Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Helia

Z rękami skrzyżowanymi pod głową, leżałam na górze drewnianego sągu. Szczyt zdążył już przesiąknąć ciepłem porannych promieni słonecznych, w czego efekcie, drewno całkiem przyjemnie grzało moją skórę. Wiatr był dość chłodny, albo z osłabienia tylko tak mi się zdawało. Nie skupiałam się na tym jednak zbytnio. Białe chmury mozolnie sunęły po niebie, a ja korzystając ze swojej wyobraźni, fantazjowałam o tym, jakie zwierzęta każda z kolejna mogłaby przypominać. Pozwoliło mi to oderwać się myślami od ówczesnej sytuacji w domu. Wystarczająco już czasu w życiu na to zmarnowałam. Chłopcy mieli zjawić się o siedemnastej. Wyszłam z domu około wpół do piątej, zatem nie musiałam długo na nich czekać. Gdy do moich uszu dotarło wyraźne skrzypnięcie furtki, podniosłam się do siadu i dostrzegłam, jak na plac wchodzi Czonakosz, Czele i Weiss, którego imię przypomniałam sobie po dłuższym momencie. Podsunęłam się do krawędzi drewnianej wieży i swobodnie zwiesiłam z niej nogi. Głośno zawołałam Czelego, który od razu zaczął rozglądać się na boki. Gdy mnie zauważył, pomachał mi ręką, zaczynając biec w stronę sągów. Zaczęłam zsuwać się z drewnianej wieży, co przyszło mi zwinnie i szybko, dzięki częstemu wspinaniu się po drzewach przed laty. Gdy moje stopy znów dotknęły gęstego piasku, ruszyłam w stronę bruneta. Odwzajemniłam jego uśmiech, choć mój był dość nikły.

- Cieszę się, że przyszłaś. Wczoraj dobrze mi się z tobą rozmawiało. - wyznał chłopak, lekko się czerwieniąc. - Myślę, że chłopcy też niedługo zaczną się z tobą coraz lepiej dogadywać. - dodał.

- Dziękuję, to miłe. - odparłam. W ówczesnym momencie, nie było stać mnie na nic więcej.

Nagle, z korytarza między sągami wybiegł duży, czarny pies, z którym spotkałam się już wczoraj. Od razu uklęknęłam i z radością zmierzwiłam mu sierść na głowie.

- Ha, zastanawiające. - chłopak prychnął z uśmiechem, a ja spojrzałam na niego pytająco.

- Hektor zazwyczaj warczy, albo ucieka. Daje się pogłaskać tylko Słowakowi, który pilnuje drewna, to zresztą jego pies.

Wstając z klęczek, przyjrzałam się zwierzakowi z lekkim niedowierzaniem. Ten merdał wówczas ogonem i zdawał się być doprawdy szczęśliwy. Stanął na tylnych łapach, przednimi opierając się o moje nogi i kilka razy polizał moją rękę. Zaśmiałam się na to i z entuzjazmem podrapałam go za uchem. Wtem, rozległo się donośne wołanie dobiegające gdzieś zza sągów. Pies odskoczył ode mnie, nastawił wysoko uszy i szybko pomknął za dźwiękiem. Wytarłam wilgotną dłoń o spodnie i odgarnęłam włosy do tyłu. Dostrzegłam po chwili, że Czele uważnie bada mnie wzrokiem. Lekko ściągnęłam brwi w zastanowieniu i przyjrzałam się chłopakowi, a gdy on zorientował się, że to widzę, poczerwieniał jeszcze bardziej, niż wcześniej. Zaśmiałam się bezgłośnie.

- A ty co? - zapytałam, widząc, że wprawiam go w lekkie zawstydzenie. Było to jednak dla mnie trochę zabawne.

- J-ja? - wypalił zakłopotany.

Spojrzałam na niego z politowaniem. - Cóż, a widzisz kogoś obok, prócz mnie? 

Czele zastanowił się, finalnie, wzdychając ciężko.

- Po prostu, masz na sobie spodnie, a jesteś... no, dziewczyną i to jedynie mnie zastanowiło. Nie to, że mam z tym jakikolwiek problem, zwyczajnie wyglądasz... bardzo intrygująco. Naprawdę, bardzo. - na ostatnim słowie, jego głos lekko zadrżał.

Widząc, jak chłopak spłonął rumieńcem, jedynie uniosłam kącik ust. Częściowo również popadłam w niezręczne uczucie.

- Dziękuję. - zwiesiłam głowę, przez kilka sekund kontemplując własne obuwie. - Wiem, że to niecodzienny widok, ale tak jest mi zdecydowanie wygodniej. Te spodnie akurat są mojego... cóż, taty. - momentalnie przeszły mnie ciarki. Zganiłam się w głowie za to, że wspomniałam o tym człowieku, lecz nie mogłam już cofnąć słów, zatem nie pozostało mi nic innego, jak sobie odpuścić. - Skróciłam je trochę, bo były przydługie, ale chyba nie jest źle. - mruknęłam. - Sukienki to ostateczność, a niestety częściej je zakładam, bo par spodni mam tylko dwie. - sprostowałam, czując, jak atmosfera między nami stała się lekko niezręczna.

Ciszę zmącił nagły gwizd Czonakosza, którego nie sposób było zignorować.

- Ejże, chodźcie tutaj, jeśli łaska! - chłopak krzyknął przez ułożone w tubę dłonie.

Po wymianą spojrzeniami z Czelem, bez słowa ruszyliśmy w kierunku grupy znajdującej się nieopodal. Z irytacji, mruknęłam coś pod nosem. Chłopak jednak chyba tego nie usłyszał. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy znalazłam się wśród całej reszty. Fakt, że wszystkie oczy zawieszone były głównie na mnie, wcale nie pomógł. Minęłam więc zbiorowisko i usiadłam z tyłu na beczce pokrytej cieniem.

- Spodnie? Jesteś dziewczyną. - podniosłam głowę na te słowa, widząc, jak Czonakosz siada obok mnie.

- Coś w tym złego? - odparłam dość oschle, jednak tylko i wyłącznie przez niezręczną sytuację z  Czelem, która przyprawiła mnie o wyraźny stres.

Chłopak podniósł ręce w geście obronnym i pokręcił głową. - Skądże. - zaprotestował, wyjmując z kieszeni dużą pajdę chleba.

Nie odpowiedziałam. Widząc pieczywo, odruchowo przyłożyłam dłoń do brzucha, czując, jak żołądek burczy mi z głodu. Z grymasem, westchnęłam ciężko.

- Mogę kawałek? - wypaliłam z westchnieniem po dłuższej chwili namysłu. Byłam pewna, że oczy zaświeciły mi się na widok jedzenia.

Chłopak bez słowa zaczął szperać wolną ręką w kieszeni swoich spodni. Coś podpowiedziało mi, że powinnam spodziewać się odmowy. Nagle jednak, brunet podał mi całą pajdę, która miejscami była rozerwana. Lekko rozchyliłam usta w zdziwieniu i wahając się moment, wzięłam od niego pieczywo, łapczywie zabierając się za jego konsumowanie.

- Chryste, to twój pierwszy posiłek dzisiaj? - chłopak zaśmiał się krótko, żując przy tym nieco spaloną skórkę od chleba.

Zaprzestałam na moment i w chwilowym zastanowieniu, spuściłam wzrok. Przełknęłam kawałek, a w moim brzuchu ponownie zaburczało, na co ściągnęłam brwi. - Po prostu  zgłodniałam. - skłamałam. - I dziękuję. - dodałam krótko, zanim ponownie zaczęłam konsumować pieczywo.

Wtem, od strony furtki rozległo się skrzypnięcie wraz z głośnym zawołaniem.

- Hola ho!

Wszyscy spojrzeli się w tamtym kierunku. Ja również wzniosłam oczy na ten dźwięk. Przybycie Janosza natychmiastowo uciszyło wszelkie dyskusje między chłopcami. Skrzyżowałam ze sobą nogi, widząc, jak Czele wsuwa się na beczkę po mojej lewej.

- Wybaczcie mi te spóźnienie. - szatyn poluzował krawat pod szyją. - Gramy? - zapytał, a wszyscy chętnie skinęli głowami. Tylko ja się zawahałam.

- W takim razie, może... - chłopak rozejrzał się. - Może niech wybiera Czele i Czonakosz, ostatnio zdobyli najwięcej punktów. - polecił, dłonią zaczesując włosy do tyłu.

- Jak zwykle. - padło gdzieś z tyłu.

- Kto to powiedział? - chłopak ściągnął brwi.

Nastała cisza. - Kto to powiedział? - powtórzył Boka. Przyznał się Rychter, który na tyle, na ile tylko dał radę, skrył własną sylwetkę za Lesikiem.

- Wystąp, no wystąp. - polecił Janosz. W głuchej ciszy, tylko piasek zatrzeszczał pod czyimiś butami.

- Co sugerujesz, mówiąc jak zwykle? - szatyn złożył ręce na piersi, wyczekując odpowiedzi. Wszyscy skierowali swoje spojrzenia na niskiego blondyna, który niechętnie uniósł głowę. Mrużąc oczy w słońcu, chłopak odgarnął palcami kosmyki złotych włosów, które po chwili znów uparcie opadły na jego piegowaty nos. W milczeniu, splótł za plecami dłonie.

- No, właśnie, jak zwykle. Ciężko o odpowiedź, jak zwykle! - surowo dodał Boka. - Wróć na miejsce. - polecił po chwili, a Rychter prędko cofnął się kilka kroków. Szatyn ewidentnie nie miał siły na kontynuowanie rozmowy, z której i tak najpewniej niczego sensownego by nie wyciągnął.

Gdy chłopcy prędko wzięli się za wyznaczanie pola do gry, zeskoczyłam z beczki. Akurat w tamtej chwili, podszedł do mnie Boka, który jak zawsze, złożył ręce na piersi.

- Nie spodziewałem się, że przyjdziesz. - zaczął, badając wzrokiem, jak Lesik z Czonakoszem i Kolnayem rysują linie boiska.

- Czele zaprosił mnie, abym spróbowała własnych sił w palanta. - wyjaśniłam po krótce.

- Cóż, wobec tego miło z jego strony. - chłopak zdjął czapkę i odłożył ją na beczkę, o którą się opierał.

Wtem, naszła mnie dziwna potrzeba zapytania, czy Boce nie przeszkadza moja obecność na placu. Już rozchyliłam usta, aby wydobyć z siebie kilka słów, lecz wtedy, Czonakosz zjawił się obok i tupnął z impetem, aż się zakurzyło. Zameldował, iż wszystko gotowe. Boka odprawił go i od razu podwinął swoje rękawy, po czym upewnił się, że jego sznurówki są zawiązane. Gdy ostry gwizd Czonakosza przeszył powietrze, Boka ruchem głowy zachęcił mnie do pójścia za nim. Chłopcy byli gotowi do wybrania drużyn. Rychter wyciągnął z kieszeni piłkę, która, jak wspomniał, spoczywała tam od wczorajszego meczu. Czonakosz splótł dłonie za plecami i uśmiechnął się z przejęciem, gdy tylko Boka oznajmił, że pierwszy wybór należy do niego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro