6. Wieczór w pokoju wspólnym Gryfonów.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze kilka dni w Hogwarcie wszyscy huncwoci byli wyjątkowo spokojni. Zwróciła na to uwagę McGonagall mówiąc mi o tym po którejś lekcji transmutacji - do mnie miała największe zaufanie. Najwyraźniej dalej nie wiedziała, że za większą częścią zeszłorocznych psikusów stałam ja. Pomysłowo bądź logistycznie, ale dalej ja. Jednak nie na długo miała się tym cieszyć, bo James i Syriusz już planowali pierwsze psikusy. Peter jak zwykle planował z nimi, a jego plany były 'wyrzucane', ładnie mówiąc. Za to ja z Remusem byliśmy sceptyczni co do tego. W przypadku Remusa nikt się nie dziwił - już od dawna mówił, że chce przystopować z żartami w tym roku, mnie zaś uznali za chorą, ponieważ 'nigdy nie odmawiam żartów, więc na pewno jest coś ze mną nie tak'. Oczywiście mnie takie podejście śmieszyło, ale oni brali to dość poważnie. Lily tylko próbowała wybić im te plany z głowy. Nieskutecznie.

Tego wieczoru mieli zakończyć ostatnie planowania. Ja w nich nie uczestniczyłam (a pojawiła się nawet Lily) - cały wieczór powtarzałam podręczniki i uczyłam się tegorocznych. Gdy uznałam, że należy iść już spać, było sporo po północy. Zabrałam piżamę i poszłam do łazienki nawet nie zwracając uwagi na przyjaciół, którzy próbowali mnie wciągnąć w ich plany. Kiedy skończyłam się ogarniać i wyszłam z totalety ci znów zaczęli. Jednak nie tylko słownie jak przedtem, Syriusz podbiegł do mnie gdy byłam prawie na schodach do dormitorium. James zerwał się za nim. Syriusz jednak go uprzedził, przerzucił mnie sobie przez ramię i zniósł na kanapę przy kominku.

- Dajcie mi odpocząć - powiedziałam do nich gdy ci już chcieli opowiadać plan psiukusa.
- Co cię aż tak zmęczyło? - zapytał Black.
- My już dobrze wiemy co - wtrącił się rogacz trącając Syriusza w ramię. - Wszyscy wiemy co się działo zanim jeszcze tu wróciliśmy. A może to już ciąża, że taka zmęczona jesteś? - zagadnął mnie tym razem.
- Szybciej martwiłabym się o Ciebie i Lily pod tym kątem - odgryzłam się. Przyjaciółka rzuciła mi wrogie spojrzenie. Wiedziałam, że może być zła o to, bo miałam nikomu nie mówić, jednak myślałam, że to żart, a nie prawda. Często mówili o swoim związku coś ''prawdziwego'', a później okazywało się to żartem. Tym razem było jednak inaczej. Wszyscy huncwoci oniemieli na chwilę spoglądając to na Lily, to na Jamesa.
- No w końcu! - krzyknął Syriusz gdy wstawał. Spadłam przez to głową na kanapę, miałam ją opartą na nim, i syknęłam cicho z bólu, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi - mieli ważniejszy temat. - Nasz rogacz stał się dorosłym! - uściskał przyjaciela. Ten się tylko odsunął, czerwony ze złości. Lily nie odstawała od swojego chłopaka kolorem twarzy. Jednak ona szybko mruknęła ''dobranoc'' i uciekła do naszego dormitorium.

Chłopcy jeszcze chwilę dogadywali Jamesowi (był to głównie Syriusz). Następnie wrócili do ich planu psikusów, choć James wcześniej bardzo rozmowny, teraz był cichy jak mysz pod miotłą. Syriusz siadając wziął moją głowę sobie na kolana. Miałam wrażenie, że zrobił to odruchowo. Nie zdziwiłoby mnie to - miał tyle dziewczyn, że takie rzeczy mogły być już dla niego odruchem. Jednak było to miłe, przyjemnie było czuć ciepło bijące od niego.

- Sabrina, ci nie za wygodnie przypadkiem? - James wykorzystał okazję by odciągnąć uwagę reszty od siebie. - Dalej zamierzasz mówić, że nic między wami nie ma?
- Spierdalaj, Potter - szepnęłam mocniej przytulając się do Syriusza.
- Oj no nie ukrywajcie już tego, wszyscy wiemy co między wami drzemie.
- Potter, pamiętaj, że to ja mam mroczny Znak, nie ty, i to ja znam mordercze zaklęcia nie ty - przypomniałam mu. Na chwilę ucichł. W tym czasie zadrżałam, było to spowodowane zimnem, które nastało po wygaszeniu kominka. Black wtedy nakrył mnie najbliższym kocem, na mojej twarzy pojawił się niewielki, mimowolny uśmiech.
- I ty mnie chcesz straszyć.. Jak tobie nawet zimno straszne!
- Chcesz się przekonać co umiem? - odwróciłam głowę do niego.
- Oczywiście - odpowiedział z uśmiechem, który mówił, że już jest przekonany o swojej wygranej.

Oboje poszliśmy po różdżki. Wróciliśmy na dół i zaczął się nasz ''pojedynek''. Najpierw były dość spokojne zaklęcia, dałam mu się pobawić i nacieszyć chwilową wygraną.

- Widzisz? Jestem le.. - urwał, gdy ugodziłam go zaklęciem prosto w brzuch. To był największy problem Pottera - chwalił się zamiast pilnować przeciwnika.
- Oj jednak nie - uśmiechnęłam się. Coraz bardziej budziła się we mnie chęć prawdziwego pojedynku. Zwrócenia się w czasy z Voldemortem - do tamtym zaklęć. Coraz bardziej starałam się te chęci uwiązać, by nie wyszły spod kontroli.

James znów wrócił do zaklęć, które ja skutecznie omijałam. Posyłałam też ku niemu swoje zaklęcia. Trwało to jeszcze chwilę i gdy spróbował 'mocniejszych' zaklęć, coś we mnie pękło. Wróciła rządza prawdziwych bitew i mordu, w których się wychowałam. Do głowy wróciły wszystkie najgorsze zaklęcia. Poczułam przyjemne mrowienie przy Mrocznym Znaku. Na mojej twarzy pojawił się ten uśmiech, z którym walczyłam od lat.

- Cru.. - zaczęłam i gdy zdałam sobie sprawę z tego co chciałam zrobić, od razu ucichłam, odsunełam się, a różdżka wypadła mi z rąk. Wcześniejsze chęci minęły jak ręką odjął. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Bałam się cokolwiek zrobić. Bałam się, że to wróci. Poczułam napływające do oczu łzy. Usłyszałam kroki biegnące w stronę dormitorium. Najpewniej był to Peter chcący ratować siebie. James dalej był tam gdzie wcześniej, nie ruszył się ani o milimetr. Remus próbował opanować sytuację i uspokoić mnie i resztę huncwotów - co do mnie niewiele zdziałał. Jednak Syriusz zrobił coś czym ogromnie mnie zaskoczył, ale i uspokoił. Po prostu mnie przytulił. Tyle. Nic więcej. To zadziałało. Wtuliłam się w niego i się rozpłakałam. Przestałam myśleć o tym, czy się mnie boi czy nie, liczyło się tylko tu i teraz. To, że dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Że dawał możliwość bycia sobą bez względu na wszystko i wszystkich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro