IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1891 Werona, Włochy

Młoda kobieta biegła przez ogród przytrzymując fałdy sukni. Od dłuższego czasu powstrzymywała się od płaczu, ale gdy straciła siły i wyczerpana usiadła na niskiej ławce, nie wytrzymała i po jej śniadych policzkach popłynęły cienkie strumyki łez. Nie interesowało jej nic, co działo się wokoło. Nie słyszała szumu wiatru, nie patrzyła na kołyszące się lekko krzewy różane. Tylko chłodne, nocne powietrze smagające jej odkryte ramiona przypominało jej o tym, że siedzi sama, nocą w ciemnym ogrodzie.

Nie miała pojęcia, jak blisko śmierci była w tamtym momencie.

Obserwował ją już od kilku minut. Od czasu, gdy jej szybkie kroki rozległy się w zasięgu jego słuchu. Zrezygnował z kolacji "na mieście" na koszt polowania na tę właśnie dziewczynę. Nie chciał zabijać jej od razu, przecież to pozbawiło by sytuację całej zabawy. Postanowił wreszcie wyjść z cienia i uświadomić kobietę o swojej obecności.

-Ciekawa noc?- podskoczyła w miejscu na dźwięk obcego głosu dochodzącego zza jej pleców. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą elegancko ubranego mężczyznę, najpewniej wywodzącego się z wyższego stanu. Opierał się plecami o wielki, stary dąb.

-Przestraszył mnie hrabia- jęknęła zaskoczona przyciskając dłoń nad sercem.

-Co robisz sama o tak późnej porze na zewnątrz, gdzie mało prawdopodobne, by ktoś usłyszał twój krzyk, panno...?

-Di Carlo. Patrizia Di Carlo. Nie zamierzam krzyczeć, choć kusi mnie, by zanieść się szlochem- odparła zaciskając usta- godność hrabio?

-Zachary Kostin.

-Nie tutejsze nazwisko.

-Jestem tu przejazdem- posłał jej uśmiech- Co doprowadziło cię do takiego stanu, Patrizio?

-Nie zwykłam opowiadać o moim życiu każdemu przypadkowemu hrabi- odparła hardo, co rozbawiło go, a jednocześnie zirytowało. Podszedł do niej powolnym krokiem i spojrzał głęboko w jej lazurowe oczy.

-Odpowiedz- powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu, a Patrizia poczuła niezrozumiały przymus spełnienia polecenia.

Dziewczyna obróciła się w lewo i wskazała dłonią widniejący w oddali dwór.

-Tam przyjechałam dziś z rodzicami, pod pretekstem zaproszenia na kolację. Rzeczywiście, zjedliśmy kolację, ale potem- głos jej się załamał- wydali mnie za mąż.

Mężczyzna uwolnił ją ze swojego wpływu i odsunął się wracając jej wolną wolę.

-Wolałabym umrzeć, niż być żoną obleśnego, starego hrabiego Maricotti- zignorowała fakt, iż w przedziwny sposób została zmuszona, by wszystko opowiedzieć.

-Uważaj o co prosisz- ostrzegł poważnie- czasami los może spełnić twoje życzenia.

-Nie lękam się- odparła patrząc mu odważnie w oczy- jak już wspominałam, śmierć mi milsza niż stanie u boku tego niegodziwca. Ludzie mówią, że straszne rzeczy zwykł czynić. Czemuż to rozmawiamy o mojej śmierci? Nikt nie odważy się mnie zabić, ani też ja nie mam tyle odwagi by odebrać sobie życie. Jedyny los mi pisany...

Rozmawiali jeszcze długo, do czasu, aż pościg Maricottiego nie odnalazł Patrizii. Wampir nie pożywił się kobietą. Ta noc zbliżyła ich do siebie bardziej, niż mogliby się oboje spodziewać. Ślub miał odbyć się za trzy miesiące.

Mieli dla siebie tylko trzy miesiące.

Spotykali się częściej niż mogli. Uczycie kwitnące między nimi rosło z nocy na noc, niepokój przed ślubem wzmacniał więzi.

Zack nigdy nie planował zostać w Weronie dłużej niż przewidziany miesiąc, dziewczyna jednak wszystko zmieniła. Ich ostatniej wspólnej nocy, gdy mieli się pożegnać, nie wytrzymał.

-Wyjedź ze mną- trzymał jej delikatne dłonie- zapewnię ci wszystko i jeszcze więcej- zapewniał żarliwie.

-Nie mogę- odpowiadała ze łzami w oczach, nie wierzyła, że mogła pokochać kogoś tak jej odległego, w tak krótkim czasie- wiesz przecież, że ten potwór szantażuje moich rodziców. Jeśli wyjadę, biada im. Nie mogę skazać na to mojej rodziny. Nie mogę...- głos jej się załamał, a strumienie pociekły po policzkach.

Nie mógł wyjechać bez niej.

Jeszcze tej samej nocy, kilka godzin przed ślubem, zawrócił się już spod granic miasta z zamiarem zabicia hrabi Maricottiego i uwolnienia dziewczyny z umowy wiążącej jej rodzinę.

Na nieszczęście pary, Patrizia również stwierdziła, że czas postawić się ojcu.

***

Liv

-Gdy przyjechałem do dworu, było za późno- patrzę na mojego Zacka i powstrzymuję się od płaczu.

-Co się stało? Co się stało Patrizii, Zack?

-Jej ojciec, wściekły, że nie chce wypełniać jego poleceń, od razu oddał ją Maricottiemu. Siłą. Ona wciąż się nie poddawała- uśmiecha się smutno- tamtemu też tłumaczyła, że kocha innego i będzie próbowała uciekać, że nic nie zatrzyma jej tam. Ale on... Wściekł się na nią. W napadzie szału podpalił jej suknię i zrzucił ją z długich kręconych schodów. On ją zabił, Livie- przymyka oczy, jak gdyby chciał powstrzymać ból.

-Przecież to nieludzkie!

Pokiwał głową.

-Gdy dojechałem na miejsce, klęczał nad nią i udawał skruszonego. Skrzywdził ją, a ja nie umiałem temu zapobiec. Wtedy po raz pierwszy poczułem do ludzi prawdziwą nienawiść. Zginęli wszyscy. Hrabia, jego ludzie, zabiłem także ojca Patrizii. Ćwierć wieku później rozpoczęła się Pierwsza Wojna Światowa. Wywołali ją także ludzie, wampiry były neutralne i praktycznie nie udzielały się w sporze. Druga Wojna przelała czarę goryczy, widziałem wtedy wiele bestialstwa, którego powstydziłby się nie jeden wampir. Stwierdziliśmy, to jest ja i kilkoro innych wampirów, że ludzie nie radzą sobie z rządzeniem tym światem i że to nasza pora na przejęcie kontroli. Byłem zdeterminowany, by zemścić się na ludzkości, może to było głupie, ale wciąż działałem zaślepiony cierpieniem po stracie Patrizii. Stanąłem na czele wampirów, a co było dalej sama wiesz... Pożałowałem wszystkiego dopiero siedemnaście lat temu, w pewnej cukierni, gdy przyglądałem się małej dziewczynce błagającej starszą siostrę o tort. Już dawno zapomniałem o Włoszce, co skradła mi serce, ale nienawiść wciąż pozostała. To ty ją ode mnie zabrałaś, Livie.

Orientuję się, że płaczę dopiero gdy Zack kończy swoją opowieść.

-Zack, ja przepraszam...- rzucam się mu w ramiona a on przyciska mnie do siebie mocno.

-Nie płacz skarbie, dlaczego mnie przepraszasz?

-Bo przez moje głupie pytanie musiałeś sobie to wszystko przypominać... To takie okropne.

-Liv, spójrz na mnie- posłusznie podnoszę głowę i spoglądam w jego piękne oczy, które przepełnione są miłością- To wszystko, to przeszłość. Patrizia to przeszłość, moja miłość do niej i nienawiść do całego świata też są przeszłością. Teraz mam ciebie i Patience i tym razem nie pozwolę, by ktokolwiek mi was odebrał.

~*~

Witam!

Ojacie, ile mnie ten rozdział kosztował :")

Nie będę się rozpisywać, kochani. Krótko i na temat.

Zmalała wasza aktywność i w tej części i pod poprzednim rozdziałem :x Może w tym będzie lepiej? W końcu cały o naszym ukochanym Zacku <3

Ściskam, wasza princessa67577



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro