play 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie po bardzo długiej przerwie! Mam nadzieję, że sie wam spodoba ten rozdział.
O 18 pojawi się epilog.
Tak więc zapraszam!
_______________________________



Mówią, że rozmowy do czegoś prowadzą. Mówią że to dzięki nim konflikty międzyludzkie ulegają zakończeniu. To wszystko kłamstwo. Jedno, wielkie kłamstwo.  Fałsz, który powielany przez wiele pokoleń przeniknął do naszego życia na stałe. Nie możemy się go pozbyć, ani zataić. Kłamstwa, które stały się nami, nigdy nie znikną do końca. Louis w końcu to zrozumiał, stojąc przed ruinami swojego rodzinnego domu. Deszcz padał na niego, nie oszczędzając ani kawałka bluzy Harry’ego, którą miał na sobie. Dresowe, szare spodnie przylegały do jego nóg, niczym druga skóra.  Wziął głęboki oddech, ściskając w dłoni zimny metal. Broń przyjemnie ciążyła mu w kieszeni. Wziął drżący oddech, nim ruszył do wnętrza budynku. Jego trepy uderzyły o beton, wydając specyficzny dźwięk. Adrenalina zaczęła przepływać przez jego żyły, pobudzając jego zmysły. Czuł się tak, jakby na nowo odżył. Może nie było to tak, jak z Harrym, kiedy byli sami i mogli być sobą, jednak równie przyjemnie.  Nagle z jego lewej pojawił się zamaskowany mężczyzna. Louis uniósł szybko dłoń z bronią, po czym wystrzelił wprost w czoło napastnika. Nie zatrzymał się, tylko mocniej zacisnął zęby. Jego kroki były spokojne i wywarzone. Nie patrzył pod stopy tylko przed siebie, w głowie cały czas powtarzając słowa Harryego.

‘Mieliśmy cynk. Ktoś nam o tym powiedział. Ktoś was zdradził, Lou...’

Jego palce ścisnęły mocniej metal. Wiedział dobrze, kto to był.  Kto przetrwał poza nim. Kolejny napastnik pojawił się tuż przed nim. Wręcz wyrósł spod ziemi. Louis musiał odskoczył do tyłu, tym samym chroniąc się przed ciosem noża. Uniósł dłoń, strzelając w klatkę piersiową ubranego na czarno mężczyzny. Pozostawił za sobą kolejnego trupa. W miarę jak zbliżał się do wyjścia z ruin, pojawiało się coraz więcej napastników. Niektórym udało się go drażnić, czy też mocniej uderzyć. Kilka razy mocniej oberwał w żebra czy też plecy, jednak nie przejmował się tym. Kiedy jego naboje się skończyły, uderzał pustą bronią między oczy kolejnego wroga. Jednakże tym razem nie poszło tak łatwo. Ubrany na czarno mężczyzna, chwycił jego nadgarstek, po czym mocno go ścisnął, przy okazji przerzucając Louisa przez swój bark. Tomlinson upadł na plecy, wypuszczając z ust jęk bólu. Szybko podniósł się u odwrócił przodem do napastnika, następnie wykonując uderzenie z pół obrotu. Mężczyzna zgiął się i po chwili był gotowy do kolejnego ataku, jednak Louis ubiegł go, uderzając lufą między oczy. Ciężko dysząc, wyszarpał zza paska mężczyzny naboje. Tylko trzy. Jednak to nic. Tyle wystarczy. Załadował broń, zanim nie wyszedł na tyły ogrodu, który tonął w półmroku oraz deszczu. Zszedł na miękka trawę po schodach. Rozglądał się dookoła siebie, szukając specyficznej kobiecej sylwetki. Nagłe przeraźliwy ból rozdarł jego ramię. Louis chwycił się za postrzelone miejsce, po czym odwrócił się z mordem w oczach. Na podwyższeniu stała ubrana na czarno, młoda kobieta. Jej białe włosy przylegały do twarzy, na której gościł okrutny uśmiech. 

- Charlotte... - warknął Louis, patrząc na swoją siostrę. Znał dobrze ten wyraz twarzy. Sam posiadał identyczny jeszcze kilka lat temu. Patrzył na swoją kochaną młodszą siostrę, a jego serce ściskało się z bólu. Ona jedyna zawsze była przy nim. Znała go najlepiej i cierpiała wraz z nim. Chronił ją, jak tylko mógł. Pomagał jej, opiekował się nią i zawsze był tylko dla niej. Dlatego nie był w stanie zrozumieć, co się stało.  Dlaczego? Dlaczego?

- Louis... braciszku. jak niedobrze cię wiedzieć. – powiedziała, oblizując usta. Jad w jej głosie wręcz zabijał. - Myślałam, że jesteś martwy. Byłoby to lepsze dla ciebie. – zaśmiała się, bawiąc się bronią.  Zanim zdołała posłać w jego stronę kolejny pocisk, Louis uniósł broń i przestrzelił jej dłoń. Dziewczyna syknęła, patrząc na niego z czystą nienawiścią.

- Lottie... co się z tobą stało? – zapytał, kręcąc głową. Dłonią nadal ściskał swoje ramię. Cholera, wyszedł z wprawy.

- Co? Pytasz co? Jesteś głupi czy coś? – zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu.  – Mój bart okazał się zdrajcą, a ojciec stwierdził, że powinnam pójść na szkolenie.  W wieku dwudziestu lat, Louis.  To samobójstwo! Cudem jest, że dzieci je przeżywają. Jednak takie cuda jak ty, zawsze po tym są wyprane z emocji, lecz nagle je otrzymują! Nagle stajesz się osobą, a nie maszyną do zabijania. Jesteś słaby, bracie. Zawsze byłeś! Nie rozumiałam, czemu cię tak uwielbiał. Ojciec zawsze mówił, że ty jesteś najlepszy. Gówno prawda! – krzyknęła, posyłając mu uśmiech szaleńca. Oczy Louisa rozszerzyły się, kiedy spojrzał na swoją małą siostrzyczkę. Lottie była najmilszą osobą w ich rodzinie, a teraz? Louis nie znał jej. Nie była jego rodziną.

- To ja byłam najlepsza! Zawsze! To mnie powinni... - nagle urwała, opuszczając głowę. – Wiesz co, Louis? Ty, matka, ojciec i te smarkule byliście nic nie warci. Dlatego najlepiej było się was pozbyć... ale sama nic nie byłabym w stanie zrobić.... dlatego wybicie was przy użyciu Stylesów było najlepsze. – spojrzała na niego oczami typowymi dla zabójców – Chciałam zabić tego skurwiela. On miał umrzeć.  Kto? Twój ukochany Harry..... miał zdychać na mo-

- Zamknij się - warknął Louis, przerywając jej. Przeładował broń i uniósł ja w stronę swojej siostry. Lottie również podniosła swojego glocka.

- Tak bardzo chciałam, żeby zniknął z twojego życia.  Wtedy byłbyś tylko mój! Mój, mój, mój! Muszę... - odrzuciła włosy do tyłu - cię zabić.  Wtedy będziesz na zawsze ze mną. Tylko m-

Nie dane jej było dokończyć. Louis strzelił. Kulka idealnie przebiła jej kartkę piersiową. Uśmiech zamarł na jej twarzy, kiedy spojrzała w dół na miejsce, które zaczęło przybierać szkarłatny kolor. – Ty... - wypluła krew, patrząc na niego. Jej oczy zamknęły się, lecz zanim odpłynęła, nacisnęła po raz ostatni spust. Kula trafiła Louisa w to samo ramię. Mężczyzna krzyknął, patrząc na opadające na ziemię ciało siostry. Chciał do niej podejść.  Kiedy już zrobił kilka kroków, dostrzegł zakapturzone postacie podchodząc do Lottie. Kiedy mężczyźni go zauważyli, ich reakcja była natychmiastowa. Wręcz rzucili się na niego. Na szczęście Lou w porę zawrócił i zaczął biec w stronę lasu. Jego ramię bolało jak jasny skurwysyn, a żebra błagały o odpoczynek. Jednak on się nie zatrzymywał. W międzyczasie udało mu się wyciągnąć telefon. Napisała szybką wiadomość do Harry'ego. Miał nadzieję, że zrozumie. Kolejny pocisk musnął jego ramię. Cholera, było blisko. Skręcił w lewo, przeskoczył konar, po czym znowu skręcił w tą samą stronę. Wpadł do małej rzeczki. Na szczęście i nieszczęście. Deszcz padał coraz mocniej i mocniej. Musiał się ukryć.  Teraz. Rozglądał się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Wtem dostrzegł most. Zaczął iść w jego stronę, zastanawiając się, jakim cudem skończył tutaj. Ścigany przez swoich dawnych współpracowników. Kilka lat temu to on byłby tym, który ścigał. Ale czy żałował tego, że poznał Harry'ego? Nigdy w życiu. Kiedy znalazł się pod mostem, oparł się o zimny mur za nim. Wziął głęboki oddech, nim odsunął rękę od postrzelonego miejsca. Rana była wyjątkowo brzydka i boląca.

- Harry, błagam... szybciej. – wymamrotał, osuwając się po murze w dół. Jego telefon miał włączona lokalizację, więc Louis miał nadzieję, że go znajdą. Wtem usłyszał głosy. Męskie, wkurzone głosy.  Przyłożył dłoń do ust i osunął się jeszcze niżej w wodzie, tak żeby było go jak najmniej wiać. Założył kaptur, po czym troszkę przytulił się do roślin rosnących koło jednej z nóg mostu. Wielkimi oczami patrzył na trzy pary nóg, które zatrzymały się nie całe trzy metry od niego.

- Gdzie on, do cholery, poszedł, Rick!? Nie mógł uciec daleko - warknął jeden z nich. Louis go znał.  Pamiętał tego gnoja. Kiedyś go zabije.

- Nie mam pojęcia. Kurwa! Uciekł nam, ten przychlast! Chodźmy dalej - po tych słowach zaczęli się oddalać. Louis wypuścił drżący oddech. Jak dobrze. Nagły huk wystrzału sprawił, że jego serce zamarło. Spojrzał w dół, gdzie kula idealnie wbiła się w jego bok.

- Ej, kurwa, co ty robisz?! - warknął Rick.

- Miałem dziwne wrażenie, że ktoś tam jest. Ale chyba mi się pomyliło. – odparł trzeci głos.  Po chwili nie było już tych mężczyzn, a Louis mógł oddychać. W miarę spokojnie.
- Cholera... Harry, gdzie do kurwy jesteś!? – chciał krzyczeć, jednak wyszedł z tego tylko podniesiony szept. Louis czuł, jak robi mu się ciemno przed oczami. Mroczki były coraz częstsze. Szlag... Po chwili nie był w stanie utrzymać już otwartych oczu. Ciemność pochłonęła go całkowicie. Ostatnim, co pamiętał, były czyjeś głosy.



Leżał na czymś twardym, co się poruszało. Całe jego ciało płonęło, pomimo tego, iż jego ubranie było mokre. Coś znajdowało się na jego ustach, przez co oddychało mu się lepiej. Próbował otworzyć oczy, lecz udało mu się to dopiero za trzecim razem. Zaatakowała go niebywała jasność i krzyki. Masa krzaków. Spojrzał w lewo na lekarzy, którzy pchali nosze na których leżał. Z drugiej strony również były osoby ubrane na biało, ale chyba były to pielęgniarki. Louis nie wiedział.  Widok zaczął mu się rozmazywać. Przymknął powieki. Tylko na chwilę.  Kiedy znowu je uchylił, dostrzegł nad sobą burzę czekoladowych loków i zielone oczy. Jego mężczyzna był tutaj. Louis spróbował się uśmiechnąć.  Z wielkim trudem uniósł dłoń, chcąc dotknąć swojego ukochanego. Harry chwycił jego palce w swoje i ucałował je. Czuł na sobie wściekły głos lekarzy, którzy nie byli zadowoleni z tego, że ich zatrzymuje.


- Mam... nadzieję... że cię.... zabawiłem Harreh... - wyszeptał Louis swoim słabym głosem, a młodszy mężczyzna miał ochotę płakać.

- Zabawiłeś mnie, Lou... błagam, nie umieraj... nie zostawiaj mnie... kochanie...
- Panie Styles, jeśli mamy go ratować, musi Pan go puścić. Teraz. – powiedział lekarz, patrząc poważnie na Harry'ego, który po raz ostatni ucałował dłoń Lou, nim ją puścił. Zielone oczy patrzyły z wielką miłością na drobne, poobijane ciało, które zniknęło za drzwiami. Czerwona lampka nad nimi zapaliła się, świadcząc o tym, że trwała operacja. Harry jeszcze nigdy w swoim życiu nie pragnął niczego bardziej niż tego, żeby to wszystko się skończyło, i żeby w końcu mógł zabrać Louisa gdzieś daleko.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro