Kontrola

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wznoszący się nad Paryżem księżyc oświetlał smukłą sylwetkę, która z bólem w fiołkowych oczach patrzyła na spokojne nocą miasto. Siedziała na jednym z metalowych szczebelków, przewieszając swoje smukłe nogi przez jedną z obręczy. Bawiła się jojem, którego od bardzo dawna nie miała w rękach. Był to dosyć nostalgiczny dla niej moment, zresztą jak wiele innych momentów, które udało jej się doświadczyć w tym właśnie kostiumie. 

Jej długie włosy zaplątane czerwoną wstążką na czubku jej głowy, które uformowane były w koński ogon poruszały się delikatnie pod wpływem wiatru. Była skrzywdzona, zraniona, mocno urażona. Obiecał jej przecież, że nic nie powie. Że do jasnej cholery nic nie zdradzi im dzieciom. Nie liczyła na to, że jej ukochana Emma, która tak bardzo się zmieniła przez ten okres nie wie. 

Była wręcz pewna, że sama się dowiedziała. Jej buntownicze nastawienie wręcz na to wskazywało. Było to jednak tak dla niej w tamtym momencie mało istotne, tak nie wymagające aprobaty, że skupiła się na życiu towarzyskim zamiast na rodzinie i nauce. Marinette obwiniała za to wszystko Adriena. Że ten cholerny zdrajca tak samolubnie skupił się na sobie, na pracy, że mimo wszystkich swoich obietnic w jej kierunku, w kierunku dzieci nie wypełnił swojego obowiązku. 

Siedziała tak zamyślona, nie dopuszczając do siebie nikogo z zewnątrz. Władca Ciem zniknął tak samo szybko i nagle jak się pojawił, a ona mogła rozpocząć swoje życie. Sama jednak nie była pewna, czy właśnie takiego życia właśnie chciała, czy wręcz przeciwnie nie wolałaby pozostać na zawsze tą nieustraszoną i pewną swego Biedronką? Cholerne podejmowane przez nią decyzje zawsze tylko bolały. Kropelki słonych łez spłynęły po jej policzkach, mocząc również jej kropkowaną maskę. 

— Witaj moja Pani. — usłyszała ten tak znajomy jej baryton. Chciała by znowu wszystko wróciło do czasów liceum, gdy jedynym czym się przejmowała byli złoczyńcy, głupie żarty Czarnego Kota i szkolne błaźnienie się przez Adrienem. Chciała znów w tym przyjemnym dla ucha głosie usłyszeć żart i niepotrzebny nikomu podryw. Zamiast tego pozostała tylko powaga i dziwny smutek. 

— Obyłoby się bez "Pani" Czarny Kocie, a raczej panie Agreste. — odpowiedziała nawet na niego nie patrząc. Otarła pośpiesznie mokrą twarz i przybrała innego rodzaju maskę niż tą, którą posiadała obecnie na twarz. Maskę obojętności. 

Tak jak prawdziwy kot zbliżył się do niej bezszelestnie i usiadł tuż obok. Pomiędzy nimi zapanowała cisza męcząca cisza podczas której jak za dawnych czasów obserwowali miasto. Nie poszukiwali tym razem czegoś tak specyficznego jak uciekający w popłochu ludzie, czy zmiany pogody lecz po prostu pusto patrzyli. 

— Dlaczego to zrobiłeś? — spytała. Nie mogła pojąć dlaczego przez tego jednego mężczyznę w jednym życiu udało jej się napotkać tyle zła i dobra. Niby ją ocalił i był wsparciem, by za chwilę bezczelnie zdradzić.

— Nie chciałem cię wtedy zdradzić Marinette, ja naprawdę...— wzburzył się a w jego kocich oczach zawitała skrucha. Jednak kobiecie wcale nie o zdradę wtedy chodziło.

— Nie o tym mówię idioto! Złamałeś obietnicę! Powiedziałeś im! — krzyknęła z wyrzutem. Wstała gwałtownie nie próbując już ukrywać swoich emocji. Miała dość tego wszystkiego. Mimo że słyszała uspokajający głosik Tikki w głowie nadal nie potrafiła tego zrobić. 

— Wiesz że nie chciałem... — spuścił uszy, również podnosząc się z niewygodnego metalu. Chciał coś powiedzieć, jednak było mu dane tylko na nieme gestykulowanie. Nie potrafił w jej obecności skleić żadnego sensownego zdania. 

— Ty nigdy nic nie chciałeś zrobić! Ale zrobiłeś! Do jasnej cholery zrobiłeś! I nie cofniesz już tego choćby nie wiem co! — zdzierała sobie gardło.

— Ty nic nie rozumiesz! Daj sobie wytłumaczyć! — krzyczał. Jemu również cała ta kłótnia nie wychodziła na dobre. Klimat zbyt bardzo mu się udzielił, a wszystko było za bardzo krzywdzące. 

— Nie potrzebuje żadnych tłumaczeń! Jutro nie zastaniesz nas już w Paryżu Adrien! Wyprowadzamy się! — odparła chwytając w dłoń swoje jojo. Zamierzała zrobić dokładnie to czym zagroziła mu w szkole. Chociaż ona zawsze będzie dotrzymywać danego jej słowa.  W tym momencie jedynym czego pragnęła była szczera rozmowa z przyjaciółką i wyniesienie się z tego strasznego miasta. Mogła w ogóle tu nie wracać. 

— Kotaklizm! — rozniósł się głos. Emocje przejęły nam mężczyzną władzę. Nie powstrzymał swojej żądzy, dokładnie tak samo jak w przypadku Rossi. Sam nie wiedział dlaczego tak reaguje, jednak nim się opamiętał było już o wiele za późno. Jego prawa dłoń trzymała delikatny nadgarstek jego byłej żony, która zaczęła rozpadać się na drobne kawałeczki. 

Dramatyczny krzyk z kobiecych ust rozległ się po okolicy. Ból był nie do wytrzymania, a tak bardzo znajoma moc niszczyła zarówno serce jak i rozdzierała duszę. Zachowując ostatnie siły jakie w sobie miała, granatowo-włosa cofnęła przemianę i zdjęła z siebie ukochane kolczyki. Obok pojawiła się Tikki chwytając swoją przynależność. 

— Marinette! Marinette! O nie tylko nie to... — płakała mała biedroneczka. Kolejny raz w podobny sposób straciła swojego wspólnika. Te dwa miracula były cholernie nieprzewidywalne, jednak za każdym razem w dziwnym zwrocie akcji zawsze kończyły w ten sam sposób. 

— Jak mogłeś?! — spojrzała z żalem na Czarnego Kota. Mówiła to zarazem do chłopaka jak i do jego kwamii, który przecież mógł to zawsze powstrzymać. 

— Tikki słuchaj, przekaż te kolczyki mojej córce Emily. — odparła pokasłując czerwoną posoką. Ta cholerna spryciula uśmiechała się, wiedząc co ją zaraz czeka. Przyszła tu by zakończyć swój rozdział życia, jednak nie spodziewała się, że właśnie do czegoś takiego to doprowadzi. 

— Naprawdę szczerze cię kochałam Adrienie. Przekaż Emily, że mamusia do samego końca o niej myślała. Wychowaj tym razem dobrze nasze dzieci! — rozkazała rozpływając się w powietrzu. Po jej obecności nie został nawet mały pyłek. Znikła tak jakby nigdy nie istniała. 

Tej nocy na wieży Eiffla nikt nie dostrzegł dramatu rozpadającej się na kawałki rodziny, śmierci jednego z ich ukochanych bohaterów. Właśnie odeszła jedna z najlepszych i najukochańszych osób tego miasta, godna zostania przywódczynią nieuciśnionych. Ich stawiana na piedestale Biedronka.  Uczuciowa matka, która stawiła czoła wszystkim przeciwnościom jakie przygotował dla niej los. Zabiła ją jej własna miłość.

cdn.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro