play 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hi,
tak jest piątek coś koło 24 więc stwierdziłam, że dodam rozdział wcześniej. Jutro raczej nie będę mieć za dużo czasu *smuteczek*
Wiecie co? Ostatnio naszły mnie wątpliwości czy w ogóle to publikować. Bo ja chyba nie umiem w dłuższe ff :CC tak myśle


W każdym bądź razie łapcie rozdział.
Komentarze miło widziane bla bla bla :3

ENDŻOJ!

p.s/ przepraszam za błędy i w ogóle...

__________________________________________________________



TA KOBIETA TO POTWÓR! Siedzieliśmy w tym ogrodzie do obiadu. Co chwilę goniła mnie to po doniczki, to po nawóz czy też łopatę. Ja nie mam pojęcia skąd ta kobieta ma tyle siły. Choć z drugiej strony jest w wieku Mardocka...ciekawe co u nich, czy mają się dobrze i przede wszystkim, czy dotarli tutaj cali. Chciałbym to sprawdzić. Może wtedy, kiedy Niall zabierze mnie na zakupy? Muszę go zapytać. Przez cały czas jak pracowałem, mój generał, aka Lara Styles, zadawał mi dziwne pytania, a na jej lekko pomarszczonej twarzy błąkał się taki samy złośliwy uśmiech jak u Hazzy. Ohoho już wiem po kim to ma. Wieczorem padłem jak kawka na łóżko i jedyne o czym marzyłem to sen. Miałem dość. Przez cały obiad Harry się na mnie gapił. Tak, nie zmieniłem mojego miejsca i nadal siedziałem koło Sally, która swoja drogą jest serio inteligentna jak na blondynkę. Po za tym byłem cały w ziemi, co chyba śmieszyło mężczyznę, a mnie potwornie irytowało. Ten jego głupi uśmiech z dołeczkami. Choć nie powiem...zauroczył mnie tym jak proste i białe zęby posiadał, a jego usta to już totalnie inna historia....LOUIS STOP! JUŻ! ZARAZ! To jest pieprzony człowiek, który odebrał ci wolność. Ogarnij się. Wdech, wydech. Już spokój. Uspokojenie zajęło mi większość mojego czasu na odpoczynek. Pominę to, że przez całą tą przerwę przeprowadziłem sam z sobą monolog wewnętrzny. Czy to się leczy? Tak Lou. Długo i kosztownie. Peszek, nie stać mnie. Yolo.

Przez kolejne tygodnie moje życie przebiegało całkiem spokojnie. Nie liczę tych napaści łazienkowych w wykonaniu boczka Stylasa w roli głównej. Powinienem się mu opierać co nie? Powinienem się oprzeć zieleni jego oczu, chrypce w jego głosie kiedy szepta mi brudne słowa do ucha, albo kiedy maltretuje moją szyję. Już nie pamiętam kiedy miała jakiś inny ocień niż ciemno czerwony. Żeby było zabawniej to Harold nie może mnie pogryźć w jedno miejsce, to by było za proste jak na niego. Na moim karku nie ma już miejsca, które by nie dostąpiło zaszczytu przeżucia przez zęby mężczyzny. Właśnie dlatego pokochałem golfy.

Co do mojej pracy w ogrodzie. Okazało się, że to była tylko chwilowa robota i od jakiś dwóch tygodni opiekuje się siedmioletnią córeczką Sally, Emmą. Dziewczynka ma śliczne, miękkie, brązowe włoski, do tego zawsze się uśmiecha i na moje nieszczęście jest bardzo ciekawska. Powtórzę pokochałem golfy bardziej niż swetry przesiąknięte tym zapachem, choć golfy też tak pachną. Emma przypomina mi moje siostry, ale wolę o nich nie myśleć w jej obecności, ponieważ wtedy zawsze się rozklejam. Nie chcę, żeby mała widziała jak płaczę. Rodzina zawsze była dla mnie ważna, lecz po trzęsieniu nie miałem od nich żadnych informacji. Ciekawe jak się mają, bo to, że żyją jest oczywiste i nawet nie przyjmuję innej wersji do wiadomości.

Westchnąłem wycierając mokre dłonie w szmatkę. Gosposia, Marie, źle się poczuła, więc zaproponowałem jej, że posprzątam za nią. Nie powiem, to była ciężka robota, ale udało mi się niczego nie zepsuć. Spojrzałem na zegarek, dochodziła pierwsza w nocy. Przeciągnąłem się aż mi kości strzyknęły. Ruszyłem w kierunku schodów z zamiarem wpakowania się do ciepłego łóżka i cieszenia się z tego, że boczek poszedł pić z jakimś tam Nickiem. Nie znam facia, nie mam zamiaru poznawać, wydaje się dziwnie zapatrzony w Harolda. Co niby jest w tym bóstwie na dwóch nogach? Nic. Jest jak każdy inny facet. Dobra nie jest, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. Już miałem stanąć na pierwszym schodku, kiedy usłyszałem najpiękniejszy pijacki śmiech życia. Odwróciłem w stronę z której dobiegał ten nieziemski dźwięk. Po chwili w holu pojawił się loczek z dziwnym wyrazem twarzy. Ni to zadowolony, ni to wściekły. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na mnie, zamarłem. Ciarki pojawiły się znowu w miejscu, w którym nie powinno ich być. Jego butelkowe oczy wywiercały we mnie dziurę. Jakby tego było mało lśniły czymś, czego nigdy nie widziałem. Coś w środku, zwane instynktem samozachowawczym, kazało mi uciekać, ale ja byłem głuchy. Patrzyłem zszokowany na Hazze. Chłopak podchodził do mnie, lekko chwiejąc się na boki. Przełknąłem cicho ślinę. Mój żołądek ścisnął się w chińskie osiem.

- H-Harry?-zapytałem cicho, żeby nikogo nie obudzić. Nie dostałem odpowiedzi. Wzrok mojego właściciela, ugh nienawidzę tego słowa, cały czas był utkwiony we mnie. Czy się bałem? W cholerę. Ten Harry mnie przerażał. Twarz pozbawiona emocji, oczy przysłonięte gniewem, który był spowodowany bóg wie czym. Z każdym jego krokiem drżałem mocniej. Dookoła niego była taka złowieszcza aura, że nie miałem pojęcia co robić. Jakby tego było mało nikłe światło docierające do nas z piętra dodawało mu uroku...Louis serio? Uroku? Teraz kiedy...

zimna pieść zderzyła się z moją szczęka, a ja nieprzygotowany na coś takiego poleciałem do tyłu na plecy. Drewniane szczeble wbiły się w moje żebra a ja cicho jęknąłem. Drżącą dłonią chwyciłem się za bolący policzek. Czy...on...właśnie...? Spojrzałem przerażony na Harolda, który strzyknął palcami. Jego dłoń chwyciła moją za dużą niebieska koszulkę na piersi. Nie wiem skąd on ma tyle siły, ale uniósł mnie do góry po czym znowu się zamachnął. Zanim dostałem w twarz mignął mi srebrny sygnet. Kolejne uderzenie było mocniejsze niż to pierwsze. Czułem jak uderzone miejsce płonie żywym ogniem. Coś ciepłego spływało po mojej twarzy, pewnie ten cholerny sygnet przebił skórę. Patrzyłem na niego w szoku, nie mogąc wydusić żadnego słowa. Widziałem jak coś mamrocze pod nosem, coś co brzmiało jak ''jesteś moją pierdoloną dziwką..''. Chińskie osiem w brzuchu po raz kolejny jak miło. Jego pięść zatopiła się w moim małym brzuszku, na co krzyknąłem cicho. Nadal miałem tam masę siniaków i strupów. Moja skóra była mega delikatna, więc każdy siniak schodził z niej przynajmniej miesiąc, jak nie dłużej. Nawet nie chcę myśleć co będzie z tym krwiakiem na policzku. Nagle zostałem brutalnie rzucony na drewniane szczeble. Kolejny krótki krzyk uciekł z moich ust. Żebra pulsowały tępym bólem. Odważyłem się otworzyć oczy żeby spojrzeć na Harryego i to był błąd. Butelkowe tęczówki zniknęły, jego oczy były czarne jak noc. Czy...czy on coś ćpał? Łzy napłynęły do moich oczu kiedy jego obrzydliwy botek wbił się w mój żołądek. Pierwsza łza spłynęła po zranionym policzku a za nią kolejna i kolejna. Ten okropny but wbijał się mocniej w moje ciało, podczas gdy Harold pochylił się nade mną opierając ciężar na tej nodze, która wbijała się we mnie. Niestety kędzierzawy do najlżejszych nie należał. Teraz już płakałem z bólu. Nigdzie nikt mnie tak nie potraktował. Czemu się nie bronię? Nie mogę, go uderzyć. Nadal pamiętam te momenty kiedy był dla mnie miły i ze mną rozmawiał poza tym jeżeli jest najebany i naćpany to...właśnie, to co? Chciałem go błagać, żeby ze mnie zszedł. Nagle poczułem, że już na mnie nie stoi. Nie miałem odwagi otworzyć oczu. Nie słyszałem już nic. Jestem żałosny. Naprawdę żałosny. Ktoś krzyczał. Ktoś wziął mnie na ręce. Ktoś zapalił światło. Skuliłem się w ramionach mężczyzny który mnie niósł. Po swojej lewej słyszałem spanikowany głos Nialla.

-Musimy go zabrać do Billa! Zayn ogarnie Harry'ego. Stan chodź. Boże -Nie wiem czy to boże było skierowane do mnie, czy może nie. Po mojej głowie ciągle krążyło jedno pytanie...czemu?

Czemu to zrobił? Przecież było tak dobrze. Na prawdę przestałem się go aż tak bać, przestałem drżeć za każdym razem kiedy mnie dotykał. Zaczynałem mu ufać. Nawet jeżeli byłem jego własnością to chciałem żeby mnie szanował tak, jak ja jego. Czy lubiłem Harry'ego? Owszem, lubiłem...chyba. Znowu zapłakałem. Czy to możliwe, że zaufałem mu za szybko? Znaczy zaczynałem mu ufać. Chciałem mu nawet powiedzieć, że nie pamiętam większości mojej przeszłości, chciałem mu o sobie opowiedzieć. Jego zielone oczy, piękny uśmiech i loki wprawiały mnie w zachwyt...a długie palce kojarzyły mi się z fortepianem na którym grał...lecz teraz...wszystko zjebał. Miałem ochotę oddać mój żołądek tak bardzo bolał, to samo było z plecami i policzkiem. Cały czas słyszałem spanikowany głos Nialla, ale już nie rejestrowałem słów. Mój umysł brał sobie wolne w tym momencie, a ja nie miałem nic przeciwko. Osunąłem się w ciemność z dziwnym uczuciem delikatnie rozdzieranego serca.

@

Ta pobudka była jedną z najtrudniejszy w moim życiu. Powoli otworzyłem oczy. Nie byłem w swoim pokoju. Westchnąłem cichutko. Żebra dawały o sobie znać przy każdym, najmniejszym ruchu. Z trudem podniosłem się do pozycji siedzącej. Moja biedna warga musiała znosić atak zębów przez dosyć długą chwile. Wypuściłem ze świstem powietrze, po czym rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na fotelu niedaleko łóżka leżał świeży, błękitny sweter i para rurek. Po trzech kolejnych głębokich oddechach poniosłem się z łóżka. To był zły pomysł. Bardzo zły. Pędem rzuciłem się do pierwszych lepszych drzwi. Na moje nieszczęście te otworzyły się w tym samym momencie, w którym chciałem nacisnąć klamkę. Drewniana powierzchnia uderzyła mnie w twarz, na co krzyknąłem dziko, w tym samym momencie orientując się, że nie tylko brzuch mnie napieprza, ale również lewy polik. Padłem na ziemie i zwróciłem wszystko co miałem w żołądku.

-Boże! Przepraszam! Kurwa! -krzyknął jakiś miękki i miły głos. Te same ręce co wczoraj uniosły mnie, żebym nie pobrudził się zawartością mojego żołądka. Podniosłem załzawione spojrzenie na mężczyznę, który chyba nazywał się Stan. Miał blond włosy i całkiem miły uśmiech, choć dobrze wiedziałem, że jest to raczej ''przepraszający uśmiech''. Zostałem posadzony na jednoosobowym łóżku. Zanim Stan zdążył coś powiedzieć do pokoju wpadła przerażona Sally.

-Oh...Louis...co on ci zrobił...-uśmiechnąłem się do niej słabo- Stan wynocha. Zajmę się nim. Powiedz Niallowi, że się obudził - Mężczyzna już chciał wyjść, kiedy Sal chwyciła go z biceps -A i niech przeniesie ze sobą nowe opatrunki, maści i kilka czekolad -Posłała mu czarujący uśmiech na co Stanley zarumienił się delikatnie. Ohoho czyżby? Uśmiechnąłem się troszkę za szeroko, ponieważ rwący ból na policzku dał o sobie znać. Po wyjściu mężczyzny, blondynka szybko posprzątała zawartość mojego żołądka. Kazała mi wejść pod kołdrę, co też zrobiłem. Sally patrzyła na mnie smutno lecz mogłem dostrzec, że chce mi coś powiedzieć ,ale nie jest pewna czy powinna.

-Mów...cokolwiek masz do powiedzenia...-z cichym jękiem bólu poprawiam się na poduszce. Dziewczę wzdycha, chwyta swoje długie blond pasma.

-Ja...cieszę się, że nic ci nie jest...znaczy...mogło być gorzej...zazwyczaj było gorzej...-szepnęła, patrząc się na swoje dłonie. Marszczę brwi, nie rozumiejąc co ma na myśli. O co może jej chodzić? Bezwiednie kładę dłoń na bolącej części twarzy. Powoli pocieram materiał który tam spoczywa.-..Chociaż...Harry nigdy nie uderzał w twarz...-jej głos jest bardzo cichy ,a ja coraz bardziej nie łapię o co chodzi.

-Sally..-zaczynam patrząc na dziewczynę w miarę przytomnie. Moje plecy się odzywają, a ja błagam żeby się zamknęły i ten ból zniknął. Czuje go nawet w potylicy. To nic dobrego nie znaczy-Nie rozumiem o czym mówisz...co masz na myśli mówiąc, że zazwyczaj było gorzej? I o co chodzi z tą ręką? Przecież to normalne, że jak kogoś pierzesz to używasz pięści - halo? To logika. Jak inaczej kogoś pobić? Chyba nie z nogi. Chociaż kto wie, niektóry umieją unieść nogę na wysokość twarzy, ale jestem pewny, że ten boczek tego nie potrafi. Szczególnie w tych grzesznie obcisłych rurkach.

Blondynka przełyka ślinę i poprawia się na miejscu.

-Wiesz...nie powinnam ci tego mówić, bo jesteś jeszcze świeży. Jednak z drugiej strony przetrwałeś miesiąc i Styles cię oznaczył...wiec chyba mogę ci powiedzieć co nieco...niestety wszystko kosztuje Louis- puszcza mi oczko, a ja mam złe przeczucia- W zamian za oświecenie cię chcę...żebyś poszedł ze mną na zakupy -cała twarz się jej śmieje kiedy na mnie patrzy, a kim ja jestem żeby jej odmawiać? Przecież mogę pójść z nią na zakupy. To nic złego. Ot zwykłe wyjście z kumpelą. Kiwam głową na znak zgody, w tym momencie wyraz twarzy mojej rozmówczyni zmienia się diametralnie. Patrzy na mnie poważnie, a ja czuje się nieswojo. Mam wrażenie, że powie mi coś czego nie chcę usłyszeć -Może zacznę od początku? Hmm? Tak będzie najlepiej. Wiesz czym było Trzęsienie? - pyta, a ja mam ochotę walić głową w ścianę. O takie początki jej chodziło? I no chyba nie. Już mam rzucić jakąś cięta ripostą, ale mnie ubiega.-Nie marszcz się tak. Złość piękności szkodzi. Zrozum, jak tu przyszedłeś, nie miałeś pojęcia kim jest Styles! A to jest podstawowa informacja! Więc pozwól, że cię oświecę co do Trzęsienia i ani się waż mi przerywać -patrzy na mnie groźnie, a ja potulnie milczę. Czuję się jak idiota. Szczerze? Co ma piernik do wiatraka!? Co ma Trzęsienie do tego, że ten jebany boczek, aka Harry, mi przywalił i użył do tego dłoni z sygnetem!? Wzdycham. Zapytam jeszcze raz. Co ma sex do malowania ścian? Chuja...znaczy nic. Tak samo jest tutaj, co ma Trzęsienie do pobicia?- Tak więc. Trzęsienie miało miejsce trzy lata temu. Przed nim Londyn, jak i inne miasta, był rządzony po staremu, a Rodziny się ukrywały i toczyły większe bądź mniejsze wojny w podziemiu. Jednak kiedy ziemia się zatrzęsła, niszcząc większość okolicznych miast, jak i obrzeża Londynu ''cudowne'' władze postanowiły spierdolić, porzucając tysiące mieszkańców. Wszędzie było to samo. Londyn, Berlin, Paryż, Moskwa, Chicago, New York czy też Tokio. Wszędzie było tak samo. Wiele tysięcy ofiar, panika, strach. Zniszczone miasta, pola, miasteczka. Wszystko runęło niczym domki z kart. Nawet Los Angeles padło. Całe. Nic po nim nie zostało poza gruzami i zwłokami mieszkańców -Wzdrygam się na jej słowa. Bardzo dobrze pamiętam te wszystkie ciała. Tyle śmierci. Biorę głęboki oddech. Dostaję gęsiej skórki, dlatego okrywam się szczelniej kołdrą -W Londynie było lepiej, jednak nie było dobrze. Nie wszystkie budynki upadły. Większość przetrwała, dajmy na to Big Ben, co jest cudem. Jednak wracając...ludzie potrzebowali przywódcy, który ich poprowadzi. Każdy potrzebował innego. Wyrzutki społeczne, mieszkańcy z okolicznych miast, czy też przestępcy, potrzebowali kogoś innego niż dajmy na to, artyści. Dlatego cztery największe rodziny stworzyły swoistego rodzaju radę, która miała sprawować władzę nad miastem -Wyciągnęła przed siebie pięć palców, na co zmarszczyłem brwi. Dziewczyna zauważyła swoja pomyłkę i szybko się poprawiła. Za szybko. Dziwne. Czemu pokazała pięć palców? Zanotowałem sobie, żeby ją o to zapytać. Jednakże! Nadal co ma piernik do wiatraka? Gdzie tu niby jest ten boczek?- Rodzina Sheeran'ów przyjęła pod swoje skrzydła wszystkich artystów, nauczycieli, wykładowców...ogólnie ludzi nauki i sztuki. Rodzina Calender'ów przyjęła pod swoje skrzydła wszystkich cywilów, mam tutaj na myśli uczniów, matki z dziećmi, policjantów i tym podobnych -Sally opuściła dwa palce. Miałem dziwne przeczucia co do pozostałych dwóch-Pozostały dwie rodziny, które się nienawidzą od zawsze i to właśnie między nimi dochodziło do największych wojen w podziemiu. Kiedyś -Dodaje szybko. Coś mi mówi, że Sal mnie okłamuje. Kłamie mi co do tych rodzin. Piąty palec nadal chodzi mi po głowie. Drapię się po opatrunku chroniącym mój policzek - Rodzina Black'ów zajęła się milionerami, wielkimi markami, celebrytami. Ogólnie ludźmi pławiącymi się w bogactwie. Oczywiście banki czy kasyna znalazły się po ich pieczą -prycha, najwyraźniej zła, a ja gapię się na ostatni palec. Już wiem jaką on rodzinę oznacza -Dobrze myślisz Louis...to my. Ostatnią rodzina była Rodzina Styles'ów. Harry zajął się wszystkim wyjętymi spod prawa ludźmi, każdym kto był wyrzutkiem, każdym kto nie miał gdzie pójść. Całe podziemie zaczęło do niego należeć. Bali się go -Nie dziwię się im, powiem szczerze. Czemu mnie nie dziwi to, że akurat ''wspaniały'' Harold zajął się takimi jak on?-Tym samym Londyn został podzielony na cztery części. Oczywiście można między nim swobodnie chodzić, ale należy pamiętać gdzie się jest i kto na nim rządzi. My nie jesteśmy mile widziani u Blacków tak samo oni u nas -Sally odchyla się do tyłu zamykając oczy -Właśnie po tym podziale Harry się zmienił, chociaż sądzę, że to nie tylko pozycja go przygniotła, ale również strata ojca-MOMENT, CO?! Patrzę na dziewczynę szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Harry stracił ojca zaraz przed Trzęsieniem? I to niby sprawiło, że się tak zmienił? Ja straciłem całą rodzinę a nadal jestem taki sam...chyba -Ale wracając...- Nie ,nie możemy wracać! Nie rozumiem do czego ona zmierza. Naprawdę. Po co mi mówi o tym wszystkim? Nie potrzebne, jednak dobrze wiedzieć - od tych trzech lat Harry to dziwkarz -To jedno zdanie przywołuje moje myśli do pionu. co. co. Co? I to już? To jest to wyjaśnienie czemu mnie pobił!? Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, jednak znowu Sally mnie ubiega, a jakże by inaczej -Co miesiąc kupował kogoś nowego...i co miesiąc zmieniał tę osobę. Oni nie wytrzymywali. Najdłużej chłopak wytrwał z miesiąc, plus minus trzy dni-Cała krew odpłynęła mi z twarzy. Czemu tak krótko...- ten przed tobą nie wytrwał nawet dwóch tygodni Louis...później pojawiłeś się ty. Harry nie lubi sprzeciwu, a ty na każdym kroku robisz mu na przekór. On mówi A ty mówisz B. Do tego pomimo tego, że było tych chłopaków w chuj to...-pochyla się w moja stronę, a ja odruchowo cofam się do tyłu. Plecy znowu wysyłają mi znaki.-...tylko ciebie oznaczył i to w dwóch miejscach -Marszczę brwi. Jak to dwóch...nagle do mnie dociera. Policzek. Sygnet z jego inicjałami -To dla niego nietypowe. Nigdy, ale to nigdy tego nie robił...

-POCZEKAJ!-krzyknąłem, na co Sal zamilkła. Patrzyła na mnie w szoku -Za dużo informacji. Cieszę się, że mi zaufałaś i takie tam, jednak nadal nie mam pojęcia czemu ten przystojny chuj mnie uderzył!- aż krzyknąłem a szok dziewczyny pogłębiał się z każdą sekunda -Do tego mam wrażenie, że mnie tu okłamujesz. Czemu na początku pokazałaś pięć palców? Przecież nie mogłaś się pomylić skoro tak dobrze znasz całą historie tej rodziny. Do tego to o nienawiści. Mam głupie wrażenie, że to nie Blacków Styles'owie najbardziej nienawidzili. Pominę śmierć ojca Harry'ego w tym momencie. Dajesz mi informacje, ale nie pozwalasz o nic zapytać. To frustrujące! Czuję się jak idiota -fuknąłem, siadając naprzeciwko mamy Emmy. Spojrzałem jej głęboko w oczy -Odpowiedz mi. Już mam w dupie powód, dla którego ten boczek mnie pobił. Sam do tego dojdę. Nic nie mów-prawie do niej warczę, kiedy otwiera usta żeby zaprotestować. Czy jestem zły? No ba. To uczucie beznadziei pogłębiło się podczas słuchania jej opowieści. Czuje się do dupy z tym, że tak mało wiem o tym świecie. Siadam prosto żeby nie narażać się kręgosłupowi i żebrom, które swoją drogą bolą w cholerę. Chcę iść pod prysznic, zobaczyć się, jednak muszę poczekać na odpowiedź. Sally wzdycha, nerwowym ruchem odgania blond pasma z czoła.

-Kiedyś było pięć rodzin. Niestety nazwisko piątej rodziny jest zabronione w tym domu. Mogę ci tylko powiedzieć, że nazwisko ich szefa zaczynało się na literę 'T'. Nie mogę ci powiedzieć nic więcej, jednak musisz wiedzieć, że nienawiść jaką darzymy teraz Blacków nie jest nawet w jednej dziesiątej tak duża jak do tej rodziny -pokiwałem głową w zamyśleniu.

-Macie tutaj bibliotekę?-zapytałem ni z gruchy ni z pietruchy. Właśnie obserwowałem kolejną zmianę na twarzy mojej towarzyszki. Z powagi przeszła do umiarkowanej radości. Wyszczerzyłem się do niej jak down, czego zaraz pożałowałem. Policzek zabił na alarm, że najwyższy czas iść się umyć i zmienić opatrunek.

-Mamy, Louis. Jest całkiem spora. Jutro ci ją pokażę, okej?- uśmiechnęła się do mnie milutko. Wstała z miejsca, a ja wraz z nią -Idź się umyć, w łazience masz wszystko co będzie ci potrzebne. Później się połóż, okej? Odpocznij trochę. Niall do ciebie wpadnie jakoś pod wieczór albo jutro-rzuciła Sally, zmierzając do drzwi mojego tymczasowego pokoju. Na samą myśl, że mam wrócić do pomieszczenia, do którego w każdym momencie może wparować Loczek robiło mi się słabo. Pokiwałem głową z uśmiechem. Kiedy dziewczyna miała zniknąć za drewnianą taflą, zawołałem ją. Odwróciła się do mnie z pytającym wyrazem twarzy.

-Dziękuję -to jedno słowo wywołało na jej twarzy piękny uśmiech. Zaraz jak drzwi się za nią zamknęły poszedłem do łazienki. Szybko pozbyłem się ubrań i wskoczyłem pod prysznic. Niewyobrażalna ulga zalała moje ciało. Pod ostrzałem kropel wody spięte mięśnie nie rozluźniały się. Oparłem czoło o zimna ścianę. Nagle poza wodą do brodzika opadł czerwony opatrunek. Podniosłem go, przyglądając się mu jakby to był co najmniej diament. Dwudziestosiedmio karatowy dodajmy. Odłożyłem go na małą półeczkę, po czym pobieżnie umyłem swoje poobijane czoło. Pytania typu ''czemu Harry to zrobił?'', ''czym mu podpadłem?'' wciąż chodziły mi po głowie. Nie ważne jak bardzo chciałem się ich pozbyć, one nadal one nadal tam były, niczym upragniona pizza kiedy twoja lodówka jest pusta tak samo jak portfel. Wyszedłem spod natrysku i stanąłem przed lustrem. Policzyłem do pięciu, jednak już przy trójce otworzyłem oczy. Mój żołądek ścisnął się w chińskie osiem widząc jak wyglądam. Na brzuchu miałem fioletowo-czerwonego siniaka jak stąd od Bydgoszczy. Nie żebym wiedział co to za miasto. Boląca plama rozciągała się od boku do boku. Nie miałem pojęcia jakim cudem taki obrzydliwy botek spowodował aż takie obrażenia. Plecy przyodziały się w szarość. Na szczęście szyja była nie naruszona, nadal czerwona od malinek sprzed tygodnia, ale jednak to co innego, ehem. Z ciężkim sercem spojrzałem na moja blada twarz. Na jasnej skórze aż za dobrze odznaczał się krwisty znak. Małe kółko z jakimiś dziwnymi znaczkami, których nie rozumiałem, jednak to nie one były najważniejsze. Inicjały H.S paliły moją skórę, idealnie obite. Jestem pewien, że gdybym spojrzał na sygnet, to ujrzałbym te same linie liter i znaczki. Westchnąłem. Harry naznaczył mnie jak jakąś krowę, do psiej cholery! Mam nadzieję, że nie zostanie mi po tym blizna. Nie mam ochoty się malować. Co to, to nie! Wziąłem maść na siniaki po czym dokładnie nasmarowałem bolące części ciała. Na koniec zostawiłem policzek. Delikatnie nałożyłem na sine miejsce żółta maść, która nie pachniała lawendą. Następnie okryłem to miejsce gazą i przykleiłem białą taśmą żeby się nie zsunęło. Po wyjściu z łazienki w samych bokserkach szybko ubrałem się w komplet siwych dresów wraz z bluzą. Rzuciłem się na łóżko z cichym jękiem. Zamknąłem oczy. Chciałem uciec w świat myśli, jednak Morfeusz mnie ubiegł porywając mój umysł do swojego świata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro