44.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Anton bardzo się ucieszył, że nie musiał zostać w szpitalu dłużej. Mimo że chciałby być blisko swojej mamy, wolał spać w swoim łóżku, w domu. Nie spałem w domu od rozstania z Rachel.

– Ale mamusia się nie pogniewa? - Spojrzał na mnie.

– Oczywiście, że nie. - Uśmiechnąłem się lekko.

Nie wiedziałem, jak sobie poradzę, ale musiałem się postarać, żeby maluch, jak najmniej odczuwał brak Rachel. Wiedziałem, że mi się to nie uda, ale musiałem spróbować. Musiałem też się zastanowić, z kim go zostawię, gdy będę szukać Luca. Musiał to być ktoś, przy kim nie odczuje, że zostawiłem go samego.

Powinienem zadzwonić do April, ale bałem się, że będzie chciała tutaj przylecieć. Nie mogłem na to pozwolić, szczególnie po jej ostatniej akcji. Jednak będę musiał jej w końcu powiedzieć, bo prędzej, czy później i tak się dowie.

Przed powrotem do domu zajrzeliśmy do Rachel. Nadal leżała nieprzytomna, jak wtedy, gdy byłem tutaj wcześniej. Tylko dzięki dźwiękom aparatur, do których była podłączona, wiedziałem, że jeszcze żyła. Lekarz powiedział, że teraz musieliśmy czekać. Tylko jak długo?

Anton podbiegł do niej i złapał ją za dłoń.

– Mamusiu, wstawaj. - Potrząsnął nią lekko.

Stałem za nim, pragnąc, żeby otworzyła w końcu oczy. Nie dla mnie, a dla niego.

Przypomniałem sobie, jak siedziałem przy swojej mamie, gdy umierała. Byłem przerażony, a ona była taka spokojna, że momentami miałem wrażenie, że nic się nie działo. Jednak umierała i pokazywał to ekran, na którym było widać, jak jej serce zwalniało, aż w końcu przestało bić.

Przetarłem twarz dłonią, spoglądając na Rachel. Musisz się obudzić, proszę.

– Dlaczego ona się nie budzi? - Spojrzał na mnie załzawionymi oczami.

– Obudzi się. - Złapałem go za ramię.

– Skąd wiesz?

Bo tego chciałem. Chciałem, żeby się obudziła i na mnie nawrzeszczała. Chciałem, żeby się obudziła, nawet jeśli kazałaby mi odejść. Wystarczyłoby, że się obudzi i będzie lepiej.

– Bo cię nie zostawi – odpowiedziałem łamiącym się głosem. – Zostaniesz tu chwilkę? Zadzwonię zapytać, jak idzie szukanie Luca.

– Dobzie. - Usiadł na krześle, znowu łapiąc mamę za rękę. – Znajdziemy go. – powiedział cicho.

Miałem taką nadzieję i nigdy nie pogodzę się z tym, że pozwoliłem, żeby były mąż Rachel był dla nich zagrożeniem.

Nie chciałem wracać do domu bez rudowłosej. Tak dawno mnie tam nie było.

Zadzwoniłem na policję zapytać, czy coś już wiadomo, ale próbowali mnie zbyć. Nie udało im się i po dłuższej chwili dowiedziałem się, że jeszcze dziś przesłuchają nauczycielkę. Trochę mi ulżyło, bo bałem się, że nic nie zrobią. Nie zmieniało to jednak faktu, że jutro zamierzałem porozmawiać z detektywem. Powinienem to zrobić od razu.

Spojrzałem jeszcze na nieodebrane połączenia i było ich kilka od Ivy, więc postanowiłem do niej oddzwonić.

– Paul? Co się z tobą, do cholery, dzieje?

– Nie mam czasu na rozmowy... – powiedziałem zachrypniętym głosem. – Nie kontaktuj się ze mną w najbliższym czasie.

Nie powinienem być dla niej niemiły, ale nie miałem ochoty na rozmowy z nikim i powinna to zrozumieć.

– Coś się stało? - Wyczułem troskę w jej głosie.

– Nie... – odparłem słabo. – Znaczy tak. Nie mogę teraz rozmawiać. - Spojrzałem na chłopca, który właśnie wyszedł z sali.

Grzecznie stanął przede mną i czekał, aż skończę rozmowę.

– Mogę do ciebie przyjechać? - Zawahała się.

– Jeśli musisz. - Westchnąłem. – Wyślę ci adres. - Rozłączyłem się.

Prawda była taka, że nie chciałem, żeby przyjeżdżała, ale była moją przyjaciółką i może powinienem z kimś w końcu porozmawiać. Jednak powinienem teraz większość swojego czasu poświęcić Antonowi, żeby nie czuł się samotny. Do tej pory każdą chwilę spędzał z bratem.

– Dałem mamie pospać. Wrócimy do niej jutro?

– Na pewno. - Złapałem go za rączkę. – Wziąć cię na ręce? - Pokręcił głową.

Zanim pojechaliśmy do domu, zahaczyliśmy o pizzerię. Nie zamierzałem już dzisiaj nic gotować. Uśmiechnąłem się lekko, wyobrażając sobie złość Rachel na wiadomość, że zamierzałem nafaszerować jej syna pizzą. Oczywiście chłopiec jadał ją od czasu do czasu, ale rudowłosa starała się jej unikać. Powtarzała, że dzieciaki powinny jeść dużo warzyw i owoców dla ich zdrowia. Zapewne miała rację.

– Mama nie byłaby zadowolona. - Ant zmarszczył brwi.

– Dlatego jej nie powiemy? - Spojrzałem na niego.

– Dobla, ale tylko tego jej nie powiem. Pizza jest dobla.

– Wiem. - Uśmiechnąłem się.

Zaparkowałem pod domem, zerkając na tylne siedzenie. Anton spał. Nie chcąc go budzić, wziąłem go na ręce.

Wszedłem do pustego domu i od razu poszedłem na górę zanieść chłopca do jego łóżka. Ukucnąłem przy nim, przykrywając go kołdrą i patrząc, jak spokojnie oddychał. Na szczęście nie ucierpiał w wypadku. Miał kilka zadrapań na czole i siniaków na rączce, ale oprócz tego nic mu się nie stało. Bałem się jednak o jego stan psychiczny. Zastanawiałem się, czy nie powinienem porozmawiać z psychologiem. Jednak wątpiłem, żeby maluch chciał cokolwiek powiedzieć komuś innemu niż mi.

Nie chciałem zostawiać go samego, więc położyłem się w łóżku Luca. Patrzyłem w sufit, zastanawiając się, gdzie mogłem go szukać. Matt swoje mieszkanie sprzedał na dwa dni przed pójściem do więzienia. Dowiedziałem się, że od tamtego czasu mieszkała tam dwójka studentów.

Zasnąłem. Jednak nie na długo, bo obudził mnie płacz. Zdezorientowany nie wiedziałem, co zrobić. Nigdy nie zdarzyło się, żebym musiał wstawać do któregoś z chłopców w nocy.

– Ant? - Usiadłem przy nim. – Ant, jestem.

– Chcę do mamy. - Wdrapał się na moje kolana. – Chcę, zieby tu była z nami i Luciem.

– Też tego chcę. - Przytuliłem go.

– Kochasz nas, Paul? - Zerknął na mnie zapłakanymi oczkami.

Zamarłem. Nie mogłem go okłamać. Nie chciałem, ale coś we mnie pękło. Patrząc na niego, nie wyobrażałem sobie, żebym mógł mieć kiedykolwiek inną rodzinę. Nie zdawałem sobie sprawy, że Anton zawsze był dla mnie bliski i troszczyłem się o niego tak, jak większość rodziców troszczyła się o własne dzieci. Nie wyobrażałem sobie życia bez Rachel, ale czy ją kocham? Czułem, że coś się zmieniło, ale bałem się, że to chwilowe, że znowu wrócę do klubów, mimo że nie chciałem. Chciałem być z nimi, z Rachel i chłopcami.

– Bardzo bym chciał. - Spojrzałem na niego.

– Po prostu to zlób. - Wtulił się we mnie.

Dla dzieci wszystko było łatwe. Chciałbym, żeby moje życie też takie było. Wtedy nie musiałby się nad niczym zastanawiać. Byłbym szczęśliwy, że miałem tak wspaniałą kobietę i dzieci. Nie sądziłem, żebym kiedyś spotkał taką trójkę jak oni, że ktoś byłby w stanie się zżyć ze mną tak bardzo.

– Może już was kocham – wyszeptałem, opierając czoło o jego głowę.

Nie wiedziałem, dlaczego to powiedziałem. Może dlatego, że tak właśnie czułem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro