Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

POPRAWA!! Wydarzenia w tym rozdziale jeszcze pomieszane itp, nie polecam czytać :)


Boka

Mocno zacisnąłem swoje dłonie na drewnianych szczeblach i zacząłem wspinać się do góry. Ostrożnie i powoli, aby ktokolwiek kto mógłby tam być, przykładowo nie zepchnął mnie z sągu. Miałem pewne obawy, kto byłby w stanie zakraść się na nasz plac, jednak wolałem nie opierać się na tym. Gdy dotarłem już do szczytu, ostrożnie wysunąłem głowę. Faktycznie, ktoś tam siedział. Była to szczupła sylwetka jakiejś dziewczyny. Siedziała tyłem do mnie, więc nie byłem w stanie jej rozpoznać, na co lekko ściągnąłem brwi. Jedną dłonią podparłem się o blanki, aby wejść na górę, lecz posypały się one na piach niczym domino. Spojrzałem z góry na Czonakosza, piorunując go wzrokiem. Nie był to wtedy jednak moment na pretensje, więc odpuściłem. Podparłem się na rękach i na brzuchu wsunąłem na sam szczyt fortecy. Wstałem i gdy znajdowałem się kilka metrów od dziewczyny, zebrałem słowa.

- Kim jesteś? - zapytałem.

Szatynka odwróciła się przez ramię i wstała nerwowo, po czym uważnie obadała mnie wzrokiem.

- A bo co? - odparła dość arogancko. Westchnąłem, zachowując spokój.

- Ktoś cię tutaj przysłał?

Uniosła brwi. - Nie. - jej odpowiedź zabrzmiała bardziej jak pytanie.

W milczeniu złożyłem ręce na piersi. Nie widziałem jej po raz pierwszy. To ona była wczoraj u mnie w domu i to ją na moich oczach prawie stratowała dorożka. Dziewczyna nie należała do wysokich, była raczej średniego wzrostu. Jej falowane włosy sięgały lekko za łopatki, a na  bladych przedramionach miała kilka siniaków. Zielono brązowe tęczówki miała skierowane prosto na mnie. Z dołu padały różne okrzyki zniecierpliwionych chłopców, ale wówczas nie zwracałem na nie szczególniejszej uwagi. Na naszym placu, którego straty byliśmy jeszcze kilka miesięcy temu pewni, znajdowała się obca osoba. Musiałem zatem dowiedzieć się, dlaczego tam była.

- Wobec tego, po co tutaj przyszłaś?

Lekko ściągnęła brwi i tylko wzruszyła ramionami.

Rozchyliłem usta, aby ponowić pytanie, lecz wtedy usłyszałem za sobą czyjeś posapywanie. Spojrzałem w dół. Na szczyt zaczął wspinać się Czonakosz. Nie zajęło mu to długo, bo w końcu wychował się na wsi i wspinaczki na drzewa to była jego codzienność. Gdy wczołgał się na górę, odruchowo chwycił dłonią za pozostałe blanki. Posypały się one jednak w dół, dokładnie tak, jak w moim przypadku, a chłopak sam mało nie poleciał wraz z nimi. Podałem mu rękę i pomogłem wejść.

- O tym porozmawiamy później. - spojrzałem na przyjaciela z politowaniem, a on łagodnie przytaknął mi głową.

Gdy dostrzegł jednak, kto stał na fortecy oprócz mnie, rozchylił usta w zdziwieniu.

- Dziewczyna? - wypalił jakby zawiedziony. - A już szykowałem pięści na któregoś z czerwonych!

- Przestań. - pokręciłem głową z westchnieniem. - Muszę zastanowić się, co z nią zrobimy.

Dziewczyna prychnęła z niezadowoleniem i usiadła na drewnie, powoli spuszczając nogi z przeciwnej nam krawędzi sągu. Zaczepiła butami o belki i zaczęła schodzić w dół, co jak zauważyłem, przyszło jej bardzo zwinnie. Od razu zrobiłem to samo.

Razem z Czonakoszem zeszliśmy na dół tak szybko, jak mogliśmy i pobiegliśmy na przeciwną stronę fortecy. Jak się okazało, szatynkę zdążył już schwytać Barabasz, który kurczowo trzymał ją za ramię i zaciskał na nim swoje palce. Podszedłem do niego i chwyciłem jego nadgarstek.

- Już, bez przesady. - mimo tłumionego od rana poirytowania, zdobyłem się na spokój, a chłopak natychmiast ją puścił i odsunął się ze spuszczoną głową.

- Dziewczyna? Nie spodziewałem się. - padło gdzieś z tyłu.

- A coś w tym złego? - odparła, gdy do jej uszu również dotarły te słowa.

Zapadła cisza. Każdy patrzył na dziewczynę z zainteresowaniem. Po chwili dostrzegłem, jak stojący obok mnie przyjaciel dziwnie miętolił skrawek własnej koszuli, jak gdyby wahał się czegoś zrobić. Ściągnąłem brwi, domyślając się, co chodziło mu po głowie i gdy zgodnie z moimi oczekiwaniami wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, złapałem rękaw jego marynarki i odciągnąłem do siebie.

- Nawet sobie nie żartuj. - spiorunowałem go wzrokiem, nie komentując dalej tego wyczynu.

Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i złożyła ręce na piersi.

- Szpiegowałaś nas? - w zapytaniu wyprzedził mnie Kolnay, który wyszedł nieco na przód.

- Głąbie, masz co do tego jakiekolwiek wątpliwości, że ją pytasz? - padło gdzieś obok.

- Cisza! - po ostatnim meczu w palanta niespecjalnie miałem siłę krzyczeć, jednak wiedziałem, że to jedna z niewielu rzeczy, jaka zawsze skutkowała. Chłopcy zamilknęli.

- W jakim celu tu jesteś? - zapytałem. W ciszy, jaką mąciły trzaski spadającego na wóz nieopodal drewna, w końcu rozległ się głos dziewczyny.

- Nie wiem, zainteresowało mnie te miejsce. To jakiś wasz prywatny teren, czy co? - zdecydowanie nie podobał jej się przymus do tłumaczenia się. Nie wydawało mi się, aby nasłał ją ktoś od Czerwonych, jednak rozważałem też, czy może tym razem po prostu nie podjęli się większego sprytu.

***

- Cóż... - zawiesił się na moment. Umiesz grać w palanta? Jeśli masz chęć, mogłabyś zagrać z nami któregoś razu. - dostrzegłem, jak chłopak w nerwach ściska swój kapelusz. Czele, elegant, gniótł w palcach swój własny kapelusz wykonany z jednej z najdroższych tkanin. Sądziłem, że mi się przewidziało, lecz zdecydowanie nie była to żadna fikcja, a rzeczywistość. Do tego, dziewczyna grająca w palanta? Raczej mało spotykane. Stojąca przed nami szatynka wyglądała jednak inaczej niż typowe, przechadzające się ulicami dziewczyny. Może i zainteresowaniami się różniła.

Szatynka pokręciła głową przecząco. - Trochę widziałam, lecz niespecjalnie rozumiem zasady. - odparła.

- Jeśli chcesz, nauczymy cię. - chłopak obejrzał się za siebie, szukając poparcia w swoich rówieśnikach. - Boka? - przyjrzał się mi, gdy reszta chłopców dość niepewnie przytaknęła głowami. Dostrzegłem całą tę prośbę bijącą z jego tęczówek, zatem westchnąłem i się zgodziłem.

Gdy wszystko się wyjaśniło, wróciliśmy na środek placu. Oczywiście, jedynym tematem, jaki towarzyszył podążającym za mną chłopcom, była Helia. Dziewczyna szła obok Czelego, który całkiem po drodze tłumaczył jej zasady, lecz ona zdawała się wysilać na skupienie. Mój przyjaciel zazwyczaj spędzał czas w towarzystwie chłopców ze Związku Kitowców, przez co często zachowywał się jak istny fircyk. Gdy jednak trzeba było o powagę i skupienie, potrafił ot, tak zacząć się zachowywać. Za to między innymi byłem w stanie wybaczyć mu częste, głupie wyskoki.

- Usiądź tam, na kamieniu i obserwuj, jak gramy. Łatwiej przyswoisz zasady. - polecił dziewczynie.

Widziałem, jak szatynka odchodzi i zasiada na jednym ze schowanych w cieniu kamieni. Przyciągnęła nogi do siebie i dłonią złapała się za ramię, za które wcześniej chwycił ją Barabasz. Zmartwiłem się trochę, że mógł ją jakkolwiek zranić. A przecież my, chłopcy z Placu Broni, tak nie robimy. Postanowiłem, że zapytam o to dziewczynę, lecz w tamtym właśnie momencie, powietrze przeszył ostry gwizd Czonakosza zwiastujący początek meczu. Dopiąłem śpiesznie ostatni guzik w rękawie i odwracając wzrok, przesunąłem zadanie na później. Uznałem, że na pewno zdążę jeszcze ją złapać.

***

Helia

Mecz nie trwał długo. Wszyscy skończyli na dźwięk zegara kościelnego, który wybił najbliższą wówczas pełną godzinę. Gra była zdecydowanie intensywna, a połowa chłopców wyglądała, jakby leżąc na nagrzanym od słońca piasku, umierali w męczarniach. Na każdy punkt zdobyty przez Czelego, moje kąciki ust odruchowo mknęły ku górze, o czym zorientowałam się dopiero pod koniec. Bardziej zignorowałam to, niż myślałam nad samym powodem, gdyż odruchowo robiło mi się bardzo głupio. Chłopak zrobił na mnie dobre wrażenie, lecz doskonale wyczuwałam napięcie z jego strony, przez co atmosfera przy pierwszej rozmowie momentalnie zrobiła się chłodna. W drodze na środek placu zwolniliśmy kroku i szliśmy na samym końcu. Dzięki temu dowiedziałam się więcej na temat, jak wyglądają zasady gry i na czym ogólnie polega. Całość brzmiała interesująco, jednak skupienie się na słowach chłopaka blokował mi strach związany z powrotem do domu. Bałam się ojca, który z całą pewnością miał w planach zakończyć tę sprawę inaczej i odpuszczenie z jego strony nie wchodziło w grę. Wzdrygnęłam się na myśl, że szanse na ciche przemknięcie do swojego pokoju są raczej nikłe. Do tego wszystkiego martwiło mnie, że gojące się już powoli ramię znów zostało naruszone, co w żadnym stopniu nie poprawiło jego sytuacji. Gdy usiadłam na kamieniu, zauważyłam, jak bardzo wąski strumień krwi spływa po mojej skórze. Od razu docisnęłam dłoń do rany. Ból nie ustawał, ale przynajmniej krew przestała lecieć. Całe szczęście, na meczu udało mi się skupić i wyciągnęłam z niego dużo więcej, niż po samej rozmowie z chłopakiem. Zdyszany Czele wysilił się jeszcze, aby podbiec w moją stronę. Usiadł na kamieniu obok mnie i pochylił tułów, próbując uspokoić własny oddech. Uśmiechnęłam się lekko i wykorzystując moment, w którym chłopak nie widział, opadającymi kosmykami włosów zakryłam miejsce zaplamione krwią. Wolałam uniknąć jakichkolwiek pytań i niezręcznego uczucia.

- Nieźle ci poszło. - odruchowo napięłam mięśnie.

Brunet uśmiechnął się i palcami zaczesał do tyłu swoje włosy. - Dziękuję. - odparł. - A jak z tobą? Rozumiesz już mniej więcej, na czym to polega? - dodał, biorąc głęboki oddech.

Energicznie pokiwałam głową. - Teraz już zdecydowanie.- zapewniłam go.

- W takim razie, mam rozumieć, że widzimy się jutro o piątej? Znów będziemy grać, a ty, jeśli będziesz chciała, spróbujesz z nami. Póki trwają wakacje, można w końcu pozwolić sobie na dłuższe pobyty poza domem, prawda?

- Co prawda, to prawda. - mówiąc to, przytaknęłam kilka razy głową, po czym westchnęłam ciężko. - Cóż, zobaczę, co będzie jutro. Może wpadnę. - powiedziałam trochę niepewnie i objęłam się rękami, gdy chłodny wiatr zawiał mocniej.

- O, doskonale. - Czele odparł zastanawiająco radośnie i włożył na głowę lekko wygnieciony u czubka kapelusz. - Będę... to znaczy, my, na pewno będziemy na ciebie czekać. - nieśmiało uniósł kącik ust, a chwilę potem, jego uśmiech stał się pełny.

- No, zobaczymy, czy faktycznie jesteś taką łamagą, na jaką wyglądasz.

Usłyszawszy czyjś głos obok mnie, wzniosłam głowę. Zmrużyłam oczy, gdy na swoje nieszczęście skierowałam tęczówki zbyt blisko samego słońca. Ujrzałam obok siebie szczupłą sylwetkę wysokiego chłopaka. Miał brązowe, lekko kręcone włosy i kuse spodnie. Cienki sweter w paski też wyglądał na przymały. Jego tęczówki były słabo widoczne, gdyż brunet mrużył oczy, ale jakoś dostrzegłam ich czekoladowy kolor. Pamiętałam, że przedstawił się wcześniej jako Czonakosz. Czele wstał z impetem i sprzedał mu sójkę w ramię, na co ten jedynie syknął przez zęby. - Przecież żartuję, eleganciku. - zdołałam usłyszeć ten nieudany szept ze strony Czonakosza, który miał być usprawiedliwieniem wcześniejszych słów.

Westchnęłam prawie niesłyszalnie, gdy Czele wziął chłopaka na bok. Słowa bruneta wcale mnie jednak nie dotknęły. Przynajmniej, tak mi się zdawało i nic podobnego nie odczułam. Podniosłam się z kamienia i otrzepałam sukienkę, po czym oparłam plecami o płot. Wtem, dostrzegłam, jak w moją i chłopaków stronę zmierza szatyn w białej koszuli. Zapamiętałam dobrze, iż nazywał się Janosz Boka. Nie zwróciłam szczególniejszej uwagi na to, gdzie dokładnie idzie, bo od razu pomyślałam, że najpewniej ma jakąś sprawę do Czelego, albo Czonakosza i skupiłam uwagę na kołyszących się od wiatru liściach nade mną. Ku mojemu zdziwieniu jednak, z chwilowego zamyślenia, wyrwał mnie znajomy, spokojny głos.

- Helia?

To był głos Boki. Okręciłam się na pięcie w stronę chłopaka, unosząc brwi w zdziwieniu.

- Barabasz wcześniej złapał cię za ramię, a znając go, nie oszczędzał siły. - westchnął. - Cóż, dostrzegłem, jak przed meczem złapałaś się za ra—

- Co takiego? - wypaliłam trochę nerwowo. - Nie, skądże, nic mi się nie stało. - zapewniłam chłopaka. Ten jednak przyjrzał się mi dokładniej i w pewnej chwili, zatrzymał swój wzrok na miejscu, w którym znajdowała się rana. Ściągnął brwi i lekko wystawił rękę do przodu, w stronę mojego ramienia. Widząc to, odskoczyłam, jak oparzona i złożyłam ręce na piersi.

- Jesteś pewna? - dodał z zastanowieniem w głosie.

- Oczywiście, niby dlaczego miałabym kłamać? - mruknęłam.

- Tego nie powiedziałem, po prostu—

- Pójdę już. Muszę jeszcze... Cóż, zjeść kolację, zanim wystygnie. - mówiąc te słowa, okrążyłam chłopaka z narastającym grymasem na twarzy, szybkim krokiem zmierzając ku wyjściu z placu. Poczułam się głupio, gdy znów mu przerwałam. Rozmawiając jednak o tym, czy coś mi się stało, przed oczami miałam wyraźny obraz sytuacji, podczas której ojciec zranił mnie w ramię. Była to ostatnia rzecz, o której chciałam wówczas rozmawiać. Słyszałam jeszcze gdzieś za sobą wołanie Czelego, lecz w tamtym momencie, miałam ochotę po prostu gdzieś zniknąć. Gdy tylko zamknęłam furtkę, biegiem ruszyłam w stronę domu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro