Sen Przypomniany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Reszta wyjazdu minęła dosyć podobnie do pierwszego dnia. Jeździliśmy w różnych konfiguracjach, choć zawsze trzymałem się z Blaisem. Pansy tylko niekiedy do nas dołączała i w końcu jej miejsce zajął Neville, który okazał się być naprawdę sprawnym narciarzem. W końcu nasza trójka stała się na tyle nierozłączna, że mężczyzna nawet nie czekał na swoją oryginalną grupę, gdy trafialiśmy na stok i od razu leciał z nami do gondolki. To zdecydowanie nas do siebie zbliżyło. Okazało się, że Blaise miał nosa co do tego osobnika. Można było z nim porozmawiać niemalże na każdy temat i konwersacja dobrze płynęła. Do tego typ roztaczał naprawdę sympatyczną atmosferę.

Byłem zadowolony z obrotu spraw. Dzięki temu, że trzymałem się w skromnej, utalentowanej grupie, byłem w stanie zjeździć wszystkie możliwe trasy. Z resztą spotykaliśmy się zwykle w porze obiadowej, a nawet jeśli nam się nie udawało wtedy złapać, pozostawał hotel. Kanapy w lobby, na których zapoznaliśmy się zaraz po przyjeździe, stały się miejscem naszych rozmów. Między mną a Harrym nie było żadnych dziwnych interakcji. Przekomarzaliśmy się jak zwykle, odpowiadając koleżeńską złośliwością. Nigdy nie wchodziliśmy na poważniejsze tematy, co zdecydowanie mi odpowiadało, gdyż nie byłem osobą, która lubiłaby rozmawiać w ten sposób z kimś, kogo ledwie tak naprawdę wtedy znałem. Mimo to czułem, że mam coraz lepszą świadomość tego, jaką osobą był Harry. Palił jak smok, przez co lekki zapach tytoniu unosił się za nim, gdziekolwiek szedł. Zadziwiająco nie lubił słodyczy, ale sernika mógł pochłaniać talerz za talerzem. Kolczyk, którego nie pozbywał się z ucha, okazał się być prezentem od Luny, która własnoręcznie go zrobiła i podarowała mu go jako amulet na szczęście. I w końcu również zaobserwowałem, jak lojalny i opiekuńczy był w stosunku do swoich przyjaciół.

Jedynym, do czego nie zdołałem się przyzwyczaić, było jego przewiercające na wskroś spojrzenie. Zawsze byłem w przekonaniu, że to moje oczy potrafiły sprawić, że ludzie czuli się niekomfortowo, gdy zbyt długo na nich patrzyłem. Musiał w końcu jednak nadejść ten dzień, gdy ktoś okaże się być w tym jeszcze lepszy, prawda?

Dlatego też starałem się zignorować spojrzenie studenta, kiedy wylądowaliśmy razem na krzesełkach. Wydaje mi się, że nawet dobrze mi szło, dopóki nie doszedł do mnie zbolały jęk Rona:

- Tyle ludzi i musieliśmy wylądować razem? Masakra.

Spojrzałem najpierw przelotnie na bruneta, następnie rzucając rudzielcowi skrzywiony, wymuszony uśmiech.

- Byłoby mniej nieznośnie, gdybyś trzymał swój ryj na kłódkę – powiedziałem przesłodzonym głosem, za co dostałem kuksańca w bok od Harrego.

- Rozumiem, że nie udało wam się dogadać, ale wolałbym nie popełniać podwójnego morderstwa, więc oboje się zamknijcie mordy i cieszcie się pogodą – uciął nas spokojnym głosem student i sam przymknął oczy, wystawiając twarz na przyjemnie grzejące słoneczko.

- Jak w ogóle możesz stawać w jego obronie? – żachnął się Ron, za co oberwał od swojego przyjaciela w ramię. – No o tym mówię!

- Ja pierdolę, nie staję po żadnej stronie, idioto – mruknął Harry, nie otwierając oczu. – Nie mam po prostu siły słuchać, jak znów skaczecie sobie do gardeł.

To, że z Ronem nie mieliśmy najlepszej relacji, wiedzieli już wszyscy. Nie polubiliśmy się od początku i żadne nasze interakcje nie pozwoliły nam się zbliżyć. Jeśli już, to miały one dokładnie odwrotny efekt. Byliśmy zbyt różni. Do tego typ zwyczajnie irytował mnie samą swoją egzystencją. Dlatego przy każdej okazji, gdy byliśmy w tej samej przestrzeni, unikaliśmy siebie jak ognia. Zrozumiałym więc było, że żaden z nas nie był zadowolony z faktu, że razem wylądowaliśmy na tych cholernych krzesełkach. Nie było jednak innej opcji – kolejka zrobiła się okropna i Blaise wraz z Nevillem pozostali z tyłu, gdy ja zostałem przepchnięty przez masę ludzką do przodu. Przynajmniej siedziała między nami bariera w postaci Harrego, który okazał się być najlepszą osobą do zduszania w zarodku naszych konfliktów.

Nastąpiła cisza. Ron odwrócił od nas głowę, wyraźnie obrażony. Ja oczywiście skorzystałem z momentu, aby znów wpatrzeć się w studenta anglistyki. Nie miałem ku temu wielu okazji, gdyż ten często był osobą obserwującą. Do tego nie chciałem robić tego w towarzystwie, gdyż byłoby to dla mnie niekomfortowe. Dlatego wykorzystywałem każdy moment, który się nadarzał. Jego skóra była przebarwiona w paru miejscach oraz zesmagana przez górskie wiatry, lecz to tylko dodawało mu uroku. Byłem osobą, która ceniła sobie perfekcyjność, lecz zauważyłem, że ta zdecydowanie nie pasowała do tego mężczyzny. I intrygowało mnie to, że ten fakt mi nie przeszkadzał. Oczekiwałem perfekcyjności od każdego, z kim się zadawałem – taki był zresztą efekt dorastania z moimi rodzicami. Lecz w jego przypadku to właśnie te „wady" były tym, co najbardziej chciałem odkrywać.

Kątem oka zobaczyłem, że jego deska siedzi na metalowym drążku w dosyć niekomfortowy sposób, wykręcając mu przy tym lekko stopę. Lewa noga była jego prowadzącą i najlepiej byłoby, abyśmy zamienili się miejscami, żeby był na brzegu, ale nie było ku temu nawet okazji, gdy ładowaliśmy się na krzesełka. A mieliśmy przed sobą jeszcze ładnych parę minut wjazdu.

- Oprzyj parapet o tył moich nart, będzie ci wygodniej – powiedziałem nagle, zaskakując samego siebie. Harry też wydawał się być tą propozycją zaskoczony, gdyż otworzył oczy i spojrzał na mnie z uniesioną brwią. – Spróbuj oczywiście nie odpiąć przy tym moich butów.

- Czemu nie? – parsknął rozbawiony brunet, szykując się do zmiany pozycji, aby skorzystać z mojej dobroci. - Śmiesznie patrzyłoby się na to, jak starasz się odzyskać sprzęt.

- Wtedy to ja bym się śmiał obserwując, jak wjeżdżasz w drzewo, próbując uratować moje dziecko.

Poczułem, jak tył moich nart zostaje obciążony i nie zamieniliśmy już ani słowa do samego końca. Na Blaise'a i Neville'a nie musiałem długo czekać. W piątkę staliśmy na szczycie i przygotowywaliśmy się do zjazdu. I tak trzeba było zjechać jedną trasą, więc postanowiliśmy na wszystkich poczekać. W końcu każdy z mężczyzn był gotowy, także spuściliśmy się w dół niemal w tym samym momencie. Była to pora obiadowa, dlatego oprócz nas jeździło zaledwie kilka osób. My byliśmy po posiłku, energia w nas buzowała, więc z okrzykami radości pędziliśmy w dół. Ja siedziałem cicho, lecz czułem w sercu tę nieopisaną radość, która towarzyszyła jeździe po śniegu. Przegoniłem wszystkich, co nie było dużym zaskoczeniem. Większym było raczej, że ktoś zdołał mnie dogonić i nawet rzucić:

- Myślałeś, że ode mnie uciekniesz?

Spojrzałem w lewo i z szokiem zobaczyłem, że Harry rzuca mi szeroki uśmiech, zanim zajechał mi drogę i wjechał na snowpark, na którym zaczął odwalać dzikie manewry w powietrzu. Aż zatrzymałem się na boku trasy i obserwowałem go ze szczerym uśmiechem. Wyglądał jak dziki ptak, który po latach niewoli wydostał się z klatki. Był w swoim żywiole. Przyjemnie się na to patrzyło.

Jednak nic nie może być piękne na długo. Dziwne uczucie deja vu narodziło się w moim sercu po jego słowach. Przyszło powoli, lecz nasilało się z każdą sekundą. Kiedy usłyszałem tę frazę? Nie mogłem sobie przypomnieć. I nagle trafiło mnie to w momencie, w którym doszło do mnie, jak Blaise woła moje imię. Jego głos odszedł jednak w tył mojej głowy, a na przedzie pojawił się żywy obraz snu, który miałem w pociągu. To wtedy Harry wypowiedział do mnie te słowa.

To wtedy mnie pocałował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro