Załamany i samotny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


—Czy to prawda? — Ethan pyta Stanleya następnego dnia, przesuwając gazetę w jego stronę.

Siedzą w barze, na ich stoliku stoją dwa piwa.

Stanley bierze magazyn do ręki i skanuje go wzrokiem. Teraz na jego twarzy maluje się jakaś dziwna mieszanina smutku i rozczarowania.

—O co konkretnie pytasz?

Ethan marszczy brwi, zirytowany.

— Nie bądź dupkiem. Ciągle utrzymujesz z nim kontakt? Czy to prawda?

Stanley sięga po piwo i upija długi łyk, ewidentnie zwlekając.

—Czasem rozmawiamy. Nie za często. Właściwie ostatnio wcale —wzdycha, wreszcie podnosząc wzrok na Ethana. —Co niby mam ci powiedzieć?

Ethan mruży oczy. Zaczyna ogarniać go złość i sam nie potrafi powiedzieć, dlaczego.

—Chcę, żebyś mi, do kurwy nędzy, powiedział, czy Nowell spędza swoje dni ćpając cholera wie co i pieprząc cholera wie kogo —wyjaśnia ostro.

Stanley wzrusza ramionami, ale jest w tym jakieś poczucie winy.

—Tak —mówi wreszcie. —Wydaje mi się, że tak właśnie jest.

Więc Ethan ponownie pakuje swoją torbę, kupuje bilet i trzy dni później jest już w Los Angeles.

To zabawne, jak się nad tym zastanowić. Pojawienie się tu zabrało mu ponad osiem lat i kiedy wreszcie to zrobił, nikt nie wita go na lotnisku. Całe to życie nie idzie mu najlepiej, co?

Ma adres Nowella od Stana, więc podaje go taksówkarzowi, licząc, że jest poprawny.

Jest poprawny.

Nowell mieszka w domu. Jednym z tych dużych, białych, z palmami naokoło. Wszystko wygląda na nowe i drogie i może osoba, która napisała ten okropny artykuł, miała trochę racji. Może sława rzeczywiście uderzyła mu nieco do głowy.

To nie tak, że Ethan na plan. Więcej - nie ma zielonego pojęcia, co tu robi. Po prostu czuje, że jest Nowellowi winien chociaż tyle. Jednocześnie jednak robi to dla siebie. Żeby dać upust gniewu.

Och tak, jest zły. Ponieważ była między nimi jakaś niepisana umowa, że niezależnie od tego, co ich spotka, niezależnie od tego, jak trudne wszystko się stanie, nie zrobią nic głupiego. Ponieważ gdzieś w głębi wciąż im na sobie zależy, więc robienie czegoś głupiego byłoby równoważne z zadawaniem bólu drugiej osobie, a przecież to niesprawiedliwe.

Tylko że Nowell to złamał. Złamał umowę i teraz Ethan jest tutaj, ubrany w ciemne spodnie i luźny, szary podkoszulek, z potarganymi włosami i krótkim zarostem, zmęczony z powodu długiego lotu i z powodu długiego życia.

Brama jest otwarta, więc kieruje się do drzwi frontowych. Ścieżka biegnie przez skoszony trawnik, na którym zasadzono dziwnie wyglądające, egzotyczne rośliny. Naciska dzwonek i czeka.

Po dwóch minutach jest gotowy się poddać, znaleźć jakiś tani motel i może spróbować ponownie, następnego dnia. Jednak w momencie, w którym postanawia odwrócić się i odejść, do jego uszu dobiega odgłos czyichś kroków, a potem zamek szczęka cicho i drzwi się otwierają.

Nowell wygląda okropnie. Oczy, które zwykły świecić wszystkimi kolorami teraz są zaćmione, puste, a pod nimi widać ciemne wory. Jego włosy są poplątane i przesuszone. Ma na sobie spodnie dresowe i nic więcej - nagi tors pokrywają ślady, które mogą być siniakami, ale mogą być także malinkami. No i jest blady. Bledszy, niż Ethan kiedykolwiek go widział.

Patrzenie na niego w takim stanie jest druzgocące, bo ostatnim razem, kiedy się widzieli, Nowell błyszczał jasno, dojrzały, w drodze do sukcesu. Teraz przypomina ducha i wygląda na to, że ich role się odwróciły.

Nowell jest zszokowany. Stoi w progu, jego zaczerwienione oczy są szeroko otwarte i ewidentnie brakuje mu słów.

—Wyglądasz okropnie —informuje go Ethan głosem, z którego wysączone zostały wszystkie emocje, a potem mija Nowella, sam zapraszając siebie do środka.

To prawie zabawne. Przez osiem lat nawiedzała go wizja LA. Przez osiem lat myśli o Nowellu rujnowały go, kawałek po kawałku. Przez osiem lat robił wszystko, żeby uciec i jednocześnie rzucał w błoto każdą okazję, by zacząć od nowa. A potem pewnego dnia po prostu spakował torbę i oto jest, jakby była to zupełnie zwyczajna wizyta, jedna z wielu.

Otworzył największe pudło w swojej głowie, najczarniejsze z nich wszystkich, tylko po to by odkryć, że jest puste. Zdaje sobie sprawę, że to złość blokuje wszystkie inne emocje, ale jednocześnie wszystko to wydaje się takie... spokojne. Zwyczajne. Właśnie wszedł do mieszkania Nowella, bez mrugnięcia okiem.

Och tak, to prawie zabawne - jak bardzo są popieprzeni.

Wreszcie Nowell przytomnieje i odwraca się w ślad za Ethanem.

—Co ty tu do cholery robisz? —pyta, zirytowany i jednocześnie zdezorientowany. Wydaje się odrobinę inny, pewnie coś brał.

Ethanowi chce się śmiać, ale zamiast tego tylko prycha. Wyraz twarzy ma zimny.

—Wiesz bardzo dobrze, co tu robię.

—Gdybym widział, to bym się, kurwa, nie pytał, nie?

Nowell coś brał, teraz Ethan jest już pewny. Chyba, że jest to jedynie alkohol. Salon tonie w pustych butelkach wszelkiego rodzaju. Ethan ma wielką nadzieję, że odbyła się tu impreza i nie wszystkie należą do Nowella.

—Jak ty się tu w ogóle, kurwa, dostałeś? —Jest jak dzikie zwierze w klatce. Przerażony, ale z obnażonymi kłami.

—Kupiłem bilet na samolot —wzdycha Ethan, rozglądając się dookoła. To miejsce musi być naprawdę imponujące, kiedy nie jest całkowicie zabałaganione.

—Och, więc nauczyłeś się wreszcie używać biletów lotniczych?

Auć. Ethan podejrzewał, że będzie ciężko, ale w taki sposób Nowell rani ich obu, nie tylko jego, więc jaki ma to sens? Mimo wszystko, słowa biorą go z zaskoczenia i przez chwilę Ethan po prostu patrzy, próbując zrozumieć.

Mówiąc szczerze, rozumie. Przeszedł tę samą drogę. Zrujnował Nowella, a Nowell zrujnował go i przez ostatnie osiem lat próbowali się jakoś z tym uporać. Obaj mieli dobre chwile i złe chwile.

Tylko że niepisana umowa była taka, że nie zrobią nic głupiego.

—Nie rozgrzebuj tego —prosi Ethan z opanowaniem i pozwala sobie przejść do widocznej w końcu korytarza kuchni, bo chce napić się wody. Sam siebie zaskakuje swoją pewnością i stanowczością.

Nowell idzie za nim, z każdym krokiem coraz bardziej wściekły. Fakt, że Ethan rozgaszcza się tu na jego oczach pewnie nie jest pomocny w całej tej sytuacji, ale pieprzyć to. Chce mu się pić.

—Nie rozgrzebuj tego?! —Nowell atakuje go, kiedy Ethan sięga po szklankę. Jego głos jest niebezpiecznie niski. —Zostawiłeś mnie i zniszczyłeś mi całe, pieprzone, życie, a teraz pojawiasz się tu nagle i jedyne, co masz do powiedzenia to „nie rozgrzebuj tego"?! Żartujesz sobie ze mnie!?

Teraz Nowell już praktycznie krzyczy i Ethan traci cierpliwość.

Zawsze byli trochę szaleni, przecież tak się to wszystko zaczęło.

—Słucham?! —jego prawa brew wędruje do góry, usta zaciska na moment w ciekną kreskę. —To ty mnie zostawiłeś.

Jest źle. Wszystko, co krążyło zawsze w ciszy naokoło nich, wyciągają teraz na pierwszy plan. Poczucie winy, żal, gniew, rozczarowanie - pochłaniało ich to przez osiem lat, a teraz wybuchnie.

Jest bardzo źle i pewnie będzie jeszcze gorzej. Jednak może to jednocześnie dobrze. Żaden z nich nie może tak dalej żyć.

—Zostawiłem ci bilet —mówi Nowell. Głos ma lodowaty. —Zostawiłem ci bilet i czekałem na ciebie na lotnisku.

—O tak —Ethan prycha. —Wiedziałeś, że nie chcę wyjeżdżać. Mówiłem ci tysiące razy, że tego nie zrobię, ale ty i tak poleciałeś!

—Nie waż się zwalać tego na mnie!

Nowell wrzeszczy. Przeprowadzają wielką, głośną kłótnię, jak w filmach. Bez zahamowań.

Wszystko to jest druzgocące. Ethan spędził całe swoje dorosłe życie próbując zdusić te wspomnienia, a teraz one wracają, wyraźniejsze i mocniejsze.

Wszystko to jest także idiotyczne, bo obaj wiedzą, że nie chodziło wcale o tamten samolot, ani o tamten bilet. To zaczęło się znacznie wcześniej, rozpadali się wolno na kawałki i całe zamieszanie z Los Angeles było jedynie gwoździem do ich trumny. Jest to jednak dobry powód do kłótni.

Więc się kłócą.

—Nie dałeś mi żadnego, pieprzonego wyboru! —Teraz Ethan też krzyczy. —Mogłem cię mieć tylko w LA, albo wcale!

—I wybrałeś wcale! —Nowell uderza pięścią w blat wyspy kuchennej, niechcący strącając przy okazji pustą butelkę po piwie. Spada na ziemię i roztrzaskuje się na kawałki.

Ethan krzywi się na ten dźwięk, ale stoi bezpiecznie po drugiej stronie blatu.

W pomieszczeniu zapada cisza. W oczach Nowella płonie ogień, Ethan jest zimny.

—To wszystko należy już do przeszłości —mówi wreszcie Ethan. Jego głos znów jest spokojny, prawie miękki.

Patrzy na miłość swojego życia i uderza go to nagle - w jak opłakanym stanie są obaj. Ciężko wściekać się na Nowella, kiedy wygląda jak cień. Jego ciało, niegdyś pełne życia, teraz zamieszkuje duch. Ale, z drugiej strony, czy Ethan wygląda dużo lepiej? Pewnie nie.

—Nie należy —protestuje Nowell. Głos ma ochrypły od krzyczenia. Sięga po przypadkową butelkę, która stoi blisko niego i pociąga z niej duży łyk, ruchy ma gwałtowne. Wygląda na to, że jest to piwo, ale wygląda także na to, że stoi ono na tym blacie już kilka dni, cholera więc wie, co naprawdę jest w środku. —Nie rozumiesz.

Ethan unosi jedną brew do góry i pozostaje cicho, dając Nowellowi szansę, by mu wytłumaczył.

— Byłem zaręczony, do cholery jasnej! —kręci głową na własne wspomnienia. —Znalazłem szansę, żeby wreszcie zacząć wieść normalne życie, a potem zobaczyłem ciebie. Na imprezie Stana.—Urywa. Jego wypełnione bólem spojrzenie wierci w Ethanie dwie, głębokie dziury. —Zobaczyłem ciebie i wszystko wróciło. W jednej chwili miałem całe, pieprzone życie poukładane, w drugiej chciałem tylko ciebie, nic więcej. Ale ty byłeś lodowaty. Tak cholernie lodowaty... Ledwo na mnie patrzyłeś.

Tak, Ethan pamięta. Tamtej nocy desperacko próbował nie rozpaść się na kawałki i kosztowało go to wiele energii, jeszcze więcej bólu, a teraz Nowell próbuje obrócić to przeciw niemu?! Obwinić go za wszystko? Nie ma mowy.

Nowa fala gniewu zaczyna zbierać się gdzieś w jego żołądku.

—Zniszczyłeś mnie —mówi po chwili Nowell. —Mark zostawił mnie chwilę przed ślubem. „Widzę, że należysz do kogoś innego", powiedział. Chryste, naprawdę to powiedział i to wszystko twoja wina! Zadzwoniłem do ciebie tamtej nocy i co mi powiedziałeś? —Szalony, przerażający śmiech wydobywa się z jego ust. —Powiedziałeś, że wszystko będzie dobrze!

A więc to jest historia, która stoi za ich nocną wymianą zdań. Teraz, kiedy Ethan wie, jeszcze trudniej mu wszystko to znieść. Nie ma jednak mowy, że to była jego wina. Nie ma szans.

—Jesteś prawdziwym skurwielem, Ethan. Zniszczyłeś mnie, a potem cały czas wracałeś. Wciąż od nowa pojawiałeś się w moim życiu, a teraz jesteś tu, ze wszystkich możliwych miejsc. Czego ode mnie chcesz, Ethan? Bo wszystko to jest już wystarczająco trudne i...

—Nie masz prawa tego robić —przerywa mu Ethan. —Ciągle powtarzasz, że cię zniszczyłem, ale zgadnij co? Ty zrobiłeś to samo ze mną! —próbuje zachować spokojny ton głosu. Naprawdę próbuje. —Więc nie masz prawa zrzucać na mnie winy ani zmuszać mnie, żebym cię naprawił! To jest chore. To wszystko jest chore!

Nie zgadza się już nawet z częścią własnych słów. Musi po prostu je z siebie wyrzucić. Osiem lat rozpaczy to długi czas, wiecie?

—Więc o to chodzi? —Nowell znowu się śmieje, głośno i gorzko, a potem uderza dnem trzymanej butelki o blat wyspy kuchennej, chyba nieświadomie. —Przyszedłeś tu, żeby mnie naprawić?

Kpi sobie teraz w najgorszy sposób, z rękoma skrzyżowanymi na nagim torsie. To irytujące. Patrzy na Ethana, jakby był od niego lepszy i... łał. Co się z nimi stało?

—Już sam nie mam pojęcia, po co tu przyszedłem. —Ethan poddaje się i sięga po szklankę, żeby znów się napić.

—Więc chodź ze mną do łóżka —mówi nagle Nowell i Ethan zaczyna się krztusić.

—Słucham?

—Słyszałeś mnie. —Nowell zaczyna obchodzić wyspę kuchenną i w kilku krokach znajduje się naprzeciw Ethana. —Przeleciałeś całą tę drogę, bez konkretnego powodu. A teraz tu jesteś, więc chodź ze mną do łóżka. Prześpij się ze mną, pieprz się, nieważne.

Nowell jest pijany, albo naćpany, albo oba, Ethan zdaje sobie z tego sprawę, ale jego słowa i tak odbierają mu na moment mowę.

—Musisz z tym skończyć —mówi po chwili ciszy, z trudem odrywając wzrok od nagiego torsu Nowella.

Jakim cudem to wszystko tak się potoczyło? Nie ma pojęcia, ale hej, zawsze byli trochę szaleni. Teraz też są, trzydzieści dwa lata na karku. —Musisz skończyć z narkotykami i całym tym...

Przerywa mu głośny śmiech. Chryste, jak on nienawidzi tego śmiechu. Nigdy wcześniej go nie słyszał, to nie jest śmiech Nowella, nie naprawdę. Całe to gówno, którym się faszeruje, zabiera głos zamiast niego.

—Więc chodzi o narkotyki? —pyta Nowell, kiedy wreszcie udaje mu się opanować rozbawienie. —Przeleciałeś całą tę drogę, żeby zrobić mi wykład na temat narkotyków? Nie no, to jest genialne!

Zamyka się całkowicie, odcina go, Ethan to widzi. Jest to jednocześnie bolesne i irytujące.

—Przyleciałem tu —zaczyna Ethan, przeczesując palcami ciemne włosy, próbując zachować spokój —bo przekroczyłeś granicę, Nowell. Sam siebie rujnujesz!

—Ty mnie zrujnowałeś! Dawno, dawno temu! —Nowell znów go atakuje. —Czemu nagle obchodzi cię, co robię z własnym życiem?!

—Bo mnie obchodzi! —Ethan wrzeszczy mu w twarz. Więcej już nie zniesie. —Bo nadal mi zależy! Nigdy nie przestało mi na tobie zależeć, nigdy, nawet po jebanym dniu, kiedy zostawiłeś mnie w naszym mieszkaniu.

Bo cię kocham - chce krzyknąć.

Tak, kocha Nowella. Nie ma już sensu zaprzeczać. Mężczyzna stojący przed nim jest rujną - zniszczony na wszystkie możliwe sposoby - i tak, Ethan kocha go wciąż tak samo i pragnie go nawet mocniej.

To Nowell zderza ich wargi, gorący i niecierpliwy. Jego silne dłonie zaciskają się boleśnie na ramionach Ethana.

Pocałunek jest głodny i pełen złości. Obaj są zmęczeni rozłąką, wycieńczeni powstrzymaniem wszystkich tych uczuć, ale także obaj szukają jakiegoś sposobu, żeby wyrzucić z siebie cały gniew, dlatego niedługo później są już w sypialni Nowella, zrywając swoje ubrania i próbując przy tym ani razu nie przerwać pocałunku.

Nie ma w tym nic słodkiego. To czysty seks i czysta miłość, a czysta miłość parzy.

Tak już po prostu jest. Słodycz przychodzi potem, w dotykach i gestach, ze słowami, sentymentem, czułością, wraz ze wspomnieniami i nadziejami. Jednak zabierz to wszystko na chwilę, a odkryjesz, że czysta miłość to same płomienie.

Tak więc płoną razem tej nocy, gubiąc się we własnych ramionach, po latach przekonywania się, że nie jest im to potrzebne.

* * *

Ethan budzi się trochę obolały i zdezorientowany, tonąc w bieli. Białe ściany, białe prześcieradło, białe zasłony w oknach z białymi ramami, biały proszek na szafce przy łóżku. Potem wszystko, co się zdarzyło, wraca do niego i musi na chwilę zamknąć oczy, bo świat nagle kręci się szybciej.

Następnie otwiera je znowu i patrzy w lewo.

Nowell śpi na brzuchu po drugiej stronie łóżka, pognieciona kołdra zakrywa tylko dół jego ciała. Jego skóra wydaje się złota w blasku wschodzącego słońca i Ethan pragnie jej dotknąć, leży on jednak dość daleko i to ich zdradza - to pokazuje, jak wiele lat spędzili, śpiąc samotnie. Nie są przyzwyczajeni do ciepła obcego ciała.

Ethan zauważa małą literę „E" wytatuowaną pod lewą łopatką blondyna i uśmiecha się lekko do siebie. Nowell nigdy się jej nie pozbył. Gdzieś po drodze, w pewnym momencie życia był nawet zaręczony, a i tak nigdy się jej nie pozbył.

Zniszczyli się doszczętnie, prawda?

Na szafce nocnej po jego stronie leży paczka drogich papierosów i zapalniczka obok. Sięga po obie rzeczy, nawet się nie zastanawiając i chwile później pomieszczenie wypełnia szary dym. Zaciąga się wolno. Odchyla głowę do tyłu, opierając ją o ścianę za plecami i po prostu siedzi tak na łóżku, myśląc.

Teraz zauważa, że w pokoju panuje bałagan. Łóżko jest czyste, pościel śnieżnobiała, ale cała reszta zawalona została butelkami, wypalonymi papierosami, resztkami skrętów. Jakieś tabletki walają się po podłodze. Wygląda to tak, jakby była tu wczoraj wielka impreza, albo jakby właściciel domu miał poważne problemu ze sobą. Właściwie, wygląda jak oba.

Słońce pnie się leniwie w górę i pokój staje się jaśniejszy. Ethan kończy pierwszego papierosa i sięga po kolejnego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

—Za dużo palisz, mój drogi —wita go niski głos. Nowell leży na boku, obserwując go z uśmieszkiem na ustach.

Ethan wywraca teatralnie oczami, ale pozostaje cichy.

Ponieważ poprzednia noc niczego nie rozwiązała. Nie żałuje, nie należy do tego typu ludzi, ale teraz leżą obaj w wielkim, białym łóżku i co dalej?

Nowell ma literę „E" wytatuowaną na skórze, a szyja Ethana jest upstrzona ciemnymi śladami, które krzyczą „mój" głosem blondyna, ale to nic nie zmienia. Był powód, dla którego trzymali się od siebie z daleka przez wszystkie te lata i wciąż tu jest.

—O czym myślisz? —Nowell wciąż patrzy na niego, z głową wspartą na poduszce.

Ethan zaciąga się znowu i robi wolny wydech, wypełniając powietrze dymem. Naprawdę za dużo pali. Jest ledwo dziesiąta rano, a cały pokój już pachnie jak papierosy.

—Myślę o nocy, kiedy się poznaliśmy —mówi i jest to prawda.

—Tak? —palce Nowella gładzą leniwie jego ramię. —Czemu?

W oczach Ethana czai się coś niedobrego. Wygląda to jak smutek i wysysa całą zieleń z jego tęczówek.

—Po prostu wydaje mi się, że powinniśmy wtedy dostać jakieś ostrzeżenie —wyjaśnia, wzruszając ramionami.

—Zrobiłbyś coś inaczej, gdybyś wiedział? —Nowell także podnosi się do pozycji siedzącej, przeczesując palcami jasne włosy. Mięśnie na jego torsie stają się teraz jeszcze wyraźniejsze. —Chciałbyś mnie nigdy nie poznać?

Ethan śmieje się pod nosem na te słowa. Dym unosi się naokoło niego.

—Tak —mówi wreszcie, drapiąc szorstką od zarostu brodę. —Czasem chyba tego właśnie bym chciał.

To prawda. Ta jedna noc, jedenaście lat temu, była pułapką zastawioną przez jego gwiazdy, tego jest pewien. Mógł mieć przyjemne, zwyczajne życie, ale zamiast tego skończył tu - zepsuty.

Ale z drugiej strony, czy to rzeczywiście prawda? Czy jest na świecie cokolwiek, co wybrałby ponad dobre chwile, które dzielił z Nowellem? Bo przecież mieli dobre momenty. Wiele takich, właściwie. W końcu byli kiedyś idealni.

—Ja też —mówi Nowell i przez jakiś czas siedzą w ciszy; dwaj mężczyźni pokonani przez życie.

Potem Nowell sięga po jakieś podejrzanie wyglądające tabletki i połyka je, zapijając tym, co znajduje się na dnie butelki po whiskey. Z głośnym westchnieniem opada znów na poduszkę, oczy ma zamknięte.

Ethan obserwuje go w ciszy, dopalając swojego papierosa. Nie powinien być zaskoczony, przecież dokładnie z tego powodu tu przyjechał. Nowell znalazł się w prawdziwie parszywym stanie. Jest to widoczne i boli. Ma pewnie w żyłach więcej narkotyków niż krwi, bo wpycha w siebie wszystko, co znajdzie w tym przerażającym bałaganie, który nazywa domem. Żałosne i szokujące, jednocześnie.

Nowell był tym obiecującym. To Ethan zawsze za dużo palił i upijał się bardziej niż jego chłopak, dawno temu, kiedy jeszcze byli razem. Dlatego jest coś złowrogiego w oglądaniu Nowella w takim stanie - jako cień prawdziwego człowieka.

Jednak Ethan nie przestaje patrzeć. Klatka piersiowa Nowella podnosi się i opada wolno, jego mięśnie są rozluźnione. Wygląda spokojnie, wręcz błogo, ale nadal ma wory pod oczami i gdyby uniósł teraz powieki, Ethan ujrzałby znów tę uderzającą pustkę w jego spojrzeniu. Szare źrenice są odrobinę ciemniejsze za każdym razem, kiedy je widzi.

Nachyla się i całuje Nowella bez ostrzeżenia. Mężczyzna wydaje z siebie zadowolone mruknięcie i wplata palce w ciemne, kręcone włosy Ethana.

Znów uprawiają seks i tym razem jest on słodki, cały w czułych pocałunkach i szeptach. Ich dłonie pozostają splecione aż do końca.

Potem Ethan bierze prysznic, zakłada ubrania i zaczyna sprzątać dom, coraz bardziej odległy i zimny z każdym nowym dowodem upadku Nowella, który znajduje. Nowell tymczasem tylko plącze się dookoła, pijany i naćpany jeszcze przed lunchem, uwieszając się na Ethanie w jednym momencie tylko po to, by w następnym zapomnieć o jego istnieniu.

Ethan nie mówi ani słowa przez cały dzień. Po prostu sprząta, pochłonięty przez własne myśli.

To jest cholernie trudne - oglądać Nowella w takim stanie. Jest tak inny, tak nieznany, prawie jak obca osoba, ale jednocześnie jest wciąż Nowellem i wszystkim tym, w czym Ethan się zakochał.

Jaki cudem tak się w ogóle da?

Kiedy nadciąga wieczór, Ethan zapina swoją ledwo wykorzystaną torbę i rusza w stronę drzwi frontowych. Dom jest cichy i dziwnie pusty teraz, kiedy wszystkie butelki zniknęły.

—Gdzie idziesz? —Nowell siedzi rozwalony na kanapie i ogląda jakąś gównianą stację telewizyjną. Wygląda na tak zaskoczonego, że Ethan aż prycha.

—Wracam —mówi prosto.

Nowell mruży oczy.

—Co?

—Wracam do Londynu, Nowell —wyjaśnia Ethan zmęczonym głosem.

—Co kurwa... —Nowell podnosi się z kanapy i nagle jest tuż przed Ethanem. —Co to kurwa ma znaczyć?

Ethan wzrusza ramionami. Zachowuje się jak dupek, wie. Jednak nie może już znieść widoku Nowella. Nie, kiedy jest tak zepsuty. Nie udało im się, kiedy obaj byli zdrowi, jakże mieliby więc zadziałać teraz, cali zniszczeni?

—Słyszałeś, co powiedziałem.

—No, słyszałem —Nowell podnosi głos i można w nim teraz usłyszeć alkohol. Ethan nie może tego ścierpieć. —Słyszałem i nie ma w tym żadnego, pierdolonego sensu.

—Myślałeś, że z tobą zostanę? Tutaj, w tym twoim syfie? Naprawdę, kochanie?

W głosie Ethana jest ironia, minę ma kwaśną. Ból pojawia się na twarzy Nowella, ale szybko zastępuje go gniew.

—Więc przyleciałeś tu —zaczyna prowokująco i krzyżuje ramiona na klatce piersiowej —żeby się ze mną przespać, odwalić gówniane przemówienie na temat narkotyków i posprzątać dom? —W jego głosie jest nuta niedowierzania. —Po ośmiu cholernych latach?!

Ethan po prostu patrzy, cały lodowaty. Wszystko brzmi jak szaleństwo, gdy ujmie się to w taki sposób, ale przecież chodziło o znacznie więcej.

—Przyleciałem tu, bo cię kocham —mówi wreszcie i jego głos jest prawie pozbawiony emocji, opanowany i, cóż, normalny. Deklaracje miłosne nie powinny brzmieć w ten sposób, ale z drugiej strony, tak to z nim i Nowellem jest. To, że się kochają, to już oczywistość, ich prywatna normalność. Po prostu próbują to ukryć. Uratować się jakoś przed uczuciem.

Nowell otwiera szeroko oczy, mimo wszystko zszokowany, ale Ethan mówi dalej, niewzruszony.

—Spuściłem w kiblu wszystkie twoje prochy i pastylki, a teraz wychodzę, bo jesteś jednym, wielkim żartem i nie będę się z tym użerał. To twoje zadanie.

To prawda. Wszystko, co powiedział, to prawda. Kocha Nowella, zawsze kochał i zawsze będzie. Utopił także w sedesie jego narkotyki - pastylki, proszki, zioło... Przeszukiwał mieszkanie podczas sprzątania i wywalił wszystko, co znalazł. Wylał też cały alkohol do zlewu. Nowell był po prostu zbyt zajęty nicnierobieniem, by zauważyć.

Ethan wie, że Nowell może wszystko to kupić ponownie. Zapchać szafki butelkami whiskey, a szuflady woreczkami z uzależniającym gównem. Wie, ale i tak to zrobił. Musiał. A teraz naprawdę wraca do domu.

Ponieważ obaj mają trzydzieści dwa lata i on nie będzie radził sobie z problemami Nowella za niego. Przyleciał tu z nadzieją, że zdoła go ocalić, ale był naiwny. Nie potrafi nawet ocalić samego siebie.

Ma tylko nadzieję, że Nowell pamięta teraz, jak dobrzy kiedyś byli. Że zmotywuje go to, by faktycznie spróbować podnieść się do pionu. Ponieważ prawda jest taka, że Ethan skończył udawać.

Boi się, oczywiście, że tak. Przerażająca myśl, że jeśli do siebie wrócą, czeka ich jedynie ta sama rozpacz i to samo rozstanie, wciąż siedzi w jego głowie, zawsze. Jednak ich spotkanie jasno pokazało, że nigdy o sobie nie zapomną. Nigdy nie ruszą do przodu, nie ma nowego startu. Nie dla nich.

Więc czas przestać uciekać. Czas przestać się poddawać. Jest gotowy to zrobić, wydaje mu się, że wreszcie jest gotowy.

Tylko że pierw Nowell musiałby wziąć się w garść i wyleźć z dołu, który dla siebie wykopał. Musiałby zobaczyć to, co widzi Ethan i musiałby zrozumieć, że Ethan jest zbyt zmęczony, zbyt wypalony, by zostać i mu pomóc. Może jedynie czekać na niego w domu, w Londynie.

—Zrobiłeś CO?! —Nowell odzyskuje mowę. Na jego twarzy wciąż maluje się szok, oczy ma otworzone szeroko.

Oczywiście, że skupił się na fragmencie dotyczącym narkotyków.

Może robi to, by uciec od reszty, nie potrafiąc znieść myśli, że Ethan stoi tuż przed nim i mówi „kocham cię", ale niczego to nie zmienia, bo on nawalił. Może jednak widzi to samo, co Ethan.

Z drugiej strony, jego źrenice są ogromne, oczy zaczerwienione, usta suche, a ręce drżą mu czasem bez powodu. Jest wściekły i jednocześnie ledwo obecny. Może nie widzi zupełnie nic.

—Wiesz, gdzie mnie znaleźć — mówi Ethan i odchodzi.

Marzy po cichu, by mogli po prostu kazać swoim gwiazdom się odwalić i jakimś cudem być razem.

Jednak z nimi nigdy nie było tak prosto, prawda?

Tym razem to Nowell patrzy, jak miłość jego życia wychodzi za drzwi. Nagle czuje się, jakby znowu miał dwadzieścia cztery lata i stał na lotnisku, załamany i samotny.



Antyarktyka mówi: Jakie wrażenia póki co? Przed nami końcówka. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro