III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Łowcą?- powtarzam niepewnie. 

-Dokładnie- odpowiada podnosząc dumnie podbródek- polujemy na wampiry i zabijamy te potwory. Stworzyliśmy całkiem już potężną organizację.  Myślę, że mogłabyś do nas dołączyć. Masz potencjał, ale musiałabyś się wyzbyć współczucia dla pijawek. 

-Czekaj- marszczę brwi, chociaż usilnie staram się nie pokazywać swojego sceptycyzmu- ty mówisz poważnie? 

-Nie śmiej się ze mnie, Patience. Robię coś naprawdę słusznego. Oczyszczam świat z krwiopijców, niedługo wybijemy ich wszystkich i będzie jak dawniej. Jak przed naszymi narodzinami. Jak dwadzieścia lat temu, gdy ludzie byli wolni i nie musieli się bać o swoje życie. 

Tym razem nie powstrzymuję się od kpiącego prychnięcia, ale po chwili reflektuję się i poważnieję. 

-Przecież nie jest już tak źle... Mama opowiadała mi, że jeszcze chociażby siedemnaście lat wcześniej...

-Pat, przejrzyj na oczy. Naprawdę chcesz całe życie być im podporządkowana? Stłamszona i wgnieciona w ziemię?

Kolejne prychnięcie, dużo bardziej wyraźne i rozbawione niż poprzednio. Mam ochotę powiedzieć mu całą prawdę o mojej rodzinie i o tym, że jestem praktycznie ostatnią osobą, którą wampiry mogłyby stłamsić, czy nawet skrzywdzić.

-Powiedzmy- powstrzymuję uśmiech, który w tej sytuacji byłby bardzo nie na miejscu, biorąc pod uwagę, że Logan jest śmiertelnie poważny- że rozważę twoją propozycję i dam ci odpowiedź za kilka dni w szkole. 

-Niech będzie. Przemyśl to. Ufam, że jesteś rozsądna- chłopak odwraca się i wchodzi z powrotem do domu. 

Rozglądam się dookoła, szukając wzrokiem Eleanor. Przyjaciółka zaraz po zniknięciu Logana wytacza się zza drzwi. 

-Rany Boskie, widziałaś co się tam działo?- bełkocze schodząc z dwóch stopni i po chwili uwiesza się na moim ramieniu.

-Niestety... Słuchaj El, wracamy piechotą czy autobusem? 

Przyjaciółka posyła mi mordercze spojrzenie.

-Przecież miał przyjechać po nas twój ojciec. Ja nie chcę iść pieszo- jęczy żałośnie.

-Nie przyjedzie. Nie chcę, żeby tu podjeżdżał, ten łowca wyczułby wampira, a wtedy rozpętałaby się jatka, a pomimo wszystko nie życzę chłopakowi śmierci.

***

El strasznie rozpaczała, że musiała iść aż na przystanek. Na autobus czekałyśmy na szczęście tylko pół godziny, mogło być gorzej. Tylko jeden kursuje w środku nocy. 

-Jak dojedziemy, to ani słowa o tym co się stało i o jakichkolwiek, pieprzonych łowcach, jasne?- próbuję dotrzeć do wpół przytomnej dziewczyny, gdy już prawie dojeżdżamy do naszego przystanku.

-Jasne.

-U mnie w domu ściany mają uszy, a jak tata się dowie, że istnieje organizacja łowców, wyśle kogoś i oni wszyscy nie pożyją już długo. 

-Przejmujesz się nimi?- bełkocze. 

-Nie... Ja po prostu... 

-Polubiłaś Logana?- podsuwa domyślnie. Może jednak nie jest aż tak pijana jak mi się wydaje. 

-Uhh... Nie wiem. Sama chcę się najpierw przyjrzeć tym łowcom, zanim tata bez tłumaczeń wyrżnie ich wszystkich. A na pewno zrobi tak, gdy się dowie, więc musimy być cicho. 

-Tak jest, panie władzo- podnosi ramię i niezgrabnie salutuje. Śmieję się.

-Oj El, ty naprawdę powinnaś już iść spać- autobus zatrzymuje się i pomagam wysiąść zataczającej się przyjaciółce. 

Jeszcze jakiś czas, ku jej niezadowoleniu, idziemy piechotą. Gdy docieramy do domu, moi rodzice już śpią, albo chociaż zaszyli się w swojej sypialni. 

Obie jesteśmy tak zmęczone, że tak jak przyszłyśmy, tak ubrane padamy na łóżko. 

***

Liv

Macham Kath  na pożegnanie i zamykam za nią drzwi. Idę do salonu i rzucam się na miękką, skórzaną kanapę. Pat poszła z przyjaciółką na jakąś imprezę. Gdy ja byłam w jej wieku, ludzie bali się urządzać przyjęć po zmroku. 

Teraz wiele się zmienia. Odkąd zaszłam w ciążę, Zack jeszcze nigdy nie odmówił mi, gdy prosiłam o ulgi dla ludzi. Mało tego, od urodzenia Patience wprowadził nawet równouprawnienie i zniósł wszelkie zakazy. Miasta się rozwijają, ludzie stopniowo się bogacą. Powoli, wszystko zaczyna upodabniać się do stanu sprzed zagłady, choć nie pamiętam go zbytnio. Cały świat wciąż jest pod władzą wampirów, Zacka i teraz po części także mojej, ale zadbałam by ludziom żyło się lepiej. 

-O czym myślisz?- czuję na ramionach dłonie ukochanego. Odwracam się by spojrzeć mu w oczy. 

-O tym, ile dla mnie zrobiłeś- uśmiecham się lekko- dla nas. 

-Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko- obchodzi sofę dookoła i siada obok obejmując mnie ramieniem. 

-Nie musiałeś. Nie zostawiłabym cię pomimo wszystko. Nie potrafiłabym.

-Nie chciałem, byś żyła w poczuciu winy. Zmieniłaś mnie, Livie- przejeżdża delikatnie opuszkami palców po moim policzku- sprawiłaś, że świat stał się lepszy, że ja stałem się lepszy.

-Dlaczego?- chwytam jego dłoń i przyciskam do swojego policzka- Dlaczego doprowadziłeś do tego wszystkiego? Co sprawiło, że znienawidziłeś ludzi i postanowiłeś podbić świat i przeprowadzić zagładę?

Czuję jak jego ciało się napina, a on sam poważnieje. 

-To długa historia, kochanie...

-Mamy czas, Pat nie wróci wcześnie. Chcę posłuchać- patrzę mu prosto w oczy, w których dostrzegam cień nostalgii. 

-Więc... Jak to przystało na długą, nudną opowieść, wszystko zaczęło się od kobiety...

~*~



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro