Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#oomlSZ na twitterze

– Nie, nie załatwię ci autografu – zakomunikowałam, zamykając szafę.

Stanęłam przed lustrem i dociskając telefon ramieniem do ucha, zaczęłam manewrować przy rękawach butelkowozielonej koszuli.

– Co z ciebie za siostra?

Wzniosłam oczy ku niebu. Gdybym dostawała funta za każdym razem, gdy słyszałam ten tekst, mogłabym sobie pozwolić na roczną przerwę od pracy. Amy niejednokrotnie próbowała coś na mnie wymusić albo skorzystać z moich obecnych znajomości w biznesie, by móc się później czymś przechwalać wśród innych nastolatek.

– Taka, która wielokrotnie wyczesywała gumę z włosów, gdy jej młodsza siostrzyczka robiła sobie psikusy. Lepiej powiedz co z dziadkiem.

– Gdybyś była na miejscu, to byś wiedziała.

Amy potrafiła uderzyć, by wywołać we mnie poczucie winy i zrobiła to bez zająknięcia. Udało jej się. Coś zadrapało mnie w krtani, musiałam odchrząknąć. Nie byłam w stanie latać do rodzinnego Leicester tak często, jak powinnam.

– To było poniżej pasa – wyrzuciłam z bólem.

Przyjrzałam się swojemu odbiciu, efekt nie był zadowalający. Jasne jeansy nijak nie łączyły się z koszulą, którą wybrałam, i sandałkami na słupku. Zdjęłam górną część outfitu i zaczęłam szperać w szafie w poszukiwaniu czegoś innego.

Widok wiszących na haczykach markowych sukienek zakłuł mnie w oczy, przywołując niepożądane wspomnienia sprzed kilku dni. Niepotrzebnie je trzymałam, już dawno powinnam się ich pozbyć tak samo jak starałam się pozbyć z myśli osoby, która mi je podarowała.

Od kiedy ujrzałam Anthony'ego na ulicy przed moim blokiem, serce podskakiwało mi za każdym razem, gdy ktoś dzwonił domofonem. Obawiałam się, że będzie chciał ponownie nawiązać kontakt. W końcu nie bez powodu odnalazł moje miejsce zamieszkania, musiał mieć w tym jakiś cel.

Wiedziałam, że nigdy nie będzie mnie stać, by kupić sobie oryginalne stroje od pierwszoligowych projektantów, ale wolałam ubrać się w coś z sieciówki, niż po raz kolejny pluć sobie w brodę, że mam na sobie prezent od Anthony'ego. Zawsze miałam wrażenie, że materiał wypala w mojej skórze dziurę. Czułam się winna, że dopiero teraz zdecydowałam się na opustoszenie szafy.

Nie bacząc na uciekający czas, ściągnęłam z wieszaków większość kreacji i powrzucałam je do czarnego worka na śmieci. Od razu poczułam się lepiej i odrobinę pewniej.

– Proszę, Lacey! – Amy nie dawała za wygraną. Zaczęła mówić słodkim głosikiem, na który wielokrotnie udawało jej się nabrać rodziców. – Przecież to dla ciebie żaden problem, a Kieran Langham na pewno się ucieszy, że ma fankę. Zapunktujesz.

Nie potrzebowałam punktować u tego konkretnego piłkarza, a już na pewno nie po tym, co niedawno zrobiłam. Nasz pocałunek śnił mi się po nocach. Budziłam się przerażona, pot ściekał mi strumieniami po plecach i mijały długie minuty, zanim udawało mi się dojść do siebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio koszmary pojawiały się u mnie z taką częstotliwością.

– Ma ich wiele. Jedna dodatkowa nie zrobi mu żadnej różnicy.

– Jesteś podła i odbierasz mi szansę na szczęście. Nie bądź taka.

– Nie dramatyzuj. Nie będę wykorzystywać swojej pozycji i biegać po szatniach, żeby sępić o autograf dla członka rodziny. Profesjonalizm. Mówi ci to coś? – Naciągnęłam na siebie czarną koszulkę z koronkową wstawką na dekolcie i szeleczkach.

– Twój kop w jaja Kierana był bardzo profesjonalny.

– Idź i nagraj o mnie kolejnego viralowego tiktoka, może wtedy się zgodzę – bąknęłam.

Założyłam marynarkę, ale to nadal nie było to. Wyglądałam zbyt oficjalnie, musiałam to zmienić. Zrzuciłam okrycie i zamieniłam je na czarną skórzaną kurtkę.

Miałam tony ciuchów, a gdy trzeba było coś do siebie dopasować, to okazywało się, że tak naprawdę nie posiadam nic godnego uwagi. Tragedia.

– Nie moja wina, że twoje zachowanie przed kamerami nadaje się do robienia przeróbek. To jak? – Słyszałam w jej tonie błaganie. – Proszę, proszę, proszę.

– Nie. Jak się nie ma, co się lubi...

– To się nie lubi tych, co mają. – Głos siostry podniósł się o oktawę. – I właśnie dlatego cię nie lubię.

– Jakoś mnie...

– Wredna cipa. Nara.

– Amy! Jeśli myślisz, że w taki sposób coś ugrasz, to... halo? – Oczekiwałam wybuchu po drugiej stronie słuchawki, ale nie nastąpił. – Halo?

Rozłączyła się.

Amy była czasami naprawdę nieznośna i trudna we współpracy, jej humor odchylał się we wszystkie strony świata w zależności od tego, gdzie jej w danym momencie zawiało. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja też byłam tak upierdliwa jako nastolatka. Próbowałam doszukać się w swoim dawnym zachowaniu podobieństwa do postępowania siostry, ale wychodziło na to, że całkowicie się od siebie różnimy. Nigdy nie przeszłam młodzieńczego buntu, nie uciekałam z domu ani nie sprawiałam rodzicom większych problemów.

Moim największym przewinieniem, o którym wiedzieli rodzice, było przyłapanie przez policję na piciu alkoholu w miejscu publicznym. I wcale nie chodziło o to, że wtedy byłam jeszcze zbyt młoda, by sięgać po używki. Glina przyczepił się do tego, że piłam ze szklanej butelki, a dopiero później wyszło, że nie mam osiemnastu lat.

Nie byłam grzecznym dzieckiem, co to, to nie. Ja po prostu umiałam się dobrze maskować i moje małe grzeszki rzadko wychodziły na światło dzienne.

Telefon przypomniał o swoim istnieniu, komunikując, że dostałam wiadomość. Betty upewniała się, czy na pewno pojawię się na spotkaniu, na które zostałam zaproszona przez chłopaków z teamu. Okazało się, że raz w miesiącu wychodzą razem na drinka, a ponieważ dołączyłam do ekipy, ja również otrzymałam zielone światło, by z nimi wyjść. I choć początkowo wzbraniałam się przed tym pomysłem, szukając wymówek, koledzy z pracy nie dali za wygraną.

I może dobrze się stało. Nie miałam w Londynie żadnych znajomych, żadnych koleżanek, z którymi mogłabym się umówić na ploteczki czy zakupy, byłam sama jak palec. Dotąd nie przeszkadzało mi to, że moje życie kręci się wyłącznie wokół pracy, ale w świetle ostatnich wydarzeń uzmysłowiłam sobie, że powinnam znaleźć jakąś odskocznię od tego, co robię, bo inaczej prędzej czy później zwariuję.

Restauracja znajdowała się w ścisłym centrum Londynu i należała do tych, które zdobywają kolejne gwiazdki w rankingach na najlepsze lokale. Już od wejścia zauważyłam grupkę kilkunastu osób, które usadowiły się w barowej części sali. Stół, choć tak naprawdę to, przy czym siedzieli, nie miało nic wspólnego z tradycyjnym znaczeniem tego słowa, miał kształt okręgu, wewnątrz którego, w samym środku, wyrastało drzewko cytrynowe. Musiałam dokładnie się przyjrzeć, by sprawdzić, czy na pewno jest prawdziwe, bo angielska pogoda raczej nie sprzyjała wyrastaniu cytrusów.

– Jest i nasza świeżynka! – Benjamin klasnął radośnie w dłonie.

Z całą pewnością chlapnął coś jeszcze przed moim przyjściem.

– Cześć wszystkim.

Zajęłam miejsce obok Betty. Miałam z nią najlepszy kontakt, pewnie dlatego, że była jedną z niewielu kobiet w ekipie. Z resztą teamu nie zgrywałam się tak dobrze, choć naprawdę próbowałam. To oni wiecznie obrzucali mnie przytykami związanymi z moim młodym wiekiem.

Otworzyłam kartę, choć nie byłam szczególnie głodna. Większość dań była tak wymyślna, że mój żołądek zbuntowałby się po kilku kęsach, więc postawiłam na sprawdzone krewetki tygrysie. Koktajle natomiast wydały mi się bardziej kuszące. Moja poprzednia szefowa, Debbie Duncan, organizowała podobne spotkania, ale zapraszała na nie również naszych podopiecznych, którzy byli jeszcze niepełnoletni, dlatego stroniła od alkoholu, by nie zachęcać gówniarzy do picia. To było pierwsze wyjście pracownicze, gdy rzeczywiście mogłam zamówić coś do sączenia.

– Poproszę old cuban. – Uśmiechnęłam się do kelnera, który podszedł zebrać kolejne zamówienia.

Betty przysunęła się bliżej.

– Weź od razu trzy.

– Póki co wystarczy mi jeden.

– Firma opłaca połowę rachunku, więc hulaj dusza.

– No dobra, to jednak poproszę trzy.

Gdy kelner dostarczył drinki, wypiłam pierwszy duszkiem i zaczęłam przysłuchiwać się rozmowom bardziej doświadczonych kolegów. Sport przeplatał się z anegdotkami z życia codziennego, wielu z nich znało się od lat, było to namacalne.

– Wiecie, że będziemy mieć nowego sponsora? – zagadnął Cane.

– Ktoś jest niepoważny, skoro chce zainwestować w to gówno. Pójdziemy na dno razem z tym klubem, a nowy inwestor tuż po nas.

– Kto to? – Zaciekawiłam się, bo ta informacja musiała umknąć mi w gąszczu obowiązków. – Było w porannym mailu?

Wyjęłam z torebki tablet, by sprawdzić, o kim mowa, ale gdy uniosłam wzrok znad ekranu, spoglądały na mnie oczy wszystkich zebranych.

Odchrząknęłam i schowałam urządzenie, śmiejąc się nerwowo.

– Zabrałaś tablet na spotkanie po godzinach? – Patrzyli na mnie niedowierzaniem. – I do tego chciałaś się teraz logować na skrzynkę?

– To trochę lamerskie – stwierdził Cane, kręcąc głową z dezaprobatą.

Maddox parsknął, trącając starszego kumpla ramieniem.

– Lamerskie? Nikt już tak nie mówi.

– Oczywiście, że ludzie tak mówią.

– Lacey, można powiedzieć, że w naszym gronie reprezentujesz młodzież. Potwierdzisz, że to słowo wyleciało z obiegu?

– A ja? – Betty poczuła potrzebę wtrącenia się. – Też jestem młoda.

– Jesteś po trzydziestce.

– I co z tego?

– Jedną nogą jesteś już w piekle. – Benjamin był bezlitosny.

Kobieta zacisnęła usta. Przywołała kelnera i zamówiła kolejne drinki, korzystając z okazji, że nie będzie musiała za nie płacić. Byłam pewna, że większość z obecnych gorzko pożałuje takiego pijaństwa na koszt firmy. Mieszali trunki, nadciągał kosmiczny kac.

– Zawsze tak wszystkim dogryzasz? – spytałam, przyciągając uwagę Bena.

– Robię to od dnia, w którym zatrudnili tę oto piękną damę.

– To prawda – przyznała. – Byłam wtedy jedyną laską w teamie i miałam przekichane.

– Ale od razu pokazała pazurki! Pamiętam, że palnąłem coś o...

– O tym, że to nie jest biznes dla kobiet.

Mężczyzna kiwnął głową na znak, że dokładnie tak było. Wyznawany przez niego seksizm wylewał mu się uszami.

– A później klepnął mnie w tyłek.

Paskudne, niedopuszczalne zachowanie, które powinno zostać zgłoszone i surowo ukarane.

– Myślałem, że mnie zabije. – Benjamin zapatrzył się w dal, rozpamiętując tę sytuację.

– Zwiał do sali konferencyjnej.

– I wtedy Betty jeb, jeb, jeb w drzwi. Nie będę ukrywał, byłem posrany. Po raz pierwszy w życiu bałem się baby. Tak mocno trzymałem klamkę, że prawie zrobiły mi się odciski.

– I co było dalej? – Rozdziawiłam usta.

– Jak to co? – Betty podniosła kieliszek do ust. – To sala konferencyjna. Weszłam drugimi drzwiami.

Na policzki wypełzły mi rumieńce. Nie wiedziałam tylko, czy to przez historyjkę Bena czy z powodu wypitego alkoholu, a kelner właśnie dostarczył tacę z kolorowymi shotami. Nie planowałam ich kosztować. Jeden rodzaj alkoholu w zupełności mi wystarczył.

– To było obrzydliwe – skwitowałam zapędy kolegi.

Byłam zażenowana, że w dwudziestym pierwszym wieku nadal istnieją faceci o takich poglądach. Co gorsze, należał raczej do młodego pokolenia, a to nie wróżyło dobrze na przyszłość.

– Miała krótką spódniczkę. Korciło mnie, nie przesadzajmy. – Wypił duszkiem zawartość dwóch kieliszków. – Dostałem kopa w klejnoty. Takiego samego jak ten, który zafundowałaś Langhamowi.

Nigdy szczególnie za nim nie przepadałam, ale starałam się być neutralna. Teraz, gdy alkohol odkrywał najgorsze karty jego charakteru, nabrałam do niego większej niechęci.

– Nie musisz być zazdrosna, Lacey. Przecież ciebie też bym klepnął.

Przeholował. Odrażający typ.

Jego oczy się szkliły. Nie potrafiłam znaleźć w sobie współczucia wobec jego jutrzejszego samopoczucia. Mogłabym nawet powiedzieć, że ucieszyłabym się, gdyby cały dzień spędził nad kiblem.

– Czy ciebie też mam kopnąć? – Zaproponowałam, wstając powoli z krzesełka.

To miało być miłe spotkanie z ludźmi z pracy. Tymczasem musiałam powstrzymywać mdłości, by po wysłuchaniu takich historyjek nie splunąć mu w twarz. Potrafiłam ignorować niegroźne, mało śmieszne zaczepki nasycone stereotypowymi przekazami, ale w tym przypadku to było coś więcej. Granice zostały przekroczone.

– To żart.

– Więc daj znać, kiedy go skończysz, żebym wiedziała, kiedy mam zacząć się śmiać.

Próbował mnie zatrzymać, gdy przesiadałam się na wolne krzesło jak najdalej od niego. Cane zainterweniował, kładąc rękę na jego ramieniu. Był najstarszy z naszego działu, nie licząc pana Duncana, i z tego, co udało mi się zasłyszeć na początku spotkania, miał córkę w moim wieku. Być może dlatego nie spodobała mu się pijacka paplanina kolegi.

– Nie dąsaj się, to tylko kawał. – Benowi plątał się język.

– Ja też ci opowiem pewien kawał.

– Jaki?

Pochyliłam się nad stołem, złączając dłonie na blacie. Uśmiechnęłam się tak słodko, jak potrafiłam.

– Kawał chuja z ciebie.

Wbiłam zęby w krewetkę, odwracając wzrok od tego przebrzydłego kolesia. Z wszystkich sił starał się ponownie przyciągnąć moją uwagę, lecz sukcesywnie go lekceważyłam. Postanowiłam, że nie odezwę się do niego słowem, chyba że miało chodzić o kwestie związane z pracą.

Popijając spokojnie drinka, słuchałam rozmów, które toczyły się wokół mnie. Marketingowcy zaciekle obgadywali zarząd i naszego szefa, o którym sama nie powiedziałabym złego słowa, bo do tej pory okazał mi jedynie zrozumienie i cierpliwość. Oni jednak znali go dłużej i pewnie niejednokrotnie wpadli w sieć zatargów pomiędzy kadrą pracowniczą a tymi na wyższych szczeblach.

– Czy to Ashraf? – Któryś z chłopaków siedzących po przeciwnej stronie stołu, odchylił się na krześle.

Wszyscy jak na zawołanie odwrócili głowy w stronę wejścia, w którym rzeczywiście pojawił się Khalid. Mężczyzna przywitał się z kelnerką, która chwilę później zaczęła prowadzić go w naszym kierunku.

– Idzie do nas. – Maddox nie wyglądał za zadowolonego. – Kto go zaprosił?

– Ja. – Betty wzruszyła ramionami.

– Ochujałaś?

– Jak już, to ocipiałam, a nie ochujałam.

Maddox pokręcił głową z drwiącym uśmieszkiem.

– Lecisz na niego.

– Nie.

– Ślinisz się na jego widok, cieknie ci po brodzie. A raczej po nogach.

– Odczepcie się ode mnie. Nie każdy myśli tylko o bzykaniu. Pracuje z nami i jest miły, więc dlaczego nie możemy się z nim zintegrować?

Pomyślałam, że osobiście zintegrowałam się z nim aż zanadto, gdy rozwaliłam mu maskę samochodu. Miałam nadzieję, że nie powiedział o tym nikomu z zarządu.

– To syn właściciela klubu, czyli właściwie jego wtyka. Nie jest naszym kolegą.

– Jesteś uprzedzony.

– Liczysz na romans?

Ściszyli głos, podczas gdy Khalid zbliżył się do stolika i obchodząc go dookoła, podał rękę każdej obecnej osobie. Nadal pozostawałam pod wrażeniem jego manier.

– O czym rozmawiacie? – zagadnął, rozsiadając się wygodnie.

– O... pracy. Kontrakty i te sprawy.

Ashraf uniósł gęste brwi, przyglądając się naszym twarzom. Nie potrafił ukryć rozbawienia, które wykwitło na jego przystojnym obliczu. Wsunął rękę za marynarkę i wyjął czarną kartę, która błysnęła, gdy z góry padło na nią światło lampy.

– Umówmy się tak, że stawiam następne kolejki, a wy przestaniecie mówić to, co wydaje wam się, że chciałbym usłyszeć.

Rozluźniona i zachęcona przez Khalida grupka po mojej lewej zaczęła się przekrzykiwać i nakręcać opowiastkami o piłkarzach. Ponoć jeden z nich nie stawił się na treningu, bo wolał pójść do kina na premierę jakiegoś filmu. Został za to ostro zrugany przez trenera, ale nie poczuwał się do odpowiedzialności. Inny nie wywiązał się z umowy z prywatnym sponsorem i musiał płacić wysokie odszkodowanie, przez co stracił swoją roczną pensję.

Minęły kolejne godziny spotkania. Od słowa do słowa ktoś zainicjował grę, według której mieliśmy zgadywać, czy to, co zrobił dany piłkarz, było spowodowane upojeniem alkoholowym czy brakiem rozsądku. Ten, kto się pomylił, musiał się napić.

– Za namową znajomych Lewis Calling zrobił sobie dwa dni przed meczem tatuaż z przodu szyi. Alko czy głupota?

Maddox zwęził oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zazgrzytał zębami, rozmyślając nad tym tak długo, jakby miał podjąć decyzję, która mogłaby zaważyć na losach państwa.

– Alko.

– Dobrze.

– Teraz ja! – Betty podniosła rękę jak uczeń w szkole. – Marco Hending był przekonany, że Europa to to samo co Unia Europejska. Lacey?

– Umm... – Zrobiłam dziubek z ust. – Alko?

Betty wydała z siebie irytująco wysoki dźwięk mający przypominać syrenę alarmową.

– Pudło! Głupota. Pijesz.

– Poważnie tak myślał?

Upiłam kilka łyków drinka. Przestałam liczyć, który to już kieliszek, ale nadal czułam się dobrze i byłam w miarę trzeźwa. Uznałam, że jeśli przed snem wypiję butelkę wody, to następnego dnia wcale nie będzie ze mną źle.

– Według niego po Brexicie opuściliśmy Europę.

– Nieee, to niemożliwe. – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Przecież nie można być tak głupim.

– To półgłówek. Gdy został zapytany w jakim nieistniejącym w rzeczywistości miejscu chciałby zagrać, odpowiedział, że na Islandii. Myślał, że to coś jak Nibylandia z Piotrusia Pana.

Wybałuszyłam oczy. Stereotyp sportowca o jednej szarej komórce nasilał się z każdą sekundą, a takich ciekawostek z życia drużyny z okresu, gdy jeszcze nie pracowałam dla najstarszej grupy piłkarzy London Black Dragons, było multum. Z tego, co udało mi się dowiedzieć przed dołączeniem do obecnego działu public relations, kilku z kopaczy ukończyło studia, jeden nawet z wyróżnieniem i był nim właśnie Marco. Oczywistym było, że posiadanie dyplomu nie jest równoznaczne z inteligencją, ale żeby aż tak? Zaczęłam kwestionować jego wykształcenie. Zaświtała mi myśl, że za otrzymanie tego papierka zrobił gruby przelew.

– Zbieram się. – Aaron Mockley zaczął zakładać kurtkę. – Ktoś chętny na podwózkę? Lacey? Podobno mieszkamy niedaleko siebie. Co prawda muszę jeszcze podjechać do pracy, ale jeśli chcesz, to możesz się ze mną zabrać.

Był jedyną osobą z towarzystwa, która nie tknęła alkoholu. Spojrzałam na telefon, była prawie dziesiąta. Dość wczesna godzina, jak na powrót do domu.

– Dziękuję, ale jeszcze zostanę.

Kiwnął głową i zaczął obchodzić stolik dookoła, żegnając się z pozostałymi. Maddox złapał go za ramię, zatrzymując przy sobie.

– Po co jedziesz na stadion?

– Mam dokumenty dla Duncana.

– A co on tam robi w sobotni wieczór?

Większość z nas uśmiechnęła się pod nosem. Pan Duncan, oprócz Debbie, miał jeszcze drugą żonę i była nią praca. Poślubił ją na dobre i na złe. Był dostępny pod telefonem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a w wolnych chwilach zamiast spędzać czas na odpoczynku, przyjeżdżał do biura, żeby upewnić się, że wszystko jest pod kontrolą.

– Drużyna ma trening. Wpakujesz się między dziennikarzy, którzy czekają pod stadionem.

Aaron wzruszył obojętnie ramionami i przeszedł do następnej osoby, żeby podać jej rękę, ale dobroduszny Cane zbyt mocno wziął do siebie obietnicę Khalida o darmowych kolejkach i nie zwrócił uwagi na żegnającego się z nim kolegę. Ładował kieliszek za kieliszkiem, jego twarz poczerwieniała do tego stopnia, że policzki wręcz raziły purpurą. Zaczepił przechodzącego kelnera i pokiwał palcem, prosząc go, by podszedł.

– Wie pan, co robi zaatakowany kucharz? – wybełkotał, rechocząc.

Chłopak zerknął zdezorientowany na resztę zebranych, po czym powrócił spojrzeniem do Cane'a.

– Proszę wybaczyć, nie bardzo rozumiem.

Marketingowiec trzasnął ręką o stół, wybuchając gromkim śmiechem.

– Wzywa posiłki!

Kelner zamrugał. Uśmiechnął się z grzecznością, choć pewnie wolałby palnąć jakimś chamskim tekstem, i odszedł do innego stolika.

– A wiecie, dlaczego Ivan kibicuje Dortmundowi?

Rosjanin, który pracował w klubie o kilka miesięcy dłużej niż ja, zmarszczył nos.

– Borussia!

Cholera, jakie to było słabe i żenujące.

– Wyborny żart. – Ivan przesunął kieliszek mężczyzny dalej, żeby już więcej nie pił. – Bawi tak samo jak za każdym z pięćdziesięciu razy, gdy mi go opowiadałeś.

Niezrażony Cane wypluwał z siebie żarciki niczym z karabinu maszynowego. Mało kto się śmiał, bo albo opowiadał takie, które już wszyscy znali, albo takie, które w ogóle nie były zabawne. Gdy zatoczył koło i zaczął się powtarzać, przestałam go słuchać i skupiłam się na innych.

Aż zapiekły mnie uszy, wzdrygnęłam się, słysząc z ust Clive'a, że Kieran Langham został ostatnio przyłapany w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Styki w moim umyśle szybko przetrawiły wszystkie informacje, uspokajając, że na pewno nie chodziło o mnie. Gdyby tak było, moja twarz natychmiast znalazłaby się na portalach plotkarskich, bo przecież swoimi niepochlebnymi wyczynami dałam się poznać szerszej publiczności. Niestety nie byłam już anonimowa.

– Ktoś widział, jak całował się w aucie z jakąś niunią.

Zakrztusiłam się old cuban. Zaczęłam uderzać się pięścią w klatkę piersiową, ale swobodny oddech mogłam wziąć dopiero wtedy, gdy Rick plasnął otwartą dłonią w moje plecy.

Pięknie. Zostałam niunią.

Otarłam usta i brodę chusteczką, wędrując wzrokiem wszędzie, byle tylko nie spotkać się nim z Khalidem. Był tak piekielnie inteligentny, że z łatwością mógłby połączyć kropki.

– Aaron! – zawołałam za oddalającym się mężczyzną. Zerknął na mnie przez ramię. – Jednak skorzystam z oferty podwózki.

Położyłam na stole połowę kwoty należnej za to, co wypiłam i zjadłam. Zanim udało mi się wyjść z lokalu, musiałam odpowiedzieć na milion pytań o to, dlaczego tak wcześnie uciekam. Na każde z nich skłamałam.

Bo co miałam powiedzieć? Że zwiewam, bo się boję, że na fali podchmielenia niechcący zdradzę się ze swoją tajemnicą?

Alkohol wpłynął na mnie chyba bardziej, niż początkowo przypuszczałam. Mogłam nie porzucać liczenia drinków, ale teraz było już za późno. Zrobiło mi się cieplej i gdy usiadłam w aucie Aarona, znowu zdjęłam kurtkę. Spojrzał na mnie z konsternacją, bo sam dopiero co zarzucił na siebie dodatkowy sweter, który wyjął z bagażnika.

Gdy dotarliśmy na miejsce, minęliśmy kilka wyjeżdżających samochodów. Trening najwidoczniej już się skończył. Zauważyłam dwóch piłkarzy, którzy udzielali wywiadów pod gmachem stadionu, otoczeni grupką dziennikarzy sportowych. Zestresowałam się na myśl, że naopowiadają głupot i znowu trzeba będzie wszystko odkręcać, jednak widok towarzyszącego im rzecznika prasowego nieco uspokoił moje nerwy.

– Podrzucę dokumenty i wracam. Postaram się, żeby zajęło mi to nie więcej niż dziesięć minut. – Aaron zaparkował na jednym z wolnych miejsc na parkingu podziemnym. – Poczekasz?

– Jasne, spokojnie.

Mój współpracownik sięgnął na tylne siedzenie, gdzie znajdowała się beżowa teczka. Otworzył ją, przewertował kartki i zmienił kolejność ich ułożenia. Korciło mnie, żeby zerknąć na wypisany czarnym drukiem tekst, ale zdusiłam to w sobie. Gdyby Aaron chciał się podzielić tym, co zawiera teczka, sam by mi o tym powiedział. To nie była moja sprawa, nie chciałam być wścibska ani natarczywa, zwłaszcza, że mężczyzna był tak miły, że zaproponował mi podwózkę.

Nagle do głowy wpadł mi pomysł, który na trzeźwo określiłabym jako wyjątkowo głupi. Wyszłam równo z Aaronem, licząc na to, że jeszcze nie wszyscy piłkarze opuścili stadion.

– Ja też muszę coś załatwić – oznajmiłam i nie czekając, aż spyta, co wyprawiam, pobiegłam do windy.

Przemierzałam korytarze na tyłach stadionu, układając sobie w głowie to, co powiem. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Powtarzałam wszystko jak mantrę, by niczego nie zapomnieć. To było naprawdę ważne i potrzebne, bym na nowo mogła funkcjonować z czystym umysłem.

Nie zabrałam ze sobą karty magnetycznej, więc musiałam improwizować. Skorzystałam z okazji, gdy ktoś otworzył szeroko drzwi i wślizgnęłam się do środka tej części kompleksu, gdzie odbywały się treningi i mecze.

Wychodzący mężczyźni spozierali na mnie z zaciekawieniem, gdy z zaciętością na twarzy pokonywałam kolejne metry, stukając obcasami o posadzkę. Moja obecność po tej stronie gmachu była czymś niecodziennym, nic więc dziwnego, że wzbudzała zainteresowanie.

Zajrzałam do szatni, w której znajdowały się już tylko dwie osoby. Uśmiechnęłam się niemrawo do piłkarza, który zazwyczaj grzał ławkę rezerwowych, czując zawód, że prawdopodobnie się spóźniłam. Dla całkowitej pewności sprawdziłam jeszcze sąsiednie pomieszczenie, a później przeszłam przez tunel, by ostatecznie znaleźć się na murawie.

Bingo.

Langham siedział na bocznej ławce, pochylając się do przodu. Choć widziałam zaledwie jego lewy profil, mogłam stwierdzić, że nie jest w najlepszym humorze. Wyglądał na zdenerwowanego. Przeklął siarczyście, szarpiąc sznurówki korków, a gdy po kilku sekundach nie udało mu się zrobić tego, co miał w zamiarze, wstał i kopnął ze złością leżącą przed nim piłkę. Odwrócił się w moją stronę. Moja obecność wywołała w nim jawne zaskoczenie.

– Cześć. – Przestąpiłam z nogi na nogę.

Obcasy wbijały się w miękką strukturę murawy, utrudniając poruszanie się.

Blondyn kiwnął głową. Nie odezwał się. Zamiast tego wszedł do tunelu, a ja od razu ruszyłam za nim. Szedł tak szybko, że ledwo za nim nadążałam.

– Chciałabym z tobą porozmawiać.

Przystanął, więc obeszłam jego sylwetkę i stanęłam z nim twarzą w twarz.

– Ze mną? – Zmarszczył brwi. – To dlatego tutaj jesteś?

Przytaknęłam, ale jego mina sprawiła, że zaczęły napływać do mnie wątpliwości. Może źle zrobiłam, przychodząc tutaj. Wzięłam głęboki wdech.

– Chciałam...

– Nie dzisiaj, Lacey – odburknął, przerywając mi. – To nie jest dobry dzień na cokolwiek.

– Nawet nie wiesz, o co chodzi.

Zignorował mnie, skręcając do opustoszałej szatni. Wiedziałam, że zaraz zacznie się rozbierać, ale nie speszyło mnie to. Przecież już widziałam jego klatkę piersiową, gdy ubierałam go na galę sportową.

Oparłam się o jedną z szafek, czekając, aż Langham zdejmie buty. Rzucił nimi o ziemię i zabrał się za pozbywanie się z siebie przepoconej koszulki; po chwili dołączyła na posadzce do korków. Został w samych spodenkach, które bez krępacji zaczął ściągać, nie przejmując się moją obecnością. Odwróciłam wzrok, by dać mu namiastkę prywatności, choć za moment moje oczy i tak wbrew mnie same powędrowały za jego umięśnioną sylwetką, gdy przechadzał się po pomieszczeniu w samych bokserkach i skarpetkach.

– Idę pod prysznic.

Nie był zainteresowany tym, co miałam mu do przekazania, ale nie mogłam się poddać. Skoro już tutaj byłam, musiałam doprowadzić sprawę do końca.

Złapałam go za ramię, na którym znajdował się ten uroczy mały tatuaż w kształcie pucharu, zatrzymując siłą w miejscu, gdy próbował przedostać się z szatni do pomieszczenia z prysznicami.

– To będzie krótkie – obiecałam.

– Prześlij mi mailem.

– Kieran. – Mocniej zacisnęłam palce na jego skórze, bojąc się, że zaraz naprawdę sobie pójdzie. – Nie chodzi o pracę.

– A o co?

Jego niebieskie tęczówki spojrzały na mnie z góry. Miały naprawdę piękny odcień.

– Chciałam cię przeprosić za to, co zrobiłam.

Wyplucie z siebie tych słów wcale nie było łatwe, zwłaszcza, że musiałam je skierować akurat do tego konkretnego człowieka. Nie było dnia, bym nie biła się z myślami, czy dobrze postąpiłam, ale im dłużej próbowałam się przekonywać, że właśnie tego wymagała sytuacja, tym bardziej docierał do mnie idiotyzm mojego zachowania.

– Za co dokładnie? – Westchnął ze znużeniem.

Nie kłamał, twierdząc, że to nie jest dobry dzień. Coś podburzyło go na boisku. Być może na treningu nie był w najlepszej dyspozycji, a to przekładało się na jego rozdrażnienie i wisielczy nastrój. Miałam nadzieję, że nie będzie próbował przelać na mnie swoich frustracji.

– Za to, że cię pocałowałam.

Uniósł brwi. Pewnie nie spodziewał się, że coś takiego nastąpi.

– Czekaj, czekaj... – Odsunął się w tył, mierząc mnie dokładnie spojrzeniem, jakby się upewniał, czy nie żartuję. – Czy ja dobrze usłyszałem? Przepraszasz mnie za pocałunek?

– Tak.

– Chyba trochę przesadzasz...

Splotłam ręce na wysokości brzucha. Poczułam się jak dziecko, które czeka na reprymendę za jakieś przewinienie, ale ona nie nadchodziła. Langham milczał, obserwując, jak jego obojętna postawa wprawia mnie w dyskomfort.

– Mówiłeś, że mnie nie pocałujesz, a ja cię właściwie do tego zmusiłam. Zrobiłam to wbrew twojej woli, co jest niedopuszczalne – dodałam. – Poza tym to było niezgodne z zasadami.

Chłopak zmienił mimikę. Z naburmuszonej twarzy zniknął grymas, zastąpił go lekki uśmiech. Skrzyżował ramiona na nadal nagim torsie, przez co jego mięśnie jeszcze mocniej się zarysowały.

Z tego wszystkiego zapomniałam, że on nadal stoi w samych bokserkach. Gdyby przyłapał nas ktoś z kadry zarządzającej, miałabym kłopoty. Musiałabym się tłumaczyć z tego, co robię w szatni piłkarzy i dlaczego znajduję się tutaj w towarzystwie roznegliżowanego Langhama. W ramach ostrożności zmieniłam lokalizację z okupowania szafek. Przymknęłam drzwi do pomieszczenia i oparłam się o nie.

– Klub ma takie zasady, że nie można się ze mną całować? – spytał, wypuszczając urywany śmiech.

– Nie klub, tylko ja.

– Według zasad klubu możesz?

Rozbawiłam go. Zły humor schodził na dalszy plan. Jego zawadiacki uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

– Nie. To znaczy tak.

– Czyli teoretycznie możesz.

Czułam się jak struty pies, a on łapał mnie za słówka.

– Ale nie chcę. – Zacisnęłam zęby. – Nie jesteśmy na boisku, więc nie próbuj mną rozgrywać, bo nie jestem piłką.

– Najpierw musiałabyś być w moim posiadaniu. – Ton jego głosu wyraźnie się obniżył.

Coś w wypowiedzi Langhama posłało niezdrowy dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa.

– No... to chyba tyle – zająknęłam się. – Mam nadzieję, że przyjmiesz moje przeprosiny, bo miałam do siebie ogromne pretensje.

– Daj już spokój.

– Czułam, że w pewien sposób cię wykorzystałam.

– Lacey, serio...

– Nie jestem osobą, która robi takie rzeczy.

– Nie mam do ciebie pretensji, Lace.

Znowu nazwał mnie zdrobnieniem, które było przeznaczone do użytku tylko dla mojego dziadka. I jak zwykle zrobił to ze złośliwym błyskiem w oku.

– To był impuls, wypadek. – Na odchodne dostałam słowotoku. – Liczę, że o tym zapomnimy.

Zrobił krok w przód, więc mimowolnie się cofnęłam, uderzając mocniej plecami o drzwi. Ścisnęłam uszka torebki.

– Piłaś? – Pochylił się ku mojej twarzy, pociągając nosem.

– Trochę.

– To znaczy ile?

Był zbyt blisko. Byłam w stanie zobaczyć kropelki potu torujące sobie drogę w dół jego bicepsów.

– Kilka drinków.

– Więc nie jesteś pijana?

Zaprzeczyłam niezgrabnym potrząśnięciem głowy. Zamrugałam, zaniepokojona, co skrywa się w jego umyśle i do czego dąży.

– Chcę to usłyszeć na głos – rozkazał. – Jesteś pijana?

– Nie.

– Świetnie.

Bez wahania uniósł mój podbródek i cmoknął mnie w wargi, pozostawiając na nich mokry, słodko-słony ślad.

Zrobił to tak szybko i niespodziewanie, że z wrażenia wypuściłam z ręki torebkę.

– Najpierw ty, teraz ja. Wychodzi na zero. – Puścił mi oczko.

Byłam w zbyt wielkim osłupieniu, by odpowiedzieć. Zamiast tego wgapiałam się w chłopaka z rozdziawioną buzią. Moje serce waliło jak młot pneumatyczny.

– Zamknij te słodkie usteczka, bo w przeciwnym razie znowu to zrobię. – Ponownie dotknął palcem mojej twarzy, przesuwając nim po linii żuchwy. – Jesteśmy kwita. Możesz przestać ględzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro