II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stoję pod ścianą i przyglądam się tańczącym nastolatkom popijając jakieś tanie piwo z sokiem. Przed chwilą skończyłam tańczyć z Mikiem i teraz, gdy wreszcie zostałam sama, mogę przez chwilę odsapnąć. Wampir okazał się naprawdę sympatycznym gościem, ale po kilku godzinach zabawy nogi mnie już bolą i zaczynam robić się zmęczona. 

-Taka impreza a ty podpierasz ścianę?- podnoszę wzrok na chłopaka, który stanął obok mnie. 

-Tylko regeneruję siły- odwzajemniam uśmiech. 

-Jestem Logan- opiera się wyprostowaną ręką o ścianę, stając do mnie bokiem. Jest całkiem wysoki, a przynajmniej wyższy ode mnie. Wydaje mi się, że może być nawet w podobnym wieku. Albo minimalnie starszy. Siedemnaście, może osiemnaście lat? Włosy ma ciemne, prawie czarne, krótko ostrzyżone. Wpatruje się we mnie intensywnie oczami o miedzianym odcieniu. 

-Patience- przedstawiam się, po czym biorę łyk ze szklanki z napojem. 

-Chodzisz do szkoły z Tegan?

-Tak, ty też?- potwierdził kiwnięciem głowy- a już myślałam, że ciebie też zgarnęła z ulicy, jak tamtego wampira, poznałeś Mika?- z oblicza chłopaka natychmiast znika uśmiech, ale nie alarmuje mnie to w porę i nawijam dalej- nie kojarzę cię ze szkoły, do której klasy chodzisz?- upijam kolejny łyk. 

-Ty wiesz o tej pijawce?- pyta ignorując moje wcześniejsze pytanie. 

-A to jakaś tajemnica? Tegan mi powiedziała, a on jakoś szczególnie się z tym nie ukrywa- wzruszam ramionami- stało się coś?- dodaję widząc gwałtowną zmianę w nastroju Logana. Wyraz jego twarzy staje się surowy, a po dawnym, zawadiackim uśmiechu nie ma nawet śladu. 

-Nie- odpowiada lakonicznie. 

-Przecież widzę, że straciłeś humor, o co chodzi? 

-Po prostu nie zbliżaj się do niego, ok?- przybliża się do mnie i chwyta pasmo moich włosów- jesteś fajną dziewczyną i nie chcę, żeby coś ci się stało. 

Dławię prychnięcie. 

-Nie wydawał się groźny. 

-Odpuść- mruczy wyraźnie poirytowany brakiem aprobaty z mojej strony. 

Zapada między nami niezręczna cisza, ale nie przeszkadza mi to. Jestem już zmęczona, a komunikowanie się z nietrzeźwymi ludźmi zaczyna mnie już irytować. Poważnie rozważam odszukanie Eleanor i powiadomienie jej o tym, że chcę wracać do domu. Najwyżej ona zostanie, a ja wrócę sama. 

-No co ty!- oburza się przyjaciółka, gdy informuję ją, że wracam do domu- nie złożyłaś jeszcze życzeń urodzinowych Caroline!- łapie  mnie za rękę, nim zdążam przebić się do wyjścia. 

-Kto to jest Caroline?- pytam zdezorientowana, ale ona już ciągnie mnie przez tłum. 

Po kolejnych kilku godzinach picia, grania w przeróżne zabawy i tańca, dopada mnie senność. Jest już chyba po trzeciej, a na koniec imprezy nawet się nie zanosi. Nawet El już stwierdziła, że wraca ze mną do domu. 

-Jeszcze tylko odwiedzę toaletę- puszczam zataczającą się przyjaciółkę i wchodzę do małego pomieszczenia. Przeglądam się w lustrze. Makijaż mi się nie rozmazał, a fryzura nie wygląda najgorzej. Nawet się nie upiłam. Uśmiecham się do siebie, zadowolona ze swojej silnej woli i z tego, ze nie zwiodłam rodziców. 

Po krótkiej chwili wychodzę z łazienki. Od razu zauważam, że nie słychać już dudniącej muzyki, a raczej chaotyczne okrzyki tłumu. Z ciekawości wchodzę do salonu. Wszyscy imprezowicze stłoczyli się otaczając ciasnym kołem jakąś akcję, której nie jestem w stanie dostrzec przez chmarę sylwetek. Przeciskam się przez tłum, co spotyka się z głośną dezaprobatą zebranych i w końcu spoglądam na środek salonu. To co tam widzę, szokuje mnie.

Na częściowo już zakrwawionym dywanie leży Mike. Martwy. Nad wampirem pochyla się Logan, który na moich oczach wyciąga z piersi denata zakrwawiony, srebrny, ozdabiany sztylet. 

Wampir, a raczej to co z niego zostało, jest jeszcze bledszy niż zwykle, a jego ciało powoli przeistacza się w mieszaninę krwi i popiołu. 

A więc tak wyglądają zwłoki wampira- przebiega mi przez głowę. 

Logan wygląda na co najmniej szczęśliwego.  Haftowaną chusteczką wyciera krew z ostrza, po czym chowa je do torby przewieszonej przez ramię.  Zadowolony z siebie wstaje z kolan i strzepuje resztki popiołu z ubrania. 

Cały tłum klaszcze i krzyczy jakieś pochwalające teksty. Tylko Tegan wydaje się być zagubiona i wątpię, żeby powodował to wyłącznie bałagan na jej dywanie.  

Nigdzie nie mogę dostrzec El, więc chwytam Logana za ramię i z całej siły przeciągam go przez tłum, pokój i finalnie wyciągam na zewnątrz. Gdy chłodny wiatr owiewa moją twarz i szok nieco opada, zaczynam awanturę.

-Oszalałeś?! Zabiłeś go!- wrzeszczę wychodząc z siebie, ale nim zdążę powiedzieć coś więcej, on zasłania mi usta dłonią. 

-On już nie żył. Ci cholerni krwiopijcy nie są żywi, a poza tym to nie drzyj się tak, bo pobudzisz całą ulicę.

-Jesteś mordercą!- mówię już ciszej, ale wciąż oskarżycielsko, wkładając w te słowa całą swoją złość. On tylko wybucha śmiechem. 

-Sprawiłem, że świat stał się lepszy. Nawet nie wiesz, ilu niewinnych ludzi on mógł pozbawić życia. 

-Zabijając mordercę sam stałeś się mordercą, więc ilość zabójców na świecie się nie zmieniła- syczę- kim ty w ogóle jesteś, by samemu wymierzać sprawiedliwość?!

-Łowcą. Jestem łowcą.

*** 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro