poznać osoby, które spędzały z naszą przyjaciółką tyle czasu. Niektóre z nich nawet kojarzyłem z uwagi na obecność podczas pierwszych zajęć, ze wspaniałym nauczycielem muzyki. Mogłem wtedy bez wahania stwierdzić, że dzięki tym zajęciom blondynka rzeczywiście poznała siebie, odkryła to, co wcześniej znajdowało się tak głęboko w jej duszy, a z pewnych przyczyn nie była w stanie jej odnaleźć.

Gdy wielki namiot z jedzeniem zaczął być składany, tak samo jak krzesła oraz stoliki, a nasze otoczenie zaczęło pustoszeć, nasza przyjaciółka zwróciła się do nas.

– Chyba to już koniec na dziś. Wszyscy się już zbierają.

– Szkoda, potańczyłbym sobie jeszcze – rzekł Nicholas, przecierając jedno z oczu i cicho ziewając.

– Właśnie widzę, ile masz siły – spojrzała na niego Leigh i przewróciła oczami z uśmiechem.

– W twojej obecności zawsze mnóstwo – odparł chłopak i pocałował ją delikatnie w usta. Brązowooka lekko zarumieniła się i schowała się w objęciach swojego partnera.

– Dziękuję wam bardzo, że byliście dzisiaj ze mną, że nadal jesteście. Bez was byłoby beznadziejnie – wyznała blondynka.

– Przestań! Co tam z nami! Wygrałabyś nagrodę tak czy siak! Byłaś po prostu zajebista! – krzyknął zachwycony Patrick.

– Nie byłabym tego taka pewna – odpowiedziała Ivy.

– Nieważne, co mogłoby się stać. Jesteśmy tu razem, a ty wygrałaś, nawet dwukrotnie. Jesteśmy z ciebie dumni – uciąłem dyskusję i przytuliłem dziewczynę do siebie.

Mogłem się spodziewać, że cała piątka przyłączy się do tej czynności.

Po kilkunastu minutach podzieliliśmy się na dwa samochody. W Mercedesie Patricka znajdował się Nick oraz Josephine, która nie mogła się wręcz rozstać z Olliem. Natomiast w drugim usadowiliśmy się z Leigh, Olivierem jako kierowcą oraz Ivy.

Podczas jazdy głośna muzyka towarzyszyła nam nieustannie, między innymi dlatego żadne z nas nie odzywało się, zamiast tego śpiewaliśmy. Jednakże szmaragdowooka była z nas najcichsza. Uśmiechała się, cierpliwie wpatrując się w drogę, sprawiając wrażenie zamyślonej. Na kolanach trzymała mały, złoty puchar oraz symboliczny czek z dość sporą sumą pieniędzy.

– Jesteśmy już blisko, podwieźć was pod drzwi? – spytał Ollie, przerzucając bieg.

– Nie chcecie się jeszcze gdzieś przejść? Ja stawiam – zaproponowała blondynka, jak wyrwana z transu.

– Ja bardzo chę... – zaczął Olivier, ale Leigh przerwała mu chrząknięciem, wbijając w niego wzrok. – To znaczy, ja bardzo chętnie poszedłbym gdzieś, tylko jestem strasznie zmęczony – dodał Ollie, udając głośne ziewanie.

– Ja tak samo – powiedziała jego siostra. – Ale jutro po południu widzimy się u nas. To już całkiem niedługo.

– Em, no dobrze. To możecie wysadzić mnie tutaj. Wolałabym się trochę przejść, przewietrzyć – oświadczyła blondynka.

– Odprowadzę Cię – zaproponowałem, nie mając jednak pewności czy dziewczyna zgodzi się na tę opcję.

– Dobrze.

Po raz kolejny Leigh spojrzała się szczególnie na swojego brata, jednakże wtedy mina towarzysząca tej czynności była kompletnie inna. Widać, że tych dwoje coś planowało, ale ja miałem na głowie zajęcie się ważniejszą sprawą.

Wychodząc z auta, przypomniało mi się, że w bagażniku zostawiłem kilka ważnych rzeczy.

Otwierając tył samochodu, spojrzałem w kierunku stojącej niedaleko przyjaciółki i uśmiechnąłem się. Szybko założyłem średnich rozmiarów, ciemny plecak i wyjąłem podobnej wysokości, kolorowe zawiniątko, mieszczące się obok.

Leigh wraz z Olliem ponownie włączyli muzykę, pomachali nam i z uśmiechem na ustach, przybijając sobie piątkę, odjechali w kierunku swojego domostwa.

– Ivy... chciałem Ci to dać podczas występu, przed występem, po występie, sam już nie wiem, ale... jakoś nie było okazji. Dlatego... – Nie miałem pojęcia z jakiego powodu, ale nagle zaczęło mi się robić gorąco i ciężej wydobywałem z siebie jakiekolwiek słowa. Nie czułem się tak od... próby wyznania moich uczuć tej samej dziewczynie tyle miesięcy wcześniej. Czy ta sytuacja miałaby się powtórzyć? – Proszę.

Szmaragdowooka poprawiła swój pokrowiec na gitarę, do którego wcześniej włożyła symboliczny czek i wręczyła mi swój puchar, bym przechował go w swoim plecaku.

Dziewczyna w skupieniu spojrzała na prezent, który jej podarowałem – pomarańczowe tulipany. Mierzyła wzrokiem kwiaty, jakby próbując sobie coś przypomnieć albo wyczytać coś z ich kształtu.

– Dobrze się rozumiemy – odrzekła po dłuższej chwili.

– Słucham? – zapytałem zmieszany.

– Pomarańczowe tulipany oznaczają „Dobrze się rozumiemy". W tym przypadku to znaczenie pasuje idealnie.

– Skąd wiesz takie rzeczy?

– Mama... – odparła przeciągle blondynka, wtedy mnie olśniło.

Faktycznie, jak mogłem o tym zapomnieć.

– Dziękuję ci bardzo, są piękne – stwierdziła i zbliżyła swój nos do tulipanowych płatków. – Przytuliłabym cię, ale z tym wszystkim będzie trudno.

Zaśmiałem się cicho i przyglądałem się uważniej towarzyszce. Wyglądała tak jak zawsze. W ogóle się nie zmieniała, odkąd ścięła włosy po zerwaniu z Chrisem.

Chris... jak ja dawno o nim nie myślałem...

Jednak dziewczyna nie musiała się zmieniać, niczego jej nie brakowało. Miała piękne, gęste włosy, słodki uśmiech, mały, uroczy nosek, długie rzęsy, różowe usta i najcudniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie mogłem nadziwić się, dlaczego wokół niej nie kręciło się tylu amantów, co wokół Josephine. Ivy spokojnie dorównywała urodą przybranej siostrze Patricka. Chociaż patrząc na blondynkę,  byłem zbyt stronniczy, by rzucać takimi opiniami. Zaślepiało mnie to jedno, czasem denerwujące, ale najbardziej pożądane przez wielu uczucie.

Powoli szliśmy w stronę domu szmaragdowookiej. Było już dość późno, na rzadziej uczęszczanych ulicach nie było już nikogo. Panująca cisza była aż ogłuszająca.

Nagle przypomniało mi się coś, o co pragnąłem zapytać przyjaciółkę już jakiś czas temu. Przez wydarzenia sprzed ostatnich kilku miesięcy jednak nie było mi dane, zagadnąć dziewczynę w tej sprawie.

– Mam takie może trochę głupie pytanie, ale ostatnimi czasy często chodzi mi ono po głowie – mówiłem, poprawiając plecak na swoim ramieniu.

– Nie ma głupich pytań – odparła blondynka. – Rozmówcy lubią się po prostu wywyższać.

Zaśmiałem się cicho i kontynuowałem swoją wypowiedź.

– Kiedyś, jakiś czas temu, kilka miesięcy temu znaczy się, przed tym...

– Zerwaniem? – Ivy podsunęła mi słowo, które trudno było mi wymówić.

– Tak, dokładnie. Przed nim powiedziałaś mi, że masz dla mnie niespodziankę i... nie zdążyłaś mi jej pokazać, bo... wiadomo, co się stało – powiedziałem wciąż zestresowany. – Jeśli oczywiście nie jest to nic, czego sam nie wiem... nie chcesz pokazywać albo nie chcesz o tym rozmawiać, zrozumiem. Nie naciskam. Po prostu nie daje mi to spokoju.

Przyjaciółka włożyła jeden ze swoich kosmyków za prawe ucho i przybliżyła do siebie futerał z gitarą. Pokiwała głową na moje słowa i przygryzła dolną wargę w skupieniu.

– Nie musisz się tak stresować, Jake. Jasne, że ci pokażę, to żadna tajemnica – rzekła, poklepując mnie po ramieniu. – Tylko musisz przygotować się na dłuższą wędrówkę.

– Jestem gotowy na wszystko.

Ivy machnęła ręką w przeciwnym kierunku i ruszyła przed siebie z taką pewnością, jaką to ona zawsze się wyróżniała.

Szliśmy już ponad dwadzieścia pięć minut i powoli zaczynałem się domyślać, co w tak zwanej trawie piszczy.

Zbliżaliśmy się do najbardziej zatłoczonej ulicy w naszym mieście, mieszczącej się w jego centrum. Było to zbiorowisko imprezowej młodzieży, młodych dorosłych oraz pracoholików. Często odbywały się tam również koncerty uliczne, dzięki którym to miejsce było jeszcze popularniejsze.

Towarzyszka poprowadziła mnie w kierunku jednej z drewnianych ławek. Szybko położyła na niej swój futerał i otworzyła go.

– Nie siadasz?

- A mam? – zapytałem zmieszany.

– No chyba, że chcesz cały czas stać. Może to taki nowy trening – zaśmiała się cicho i przytuliła do siebie instrument.

– Już mam chyba na dziś dość ruchu – oświadczyłem i spocząłem koło Ivy.

Dziewczyna spojrzała na ruchliwe, mimo zmroku, ulice i wzięła głęboki oddech.

– Chciałam ci pokazać swoją przeszłość, a dokładniej w jaki sposób kiedyś radziłam sobie z problemami – zaczęła. – Udało mi się trochę zarobić, a do tego mogłam się uspokoić po kłótniach z mamą i Aster. W końcu lepiej chwycić za gitarę niż za kolejnego peta, prawda?

– Myślę, że to był bardzo dobry pomysł.

Ludzie powoli zaczęli nam się przyglądać, prawdopodobnie w oczekiwaniu na występ.

– To co, Jake? Damy im to, czego chcą?

– Tylko na to czekałem.

Zanim zdążyłem się obejrzeć, moja przyjaciółka zaczęła grać jedną z tych piosenek, których spodziewałbym się najmniej. Myślałem, że dziewczyna zagra utwór, który towarzyszył jej podczas konkursu, ale ona wybrała Złoto, z którym oboje wiązaliśmy tyle wspomnień.

Przechodnie w coraz większej ilości zaczęli zbierać się wokół nas, a dokładniej wokół blondynki, która śpiewała z taką pasją, że nie dało się oderwać od niej wzroku i... uszu.

Po kilku minutach zgromadziła się całkiem spora grupa. Niektórzy z nich postanowili nawet nas nagrywać albo robić zdjęcia.

– To jest moja...! – Wstałem z ławki i stanąłem na niej, krzycząc tak głośno, jak potrafiłem, gdy przypomniałem sobie, że Ivy nie była dla mnie już tą samą osobą, którą była wcześniej. – Przyjaciółka!

Nawet nie zauważyłem, że w tamtej chwili wówczas obecny uśmiech na twarzy szmaragdowookiej, zniknął.

Spędziliśmy tam prawie godzinę, aż w końcu oboje doszliśmy do wniosku, że byliśmy wyczerpani.

– Byłaś wspaniała... – zacząłem, ocierając pot z czoła, po energicznym skakaniu obok piosenkarki. – Chociaż pewnie już to wiesz.

Dlaczego zaczynam gadać jak zadurzony dwunastolatek?

– Zawsze miło usłyszeć takie słowa. Szczególnie z ust osoby, na której ci zależy – odparła dziewczyna, przybliżając tulipany do swojej klatki piersiowej.

– Dawno nie spędzaliśmy ze sobą aż tyle czasu, co w przeciągu kilku dni – zauważyłem, chociaż nie miałem pojęcia dlaczego.

– Wiesz... po tym wszystkim potrzebowaliśmy chwili oddechu – dodała Ivy. – Poza tym oboje poznaliśmy nowe osoby, ja zaczęłam świetnie dogadywać się z Patem, a ty... No cóż, idealnie dobraliście się z Zen.

Spojrzałem zdziwiony na towarzyszkę i podrapałem się po głowie w skupieniu.

– Co masz na myśli, mówiąc, że dobraliśmy się z Zen?

– Pasujecie do siebie. Macie wspólne zainteresowania, uwielbiacie przesiadywać w bibliotece, kochacie rozmawiać o biologii i chemii, lubicie nawet te same kolory i macie podobne wady wzroku. W dodatku Zen zna się na samoobronie, więc w razie jakiejś niebezpiecznej imprezy, zawsze może wkroczyć.

Ty zawsze dawałaś sobie radę z niebezpieczeństwami. Bez ćwiczeń.

Mamy wiele wspólnego, to prawda. Ale dobranie się to chyba za mocne słowo...

– Ja myślę, że idealnie pasuje do tej sytuacji.

Wziąłem głęboki wdech i zmierzyłem dziewczynę wzrokiem. Widziałem, że mimo uśmiechu na jej twarzy, nie była ona ani trochę zadowolona. Tak jakby wymuszała wszystkie pozytywne emocje.

– Dopasowanie nie jest aż takie ważne. Nie zawsze posiadanie tych samych pasji, oznacza przepis na udaną relację – próbowałem jakoś naprostować tę sytuację.

– Możliwe. Ale w waszym przypadku jest dokładnie tak jak mówiłam. Wyglądacie, jakbyście byli dla siebie stworzeni.

Stanęliśmy pod blokiem dziewczyny, pod jedną z lamp, dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy wracaliśmy wspólnie wiele miesięcy wcześniej.

– Dziękuję Ci bardzo za ten dzień. Gdyby nie ty... nie wy, nie poradziłabym sobie.

– Nie masz za co dziękować, osiągnęłaś to dzięki swojej ciężkiej pracy. Pamiętaj o tym – powiedziałem i chwyciłem dziewczynę za rękę.

Spodziewałem się, że ta chwila przywróci w mojej towarzyszce wspomnienia i tym samym poczuje się swobodniej. Będziemy mogli w końcu szczerze porozmawiać o tym, co tak naprawdę nam obu leżało na sercach.

A co jeśli tylko ja patrzę w ten sposób na naszą relację? Co jeśli uczucia Ivy... już wygasły?

Jednak tak się nie stało. Blondynka wyswobodziła swoją rękę spod mojej i poprawiła gitarę na swoich plecach, nawet na mnie nie patrząc.

– Jeszcze raz dziękuję – odrzekła. – Widzimy się w szkole.

– Dobranoc – już miałem zamiar odwrócić się i po prostu odejść, ale pierwszy raz w życiu, całkowicie świadomie podjąłem decyzję o rozpoczęciu walki. Walki o miłość mojego życia.

– Naprawdę uważasz, że jesteśmy z Zen dla siebie stworzeni? – powiedziałem, trochę zbyt głośno.

Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i zamknęła drzwi od klatki schodowej.

– Tak. Będziecie świetną parą.

– Parą? Ale my...

– Daj spokój, Jake. To tylko kwestia czasu. Prędzej czy później zaczniecie być razem.

– Słucham? Ja i Zen? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?

– To widać, z podobnych relacji tworzą się właśnie związki. Zen jest cudowną dziewczyną, na pewno będzie wam razem dobrze.

Słuchałem tych wywodów Ivy w niesamowitym zdziwieniu. Nie mogłem uwierzyć, że dziewczyna przez ten cały czas myślała, że ja i Zen będziemy kiedyś razem albo... że już wtedy byliśmy parą.

Najgorsze jednak było to, że szmaragdowooka nawet na mnie nie spojrzała. Mówiła te wszystkie słowa strasznie mechanicznie, jakby tylko chciała odhaczyć kolejną rzecz z listy do zrobienia.

– Tak czy siak. Życzę wam szczęścia – rzuciła dziewczyna. – Przepraszam Cię, Jake, ale muszę już iść. Jestem naprawdę zmęczona.

Zacisnąłem mocno dłoń i poprawiłem swoje już dość brudne okulary. Nie miałem nic do stracenia. Musiałem spróbować, inaczej miałbym żal do siebie, do końca swojego życia.

– Ivy, nie możesz iść – rzekłem, drżącym głosem.

– Nie? Dlaczego? – spytała, przyglądając się uważniej mojej twarzy.

– Bo Cię kocham. I zawsze kochałem. Od zawsze byłaś jedyną osobą, na której mi tak bardzo zależało. Nigdy, nawet przez chwilę, nie przestałem Cię kochać – wyrecytowałem na jednym wdechu. – I sam nie wiem, jakim cudem zdołałem to powiedzieć, ale bardzo cieszę się, że...

– Och, przestań już gadać! – wykrzyknęła blondynka i rzuciła wszystkie rzeczy na ziemię. – Ja też Cię kocham, głupku.

W tym samym momencie szmaragdowooka pobiegła w moją stronę i obdarzyła mnie mocnym uściskiem. Nie byłem w stanie pozostawać jej dłużnym. Nasze twarze były wilgne od łez, ale nie przejmowaliśmy się tym. Liczyło się dla nas tylko to, że wreszcie mogliśmy być razem. Tak naprawdę.

– Jesteś taka słodka – zacząłem, gdy obdarzyliśmy się już wystarczającą liczbą pocałunków i uścisków oraz miłosnych wyznać. Chociaż w naszym słowniku słowo wystarczający, wtedy nie istniało.

– A tym razem dlaczego?

– Jak mogłaś pomyśleć, że ja i Zen moglibyśmy być razem? – zapytałem, gładząc czule całe ciało ukochanej.

– Bo jesteście świetnie dobrani!

– Możliwe, tylko istnieje jedno, ale zasadnicze „ale".

Ivy spojrzała na mnie zdziwiona, nie mając pojęcia, o czym mówiłem.

– Zen jest lesbijką – wyznałem. – Dzisiaj umówiła się nawet z Mią na randkę.

Blondynka otworzyła oczy tak szeroko, że mogłaby widzieć pod każdym kątem. Gdy jednak dotarło do niej, co się właśnie wydarzyło, nie była w stanie powstrzymać się od śmiechu.

Mnie również towarzyszył szampański humor. Byłem dumny, że wreszcie udało mi się wyznać swoje uczucia. Po raz drugi względem tej samej osoby. Jednak tym razem, mogłem o wiele dłużej nazywać Ivy Overt swoją dziewczyną.

Jak się później okazało, ta cudowna kobieta, stała się dla mnie kimś o wiele ważniejszym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro