103.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj musiałem wrócić do domu sam. Nie powiem, żebym był z tego zadowolony. Rachel pojechała z Annie na spotkanie organizacyjne do fundacji. Chciałem jechać z nimi, ale ktoś musiał odebrać chłopców ze szkoły. Poza tym nie mogliśmy pozwolić, żeby zajmował się nimi ktoś obcy. Nie po tym, co spotkało Luca. Mimo że przydałaby nam się opiekunka. No, więc padło na mnie. Nie miałem nic przeciwko. Myślałem, że damy sobie jakoś radę sami do powrotu Rachel. Wymyślę chłopcom coś do roboty, zrobię coś do jedzenia.

– Gdzie mama? - Ant spojrzał na mnie.

– Pracuje.

– Psecies ty już skończyłeś.

Oczywiście. Też bym wolał, żeby była teraz tutaj z nami. Moja obecność musiała mu wystarczyć.

– Mama, przyjedzie trochę później. - Wziąłem go na ręce. – A wy w tym czasie posprzątacie swój pokój.

Rudowłosa powiedziała, że miałem się tym zająć. Czemu musiałem sprzątać po dzieciakach, skoro mogli to zrobić same? Chyba nie mogło być nic trudnego w zagonieniu dzieci do sprzątania. Chłopcy byli już na tyle duzi, że mogli to zrobić. W tym czasie zrobiłbym coś do jedzenia.

– Ale nie możemy sprzątać sami! – zaprotestował.

Niby czemu nie? To tylko zabawki porozrzucane po całym pokoju. Nie kazałem im przecież ścielić łóżek, odkurzać ani myć podłóg i okien. Skąd to oburzenie?

– Niby czemu? - Patrzyłem na nich.

– Bo zawsze mama nam pomaga – powiedział Luc.

Myślałem, że to będzie łatwiejsze, ale oni wcale nie zamierzali odpuścić. Dlaczego miałem im pomagać sprzątać? Bawili się zabawkami, to pora je pochować. Proste. Nie. Wychowanie dzieci wcale nie było proste. I podziwiałem Rachel, że dawała sobie radę z chłopcami. Z nią jakoś nie dyskutowali, gdy musieli coś zrobić.

– Dobra. Pomogę wam. - Westchnąłem.

Niechętnie poszedłem z nimi do pokoju. Wcale mi się nie widziało sprzątanie. Małe cwaniaki nie wzięły do ręki żadnej zabawki, dopóki nie zrobiłem tego pierwszy. Godzinę zajęło nam ogarnięcie tego bałaganu. Akurat Rachel zdążyła już wrócić. Bardzo dobrze. Będę mógł na nich poskarżyć.

– Nie ma nic do jedzenia. - Spojrzałem na chłopców. – To wasza wina.

Zbiegli na dół i rzucili się matce w ramiona. Wcale nie obchodziło ich, że nie było obiadu. W porównaniu do nich ja nie jadłem na stołówce przed wyjściem ze szkoły. Uwielbiałem te maluchy i nie miałem nic przeciwko nim. Naprawdę.

– Co oni tacy zmęczeni? - Spojrzała na mnie, głaskając ich po głowach.

Zmęczeni? Czym? Odłożeniem dwóch zabawek na półkę? To, co ja miałem powiedzieć? Praktycznie sprzątałem pokój za nich.

– Sprzątaliśmy – pochwalił się Ant.

– A Paul wam nie pomagał?

– Trochę.

Nawet Luc przeciwko mnie. Nie wierzyłem. Chłopcy zadowoleni usiedli na kanapie. Starałem się być dla nich dobrym ojcem, a oni odwalili mi taki numer. Następnym razem będą sprzątać sami. Nie pomogę im już.

– Paul, nie mogą sprzątać sami. - Podeszła do mnie.

Przecież wiedziałem o tym. Nie zagoniłem ich i nie stałem, poganiając. Nawet nie kazałem im sprzątać nic więcej poza zabawkami. Sam pościeliłem ich łóżka.

– Trochę mi pomogli. - Roześmiałem się i krzyknąłem do nich. – Kłamczuchy!

Jeszcze udawali, że nie słyszeli, ale ja słyszałem ich śmiechy.

– Wystarczy, że pokażesz im, co mają robić. Musisz tylko pokazać im, że ty też sprzątasz, bo to twoje obowiązki. Nie rób tego za nich.

Czyli co? Miałem wyjść i sprzątać w sypialni albo w salonie. Zazwyczaj to Rachel się tym zajmowała. Nie zostawiałem po sobie bałaganu i myślałem, że to wystarczało. Jakby każdy sprzątał po sobie, nie mielibyśmy problemów z podziałem obowiązków. Jednak doskonale zdawałem sobie sprawę, że najwięcej w domu robiła Rachel. Co mi szkodziło czasami jej pomóc?

– Minie sporo czasu, zanim się nauczę. - Objąłem ją w pasie. – Jak było?

– Jakoś udało się wszystko zaplanować. - Spojrzała na mnie. – Gorzej będzie z organizacją.

– Masz dzieci i mnie. Ktoś inny będzie spędzał tam dodatkowe godziny. - Pocałowałem ją.

Nie chciałem, żeby zaniedbywała chłopców. Oczywiście chciałbym, żeby nadal spędzała z nimi czas, jak do tej pory. Kilka godzin w pracy i jeździła po maluchy do szkoły, a później spędzali czas razem w domu. Teraz było inaczej. Po pracy jeździła do fundacji, a jak wracała, zostawało mało czasu dla chłopców.

– Wiem – westchnęła – to chyba dla mnie za dużo.

– Nie. Po prostu masz dzieci i to one są dla ciebie ważniejsze. Ważne, że Annie się tam odnalazła.

– Tak. Mam wrażenie, że w końcu nie czuje się samotna.

– Widzisz. To wystarczy. - Uśmiechnąłem się. – Spędź teraz czas ze mną i chłopcami. Na weekend wyjedziemy za miasto. Odpoczniemy.

– Mam opuścić fundację po dwóch tygodniach?

Nie. Nie chciałem, żeby rezygnowała z tego pomysłu. Po prostu zajmie się jedną rzeczą w określonym czasie. Nie mogła spędzać tam każdego dnia po pracy i doskonale o tym wiedziała.

– Nie. Rachel, będziesz tam gościem. Inni zajmą się resztą.

– Dobrze. - Uśmiechnęła się i zerknęła w stronę dzieci. – Oni są najważniejsi.

– I nie ma w tym nic złego. - Przytuliłem ją do siebie.

Gdy Rachel brała prysznic, przygotowałem coś do jedzenia. Anton oczywiście marudził, że mama zrobiłaby to lepiej. Wiedziałem, że by tak było.

– Wiem, Ant.

– To może zamów pizzę? - Uśmiechnął się.

– Nie ma mowy! - Usłyszałem Rachel, która właśnie do nas zeszła.

– Mamo, ale tata nie umie gotować – powiedział Luc.

– Jak to nie? – zaprotestowałem. – Tosty, grzanki, jajka z bekonem, frytki z rybą to jest nic? – wymieniałem.

Musiałem się jakoś bronić. Bawiło mnie to przekomarzanie z dzieciakami. Czasami były marudne bez powodu.

– Taaa, a umies zrobić coś innego? - Młodszy przyglądał mi się dokładnie. – Bo to zazwyczaj jedliśmy na śniadanie.

– Frytki? - Zdziwiła się Rachel.

– Czasami. - Podrapałem się po głowie.

Gdy była w szpitalu nie wiedziałem, co Anton chciałby zjeść. Zazwyczaj robiłem wymienione posiłki. Jakoś wtedy nie narzekał. Jednak wiedziałem, że nie miał wyboru. Nigdy nie musiałem gotować. To Rachel w tym domu była kucharką, ale dzisiaj zrobiłem im spaghetti.

– Dobrze, że już jestem. - Zaśmiała się. – Paul się postarał, więc musicie to zjeść.

Miło, że chociaż ona doceniła moje starania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro