2. Zabliźnione rany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY. MOŻE ZAWIERAĆ BŁĘDY.

Twitter: olaamaras + #pfmnapapierze
Instagram: olaa.maras

Miłego czytania, xoxo

Jej słowa wciąż brzęczały mi w głowie, jakby ktoś nieustannie wykrzykiwał je w ciemnym tunelu, a te w nieskończoność echem odbijały się od jego ścian, sprawiając, że wciąż były doskonale słyszalne. Za każdym razem na nowo uświadamiały mi, że to nie był tylko straszny sen, z którego wybudziłam się zlana potem, a boleśnie okrutna rzeczywistość, z którą przyszło mi się zmierzyć.

Mimo ogromnego strachu, który we mnie zakiełkował i rozrastał się niczym bluszcz, posłusznie dokończyłam pakowanie swoich rzeczy. Tak, jak nakazała mama.

Niechętnym wzrokiem obdarzyłam walizkę, która stała tuż przy łóżku. Palcami wciąż maltretowałam rękaw koszulki, próbując powstrzymać natarczywe drżenie rąk, jednak bezskutecznie. Stres na dobre się we mnie zaszył, a ja nie potrafiłam tego powstrzymać. Nie potrafiłam uspokoić się na myśl, że nadchodzące tygodnie spędzę w Essex. Już nawet nie chodziło to, że przez cały ten czas miałam nie widzieć Nathaniela, choć te myśli również bolały. Bałam się, że mój pobyt tam będzie dla Ashtona idealną przepustką do tego, by ponownie mnie dotknąć, tym samym na nowo otwierając zabliźnione rany. Nie chciałam znowu mierzyć się z tym całkowicie sama. Nie chciałam znowu czuć tej dobijającej bezradności, która tylko przypominała o tym, jak wielką miał nade mną władzę. Nie chciałam znowu czuć się, jakby moje życie nie miało dla nikogo znaczenia. Jakbym była tylko szmacianą lalką, z którą mógł zrobić, co mu się żywnie podobało.

– Liliya? – Usłyszałam głos taty, a zaraz po tym jego głowa wsunęła się pomiędzy drzwi, a framugę. – Już czas. Ciocia Nancy zaraz będzie – dodał, zerkając na mnie przelotnie i zawiesił wzrok na walizce. Skinęłam tylko, czując jak moje serce przyspiesza wraz z wypowiedzeniem przez niego tych kilku – pozornie zwykłych – słów. Następnie zniknął w korytarzu, a ja wiedziałam, że nadal był potwornie zły, mimo że ukrywanie negatywnych emocji szło mu znacznie lepiej niż mamie.
Wzięłam głęboki wdech, starając się powstrzymać łzy, gromadzące się pod powiekami. Nie miałam już sił, żeby płakać i nie chciałam robić tego, gdy Nancy lada chwila miała się zjawić i nie daj Boże, zacząć dociekać, co było powodem mojego smutku.

Chwyciłam do ręki telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Kilkanaście wiadomości i nieodebranych połączeń. Większość od Nathaniela.

Przełknęłam ciężko ślinę, czując ukłucie w klatce.

Kiedy wczorajszego ranka obiecaliśmy sobie zdzwonić się wieczorem, nie sądziłam, że przez następnych kilkanaście godzin nie będę miała odwagi, by odebrać. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć w obawie, jak zareaguje. Po minionych wydarzeniach, jakie miały miejsce między Nathanielem, a Ashtonem wolałam nie wspominać o narzeczonym cioci w rozmowach z Carterem. Był narwany, a jego nieustępliwy charakter sprawiał, że w mojej głowie tworzyły się same czarne scenariusze odnośnie do jego reakcji.

Dlatego gdy urządzenie w mojej ręce ponownie zawibrowało, a na ekranie spostrzegłam jego imię, bez zastanowienia odrzuciłam połączenie. I choć robiłam to z wielkim trudem, a tęsknota niemal kruszyła moje serce, wiedziałam, że to było najwłaściwsze rozwiązanie.

Ociężale podniosłam się z łóżka, a walizkę chwyciłam z jeszcze większym trudem. Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju, powoli analizując czy spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy. Robiłam to najdłużej, jak potrafiłam, by odwlec w czasie moment zejścia na parter. Jednak w końcu musiałam to zrobić.

Panele zatrzeszczały pod moimi stopami, gdy tylko przekroczyłam próg i znalazłam się w korytarzu. Kółka walizki cicho terkotały, gdy ruszyłam z miejsca, a z dołu dobiegł mnie dźwięk zamykanych drzwi i rozmów.

Przyjechali.

Mój koszmar powrócił.

Wzięłam ostatni oddech nim stanęłam u szczytu schodów, skąd miałam doskonały widok na rodziców, Nancy i Ashtona, którzy kierowali się do kuchni. Wypuściłam nagromadzone powietrze z płuc i zaciskając dłonie ruszyłam w dół schodów. Nim weszłam do pomieszczenia, zatrzymałam się tuż za rogiem, chcąc podsłuchać czy przypadkiem nie rozmawiali o mnie. I nie myliłam się.

– Uważacie, że pobyt u nas zreflektuje Liliye do tego, by następnym razem dwa razy zastanowiła się nad konsekwencjami własnych wyborów? – spytała Nancy. Zmrużyłam brwi w zastanowieniu, bo nie do końca wiedziałam, jak w praktyce ten wyjazd miałby na mnie wpłynąć. Przecież nie wyjeżdżałam do jakiegoś ośrodka dla trudnej młodzieży, który miałby pomóc mi zrozumieć, dlaczego podejmowane przeze mnie decyzję były złe.

– Nie wiemy już, jak z nią rozmawiać. Pomyśleliśmy, że może tobie uda się jakoś do niej dotrzeć, a samo odseparowanie jej od tego otoczenia sprawi, że zauważy jego szkodliwość – wyjaśniła mama, a ja musiałam powstrzymać się, by nie skwitować tych słów śmiechem. To było niedorzeczne.

– Sama nie wiem czy to dobry pomysł. Nigdy nie potrafiłam nawiązać z nią nici porozumienia, dlatego wątpię, że w dwa tygodnie uda mi się to zmienić. Ona sama musiałaby tego chcieć, żeby to zadziałało – stęknęła nie przekonanym tonem.

– Nie masz pytać czego chce. Jeśli miała odwagę, by związać się z synem Carterów to niech teraz ma odwagę ponieść konsekwencję. Za długo jej pobłażaliśmy, a ja byłam głupia, myśląc, że spuszczenie jej ze smyczy będzie dobrym pomysłem, by polepszyć relację. Nadwyrężyła  nasze zaufanie dla jakiegoś smarkacza, który ma się za lepszego od nas, a ja nie pozwolę, by sprowadził moją córkę na takie samo dno, w którym tkwi ich rodzina.

Spuściłam wzrok na bolesne słowa mamy. Gdyby tylko znała tego Nate'a, którego znałam ja... Gdyby tylko wiedziała, jak wiele światła wniósł do mojego życia i ile szczęścia mi dawał... Gdyby choć raz mogła spojrzeć na niego moimi oczami zrozumiałaby, dlaczego tak wiele ryzykowałam dla tej relacji.

Dwa kroki wystarczyły, bym znalazła się w progu pomieszczenia. Odchrząknęłam, chcąc zwrócić ich uwagę, bo nie mogłam już dłużej słuchać tego, co wygadywała mama. Stawiała mnie i Nathaniela w złym świetle i tak jak na mojej opinii w oczach Nancy i Ashtona mi nie zależało, tak nie chciałam, by kolejni ludzie myśleli, że był złym człowiekiem. Wystarczyło to, że całe miasto miało go za potwora.

– Gotowa? – spytała przyszła pani Staller, przywdziewając na twarz uśmiech, jakby odbyta przez nich rozmowa nigdy nie miała miejsca.

W odpowiedzi skinęłam jedynie głową.

– W takim razie nie przedłużajmy nieuniknionego – dodał Ashton, wstając z miejsca. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego, podczas gdy ja pragnęłam, by ta sytuacja nigdy się nie wydarzyła.

W ułamku sekundy znalazł się tuż obok i pochwycił ode mnie walizkę. Spojrzał na mnie przelotnie, a na jego twarzy uformował się delikatny uśmiech, od którego robiło mi się niedobrze. Następnie skierował się w stronę wyjścia, rzucając na odchodne, że idzie spakować bagaże. Jeszcze chwilę stałam w korytarzu ze spuszczoną głową, bawiąc się palcami i czekałam, aż rodzice skończą rozmawiać z Nancy. Chciałam wyjść razem z nią, bo mimo wszystko czułam się przy niej bezpieczniej. Wiedziałam, że przy niej Ashton by się do mnie nie zbliżył.

– Uważaj na siebie i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – zagadnął tata, przystając obok. Gestem ręki pogładził moje ramię pokrzepiająco, a jego kącik ust uniósł się delikatnie. Bez słowa odwzajemniłam uśmiech i z sercem podchodzącym do gardła ruszyłam za ciocią. Nie czekałam na żadne słowa mamy, bo wiedziałam, że ich nie dostanę. Była zbyt dumna, by rzucić chociażby głupie słowa pożegnania, a ja chciałam mieć to już za sobą.

Grudniowy chłód przedarł się przez materiał moich ubrań, zderzając się z rozgrzaną skórą, gdy przystanęłam w drzwiach, zaraz za Nancy. Ze świstem wciągnęłam powietrze do płuc, gdy moim ciałem wstrząsnął dreszcz, a zimowa kurtka okazała się niewystarczająca. Energicznie zaczęłam pocierać ramiona, chcąc dodać sobie nieco ciepła i cierpliwie czekałam, aż kobieta przede mną upora się z zamkiem swojego płaszcza, który przestał współpracować.

Zupełnie tak, jakby los po raz pierwszy stanął po mojej stronie, chcąc abym jeszcze przez chwilę mogła nacieszyć się rzeczywistością, w której nie było Ashtona.

– April?

Nagle do moich uszu dotarł tak dobrze znany mi głos, który sprawił, że moje serce przyspieszyło. Głos, należący do osoby, której nie powinno tu być. Której nie powinni zobaczyć moi rodzice.

– Co powiedziałeś? – wykrztusiła Nancy, drżącym głosem. Wydawała się równie skołowana, co ja.

– April... to ty? – powtórzył, a to dało mi do zrozumienia, że nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Ta świadomość sprawiła, że automatycznie się skuliłam, chowając za młodą Mellort. Z jakiegoś powodu nie chciałam, by mnie zobaczył. Jeszcze nie teraz.

– Przykro mi, ale nie jestem kimś, kogo szukasz – rzuciła szorstko. Wyprostowała się, po czym odchrząknęła, starając się przybrać ton, który w nieco mniejszym stopniu zdradzałby jej zdezorientowanie.

– Nie poznajesz mnie? To ja...

– Nate? – wypaliłam nagle, bez chwili zastanowienia, wyłaniając się zza pleców ciotki. Nie chciałam usłyszeć tego, co chłopak miał do powiedzenia. Nie chciałam dowiedzieć się skąd znał drugą siostrę mamy i co ich łączyło. Nie teraz i nie w takich okolicznościach.

– Liliya – mruknął, gdy tylko nasze spojrzenia się odnalazły, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Wyglądał, jakby był zdziwiony tym, że natknął się na mnie, przychodząc pod dom, w którym mieszkałam. A może po prostu bał się, że usłyszałam to, czego nigdy nie powinnam usłyszeć.

– Co tu robisz? Nie powinieneś był tu przychodzić – rzuciłam nieco ostrym tonem, by dać mu do zrozumienia, że to naprawdę nie był dobry moment na odwiedziny.

– Nie odbierasz ode mnie telefonów. Od wczoraj nie dałaś znaku czy wszystko jest w porządku.

– Bo nie jest, Nate. Nic nie jest w porządku – skwitowałam, uprzednio wymijając wciąż zszokowaną Nancy. Zeszłam po schodkach werandy i szybko pokonałam dzielącą nas odległość. Stanęłam wprost przed Nathanielem i patrząc mu w oczy dodałam: – Wyjeżdżam, a ciebie nie powinno tu być. Wracaj do domu nim moi rodzice cię zobaczą.

Na co dzień trudno było mi powiedzieć, co siedziało w głowie Nate'a. Ciężko było odgadnąć emocje, które nim targały, ale w tym momencie jego twarz dosadnie wyrażała zszokowanie wymieszane z powoli wzbierającą złością. Spoglądał na mnie z przymrużonymi oczami, jakby nie dowierzał, co właśnie się wydarzyło i jakie słowa padły z moich ust. A choć serce potwornie ściskało mnie na ten widok, musiałam utrzymać niewzruszoną minę.

– Muszę już iść – powiedziałam z hardo uniesioną głową. Odchrząknęłam, próbując utrzymać stanowczy ton, po czym odeszłam więcej nie odwracając się za siebie.

***

Nim się obejrzałam mijaliśmy znak, informujący o przekroczeniu granicy miasta Essex. W ten sposób zostawiłam za sobą wiele niedopowiedzeń i jeszcze więcej wątpliwości, a wiadomości i nieodebranych połączeń od Nathaniela wciąż przybywało. Jednak ja nie miałam wystarczająco odwagi, by się z nim skonfrontować.

Myśl o tym, że moi rodzice dowiedzieli się, że coś nas łączy była nie do zniesienia. I choć żadne z nich nie wypowiedziało tego na głos, to doskonale wiedziałam, że oczekiwali, iż wraz z moim przybyciem do Essex ta relacja przestanie istnieć. Liczyli na to, że wrócę odmieniona, a w moim życiu nie będzie już miejsca dla kogoś takiego jak Nathaniel Carter. Że wyrzucę go ze swojego życia, jakby był jednym z miliona nic nieznaczących nieznajomych, o których zapomina się, gdy tylko znikną za naszymi plecami na zatłoczonej ulicy.

Ale Nathaniel już dawno przestał nim być, a oni nie wiedzieli w jak wielkim byli błędzie.

Strach już dawno zdążył zaszyć się we mnie na dobre, gdy wysiadałam z auta na strzeżonym i luksusowym osiedlu ogromnych posiadłości. Obawa przed każdą nadchodzącą godziną sprawiała, że nie potrafiłam na niczym się skupić, a myślami wciąż powracałam do najczarniejszych scenariuszy, które mimowolnie tworzyły się w mojej głowie odnośnie do tego, jak przebiegnie mój pobyt w tej niemożebnie wielkiej rezydencji. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie upiornych nocy spędzonych w tym domu i przerażającej ciemności, którą przetnie smuga światła sączącego się z korytarza, gdy tylko Ashton uchyli drzwi mojej tymczasowej sypialni.

Na tę wizję dreszcze niepokoju niemal od razu przebiegły po moich plecach, gdy wzrokiem jeszcze raz powiodłam po frontowej części domu.

Stałam na podjeździe, kurczowo zaciskając dłoń na rączce walizki w oczekiwaniu, aż Nancy zbierze swoje rzeczy z auta i w znudzeniu rozglądałam się dookoła z lekkim zachwytem podziwiając wszystkie posiadłości. Wzdrygnęłam się w obrzydzeniu, gdy poczułam na sobie spojrzenie Ashtona, którym mnie obdarzył, gdy jego narzeczona była zbyt pochłonięta szukaniem czegoś w swojej torebce, by to zauważyć. Starałam się nie zwracać uwagi na to, co robił i jak się zachowywał. Obojętność względem jego osoby, była jedynym słusznym wyborem.

– Niech wielkość domu cię nie przeraża. Wbrew pozorom ciężko się w nim zgubić – zagadnęła kobieta, gdy przystanęliśmy przy drzwiach. Szybko uporała się z ich otwarciem, a już po chwili ukazało się przede mną wnętrze domu.

Od razu na wejściu znajdowała się sporych rozmiarów otwarta przestrzeń w odcieniach bieli z dodatkiem złota. Pośrodku niej ustawiono elegancki, wysoki stolik, na którym stał wazon pełen świeżych kwiatów, a tuż nad nim wisiał żyrandol. Na ścianach wisiały różnorakie obrazy w masywnych, zdobionych ramach, a w powietrzu niemal było czuć zapach bogactwa.
Obserwując otoczenie, gdzieś w głębi mnie zaszyła się iskierka nadziei, że mając wokół siebie tyle miejsca rzadko będę spotykać na swojej drodzę Ashtona. Mimo słów Nancy ja zapragnęłam gubić się w tym domu każdego dnia na nowo, jeśli dzięki temu miałabym go nie widzieć.

– Twój pokój jest na górzę. Zaprowadzę cię – dodała, gdy z mojej strony przez dłuższą chwilę nie było żadnej reakcji. Uśmiechnęłam się jedynie w odpowiedzi i ruszyłam za kobietą w stronę ogromnych schodów rodem z pałacu.

Piętro wystrojem nie różniło się od tego, co mogłam zobaczyć na parterzę, jednak wydawało się nieco przytulniejsze przez kremową wykładzinę na podłodzę i kilka dodatkowych kwiatków.

Zatrzymałyśmy się dopiero na końcu przed jednymi z wielu drzwi w korytarzu.

– Kilka pomieszczeń nadal jest pustych ze względu na przeprowadzkę, dlatego mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało to, że zatrzymasz się w pokoju dla naszego przyszłego dziecka – oznajmiła, spoglądając na mnie, jakby chciała się upewnić, że jej słowa nie wywołały we mnie oburzenia.

– Nie szkodzi – skwitowałam krótko, bo tak naprawdę było mi wszystko jedno. Wcale nie chciałam tu być i żadnego znaczenia nie miało to, w której części domu będę musiała spędzić ten czas. Najważniejszym dla mnie było, żebym miała swoją przestrzeń, w której będę mogła się zamknąć, i w której odetnę się od Ashtona.

Chciałam być po prostu sama i resztkami swojej powoli ulatującej nadziei, skrycie liczyłam, że mi się to uda.

– W porządku. W takim razie zostawię cię samą. Rozgość się, a później zawołam cię na kolację.

– Dziękuję – powiedziałam niemal szeptem, wchodząc do pokoju. Czułam się nieco zawstydzona i zagubiona.

Drzwi już prawie całkowicie się za nią zamknęły, gdy kobieta ponownie się odwróciła. Przez chwilę milczała, jakby biła się z własnymi myślami, ale ostatecznie ponownie się odezwała.

– Liliya?

– Tak?

– Nie czuj się u nas jak intruz. Czuj się jak w domu.

Ostatni raz posłała mi ciepły uśmiech, a ja po raz pierwszy dostrzegłam w niej zalążek dobra.

Jednak prawda była taka, że nie czułam się tu, jak intruz. Czułam się, jak uwięziona ofiara. Bez możliwości ucieczki, zastanawiając się, co mnie czeka z nadzieją, że tej nocy będę mogła spać spokojnie, a mój największy koszmar mnie nie nawiedzi.

***

Kolacja w towarzystwie tej dwójki nie była czymś na, co miałam szczególną ochotę. W zasadzie, gdybym tylko mogła wymyśliłabym najprostszą wymówkę, by tylko zostać w pokoju. Przez stres, który nie chciał mnie opuścić nie czułam nawet głodu, który zmusiłby mnie do zejścia do jadalni. Jednak wiedziałam, że co by się nie działo musiałam coś przegryźć. Musiałam mieć siły, by w razie czego móc się bronić. To właśnie dlatego siedziałam teraz przy długim stole, który pomieściłby kilkanaście osób i w kompletnej ciszy dłubałam widelcem w jedzeniu. Mój żołądek był ściśnięty do tego stopnia, że czułam wzbierające mdłości na samo spojrzenie w zawartość talerza.

– Esther wspominała, że masz chłopaka – zagadnęła Nancy. Uniosłam na nią swoje spojrzenie, starając się ukryć zszokowanie, które za wszelką cenę chciało wkraść się na moją twarz.

– Nat... On nie jest moim chłopakiem – oznajmiłam krótko, odchrząkując.

– Ale coś was łączy? – dopytywała dalej. Spojrzałam na nią podejrzliwie i przez chwilę się zastanowiłam. Coś podpowiadało mi, że próbowała dowiedzieć się czegoś o mnie i Nathanielu na prośbę mamy.

– Po prostu dobrze mnie traktuje – odpowiedziałam wymijająco, mając nadzieję, że Nancy dostrzeże moją niechęć do rozmowy na ten temat.

– Carter nie wydaje się być odpowiednim kandydatem na chłopaka dla takiej  dziewczyny, jak ty. – Tym razem głos zabrał Ashton, włączając się do rozmowy. Przełknęłam ciężko ślinę na te słowa i spojrzałam na niego po raz pierwszy, odkąd zasiadłam przy stole. Wzrok miał utkwiony w swoim talerzu i wydawał się niczym niewzruszony. To upewniło mnie w przekonaniu, że był cholernie dobrym aktorem i jak nikt potrafił kryć się za maską dobrego człowieka i oddanego przyszłego męża.

– Mieliście okazję go poznać? – zapytałam. Byłam ciekawa czy oceniali go przez pryzmat tego, co mówiła mama czy faktycznie mieli powody, by wyrobić sobie taką opinię. Co do Ashtona byłam pewna tego, że nienawidził go za sytuację, jaka miała miejsce niecałe dwa miesiące temu w moim pokoju, ale zastanawiałam się czy poza tym wydarzyło się coś jeszcze. Z kolei jeśli chodziło o Nancy - chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o tym, skąd znał jej siostrę bliźniaczkę.

– Dużo o nim słyszałam z różnych źródeł. Nathaniel jest tym typem człowieka, który sto złych uczynków rekompensuje jednym dobrym. Nie jest wart zachodu, a już tym bardziej twojego czasu.

– Mówisz tak, bo mama cię o to poprosiła – rzuciłam oschle. Żadne z nich nie znało Nate'a, a ja nie chciałam tego słuchać. Liczyła się dla mnie tylko ta prawda, którą ja znalam.

– Znałam kiedyś pewną dziewczynę, która tak samo, jak ty nie wierzyła innym, gdy mówili o nim złe rzeczy, które w gruncie rzeczy były prawdą. W końcu przekonała się na własnej skórze, jaki potrafi być, gdy wyszło na jaw, że chciał rozkochać ją w sobie tylko po to, by zdobyć informację o jej rodzinie, na której chciał się zemścić.

Po tych słowach moje spojrzenie wystrzeliło w jej kierunku, bo była naprawdę przekonywująca. Nie brzmiało to, jak historia wyssana z palca wymyślona na poczekaniu.

– Na nieszczęście Cartera jego plan miał spore luki i to on skończył ze złamanym sercem, gdy go rzuciła dowiedziawszy się o jego niecnych zamiarach – dodała, parskając prześmiewczo pod nosem. W mojej głowie, jak na zawołanie pojawiły się słowa Nathaniela, które wypowiedział pewnej pamiętnej nocy. Słowa, w których przyznał, że kiedyś kochał zbyt mocno, i że już kochać nie potrafi.

Serce mocniej zabiło mi w piersi, gdy dotarło do mnie, że Nancy nie kłamała. Jej historia w jakimś stopniu pokrywała się ze słowami samego Nate'a, a w takie zbiegi okoliczności nie wierzyłam.

– Kim była ta dziewczyna? – dociekałam, mając nadzieję, że jej tożsamość nie okaże się kolejną tajemnicą. Ponadto byłam ciekawa, kto złamał serce Nathaniela Cartera. Chłopaka, który zdawał się być tak nieczuły i pozbawiony emocji, jakby jego wnętrze wypełniała jedynie czarna, bezkresna otchłań.

– Nikt warty zapamiętania – skwitowała lakonicznie. Tyle wystarczyło bym zrozumiała, że nie było sensu dopytywać, bo i tak nic bym nie wskórała.
Moja rodzina miała niebywały talent do skrywania tajemnic.

– Nasi sąsiedzi mają syna w twoim wieku – zaczął nagle Ashton po chwili ciszy. Poczułam, jak jedzenie stanęło mi w gardle na samą myśl, co mogę zaraz usłyszeć. – Dobrze by było gdybyś miała tu kogoś z kim mogłabyś pogadać – dodał, jak gdyby nigdy nic, a mnie przez myśl przemknęło niezrozumienie pomieszane z ulgą.

Czy to oznaczało, że przestałam go interesować?

– Poza tym wasi rodzice znają się z czasów, gdy państwo Sinclair mieszkali jeszcze w New Haven i uczęszczali do kościoła twojego ojca. Timothy to dobry chłopak – uzupełniła wypowiedź Nancy. Moja matka zapewne byłaby wniebowzięta, gdyby tylko dowiedziała się, że zacieśniałam więzi z rówieśnikami z kościoła.

– W porządku. Może wyskoczę z nim do kina? – rzuciłam, pytająco, ale wcale nie oczekiwałam z ich strony zgody czy potwierdzenia, że to był dobry pomysł. Liczyłam, że w ten sposób bardziej przekonam ich do tego, że z Nathanielem nic mnie nie łączyło oraz że byłam chętna na poznanie innych chłopców. Wiedziałam, że o wszystkim będą informować rodziców, a dzięki temu mogłam więcej zyskać.

– Świetny pomysł. Na pewno się polubicie, a kto wie? Może nawet ci się spodoba? – skwitowała.

– Wystarczy, Liliya na pewno jest już zmęczona – wtrącił nagle Ashton. Uniosłam na niego zdezorientowane spojrzenie, gdy w mojej głowie zrodziła się myśl, że jego reakcja była nieco przesadzona. Czy to oznaczało, że błędnie założyłam, iż sobie odpuścił, a jego dzisiejsza postawa była jedynie złudzeniem, bym straciła czujność?

Szybko wyparłam te przypuszczenia z głowy. Nie chciałam nakręcać samej siebie, choć gdzieś w głębi wiedziałam, że nadal muszę mieć oczy dookoła głowy. Staller był nieprzewidywalny, a ja nie miałam pojęcia kiedy ponownie uderzy. A coś podpowiadało mi, że zrobi to szybciej niż mi się wydaję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro