Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#oomlSZ na twitterze

hello, nicponie!

Dawno mnie tutaj nie było. Tęskniliście?

Ci, którzy śledzą mnie w social mediach, pewnie wiedzą, że kilka tygodni temu zostałam mamą :) Niestety nie mam obecnie czasu i głowy do pisania, dlatego nie jestem w stanie określić, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Póki co łapcie jeszcze cieplutką dziesiątkę.

Lacey Przypał Hodge.

Bo przypał to moje drugie imię.

Właśnie tak powinni nazwać mnie rodzice, bo czegokolwiek bym nie zrobiła, prędzej czy później kończyło się falą zażenowania.

Khalid wyskoczył z samochodu i podbiegł, natychmiast szarpiąc za klamkę. Nawet nie obejrzał się za siebie, żeby sprawdzić, co z jego autem, a skoro pokiereszowałam mu maskę, to na pewno też zderzak.

– Wszystko okej? – spytał w popłochu. – Nic ci nie jest?

Chyba mimo wszystko byłam w lekkim oszołomieniu. Ale nie z powodu stłuczki, za którą stałam, lecz dlatego, że nie dowierzałam we własną lekkomyślność.

Przerzuciłam nogi przez próg, chcąc wysiąść i ocenić straty, ale Khalid powstrzymał mnie, bym tego nie robiła.

– Nie chciałam...

– Ostrożnie.

Pochylił się, chwycił mnie za dłonie i pomógł wyjść, robiąc to z taką delikatnością, jakbym była ze szkła.

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałam. O Jezu, przecież twoje...

– Lacey, spokojnie. Jest ubezpieczone, w dodatku firmowe.

Och, pięknie. Kupione na nazwisko Ashraf.

– Czy twój ojciec nie będzie zły, że jakaś kutafoniara ci je rozwaliła?

Khalid zaśmiał się łagodnie. Dotarło do mnie, co powiedziałam. Mogłabym spiec buraka, gdyby nie to, że nadal pozostawałam w otępieniu.

– To tylko auto.

Wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie pojąć rozumowania bogaczy. Nic nie stanowiło dla nich większej wartości, każdy nowy zakup był jedynie spełnieniem kolejnej zachcianki. Fura, na którą właściciel klubu piłkarskiego wydał krocie, pewnie była w jego garażu jedną z wielu.

Zauważyłam, jak Kieran obchodzi dookoła swoją brykę. Patrząc na tylną część, złapał się za głowę, a później zsunął ręce na szyję i skrzywił się w grymasie. To, co zobaczył, musiało wyglądać nie za ciekawie. Miałam na sumieniu dwa pojazdy.

Już miałam podejść i obejrzeć szkody, ale chłopak przesunął mnie w inną stronę, oddalając od bagażnika, jakby chciał mnie przed czymś uchronić.

– Lepiej nie patrz – ostrzegł.

– Aż tak źle? Z czego oni robią te karoserie? Z kartonu?

Ukryłam twarz w dłoniach. Przełknęłam formującą się w gardle gulę, ale żołądek nadal pozostawał ściśnięty. Tylko tego brakowało, żebym stała się dłużniczką Langhama.

– Uderzyłaś się? Coś cię boli? – Odsunął moje rozedrgane palce od twarzy.

Przyjrzał się uważnie mojemu obliczu, jego oczy przesuwały się niespiesznie centymetr po centymetrze w poszukiwaniu oznak urazu.

– Nie.

– Jesteś pewna? – Khalid włączył się w rozmowę. – Może trzeba pojechać do szpitala, żeby ktoś cię zbadał?

– Nic mi nie jest.

– Na moje oko to tylko chwilowy szok – zawyrokował Langham.

Ashraf posłał mu znaczące spojrzenie.

– Nie jesteś lekarzem, Kieran.

– Spokojnie, w szkole miałem biologię.

– Ja również i co w związku z tym? Miałem też lekcje wychowania fizycznego. Czy to oznacza, że jestem piłkarzem?

Syn właściciela klubu próbował utrzymać emocje na wodzy, choć widać było, że blondyn działa mu na nerwy. Potrzebowaliśmy rozładowania napięcia.

– A ja miałam chemię – wtrąciłam nerwowo. – Mówcie mi Pablo Escobar.

Obaj zerknęli na mnie z irytacją, której nie potrafili się pozbyć, gdy przebywali w swoim towarzystwie dłużej niż minutę. Może mój żart był słaby, ale skuteczny.

– Wolałbym jednak, żeby ktoś cię obejrzał. – Khalid nie dawał za wygraną. – Problem w tym, że zaraz mam spotkanie, ale... – Podciągnął rękaw ciemnoszarego garnituru, spoglądając na zegarek. – Nie szkodzi. Odwołam i zawiozę cię na badania.

– Daj spokój. Naprawdę nic mi nie jest, przecież nawet się nie uderzyłam.

Machnęłam ręką, zbywając go. Uznałam to za rozczulające, że tak się martwił i byłby w stanie zrezygnować z ważnego spotkania, by się mną zająć. Przecież sam również mógł w jakimś stopniu ucierpieć.

– Mam nadzieję, że nie próbujesz mnie okłamać. – Zmarszczył brwi, taksując mnie wzrokiem. – Pozłościłbym się, gdyby się okazało, że jesteś jedną z tych osób, które bagatelizują swoje zdrowie.

– Słowo honoru.

– No dobrze. Ale nadal jesteś roztrzęsiona. Kieran? – Odwrócił się ku piłkarzowi. – Odwieziesz Lacey do domu?

Chłopak rozchylił usta w zaskoczeniu, a ja prawie dostałam zawału na samą myśl o tym, że miałabym spędzić z nim czas sam na sam. Londyn o tej porze dnia był wyjątkowo zakorkowany, co tylko wydłużyłoby wspólną jazdę.

– Nie mogę, mam r... – Przerwał i wciągnął powietrze nosem. – Okej.

Mój nierozsądny występek wystarczająco poruszył nerwami i wolałam uniknąć tak bliskiego towarzystwa tego faceta. Czułam silną potrzebę, by przerwać tę farsę. Zaśmiałam się nerwowo.

– Bez przesady. Poradzę sobie.

Khalid nie wyglądał na przekonanego. Jak zwykle biła od niego stanowczość.

– Albo wracasz z tym oto szoferem albo jedziemy cię przebadać.

W mgnieniu oka doskoczyłam do Langhama, jakby ktoś dotknął mnie rozżarzonym kamieniem. Nie lubiłam przychodni ani szpitali. Z dwojga złego wolałam pierwszą opcję i Ashraf, widząc moją minę, uśmiechnął się triumfalnie.

– Kieran, jeśli chodzi o... hm... kolizję, porozmawiamy o tym jutro. Dogadamy się.

Przykucnął i podniósł z betonowej posadzki to, co pozostało po bukiecie. Wyrzucone przeze mnie przez szybę czerwone róże porozrywały się na strzępy. Przetrwały tylko pojedyncze kwiaty. Khalid oddzielił je od reszty i złączył w mniejszy bukiecik, po czym wręczył mi go z delikatnym uśmiechem. Malutki kolec otarł się o moją skórę.

– Wiem, że nie wynagrodzi ci stresu, którego doświadczyłaś w ostatnich dniach. Szkoda, że niewiele z niego zostało.

– Chodźmy już. – Kieran położył rękę na mojej talii, popychając przed siebie. Miał dziwną minę. – Czas to pieniądz.

– Czy ten drugi dotarł do Betty? – Ashraf zatrzymał nas gestem dłoni.

Zmarszczyłam brwi w konsternacji. Przesunęłam spojrzeniem między mężczyznami, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, by zrozumieć, o co chodzi.

Prawda uderzyła we mnie niczym cios od najsilniejszego boksera świata. W głowie zaszumiał stek bzdur, które usłyszałam niedawno z ust pewnego pieprzonego piłkarza.

– Drugi? – spytałam.

– Kupiłem bukiety dla ciebie i Betty, żeby poprawić wam nastroje po tym, jak zarząd zastanawiał się nad waszą przyszłością w klubie. Nie miałem rano czasu, a Kieran mówił, że i tak zamierza się z tobą spotkać, więc poprosiłem go, żeby przekazał wam róże – wytłumaczył. – Muszę jechać. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała. Do zobaczenia.

Nie zwlekając, przypomniał, że czeka na niego klient. Zadzwonił do kogoś, informując, że zostawia samochód na podziemnym parkingu, i poszedł w stronę budki ochroniarza.

Odwróciłam się do Langhama z gorzkim uśmiechem. Uciekł wzrokiem gdzieś za moją sylwetkę, ale ani drgnął. Nie spieszył się też, żeby jakoś się wytłumaczyć, chociaż każde słowo, które wypłynęłoby z jego ust, byłoby jedynie kolejną próbą łgania.

– Interesujące – mruknęłam. – Chciałbyś mi coś powiedzieć?

– Tak. Jeśli zaraz nie wyjedziemy, to utkniemy na godzinę w centrum miasta.

– I to tyle? Serio? Skłamałeś, że kupiłeś mi kwiaty w ramach przeprosin, a tak naprawdę były one od Khalida.

– Kupiłem. Nie skłamałem.

– To było słabe nawet jak na ciebie.

– Nie skłamałem – powtórzył z uporem.

– Przestań się błaźnić. Dorosły chłop. Jak ci nie wstyd?

– Nie skłamałem – rzucił po raz trzeci.

Zacisnął szczęki, złoszcząc się. Był cholernie ciężkim przypadkiem.

– Jeszcze tupnij nóżką – prychnęłam.

– Udowodnię ci.

Złapał mnie za łokieć i podprowadził do bagażnika auta. Chcąc nie chcąc musiałam zwrócić uwagę na wgniecenie. Blacha ukazywała widoczne wklęśnięcie, wokół którego odrobinę odprysła farba.

Otworzył bagażnik i wyjął ze środka bladoróżową kompozycję kwiatów, owiniętą granatową wstążką.

– I komu teraz jest głupio?

Z mojej krtani wyrwał się krótki śmiech.

– Nadal tobie.

– Miałem zamiar ci je dać, ale wtedy ten wymuskany plastuś Ashraf wyskoczył z bukietem wielkości pierdolonego Taj Mahal i wszystko zepsuł. Musiałem kombinować.

– Dlaczego to wygląda jak wiązanka pogrzebowa? Ukradłeś je z cmentarza? Moment... czy one... czy one są sztuczne?

Dotknęłam błyszczących liści, potwierdzając przypuszczenia. Materiał, z którego zostały wykonane, był gruby i twardy. Langham, słysząc mój szyderczy ton, jeszcze mocniej się zirytował. Wrzucił bukiet gwałtownie do bagażnika i zatrzasnął klapę, o mały włos nie przygniatając mi nią ręki.

– Dłużej wytrzymają.

Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej.

– Są tak samo sztuczne jak twoje przeprosiny.

– Myśl sobie, co chcesz. Przeprosiny były szczere. A teraz wskakuj do twojego auta, bo moim raczej nie pojedziemy. Lepiej, żeby nie pstryknęli mi foty. Zaraz pojawiłyby plotki o wypadku.

– Poradzę sobie bez twojej wspaniałomyślnej pomocy. Wrócę sama.

Blondyn pokręcił szybko głową, odwodząc mnie od tego pomysłu.

– Nie wrócisz. Jeśli Ashraf się dowie, że cię nie odwiozłem, będzie mi truł dupę.

– Och, jak ty przeżyjesz te tortury?

– Chociaż raz bądź uległa, Lace.

Bez najmniejszego problemu zaczął ciągnąć mnie do mojego służbowego pojazdu. Był wyższy i silniejszy, nie znajdował w tym żadnej trudności. Uznałam, że w drodze wcale nie muszę się do niego odzywać, a to, że pozna mój adres, ostatecznie i tak niczego nie zmieni.

Przecież nigdy więcej się tam nie pojawi.

– Poważnie? To jakaś dorożka. Czy to coś ma w ogóle silnik?

Nie krył dezaprobaty, mierząc oceniającym spojrzeniem małe autko, ale w gruncie rzeczy całkiem dobrze mi się nim jeździło. Podałam ulicę i numer bloku Langhamowi, nie komentując tego, co powiedział.

Miasto rzeczywiście było zakorkowane. Ludzie wracali z pracy, a inni dopiero włączali się do ruchu, wyjeżdżając z domów, by zdążyć na kolejną zmianę. Karkołomne próby przyspieszenia kończyły się klęską. Jeśli ktoś samowolnie wybierał się teraz w trasę, która nie była koniecznością, musiał mieć nerwy ze stali. Dźwięki klaksonów niosły się echem, drażniąc i tak już wkurzonych kierowców.

Siedząc w pojeździe, wdrożyłam plan na milczenie, ale chłopak nie potrafił pozostać w ciszy zbyt długo. Włączył radio i przez blisko dwadzieścia minut przeskakiwał między stacjami. Nic mu się nie podobało, często wracał do poprzednich kanałów, pewnie mając nadzieję, że już zmieniła się piosenka. Aż zaczęłam się zastanawiać, jakiej muzyki słucha dla przyjemności, ale nie pokusiłam się, by zadać to pytanie. Zainicjowałoby ono start rozmowy, a przecież ceniłam sobie momenty, w których Langham nie drażnił moich uszu swoim głupim pieprzeniem.

Coś zabrzęczało. Blondyn wyjął telefon z kieszeni i rzucił krótkim spojrzeniem na ekran, po czym odrzucił połączenie, zanim zdążyłam zobaczyć, kto do niego dzwoni.

Zmienił pas, zajeżdżając komuś drogę. Przeklął, słysząc trąbienie i spojrzał w bok, gdzie przed światłami ulokowało się auto, któremu przed chwilą wjechał przed maskę. Oderwał ręce od kierownicy i wystawił chłopakowi oba środkowe palce, a ten wybałuszył oczy, widząc, kto go obraził tym paskudnym gestem. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha, a mimo to, to Langham wydawał się bardziej zaskoczony niż młody kierowca.

– No tak, zapomniałem, że ty nie masz tutaj przyciemnianych szyb.

Zapomniał również, że siedzi w pojeździe, który nie jest tak szybki i sprawny jak jego, co poskutkowało tym, że musiał mocno wcisnąć hamulec, gdy tym razem to jemu ktoś zajechał drogę.

– Zaczynam się martwić. Zbyt długo milczysz. – Zerknął z ukosa. – Może naprawdę coś ci jest? Pobawimy się w lekarza?

– Chce mnie pan zbadać, panie doktorze? – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam przemyśleć, jak te słowa zabrzmią.

Mój donośny śmiech wypełnił małe wnętrze. Wlepiłam oczy w okno po swojej stronie, frustrując się, że znowu zaczęłam paplać, mimo że miałam się do niego nie odzywać. I to jeszcze w tak bezpruderyjny sposób, który odbiegał od profesjonalizmu, którym jeszcze niedawno zarzekałam się, że będę się kierować. Przy tym człowieku to było nie lada wyzwanie.

On cały był jednym wielkim wyzwaniem.

Przecież właśnie przez takich jak on zostałam zatrudniona w klubie.

– Nie wiem, jakie włochate myśli chodzą ci po głowie, Lacey. Sprawdźmy trzeźwość twojego umysłu.

– Jak chcesz to zrobić?

– Wymień Anglików, którzy są według ciebie przystojni.

Poczułam się zaintrygowana. Ewidentnie dążył do tego, bym wymieniła go w zestawieniu. Stale szukał powodu, którym łaskotałby swoje ego.

Czy był przystojny?

Piekielnie.

Czy w jego niebieskich oczach można było utonąć niczym w otchłani mroźnego oceanu?

Bezsprzecznie.

Ale czy mi się podobał?

Hahahahaha.

Niestety tak. Cholernie.

Nie było sensu udawać przed samą sobą. Fizycznie odpowiadał moim upodobaniom. Był pociągający i atrakcyjny w każdym calu. Wysoki, z zadziornym uśmiechem, który topił serca, i głosem, którym zbyt często świadomie modulował w taki sposób, że po plecach przechodziły ciarki.

– Pomyślmy... Taki jeden Lucas.

– Okej. Drugi?

– Trzeci.

Rozbawiła mnie moja błyskotliwa odpowiedź.

– Co?

– Książę Lucas Robert III Hemsworth. To tyle.

Nie dałam mu niezasłużonej satysfakcji. Wiedział, że podoba się kobietom i nawet jeśli podejrzewał, że należę do tego szerokiego grona, prędzej odcięłabym sobie język, niż się przed nim do tego przyznała.

To była tylko fasada.

W środku tego pięknego ciała krył się irytujący charakter, którego pod żadnym pozorem nie można było dokarmiać.

Jego telefon ponownie zaczął dzwonić, a on znowu szybko odrzucił połączenie. Kimkolwiek ten ktoś był, Langham usilnie próbował mu pokazać, że nie ma ochoty na tę konwersację.

– Podoba ci się nasz wspaniały brytyjski monarcha? Serio?

– Tak, a co?

– Czyli gustujesz w blondynach z niebieskimi oczami. Kogoś ci to przypomina?

Tu mnie miał. Musiałam oddać mu sprawiedliwość, przechytrzył mnie.

Ale nie tak prędko, kolego.

– Nialla Horana.

– Tego z One Direction, które się rozpadło?

– Nie rozpadło. – Podniosłam głos, bo to dla mnie drażliwy temat. – Są na przerwie.

– Długa ta przerwa. Kogoś jeszcze? – zagadywał niby od niechcenia. – Na przykład pewnego piłkarza?

– Rany, muszę przyznać, że potrafisz męczyć dupę jak mało kto.

– To nie męczenie dupy, tylko podchody. Taki już jestem. Otwarty i kokieteryjny. Zarywam do wszystkich kobiet w moim otoczeniu.

– I po prostu liczysz na szczęście, że któraś się w końcu ugnie?

– Oj, uginają się i to jeszcze jak. Szczególnie materace.

Skrzywiłam się. Prostackie zachowanie albo leżało w jego naturze, albo wyuczył się go przez lata przebywania w piłkarskim środowisku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że istniały rzesze kobiet, które zrobiły wszystko, byle tylko zwrócić na siebie jego uwagę. Nie musiał się szczególnie starać, wystarczyło, że mrugnął, a ustawiała się do niego kolejka zakochanych po uszy dziewcząt. Podejrzewałam, że najbardziej kusi je jego status społeczny i możliwości, jakie płynęły z pokazania się na mieście w jego towarzystwie. Pewnie przymykały oko na wiele spraw.

– W takim razie te materace muszą być podrzędnej jakości. Może trzeba zrobić reklamację?

Kieran skręcił w odpowiednią dzielnicę i zaczął lawirować wąskimi uliczkami.

– Prawdziwy z ciebie ewenement, Lacey Hodge.

Uśmiechnął się pod nosem, było to ledwie zauważalne drgnięcie ust.

– Bo?

– Tak po prostu.

Ktoś z anielską cierpliwością podjął kolejną próbę kontaktu. Komórka wibrowała, a Kieran zamiast skupić się na tym, co dzieje się za przednią szybą, nieznacznie zwolnił i fuknął, z determinacją wyciszając dźwięk. Zanim to zrobił, udało mi się dojrzeć imię osoby, która tak usilnie się do niego dobijała.

– Nie odbierzesz? Tej Tracy chyba bardzo zależy. Może to ważne, może coś się stało.

– Odwołałem dzisiejszą randkę. – W jego głosie pobrzmiewała obojętność. – I tak mnie wkurzała. Za dużo gada, buzia się jej nie zamyka, a ja mam już po dziurki w nosie pytań, czy w restauracji na pewno mamy stolik przy oknie, żeby koniecznie mogli nas zobaczyć z ulicy.

– Będzie stratna.

– Taaa... na pewno będzie ubolewać, że nie przybędzie jej followersów na instagramie, bo przecież tylko do tego jestem jej potrzebny.

Pomyślałam, że dawno nie słyszałam u nikogo takiego cynizmu.

– Dlaczego umawiasz się z dziewczynami, których nawet nie lubisz?

– Słodka tajemnica.

Nie brnęłam w to głębiej. Widocznie wcielenie się w rolę mojego szofera było mu na rękę, dzięki temu miał dobrą wymówkę, by wymigać się z niechcianego spotkania.

Blok, w którym znajdowało się moje mieszkanie, wyłonił się zza pozostałych kilkupiętrowych budynków. Chłopak zaparkował na poboczu po przeciwnej stronie ulicy, najeżdżając na chodnik. Wyłączył radio, zgasił silnik i zabrał się za odpinanie pasa. Zapatrzył się na przejeżdżający obok biały sportowy samochód, który zaraz zjechał do zatoczki przed nami.

– Niezłe cacko.

Zmrużyłam lekko oczy, koncentrując się na blaszce z numerem rejestracyjnym, który wydał mi się znajomy. Widok osoby, która wysiadła ze środka, sprawił, że momentalnie połączyłam kropki.

Wykonałam gwałtowny odruch cofnięcia się, lecz oparcie fotela skutecznie uniemożliwiło mi oddalenie się chociażby o centymetr. Miałam wrażenie, że moje wnętrzności kurczą się i zaczynają obijać się o ścianki organizmu. Serce przyspieszyło pracę, a w uszach zaszumiało, gdy właściciel samochodu sprawdził coś w telefonie, a następnie zatrzymał spojrzenie na moim bloku.

Znalazł mnie.

Wiedziałam, że prędzej czy później tak się może stać. Byłam świadoma, że to tylko kwestia czasu, skoro niedawno ujrzał mnie w telewizji podczas rozgrywanego meczu London Black Dragons, jednak jakaś cząstka mnie liczyła na to, że sobie odpuści. Przecież od naszego ostatniego spotkania minęło tyle miesięcy.

Uzgodniliśmy, że to koniec. Obiecał.

Wtem rozejrzał się dookoła, obserwując otoczenie. Zaczęły dygotać mi nogi, na skórze pokrywającej uda pojawiła się gęsia skórka.

– Co ty tak zbladłaś?

Nadal drżąc, wciągnęłam płytko powietrze.

– Pomożesz mi, proszę?

Te słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Sięgnięcie po pomoc Langhama było jedną z ostatnich rzeczy, na które bym się pokusiła, ale byłam w awaryjnej sytuacji.

– O Boże. Masz wstrząśnienie mózgu.

– Skąd ten pomysł? – wydusiłam tak cichym tonem, jakby mężczyzna stojący na zewnątrz mógł mnie jakimś cudem usłyszeć.

– Powiedziałaś do mnie „proszę". Czy ty... Czy ty umierasz, Lace?

W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie, ale ja nie byłam skora do żartów. Zauważając to, Kieran zmierzył mnie wzrokiem. Jego niebieskie oczy wbiły się prosto w moje.

– Jeśli mi pomożesz, to wszystko zostanie ci wybaczone. Każdy wybryk, każda głupota, wszystko.

– Dlaczego drżysz? – Spoważniał. – Kim jest ten facet?

A więc zauważył.

Nie chciałam tłumaczyć. Nie mogłam.

– Kim on jest? – Powtórzył. – Czy on... – Przerwał, gdy dotarła do niego gorzka prawda. Otworzył szeroko oczy. – Przecież mógłby być twoim ojcem.

Potarłam nerwowo nadgarstek, na którym znajdował się drogi złoty zegarek. Choć to było niemożliwe, zdawało mi się, że jestem w stanie usłyszeć przesuwające się miarowym rytmem wskazówki. Małe diamenciki, zdobiące brzegi tarczy, jak na złość zamigotały delikatnym światłem. Grawer, który znajdował się na odwrocie, już dawno został usunięty.

– Proszę...

W tym momencie już prawie płakałam z poczucia niemocy. Chciało mi się wyć, że tak bardzo się upadlam. Dlaczego los był tak niesprawiedliwy, że to właśnie blondyn znajdował się na sąsiednim fotelu? Byłam na skraju wytrzymałości, czułam, że jeszcze kilka sekund i się rozkleję.

– Co mam zrobić? – Usłyszałam, jak głośno przełyka ślinę.

Kątem oka zauważyłam jakiś ruch. Istniało spore ryzyko, że jeśli Anthony jeszcze trochę obróci się w lewą stronę, bez problemu zobaczy nas przez szybę mojego służbowego auta i rozpozna, że to ja. Nie mogłam do tego dopuścić.

Chwyciłam Langhama za szyję, przysuwając się bliżej. Miałam lodowate palce, kontrastujące z jego gorącą skórą. Niełatwo było przetrawić, że to akurat on był moją ostatnią deską ratunku.

– Cokolwiek. Możesz... – Nie potrafiłam tego z siebie wyrzucić. To było zbyt śmiałe i poniżające. – Możesz...

– Nie będę całował dziewczyny, która tak naprawdę tego nie chce.

– Kieran – szepnęłam. – Błagam.

Spojrzał na mnie inaczej niż zwykle. Nie potrafiłam tego dokładnie opisać ani wytłumaczyć, ale ten zazwyczaj krnąbrny, zadziorny chłopak po raz pierwszy  w życiu patrzył na mnie tak intensywnie, jakby chciał wedrzeć się w moją duszę.

Dotknął moich włosów tuż za uchem. Przybliżył się. Już niemal stykaliśmy się nosami, gdy jego palce przesmyknęły zwinnie na kark. Czułam jego ciepły, płytki oddech. Przymknęłam powieki.

Wargi chłopaka otarły się o kącik moich ust. Nie pochyliłam się. Czekałam, aż sam wykona kolejny ruch, ale ten moment nie nadszedł, a minęło już dobre pół minuty.

– Długo mam jeszcze czekać? – Zniecierpliwiona otworzyłam oczy.

– Mówiłem, że tego nie zrobię. Przecież wcale tego nie chcesz, a ja mam pewne zasady. – Kieran przekrzywił głowę i musnął mój rozgrzany od emocji policzek. – Poza tym...

Nie pozwoliłam mu dokończyć, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Zacisnęłam dłonie na jego koszulce i przyciągnęłam go do siebie z taką siłą, jakbym użyła magnesu. Zadrżałam, gdy złączyłam nasze wargi. Te należące do niego były ciepłe i rozkosznie miękkie, a przy tym poruszały się z taką delikatnością, że miałam wrażenie, jakby dotykał mnie opuszkami palców. Moje serce waliło jak młot pneumatyczny. Trwało to kilka, może kilkanaście sekund, wystarczająco, by zaparło mi dech w piersi.

– Poza tym... – wydusił, z trudem łapiąc powietrze, gdy się odsunęłam – ... ten koleś przed chwilą odjechał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro