59.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– April! – krzyknąłem, przekraczając próg domu.

Musiałem porozmawiać z nią o Lucu. Czy zauważyła coś dziwnego w jego zachowaniu? Czy było coś, czym powinniśmy się martwić? Jednak była jeszcze jedna ważna rzecz, o którą musiałem ją zapytać. Nie było to ważniejsze od chłopców, ale równie ważne.

– Nie krzycz, dzieciaki jeszcze śpią. - Stanęła przede mną.

– Musimy porozmawiać.

– O czym? - Zmarszczyła brwi.

– Co z twoimi studiami?

Nie mówiąc nic, weszła do salonu, więc poszedłem za nią. Nie mogła po prostu rzucić wszystkiego, żeby tutaj ze mną być. Jednak prawda była taka, że bez niej bym się stoczył i nie wiedziałem, czy miałbym siłę znaleźć Luca. Kto, by pomyślał, że kiedyś będę potrzebował opieki siostry. To ja się miałem nią opiekować i dopilnować, żeby nie zrobiła nic głupiego.

– April, czekam.

– W tej chwili? - Spojrzała na mnie, wzruszając ramionami. – Nie wiem. Wzięłam urlop dziekański.

– Po co?

– Po co?! Doskonale wiesz, w jakim byłeś stanie! - Zaczęła chodzić po pokoju. – Ile brakowało, żebyś się zapił?!

– Na jak długo? – spytałem spokojnie.

Doskonale zdawałem sobie sprawę, co mogło się stać, gdyby nie przyjechała. Zbyt wiele miałem do stracenia, ale to nie znaczyło, że pozwolę jej stracić to, na co długo pracowała.

– Miesiąc? - Zerknęła na mnie. – Może dłużej. Potrzebuję przerwy. Nie wiem, co dalej – powiedziała niepewnie.

– Jak to nie wiesz? Chciałaś zostać architektem i chcesz z tego teraz zrezygnować? Przy końcu.

– Nie chcę, ale... Nie czuję już takiej presji. Od zawsze wiedziałam, czego chcę. Doskonale wiesz, że studia w Paryżu to moje marzenie.

– I chcesz z niego zrezygnować. - Prychnąłem.

– Nie. Nie tak sobie wyobrażałam życie na studiach. Dom, uczelnia, nauka, a gdzie czas na życie?

– Z tego, co wiemy, trafił ci się nawet romans z profesorkiem.

– O to właśnie chodzi! – podniosła głos. – Większość ludzi w liceum poznaje swoją drugą połowę. Mają kogoś, z kim idą dalej. Zdarza się, że to związki na całe życie. Ja tego nie miałam. Jedyny mój związek trwał tydzień z młodszych chłopakiem, który wybrał Chiny, zamiast mnie! A ja rzuciłam wszystko dla studiów. Nie mam nic poza tym. Jestem jak te baby w korporacjach. Poświęciły wszystko dla kasy, a teraz wracają do tych swoich pustych, wypasionych domów, gdzie nikt ich nie wita. Nie chcę, żeby moje życie tak wyglądało.

Czy tylko ja nie widziałem nic złego w takim życiu? Przecież będzie mogła imprezować w każdy weekend, nie przejmując się, że ktoś na nią czekał. Nikt nie będzie jej w żaden sposób ograniczać. Co było złego w takim życiu? To oczywiste, że najpierw poświęcaliśmy wszystko, żeby coś osiągnąć. Czemu miałem wrażenie, że uważała, że szczęśliwsza byłaby, gdyby poznała jakiegoś faceta, być może była na jego utrzymaniu albo pracowała w jakiejś knajpce za barem lub w markecie na kasie? To mógł robić każdy. Nie chciałaby takiego życia. Jak zostanie architektem, to przynajmniej będzie ją stać, żeby założyć rodzinę. Nie będzie musiała liczyć na żadnego faceta, który będzie utrzymywać ją i dzieci.

– Też przez długi czas tak żyłem.

Ale co jeśli ona miała racje? Poświęci się dla kariery i nie będzie miała czasu znaleźć sobie faceta. Doskonale wiedziałem, jak praca wciągnęła niektórych moich znajomych, którzy byli już po czterdziestce i nie myśleli nawet o założeniu rodzin. Długo i ja tak myślałem. Tyle że byłem w trochę innej sytuacji. Nie chciałem mieć na razie dziecka, a oni nie mieli z kim go mieć.

– Oh i chcesz, żebym wzięła z ciebie przykład? Nie chcę nikogo krzywdzić. Paul, nie chcę być sama. - Usiadła obok mnie.

Nie, w żadnym wypadku nie chciałem, żeby była taka, jak ja. Nigdy nie chciałem, żeby brała ze mnie przykład.

– Nie jesteś. Masz mnie, Rachel i dzieciaki. Tam pewnie masz jakichś przyjaciół. - Zmarszczyłem brwi, nadal nie rozumiejąc, o co jej chodziło.

– Naprawdę tak myślisz? Gdybym ich miała, może nie wdałabym się w romans z Olivierem. Poza tym, co z tego, że kogoś tam poznam, jak będę musiała zostawić wszystko za sobą, gdy wrócę do Stanów. Właśnie, dlatego moje życie tak wygląda.

Co próbowała mi powiedzieć? Nie chciała tutaj wracać. Myślałem, że podjęliśmy tę decyzję razem przed jej wyjazdem do Paryża. Teraz jednak okazało się, że ona mi się podporządkowywała. Nie chciałem jej do niczego zmuszać, ale chciałem mieć ją tutaj. To musiała być jej decyzja. Jeżeli uważała, że tak będzie lepiej, najwidoczniej musiałem się z tym pogodzić. Chciałem, żeby była szczęśliwa.

– Naprawdę chcesz tutaj wrócić, czy tylko dlatego, że ja tego chcę?

– Nie chcę tam zostać sama. - Spojrzała na mnie.

– Obiecuję, że nie zostaniesz. - Przytuliłem ją do siebie. – Tylko wróć na te studia, proszę.

Postaram się być przy niej dużo częściej niż do tej pory.

– Dobrze. - Westchnęła ciężko.

– Będę przyjeżdżał częściej.

– Nie możesz zostawić teraz Rachel z dzieciakami dla mnie. Oni cię potrzebują.

– I nie zostawię. - Uśmiechnąłem się. – Będziemy przyjeżdżać razem.

Nie powinienem podejmować takich decyzji sam, ale wiedziałem, że Rachel mnie zrozumie. No przynajmniej mialem taką nadzieję.

– Dziękuję. - Wtuliła się we mnie. – Jesteś najlepszym bratem.

– Bo jedynym.

– I w dodatku moim. - Uśmiechnęła się. – Musisz porozmawiać z Luciem.

Od siostry dowiedziałem się, że Lucas miał problemu z zasypianiem. W dzień niby z nią rozmawiał i bawił się z Antem, ale nie, jak zawsze. Czasami zostawiał wszystko i siedział sam w pokoju. Nie chciał wyjść nawet, jak brat go wołał. April nie wiedziała co robić, ale nie chciała go zmuszać, żeby z nimi siedział. Jednak bała się o niego. Rachel miała rację. Nie mogłem pozwolić, żeby zrobił sobie krzywdę.

– Zamierzasz porozmawiać z Ivy?

Nawet o niej nie myślałem. Fakt, miałem jej sporo do wyjaśnienia, ale jakoś nie mogłem się zebrać. Nie zamierzałem zostawić tak naszej znajomości, bo cały czas będzie na coś liczyła. Jeżeli miałem zacząć na nowo swój związek z Rachel, musiałem uporządkować sporo spraw. Zresztą na chwilę obecną, rodzina była dla mnie ważniejsza.

– Na razie mam inne problemy na głowie, nie sądzisz? - Spojrzałem na nią. – Zajrzę do maluchów.

– Naprawdę chcesz, żeby wołały do ciebie tato? - Uśmiechnęła się.

– Już się przyzwyczaiłem. - Wzruszyłem ramionami. – Naprawdę chcę – dodałem, widząc, że mi nie odpuści.

– To idź do maluchów, bo pewnie zaraz wstaną, tatusiu. - Zaśmiała się.

Śmiała się ze mnie? A to wredota i to wychowana pod własnym dachem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro