Rozdział 18: Odkupienie za wszelką cenę...?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Arial pov)

Niespodziankę...?

- Ta-dam! - Tahoma wyjęła coś z koperty i pokazała mi. Były to trzy pierścienie - dwa z nich wyglądały na obrączki, podczas gdy trzeci musiał być pierścionkiem zaręczynowym z niewielkim brylantem. Wyglądały bardzo prosto, ale... jednocześnie nie można było oderwać od nich wzroku.

- Ł-łał... - poczułem jak głos mi się łamie. - Są... proste, ale... piękne...

- Co nie? I to nie wszystko... Sądząc po grawerunkach, obrączki są ze srebra, a pierścionek z białego złota! I ma prawdziwy diament! Jeśli sprzedamy to, będziemy mieć kupę kasy...!

- Z-zaraz! - Sam przerwała jej. - Czy p-powinniśmy to r-robić...? T-to nadal j-jego własność...! N-nawet jeśli t-to sprawiło, że jest z-zły, te rzeczy n-nadal są j-jego! Nie m-możemy tak po prostu ich s-sprzedać!

- O-oh... N-no tak...

- Ugh, a już się cieszyłem...! - Segoe westchnął. - Ale... skoro to czysto teoretycznie jest z jego Pałacu, czy to nie byłoby okej...?

- N-nie wiem... A-ale...

- Wiecie co...? Zadzwonię później do taty i skonsultuję to z nim - Tahoma wstała z krzesła. - Może poproszę go też, by podjechał jutro pod szkołę... No wiecie, jakby jednak coś nie wyszło.

- Dobra, jestem za! - uśmiechnął się Segoe. - Ale myślę że zadziałało! Musiało!

- Tak... musiało... - mruknąłem. . . .

*

Po pewnym czasie wróciliśmy do akademika. Według pielęgniarki potrzebowałem dnia czy dwóch odpoczynku by się zregenerować... Podobno moje ciało samo jest w stanie sobie z tym poradzić, choć w każdej chwili mogłem się zgłosić do niej... znaczy, jeśli chciałem...

Chwyciłem telefon i spojrzałem na godzinę. Północ... Właśnie zaczął się 10 października. Dzień, w którym okaże się wszystko...

Poczułem senność. Poczułem jak oczy same mi się zamykają i mój umysł odpływa w nicość...

*

Piątek, 10 października 2039

(Sam pov)

Gdy tylko dzień się zaczął, zauważyliśmy że coś jest nie tak.

Według Segoe Makami miał lekcje już od rana... Tym czasem jego nie było w szkole...! Właśnie kończą się nasze lekcje...! Co się dzieje...?

Gdy tylko zadzwonił dzwonek, ruszyłam w stronę wyjścia. Umówiliśmy się tam rano, jakby nadal nic się nie działo. 

- Jesteś...! Jakieś wieści? - zapytała Tahoma, gdy spotkałam się z nią i Segoe w głównym holu.

- N-nie... Nikt n-nie wie gdzie M-Makami...!

- Cholera... U nas też nic! - mruknął Segoe. - Nikt nic nie wie, nawet inni nauczyciele od wychowania fizycznego! Zaczynam się martwić...

- Z-zaraz... gdzie Arial? - zauważyłam, że chłopaka nie ma z nami.

- Jestem... w-wybaczcie spóźnienie... 

- Huh? - spojrzałam na niego. - D-dobrze się czujesz...? N-nie wyglądasz d-dobrze...

Arial wyglądał na zmęczonego... Miał cienie pod oczami i wydawał się bardziej blady niż zwykle...

- To nic... Nie mogłem odpocząć w nocy... Wracając... - rozejrzał się. - Dalej nic...?

Pokręciliśmy głowami. Już chciałam coś dodać...

...ale nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka wbiegł...

- MAKAMI?!? - krzyknęliśmy wszyscy.

- Ja... JA... JESTEM POTWOREM!!! BŁAGAM, ZRÓBCIE COŚ ZE MNĄ!!! - krzyknął. Jego oczy były pełne łez, a całe jego ciało się trzęsło. - Robiłem niewyobrażalne rzeczy... Nie zasługuję na miano nauczyciela! JESTEM ŚMIECIEM! ŚMIECIEM!!!

CO DO...?!? ON...

- Wy! Nawet wam...! - zanim zdążyliśmy zareagować, Makami podbiegł do nas, padł na kolana i chwycił mocno nogę Ariala. - PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM!!! BŁAGAM, ZABIJCIE MNIE!!! NIE ZASŁUGUJĘ NA TO BY ŻYĆ!!! NIE, KURWA... SPRAWCIE ŻEBYM CIERPIAŁ!!! NIC NIE NAPRAWI TEGO CO ZROBIŁEM WAM...!!!

- GH!!! P-p-puść m-mnie...! - zauważyłam że Arial się spina. Niedobrze... zaczyna panikować... Ari, błagam, ten jeden raz się nie pokazuj...!

- Zrobię wszystko co chcecie! WSZYSTKO!!! BYLE TYLKO PRÓBOWAĆ NAPRAWIĆ TO ZŁO KTÓRE...

- Dość tego! - nagle ochrona szkoły dobiegła do niego i odciągnęła go od nas. - Zabierzmy go gdzieś i dzwońmy po policję! On oszalał!

Patrzyliśmy jak odciągają naszego nauczyciela... Ten ani na chwilę nie przestał płakać ani błagać o ukaranie... To było... nie wiedziałam jak to opisać.

- . . . uh - Segoe jako pierwszy się otrząsnął.

- Ta... uh... - dodała Tahoma.

- ...Makami... Ah!!! - nagle Arial odepchnął mnie i wybiegł przez drzwi wyjściowe. Coś w jego zachowaniu było... nie w porządku. - A-Arial...?!?

- Co do...? Czy mi się wydawało czy... nie mógł utrzymać równowagi...? - zapytał Segoe.

Ruszyliśmy za nim i wybiegliśmy na zewnątrz. Arial opierał się o ścianę, trzęsąc się.

- Arial? Co się dzieje...? - Tahoma podeszła bliżej. - Dobrze się-

Zanim dokończyła pytanie, Arial pochylił się nad śmietnikiem... I zaczął wymiotować. Co do...?!? Arial...?!?

- . . . g u y s - Segoe wydusił to z siebie. - On... ON WYMIOTUJE KRWIĄ!!!

- Że co?!?

- H-huh?!?

Podbiegłam do niego gdy tylko skończył i podniosłam jego grzywkę. Wyglądał fatalnie... był blady, miał krew na ustach, a jego oczy były całkowicie puste i nieobecne, z mocno zwężonymi źrenicami... Co więcej...

- On m-ma gorączkę! - krzyknęłam, zabierając rękę. - J-jego skóra jest g-gorąca jak ogień!

- ŻE JAK?!? - Segoe podbiegł do nas...

...a dokładnie w tym momencie Arial upadł na ziemię.

- ARIAL!!! - zebraliśmy się wokół niego.

Ułożyliśmy go na plecach i pochyliłam się nad nim, by go obejrzeć.

- C-ciężko mu się o-oddycha... - zauważyłam. - N-naprawdę z nim źle!

- Ale co mu się mogło stać?!? - krzyknęła Tahoma. - Przecież pielęgniarka badała go i mówiła że nic mu nie jest!

- Nie zawsze jednak tak jest. Jeśli jest to następstwo obrażeń, które odniósł w Metaverse, normalne badania mogły nic nie wykryć, choć szkody zostały wyrządzone.

Unieśliśmy wzrok, zaskoczeni, i zobaczyliśmy dwie osoby stojące koło nas. Jedną z nich był pan Teiru, tata pozostałych, który z całych sił próbował ukryć zdenerwowanie. Drugą była kobieta w eleganckim ubraniu, z włosami spiętymi w koka.

- Pani Technet! - krzyknął Segoe. - Co pani tu...?

- Wpadłam na waszego ojca po konferencji która miała miejsce w okolicy. Powiedziałam że mogę go podwieźć - powiedziała, pochylając się nad Arialem. - I jak widać to była dobra decyzja. Jest w krytycznym stanie. Musimy zabrać go do mnie.

- Zanieść go do samochodu? - zapytał.

- Jeśli możesz. Wskakujcie, nie mamy czasu do stracenia.

- I-idźcie...! - powiedziałam im. - Będę m-mówić jak dowiem s-się czegoś więcej o t-tym, co się dzieje w sz-szkole.

- Jasne - Tahoma kiwnęła głową. - Dzięki.

Po tych słowach wsiedli do zaparkowanego na chodniku samochodu i odjechali z piskiem opon. Przez chwilę patrzyłam na auto, dopóki nie zniknęło za zakrętem.

Oby tylko nic więcej mu się nie stało...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro