4. Kawiarenka u Wendy's.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Będąc wciąż mokrymi szliśmy uliczkami Londynu. Staraliśmy się iść jak najkrótszą drogą, choć nie zawsze to wychodziło przez fakt, że nie znaliśmy ich zbyt dobrze. Koniec końców udało nam się dojść na ulicę Pokątną. Tu już wszyscy czuliśmy się jak w domu - znaliśmy ją dość dobrze. Syriusz i James oczywiście chcieli już iść do różnych sklepów, ale ja, Lily i Remus spowrotem ciągliśmy ich w stronę kawiarenki mojej babci. Znaczy, ja prowadziłam, a oni ich ciągli. Była ona dość schowana wśród innych budynków, ale ja doskonale wiedziałam jak tam dojść.

-To tutaj!-krzyknęłam, gdy zobaczyłam kawiarenkę babci.

Był to wysoki, żółty budynek z białymi oknami, przy których wisiały drewniane donice pomalowane białą farbą, która już schodziła przez to, ile lat temu była ona nałożona. W tych donicach rosły przeróżne kwiaty - mi najbardziej podobały się te, które były przy oknie w moim pokoju. Były to różowe i białe hortensje. Takie same stały w okrągłych donicach przy wejściu i białej ławeczce. Nad drzwiami wisiała tabliczka z napisem ''Kawiarenka u Wendy's''.

Weszliśmy do budynku. Mimo, że kawiarenka lata swojej świetności miała już dawno za sobą, to wciąż miała swój urok. Od razu można było poczuć zapach świeżo upieczonej szarlotki. To specjał babci, kawiarenka z niej słynie. Było też czuć kawę, przepyszną kawę. Rodzice nigdy nie pozwalali mi jej pić, ale babcia się zawsze godziła. Ściany miały tu kolor zszarzałej bieli. Podłoga była pokryta jasnobrązowym drewnem. W całym pomieszczeniu było wiele białych stolików, większych i mniejszych, z krzesłami w tym samym kolorze. Przy wejściu było też spore miejsce dla baristów, ale dzięki magii nikt nie musiał tam nic robić. Na ścianach było wiele czarno-białych zdjęć.

-Cześć babciu!-od razu podbiegłam do niej i przytuliłam ją. Była to strasza kobieta niskiego wzrostu, ale o przepięknym sercu. Miała krótkie, siwe i kręcone włosy. Jej twarz była dość długa i szpiczasta. Usta miała małe, nos i oczy z resztą też. Ale z tych małych oczu o bardzo jasnym odcieniu niebieskiego biła iskra ciepła i dobroci. Miała na sobie żółtą sukienkę w białe kwiaty, była jej do kolan.
-Hej, wnusiu-ona też mnie przytuliła i pocałowała w czoło. Po chwili się odsunęłyśmy od siebie - obie mając uśmiech na twarzy.
-Mogłabyś nas wysuszyć?-wskazałam na moich przyjaciół wciąż stojących przy drzwiach-byliśmy na basenie i nie mieliśmy się jak bardziej wysuszyć, sama rozumiesz-tylko się uśmiechnęła, machnęła różdżką i już byliśmy susi.
-Dziękujemy-powiedzieli wszyscy moi przyjaciele naraz.

Usiedliśmy przy jednym z stolików i zaczęliśmy rozmowę. Nie mówiliśmy o niczym konkretnym. Wpierw James i Syriusz zaczęli dopytywać o różne ciasta i robili to do momentu, gdy je dostali. Peter od razu poszedł kupić sobie jedno, robił to wielokrotnie. Remus i Lily rozmawiali o zakupach, które musieliśmy zrobić, a później o powrocie do Hogwartu. Ja też się czasami włączałam do rozmowy. Później już wszyscy mówili.

-Fajnie będzie tam w końcu wrócić-James rozłożył się na krześle.
-Od kiedy ty chcesz wracać do szkoły?-spytała Lily.
-Odkąd mam plan na następne psikusy-rzucił ''tajny'' uśmiech w stronę Syriusza, on odpowiedział mu tym samym.
-A wy tylko o jednym...
-Ja tam chcę wrócić po dobre jedzenie od skrzatów-powiedział Peter kończąc już chyba dziesiąty kawałek ciasta.
-Oo, po to też!-wykrzyknął James.
-Ja bym jednak wam radziła wziąć się za jesień-moja przyjaciółka miała dość poważny wyraz twarzy.
-Hmmm... niee-odpowiedział za wszystkich Syriusz.
-No cóż, ja się jednak ograniczę z tym-Remus tylko wzruszył ramionami widząc miny jego przyjaciół. Lily za to się uśmiechnęła.
-A ty, Sabrina? Nie zostawisz nas, prawda?-słyszałam to jakby z oddali, nie widziałam już ich. Znów ta zieleń. Okrutna, przebrzydła i mordercza zieleń. Avada Kedavra. Znów się zaczyna, oklumencja nie działa. Wpatrywałam się w to, co widziałam poza zielenią. Ciemne pomieszczenie, bez świateł i z jedną, malutką lampką. Nic mi to nie mówiło. Lampka stała na jakimś stoliku. Nie mogłam zobaczyć osoby, którą Czarny Pan mordował, więc przyglądałam się stolikowi. Było tam zdjęcie. Bardzo zamazane, jedynie zobaczyłam tam jakieś twarze, chyba dwie. Obok była mała broszka. Znałam ją. Zrobiłam ją kiedyś z Amandą, moją kuzynką. Dla jej mamy, cioci Agnes. Była taka tylko jedna na świecie. Czyli to ciocia... Wszystko zaczęło znikać i powoli wracałam do rzeczywistości. Słyszałam już wyraźnie, ale obraz dalej był zamazany. Wołali mnie. Nie mogłam nic powiedzieć, nie dałabym rady. Poczułam jak coś mokrego spływa mi po policzku i już wiedziałam czemu obraz wciąż był zamazany.
-Przepraszam-szepnęłam wstając, pobiegłam na górę, do mojego starego pokoju. Usiadłam zaraz obok drzwi i płakałam. Tylko to byłam w stanie zrobić. Już nic nie mogło jej wrócić życia. Już jej nie ma. I nie będzie. Płakałam coraz bardziej. Nawet nie zauważyłam gdy ktoś mnie przytulił. Nie odepchnęłam go, tylko się wtuliłam i płakałam w jego ramię-przepraszam-powtórzyłam.
-Spokojnie-odpowiedział ''mój przytulacz''. Lekko podniosłam głowę by sprawdzić kim on jest. Syriusz. No tak, którego innego mogłabym się spodziewać w takiej sytuacji. Gładził mnie po włosach. Znów się w niego wtuliłam.

Siedzieliśmy tam dłuższą chwilę, dopiero gdy przestałam płakać i się uspokoiłam oraz ogarnęłam, zeszliśmy do reszty. Dopytywali co się stało, ale nikomu nie odpowiedziałam. Syriusz też nic nie mówił o tym, co się stało. W końcu przestali. Wrócili do normalnych rozmów, a ja pod pretekstem pójścia do toalety, poszłam do babci, powiedzieć jej co widziałam. Resztę dnia spędziliśmy na rozmowach i kupowaniu podręczników. Potem wróciliśmy do domu Jamesa, tak, jak się dostaliśmy do Londynu.

~|~
Rozdział jest z okazji dnia hp i przepraszam, że tyle go nie było. Spróbuje je teraz dodawać częściej, ale nic nie obiecuję.
Wesołego dnia Harry'ego Pottera!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro