4. Złoto i limonki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze dni letnich wakacji w domu Miłków prawie zawsze upływały według wieloletniego schematu. Wiktor siedział w domu przed telewizorem (lub Netflixem) i całymi dniami wczuwał się w filmy bądź seriale, podjadając kupione ukradkiem lody. Z kolei Marcel, w akompaniamencie wiatraków i buczącej klimatyzacji, dzień w dzień pracował wytrwale w laboratorium. Nie straszna mu była duchota ani temperatura. Wyróżniał się wytrwałością, niezłomnością i uporem, nawet w najgorszych warunkach. To właśnie dzięki tym cechom szybko zyskał uznanie dyrektora, a co za tym szło: miał szansę uzyskać urlop na żądanie.

Dlatego też w tym roku pierwsze dni szkolnej laby wyglądały zgoła inaczej. Zamiast samotnego leniuchowania przed dużym ekranem, Wiktor dzień w dzień prał i prasował ubrania swoje oraz brata, by później spakować je do jednej z trzech wielkich walizek. Choć sam w to nie dowierzał, Marcelowi udało się nie tylko załatwić sobie dwutygodniowe wolne od pracy, ale także, dzięki licznym znajomościom, zarezerwować dość tanio i szybko lot wprost do Barcelony bez przesiadek. Jedynym problemem było to, że samolot startował z lotniska w Warszawie, a nie z Balic, więc rodzeństwo musiało jakoś dostać się do stolicy.

Mimo iż młodszy chłopak nie chciał lecieć na wakacje ze swoim przemądrzałym bratem i cały czas wmawiał sobie, że to będą najgorsze dwa tygodnie w tym roku, wizja odwiedzenia stolicy i nocowania tam (choć tylko jedną noc) wydawała się nad wyraz kusząca. Nigdy wcześniej nie dane mu było zwiedzić to miasto, więc złość szybko ustąpiła fascynacji oraz ciekawości. Już od rana snuł plany, jak robi sobie zdjęcia przy Pałacu Kultury lub pozwiedza kultowe Złote Tarasy. Oczywiście nie zapominając, że ich głównym celem jest Barcelona. Miasto, w którym po raz pierwszy spotkał sławnego Augusto de la Noche.

– Cieszysz się? – Z rozmyślań o wakacjach wyrwał go wchodzący nagle do pokoju Marcel. Ubrany był w hawajską koszulkę, czyli dość niespotykany u niego wzór.

– No, może trochę – mruknął nastolatek, wydymając usta. – Ale chcę miejsce przy oknie!

– Dla mojego królewicza wszystko.

Starszy brat porwał młodszego do tańca. Zakręcili się kilka razy, po czym Wiktor wrócił do składania ubrań. Uśmiechał się radośnie. Naprawdę nie mógł doczekać się nadchodzących dni, a czarne myśli i kąśliwe uwagi, którymi jeszcze jakiś czas temu karmił go naukowiec, zdawały się już dawno być nieaktualne. W końcu każde rodzeństwo czasem się kłóci, przeżywa lepsze i gorsze chwile, ale koniec końców bardzo się kocha.

– Do Warszawy pojedziemy moim autem z samego rana – poinformował nagle Marcel. – Tam przenocujemy u Kasi i Marka Kamińskich, rodziców Krystiana, z którym pracuję. Są bardzo mili i sami zaoferowali nam pomoc. Mają jeszcze jednego syna, trochę starszego od ciebie. Już studiuje, podobno także chce zostać naukowcem... Kacper się nazywa... Podobno także jest gejem... – zboczył trochę z tematu. – Wracając. Lot mamy kolejnego dnia o dwunastej w południe. Potrwa około trzech godzin, bez przesiadek. Potem musimy zameldować się w hotelu Casa Garcia i oficjalnie możemy rozpocząć wakacje za granicą.

Mężczyzna także ciepło się uśmiechnął. Ostatnio nie układało mu się w relacji z bratem i bardzo się od siebie oddalali. Sądził, że dzięki temu uda mu się jakoś dotrzeć do nastolatka i odbudować jego zaufanie. Nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu, więc wspólna wycieczka w ulubione miejsce stała się do tego idealnym pretekstem. A przynajmniej miał taką nadzieję.

– Wezmę gotowe bagaże do auta. Wieczorem wyruszamy – rzucił jeszcze na odchodne, po czym wyszedł z wypchaną po brzegi walizką pełną leków Wiktora i artykułów przeznaczonych do higieny. – Zaraz wrócę po resztę, więc się pospiesz.

– Nie ma sprawy – odpowiedział młodszy brat i ochoczo zabrał się za kompletowanie bielizny. Jeszcze tylko kilka godzin... I zacznie się prawdziwa przygoda.

~


Tak jak powiedział Marcel, około godziny szóstej rano rodzeństwo wsiadło do wysłużonego Nissana i ruszyło w stronę północnego wschodu. Przez większość czasu rozmawiali ze sobą bardzo luźno na wszelakie tematy, a nawet przedrzeźniali piosenki lecące w radio. Po raz pierwszy od bardzo dawna bracia zbliżyli się do siebie, a tym samym pozwolili na niesamowitą otwartość, której zawsze im brakowało.

– To jak, młody. Masz już na oku jakąś laskę? – zagadnął w końcu naukowiec, kiedy z głośników poleciały reklamy.

– Laskę? Nie bardzo – odpowiedział Wiktor, wyjmując telefon. – Nie podobają mi się. Większość z nich jest sztuczna. Nie każda, na przykład Paula jest super, ale taka Kamila czy Wera to chodzące zestawy małego tynkarza.

– Zestawy małego tynkarza? – zaśmiał się brat.

– No, nakładają tyle tapety, że potem na WF-ie dosłownie twarz im się rozpływa.

– A charakter? Nie liczy się?

– No liczy, ale akurat one są tępe jak but. Chcą się tylko ''lansować'' – tu zaznaczył dosadny cudzysłów w powietrzu – i ciągle przechwalają się, ile to ich rodzice nie zarabiają... Wiecznie przychodzą w markowych ciuchach, biżuterii więcej niż na manekinach w jubilerskim... Nie lubię lasek z mojej klasy.

– Jeszcze musisz się z nimi pomęczyć trzy lata. Ale sam sobie wybrałeś to technikum.

– Ja nie rozumiem, po co one w ogóle poszły na informatykę! – żachnął się Wiktor, prychając teatralnie. – Kompletnie sobie nie radzą, ich oceny to jakaś porażka, ledwo zdały! Strasznie bym chciał, żeby się wypisały lub dyro je wywalił...

– Ejże, nie życz innym źle – pouczył go Marcel. – Każdy zasługuję na szansę, nawet one.

– Ta, akurat...

– Ale skoro dziewczyny ci się nie podobają, to może jacyś chłopcy? – zachichotał naukowiec.

Wiktora aż zamurowało. Popatrzył na swojego brata jak na kosmitę.

– Że co?!

Mężczyzna znów się zaśmiał. Stanął na czerwonym świetle i pogłaskał brata wolną ręką po głowie.

– Wikuś, przecież wiesz, że jestem gejem. Nigdy się z tym nie ukrywałem. Ty też nie musisz, jeśli wolisz chłopców. Zaakceptowałbym to, a wręcz pochwalił. Nikt od ciebie ślubu nie wymaga, pamiętaj o tym.

– Ech, ja wiem, ale... – Chłopak spojrzał w okno. Zawiesił wzrok na wielkim billboardzie z reklamą nowego Hyundaia Tucsona w kolorze czarnym.

– Ale?

Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. Światło zmieniło się na zielone, więc Marcel ruszył. Co jakiś czas spoglądał na wpatrzonego w szybę brata, lecz nie drążył już tematu. Czuł, że pozwolił sobie na zbyt wiele. Co prawda od dawna przypuszczał, że Wiktor ''pójdzie w jego ślady'', choć nigdy o tym otwarcie nie rozmawiali. Być może nastolatek nie był jeszcze na to gotowy.

Po ponad trzech godzinach drogi rodzeństwo w końcu dojechało do celu. Nie wjeżdżali w centrum miasta, więc na szczęście ominęli najbardziej zakorkowane ulice. Choć od prawie pół godziny bracia nie odzywali się do siebie, zaraz po zobaczeniu zielonego znaku z napisem ''Warszawa'' Wiktor ponownie zaczął gadać jak najęty. Zachwycał się krajobrazem, niesamowitą architekturą i mnogością pojazdów o stosunkowo wczesnej porze. Mimo iż Kraków również zaliczał się do dużych miast, stolica była o wiele bardziej przytłaczająca, ale i pociągająca.

– Daleko jeszcze do tych Kamińskich? – spytał, niecierpliwie wiercąc się w fotelu. Chciał jak najszybciej wysiąść i iść zwiedzać.

– To już tutaj – odpowiedział z uśmiechem Marcel, wjeżdżając na wolne miejsce z prowizoryczną tabliczką z napisem ''Rezerwacja''. – Krystian załatwił mi też parking.

– Chyba bardzo go lubisz, prawda? – Wiktor szturchnął delikatnie brata w ramię, poruszając znacząco brwiami.

– Tak, ale nie w ten sposób. Krystian ma narzeczoną. Biorą za rok ślub...

– Ślub? No nieźle. Zaproszą cię, jak myślisz?

– Mam nadzieję – westchnął cicho mężczyzna, gasząc silnik. – No, chodź, leniuszku. Potem się rozpakujemy.

Rodzeństwo wyszło z auta i skierowało się w stronę odpowiedniego bloku i mieszkania. Zadzwonili dzwonkiem do drzwi. Otwarła im pulchna, roześmiana kobieta ubrana w kucharski fartuszek i spodnie ze wzorem w kwiaty. Choć widziała ich po raz pierwszy i tak tryskała optymizmem. Wkrótce po niej wyłoniła się znana Marcelowi twarz kolegi z pracy.

– Marcelino, wreszcie! – zawołał Krystian radośnie, wychodząc rodzeństwu naprzeciw. – Jak minęła droga? Nie było korków?

– Witaj, Krystian. Dzień dobry, pani Kasiu – przywitał się grzecznie naukowiec. Wiktor jedynie nieśmiało burknął coś pod nosem. – Udało nam się ominąć większość przeszkód, ale musieliśmy dość długo stać w Kielcach i zaraz przed Warszawą...

– Ach, Marcysiu, potem nam opowiesz – przerwała mu kobieta. – Wejdźcie, wejdźcie, odświeżcie się. Zaraz będzie śniadanie. Pewnie jesteście głodni, prawda?

– Tak, dziękujemy bardzo – rzucił Marcel, wchodząc przez próg. Zaraz za nim podążył Wiktor.

Nastolatka od razu uderzyła swojskość tego miejsca. Nie pamiętał domowej atmosfery, a najbliższą rodzinę odwiedzali tylko od święta, w dodatku nie czuli się tam jak mili goście. Babcia i dziadek od strony mamy również ich nie lubili, a nawet obarczali winą za wypadek oraz śmierć rodziców. Staruszka kiedyś otwarcie powiedziała, że wolałaby, aby to jej wnukowie zginęli, a córka i zięć przeżyli. Od tej pory rodzeństwo przestało się do niej odzywać.

Dlatego też nastolatek nie mógł się nadziwić temu, jak bardzo pani Kasia i jej mąż byli mili i otwarci. Zaraz po krótkiej wizycie w toalecie zasiedli w piątkę do wielkiego śniadania w malutkim salonie. Posiłek znacznie różnił się formą od tych domowych, nikt nikogo nie pospieszał, a każdy mógł brać to, na co ma ochotę – grzanki, jajka, owoce, a nawet cukierki, po które tęczowowłosy co rusz ukradkiem sięgał. Bardzo mu smakowały. Również rozmowa się kleiła, nie tak jak przy świątecznym stole w wymuszonym gronie rodzinnym, kiedy nikt nie wiedział, o czym mówić, wskutek czego wszyscy cały czas milczeli.

Pan Marek i Wiktor właśnie byli w środku pasjonującej konwersacji dotyczącej postępu technologicznego w ciągu ostatnich lat, kiedy drzwi naprzeciw jadalni otwarły się i wyszedł z nich smukły chłopak o jaskrawozielonych włosach zaczesanych na lewe oko, ubrany w krótkie, sportowe spodenki i koszulkę z mocno spranym, poniszczonym nadrukiem z serialu ''Rick and Morty''. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem po rodzicach, Krystianie, a w końcu po obcych i spłonął rumieńcem.

– O boże, przepraszam! Zapomniałem, że dzisiaj mamy gości! – jęknął i uderzył się otwartą dłonią w czoło. – Zaspałem, do późna studiowałem tę nową księgę. Wybaczycie mi to niechlujstwo? – Spojrzał po siedzącym przy stole rodzeństwie, uśmiechając się do nich ciepło.

– Nową księgę? Gdybym cię nie znał, powiedziałbym, że grałeś do późna w jakąś grę – zachichotał Krystian i wstał. – Marcel, Wiktor, to jest mój brat, Kacper. Totalny kujon, nerd, otaku i przyszły pan naukowiec.

– Bardzo mi miło.

– Cześć.

Zielonowłosy usiadł naprzeciwko Marcela. Odgarnął niesforne kosmyki za ucho i przekrzywił głowę. Cały czas się uśmiechał. Wcale nie przypominał Krystiana. Był od niego dużo wyższy, szczuplejszy i roztaczał wokół siebie dziwnie egzotyczną aurę. Starszy Miłek nie mógł się powstrzymać od patrzenia na tę piękność. W pewnym momencie Kacper podniósł głowę wyżej i spojrzenia mężczyzn spotkały się. Oboje poczuli, jak po ich ciele przechodzą dreszcze.

Różano-fiołkowe oczy zaczęły świdrować wzrokiem limonkowo-złote tęczówki. Limonkowo-złote tęczówki zaczęły bardziej wpatrywać się w różano-fiołkowe oczy.

– Jakie piękne oczy... – wyszeptali cicho w niemalże tej samej chwili, od razu momentalnie się pesząc. Krystian i Wiktor wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a małżeństwo Kamińskich tylko zaśmiało się w duchu.

Przez chwilę cała szóstka jadła w milczeniu, a Marcel i Kacper nie odważyli się już spoglądać w swoją stronę. W końcu napięta atmosfera zelżała, a Wiktor i pan Marek wrócili do swojej rozmowy. Po skończonym posiłku starszy Miłek wstał nagle od stołu.

– Dziękuję za pyszne śniadanie. Pójdę już po nasze bagaże i przeparkuję auto. Bardzo dziękuję, że pozwolili nam państwo zostawić pod swoją opieką również samochód na czas naszego pobytu za granicą. To naprawdę miły gest.

– Nie ma problemu, Marcysiu – odpowiedziała pani Kasia, posyłając mu czarujące spojrzenie.

– Poczekaj. – Kacper również wstał od stołu. – Pomogę ci.

Marcel rzucił wymowne spojrzenie w stronę Wiktora, jakby chciał poprosić go o zanegowanie, jednak nastolatek, całkowicie zaabsorbowany składaniem kolorowej folii po cukierku w prowizoryczny samolocik, zdawał się nie dostrzegać błagania brata.

– Dobrze, chodźmy. Przynajmniej pokażesz mi co i jak.

Mężczyźni wyszli z mieszkania. Młody Kamiński od razu instynktownie obrał prowadzenie, wyprzedzając towarzysza o dwa kroki. Był wyższy także od niego, choć miał zaledwie dwadzieścia lat. A przynajmniej tak mawiał Krystian.

– Słuchaj, Kacper – zaczął w końcu Marcel. – Studiujesz, tak? Co konkretnie?

– Biotechnologię – mruknął zielonowłosy, wkładając dłonie w kieszenie szortów. Splunął na chodnik . – Chociaż teraz zaczynam powoli żałować, że nie wybrałem biologii kryminalistycznej.

– Czemu?

– Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Mam dobre oceny, bez problemu zaliczam każdy przedmiot, ale nie daje mi to satysfakcji. To chyba źle, prawda? – Spojrzał ukradkiem na idącego z tyłu Miłka.

– Nie umiem ci powiedzieć. Ja byłem bardzo zadowolony ze swoich studiów.

– A ty co studiowałeś, panie naukowcu?

– Biochemię.

– Czyli mamy wiele wspólnego – zachichotał, przystając. – Podobne kierunki. A twój brat już coś planuje?

– Nie rozmawiam z nim na ten temat – burknął Marcel. Doszli do auta, więc otworzył je kluczykiem i zaczął wyjmować walizki. – Pewnie pójdzie na coś związanego z informatyką, jak to on. Programowanie i takie tam...

– To chyba dobrze, nie?

– Dobrze? – zdziwił się mężczyzna.

– Nie będzie ci robił konkurencji. – Kacper wyszczerzył zęby w uśmiech. Miały śnieżnobiałą barwę, a ich kształt przywodził na myśl idealnie proste uzębienie celebrytów.

– Znaczy, ja tak na to nie patrzę – burknął Miłek, opierając się o auto. – Nasz ojciec był naukowcem. Zawsze mi powtarzał, że chce, abyśmy poszli w jego ślady. Ja to pamiętam, ale Wiktor nie. Był za mały, żeby w ogóle to zrozumieć. Po prostu kończę dzieło taty. On też powinien...

– Ale czy ty sam tego chcesz?

Marcel spojrzał Kacprowi w oczy, po czym wlepił wzrok w chodnik. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Od zawsze był zdeterminowany, aby spełnić pragnienie ojca. Mężczyzna poczuł, jak jego towarzysz kładzie mu dłoń pod brodą i powoli podnosi jego głowę. Kojący uśmiech studenta napawał go dziwnie miłym uczuciem.

– Nie musisz robić pewnych rzeczy tylko dlatego, że ktoś inny tak chce. To jest twoje życie, to ty powinieneś o nim decydować. Czy lubisz swoją pracę?

– Tak, lubię...

– Czy chcesz być dalej naukowcem?

– Tak, chcę.

– A... Czego jeszcze chcesz?

Marcel odwrócił wzrok, parskając śmiechem. Pokręcił głową, jakby chciał otrzepać się z natrętnych myśli.

– A czy to ważne? – rzucił cicho w końcu.

– Oczywiście, że tak. Krystian dużo mi o tobie opowiadał. Od wielu lat samotnie opiekujesz się młodszym bratem, masz na głowie pracę i dom, rodzina się od ciebie odwróciła...

– Wiesz o mnie o wiele więcej niż ja o tobie.

– Ja jestem tylko zwykłym studencikiem, który śpiewająco ukończył kolejny semestr. Nie jestem tak ciekawy, jak ty.

– A więc ja jestem ciekawy? – Marcel położył ręce na ramionach wyższego młodzieńca.

– Bardzo ciekawy. Już od dawna chciałem cię poznać.

Przez dłuższą chwilę mężczyźni wpatrywali się w swoje oczy. Lustrowali wzajemnie niespotykaną kombinację barw. Kacper musnął delikatnie dłonią policzek Miłka, świdrując wzrokiem to fioletową, to różaną tęczówkę. Naukowiec podniósł nieco wyżej swoje ręce, zatapiając je w gęstych, zielonych włosach. Liczył w myślach złote plamki w limonkowym morzu tęczówki oka.

– To twój naturalny kolor? – spytał w końcu cicho.

– Naturalny? – zdziwił się Kacper, nieznacznie się cofając. Przekrzywił głowę, zmrużył powieki, po czym zaśmiał się, kręcąc głową na boki. – Oczywiście, że nie! To tylko soczewki. Lubię eksperymentować z wyglądem, to wszystko. Zapomniałem zdjąć ich przed snem. Mam różne rodzaje, od białych po tęczowe... – Nagle głos mu się urwał. Spojrzał prosto w oczy Marcela. – Czemu pytałeś...? Czy twoje są...?

Miłek pokiwał głową i bez słowa ruszył z walizką w stronę bloku. Miał ochotę zdzielić się po głowie za swoją głupotę. To oczywiste, że niemożliwym byłoby, aby ten student miał takie oczy od urodzenia!

Kacper zauważył zmieszanie Marcela, więc również chwycił jedną z wyjętych walizek i podbiegł do niego. Wiedział, że mężczyzna jest niesamowity, ale że nawet pod względem wyglądu? Co prawda Krystian czasem opowiadał mu o tym, że jego kolega ma piękne oczy o niespotykanej barwie, jednak student brał to przez palce. Ale teraz przekonał się o tym na własnej skórze.

– Przepraszam, jeśli cię uraziłem! – krzyknął, dobiegając. Gość zatrzymał się. – Po prostu zdziwiło mnie to bardzo. Wiem, że są ludzie o fioletowych oczach, ale nigdy ich nie widziałem. Tym bardziej w kombinacji z kolorem różowym... Jakim cudem masz takie tęczówki?

– To zasługa ojca – westchnął. – Od zawsze kombinował z genetyką. Udało mu się wyodrębnić gen odpowiadający za mutację fioletowych oczu. Później odpowiednio go zmodyfikował, aby rozjaśnić i nasycić barwę, stąd różowe oko. Wraz z żoną zaczęli eksperymentować z tymi genami na sobie. On w sposób sztuczny zmienił swoje niebieskie oczy w fioletowe, a ona brązowe w różowe. Zamysł był taki, że ich dzieci będą miały to już w sposób naturalny, dziedziczny. Cały okres ciąży matka przyjmowała podobno odpowiednie hormony i urodziłem się ja. Nie dość, że miałem pożądany kolor, to w dodatku przez fakt heterochromii udało mi się zachować obie barwy. Tak samo Wiktorowi, ale on miał mniej szczęścia. Przyszedł na świat z uszkodzonym ośrodkiem wzroku. Mógł stracić go całkowicie. Ojciec ratował go, jak się da i na szczęście młody jako tako widzi. Ale okulary i lekarstwa towarzyszą mu od małego. Oraz moja wieczna pomoc. Nigdzie nie potrafi się ruszyć beze mnie i ciągle muszę go niańczyć. Gdyby zgubił okulary, byłoby już po nim. Jest upierdliwy, jednak i tak go kocham.

– Mój boże, strasznie ci współczuję... – Kacper otarł sobie małą łzę w kąciku oka i podszedł do Marcela. Przytulił go, chcąc okazać wsparcie. – Wiktorkowi też...

Starszy Miłek nie protestował. Od dawna nie przytulał się do nikogo innego niż brat, więc ciepło obcego ludzkiego ciała było dla niego niczym ambrozja. Jeden z pozoru mały gest zdołał, przynajmniej na chwilę, przysłonić problemy dnia codziennego. Mężczyzna wzmocnił uścisk, nie chciał puszczać szczupłego towarzysza.

– Wiesz, może zrobisz sobie dzisiaj wolne od niańczenia braciszka? – szepnął w końcu Kamiński.

– Nie mogę, przecież...

– E, e, e! – Student położył mu palec na ustach. – Chodźmy wieczorem do klubu. O takiej porze dzieci powinny już spać, więc nie będziesz musiał się nim zamartwiać. Zabawmy się. Tobie też należy się coś od życia, prawda?

– Nie powinienem... – wykręcał się, choć tak naprawdę miał ochotę na wizytę w klubie. Nie był tam już od ładnych czterech lat, a wizja odstresowania wydawała się kusząca.

– Pójdziemy do baru dla gejóóów... – szepnął kusząco Kacper, oblizując usta. – Gwarantuję ci, że te nasze warszawskie są lepsze od waszych krakowskich.

– Czy to ma mnie sprowokować? – zaśmiał się Marcel, odpychając go delikatnie.

– Być może... No zgódź się, panie naukowcu. Jedyna taka okazja, aby pójść do gejbaru z najgorętszym studentem biotechnologii.

– Tylko pod warunkiem, że nie będziemy podrywać tych samych kolesi.

– Masz to jak w banku. Zresztą ja i tak mam już kogoś na oku.

– Ach tak? – Miłek zrobił dwuznaczną minę.

– Absolutnie tak. I jestem na sto procent pewny, że dzisiaj w nocy się z nim prześpię.

– No to powodzenia, casanovo. Trzymam za ciebie kciuki.

Obaj mężczyźni zanieśli z auta wszystkie bagaże do mieszkania. Przez całą dwukrotnie pokonaną trasę rozmawiali otwarcie zarówno o życiu, jak i planach na przyszłość. Kacper był niesamowicie rozmowny. Potrafił podłapać każdy temat. Również Wiktor bardzo go polubił. Zwłaszcza kiedy okazało się, że oboje oglądali mniej więcej te same seriale i anime. Zielonowłosy wziął nawet rodzeństwo Miłków na wielką, trwającą prawie cały dzień krajoznawczą wycieczkę po Warszawie. Pokazał im między innymi Pałac Kultury, wykupił bilet do Muzeum Powstania Warszawskiego, a nawet zabrał na swoją uczelnię i pozwolił przejść się po placu wokół niej.

Podczas kiedy oni całą trójką przechadzali się ulicami stolicy, do krakowskiego mieszkania Miłków dobijała się trójka ubranych w garnitury hiszpańskich gentlemanów. Wysłani przez Augusto ludzie mieli za zadanie sprowadzić do niego Wiktora, który, jak się dowiedzieli w jego szkole, mieszkał właśnie pod tym adresem. Problem w tym, że nikt od dłuższego czasu im nie otwierał, a wręcz wydawało się, że w środku nie ma nikogo.

– Ach, wy pewnie do Marcysia z pracy! – Usłyszeli nagle agenci i jak na zawołanie wszyscy odwrócili się w stronę, z której ów głos płynął. Na klatce schodowej stała starsza kobieta z siatką pełną zakupów. – Wyjechali dzisiaj rano na wakacje z Wiktorkiem. Spóźniliście się.

– Wyjechali? A gdzie? – spytał jeden z mężczyzn, który jako tako potrafił posługiwać się językiem polskim. Reszta zaczęła szeptać między sobą po hiszpańsku.

– Chyba za granicę. Do Bułgarii? Nie, do Barcelony. Tak, tak, Barcelona... Jakby nasz piękny polski Bałtyk im nie wystarczał. W każdym razie już go tu nie ma. Wróci za dwa tygodnie. Mam mu przekazać, że państwo byli?

– Nie, nie trzeba. To nic ważnego. Dziękujemy.

Kobieta odeszła do swojego mieszkania, a zrezygnowani Hiszpanie zaczęli przeklinać cicho w ojczystym języku. Przelecieli kawał świata na marne, podczas gdy ich ofiara sama postanowiła wskoczyć w szpony kuszącej swoimi plażami Barcelony, a tym samym ułatwić Augusto jego znalezienie. Agenci zrobili jeszcze kilka zdjęć mieszkania, po czym wrócili w stronę prywatnego odrzutowca, aby zmarnować kolejne trzy godziny życia na powrót do ojczyzny. W międzyczasie jeden z nich dał szefowi sygnał, że Wiktor właśnie jest w drodze do Hiszpanii, ale ze swoim bratem. De la Noche nie ukrywał zdziwienia tym zbiegiem okoliczności, ale wydawał się zadowolony.

W końcu Barcelona to jego miasto i to on w nim urzęduje. Bez problemu mógł zawiadomić wszystkie hotele, motele i schroniska o tym, że mają dać mu znać, jeśli zamelduje się u nich nastolatek o tęczowych włosach i niesamowitych oczach. A to umożliwiało o wiele szybsze zlokalizowanie go oraz uprowadzenie w mniej podejrzanych okolicznościach. Wszystko układało się jak po maśle. Pozostało tylko czekać. 

Nie ukrywam, rozdziału nie było dość długo. Ale już jest i tym razem jest on zdecydowanie dłuższy od poprzednich, więc mam nadzieję, że jakoś Wam to czekanie wynagrodziłam. Kolejne części powinny pojawiać się nieco częściej niż raz na miesiąc. Zwłaszcza teraz, kiedy akcja nabiera tempa. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał. Do zobaczenia wkrótce.

Wonsz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro